poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 80 „Wspomnienia z dnia codziennego”

Zacznę od tego, że bardzo Was przepraszam za tę przerwę. Była ona spowodowana paroma czynnikami. Po pierwsze, musiałam jeździć parę razy w tą i z powrotem do Warszawy, a to zawieść papiery na studia, a to zaświadczenie lekarskie, a to coś z mieszkaniem i tak w kółko. A, że mieszkam 6 godzin jazdy pociągiem od naszej stolicy, to każdy taki dzień wymagał wstania o czwartej rano i powodował, że wracałam ledwo żywa i następnego dnia dogorywałam. Poza tym zaczęłam praktykę do prawa jazdy, miałam, w sumie mam dalej, bo mi jeszcze 8 godzin zostało, jazdy prawie codziennie, co jest dosyć męczące. I moje kochane ósemki uznały, że nadeszła pora na pokazanie się światu i przez parę dni chodziłam i klęłam, bo niczym nie dało się ich jakoś uspokoić. Ale koniec moich wynurzeń.
Jeszcze raz Was przepraszam, jedyną zaletą jest to, że rozdział jest dosyć długi J, nie to co poprzednie i że następny jest już zaczęty, więc do końca tygodnia powinnam się z nim wyrobić.
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania
Asia


Za każdym razem, gdy przypominam sobie słowa Syriusza, tak zazwyczaj pogodnego, wesołego i skorego do żartów Syriusza, czuję jak przechodzi mnie dreszcz.
Teraz? Nie ufaj nikomu. Nie ufaj nikomu, Lily.
To mi powiedział. Znaczy, po dłuższym zastanowieniu się, nie jestem zdziwiona, że te słowa padły właśnie z ust Łapy. W końcu to Syriusz nie mógł nigdy polegać na swojej rodzinie, ludziach, którzy, czysto teoretycznie oczywiście, powinni być mu najbliżsi i kochać go bezwarunkowo. Niestety tak się nie stało. Dlatego też, nie jestem zbytnio zaskoczona. No bo, skoro Black nie mógł od dawna polegać na swych najbliższych, to z jakiego niby powodu miałby bezgranicznie ufać ludziom, których średnio zna? Chodzi mi o wszystkich nauczycieli i uczniów, z wyłączeniem naszej paczki, bo po pierwsze w trakcie napadu byliśmy tuż obok niego, a po drugie przez te sześć lat na pewno zauważył, że tego typu ataki to nie nasza bajka.
Poza tym fakt, że zostaliśmy po części zmuszeni do podejrzewani własnych znajomych o nieczyste intencje nie jest wcale w tym wszystkim najgorszy. O nie, najstraszniejsze jest to, że nikt nie ma najmniejszego pojęcia, kto mógłby być odpowiedzialny za ten straszny czyn. Ministerstwo nic nie wie, mimo że Aurorzy przez kilka dni co chwilę aportowali się do Hogsmeade i przez parę godzin przechadzali się po Hogwarcie, przesłuchując uczniów i nauczycieli, zbierając nieistniejące dowody i ogólnie spacerując po całym zamku. Mam wrażenie, że każdy czarodziej przebywający w tym czasie w szkole został odpytany z wydarzeń tamtego dnia, prześwietlono wszystkich, dokładnie. I co to dało? Nic. Chociaż, może troszkę przekoloryzowałam z tą dokładnością…
No i nadeszła moja kolej. Przesłuchali już większość Gryffindoru, wiedziałam, że mnie też to czeka. Chociaż, jeśli mam być szczera, to wyobrażałam sobie formalne przesłuchanie w troszkę inny sposób. Obstawiałam więcej magii, eliksirów, prywatności i oficjalności. A nie, usiąścia w wygodnym fotelu, z miło wyglądającą Aurorką i w otoczeniu, co najmniej, dwunastu uczniów w takiej samej sytuacji jak ja. Cóż… to przynajmniej tłumaczy, dlaczego wołano nas po kilka osób naraz.
- Po pierwsze, dziecko, powiedz mi, jak masz na imię? – spytała kobieta, uśmiechając się do mnie przyjaźnie.
- Lily Evans.
- Dobrze , w takim razie idziemy dalej – oznajmiła czarownica tuż po tym, jak szybkim ruchem dłoni zmusiła pióro do rozpoczęcia notowania moich słów. – Różdżka i pochodzenie?
- Dziesięć i ćwierć cala, wierzba. A pochodzenie niemagiczne.
- Jacyś czarodzieje w rodzinie, o których ci wiadomo? – kontynuowała odpytywanie Aurorka.
- Nie, żadnych.
- Dobrze, to wystarczy, jeśli chodzi o informacje personalne. Przejdźmy więc do sedna sprawy. Powiedz mi proszę wszystko, co pamiętasz o dniu ataku.
Streściłam ten dzień najdokładniej jak umiałam. Nie wskazywałam jednak na żadne podejrzenia, których i tak zresztą nie miałam.
- Czy słyszałaś może w rozmowach z innymi uczniami coś, co wydawało ci się dziwne? Jakby wiedzieli zbyt dużo na temat ataku?
To pytanie jest trudniejsze.
- Szczerze mówiąc, nie jestem pewna. Tuż po tym wydarzeniu wszystko zdawało mi się podejrzane, nie umiem jednak przypisać tego odczucia jakiejś konkretnej wypowiedzi czy osobie – odpowiedziałam.
- Rozumiem – odparła Aurorka. – Całkowicie normalne zjawisko. Jednak, gdyby coś ci się przypomniało albo dotarłyby do ciebie, Lily, jakieś nowe informacje, poinformuj o tym dyrektora Dumbledore’a, on będzie wiedział, jak się z nami skontaktować. Dobrze?
Pokiwałam głową. Wygląda na to, że to przesłuchanie będzie krótsze niż sądziłam...1
W każdym bądź razie żadnych poszlak jak nie było, tak nie ma. Wszyscy w zamku zaczynają pogrążać się w rozpaczy i beznadziei, podobnie zresztą jak pozostali mieszkańcy świata czarodziejów. No bo, skoro nasza swego rodzaju policja nie jest w stanie dowiedzieć się czegokolwiek o ataku przeprowadzonym w szkole pełnej uczniów, ergo potencjalnych świadków, gdzie ograniczona jest lista podejrzanych, to jak się nie bać o własne życie? Znaczy się, nie uważam, że Aurorzy są niekompetentni, czy coś w tym stylu. Owszem, sporo osób było w Hogwarcie w trakcie tego włamania, ale prawie nikt nic nie widział ani nie słyszał, napastnicy o to zadbali. Także dowodów prawie, że nie ma. Więc nie ma jak odnaleźć sprawców. I właśnie to jest przerażające. To, jak wielką potęgą dysponują nasi wrogowie i to, do czego są zdolni, aby zdobyć to, co im niezbędne.
A ja powoli przestaję wierzyć, że ministerstwo jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo mojej rodzinie. Dobrze, że będę mogła w wakacje używać magii, znalazłam w bibliotece parę przydatnych zaklęć, które mogłyby mi pomóc w ochronie mojego domu. Znaczy się, James zaoferował, że poprosi swojego tatę o pomoc i bardzo mnie to cieszy, ale jego ojciec może być zajęty na początku wakacji i nie wiem, jak szybko będzie mógł przystać na prośbę syna. O i będę mogła w końcu moim rodzicom pokazać jakąś magiczną sztuczkę, bo już parę razy słyszałam narzekania mamy, że jak to tak może być, czarownica a czarować jej nie wolno, gdzie w tym sens?
Aczkolwiek, trochę się obawiam tych wakacji… W końcu Voldemort rośnie w siłę i nikt nie jest bezpieczny w czarodziejskim świecie. Nie, żeby mugolski był jakoś mniej niebezpieczny czy coś. Nie dość, że pierwszy lepszy złodziej może mnie zastrzelić w jakiejś ciemnej uliczce, to jeszcze Śmierciożercy często organizują swoje wypady właśnie do świata niemagicznego. W końcu tam ciężej się przed nimi obronić. Jakby nie patrzeć, pistolet niewiele zdziała przeciwko porządnemu zaklęciu tarczy2. A transformowanie wspomnianej broni w, choćby łososia, też może być skuteczne3. A najistotniejszy jest fakt, że zwykli ludzie nie mają pojęcia o istnieniu tuż obok nich tego drugiego, mroczniejszego, czarodziejskiego świata, więc gdyby ktoś nagle teleportował się im do domu, prawdopodobnie byliby zbyt zszokowani by zareagować.
- Lily, wstawaj, zaraz się spóźnimy na śniadanie! – krzyknęła Dorcas, wychodząc z łazienki.
- Nie śpię – odparłam, ziewając. – Tak tylko leżę i kontempluję.
 - Więc przestań. Chcesz mieć szlaban w ostatnim tygodniu szkoły? Kazali nam dzisiaj przyjść na określoną godzinę na to śniadanie. Musi być ku temu jakiś powód. Może nam wreszcie powiedzą, czemu nie pozwolili nam zdawać egzaminu z teleportacji tuż po osiągnięciu pełnoletności? – zastanawiała się na głos Dorcas.
A tak. To nie jest zbyt lubiany temat. Z jakiegoś nieznanego nam powodu zmieniono na ten rok zasady zdawania tychże egzaminów. Ale serio, co to byłby za problem? Wypuściliby nas na chwilę ze szkoły do ministerstwa i tyle. Dobrze, rozumiem, że to niebezpieczne, ale przecież wysłaliby z nami nauczycieli, czyż nie? Może dzisiaj nas łaskawie poinformują, kiedy i gdzie możemy wreszcie zdobyć nasze zezwolenie na teleportację. Przecież bez niego to gorzej niż bez prawa jazdy. Wszędzie za pomocą kominka trzeba by podróżować, co by się skończyło toną popiołu na ubraniach, albo dzięki Błędnemu Rycerzowi, a wiadomo jak to się może skończyć.
- Lily! Zbieraj się! Idziemy!
 - Merlinie, czemu Dorcas tak krzyczy? Coś ją ugryzło, czy co? – spytałam się cicho Ann, wychodząc z pokoju zaraz za rozwścieczoną Dor.
- Taa, chyba kobra i przekazała z tym dziabnięciem sporo jadu – odparła ironicznie blondynka.  – A tak na poważnie, to nie wiem, chyba wstała dzisiaj lewą nogą z łóżka.
- Nie gadać, tylko się pośpieszyć!
Słysząc podenerwowany głos Dorcas, spojrzałam się lekko w swoją prawą stronę i uniosłam brwi, zadając Ann nieme pytanie. Ta w odpowiedzi tylko przewróciła oczami, po czym złapała mnie za ramię i pociągnęła w kierunku Wielkiej Sali. I prawdopodobnych informacji o egzaminie z teleportacji. Dalej pamiętam zresztą treść ogłoszeń, które pojawiły się w tym roku szkolnym…
LEKCJE APORTACJI
Jeśli masz lat siedemnaście lub ukończysz siedemnaście do dnia 31. sierpnia włącznie, jesteś dopuszczony do dwunastotygodniowego kursu Lekcji Aportacji, prowadzonych przez instruktora Aportacji z ramienia Ministerstwa Magii. Zainteresowanych prosimy o wpisanie poniżej swojego nazwiska. Koszt: 12 galeonów.4
Oczywiście, od razu się zapisaliśmy. Ale, jeśli mam być szczera, idąc na te zajęcia spodziewałam się czegoś ekscytującego, a okazały się one dosyć nudne…
- Nazywam się Celia Tilemetaforá i będę waszą instruktorką aportacji przez następnych dwanaście tygodni. Mam nadzieję, że dam radę przygotować was przez ten czas do testu. Po tym czasie większość z was powinna być do niego doskonale przygotowana. Jak zapewne wiecie, jest zazwyczaj niemożliwe, aby aportować lub deportować się na terenie Hogwartu. Dyrektor zniósł jednak ten czar, wyłącznie wewnątrz Wielkiej Sali, tak, abyście przez jedną godzinę mogli ćwiczyć. Pragnę podkreślić, że nikt nie będzie zdolny aportować się poza ściany tej sali, dlatego nie róbcie głupstw i nie próbujcie.
- A teraz… – kontynuowała kobieta, klaszcząc delikatnie w dłonie - Chciałabym, aby każdy z was zajął teraz miejsce tak, abyście mieli przed sobą pięć stóp wolnej przestrzeni.
Zapanował ogromny zgiełk, wszyscy rozchodzili się, wpadali na siebie nawzajem, wypraszali innych ze swoich rejonów. Opiekunowie Domów chodzili pomiędzy studentami, ustawiając ich i ucinając sprzeczki.
- Dziękuję – powiedziała jakiej-tam-było, instruktorka bądź co bądź. - A teraz... Machnęła różdżką. Staromodne drewniane obręcze natychmiast pojawiły się na posadzce przed każdym studentem. - Ważne, aby przy aportacji pamiętać o zasadzie trzech ce-wu-en! – powiedziała czarownica. – Cel, wola, namysł! - Krok pierwszy: oczyśćcie swój umysł, po czym zapragnijcie miejsca przeznaczenia – kontynuowała.
- W tym wypadku będą to wnętrza waszych obręczy. Teraz delikatnie skoncentrujcie się na swoim celu.
Każdy rozejrzał się ukradkiem, sprawdzając, czy pozostali także wpatrują się w obręcze, po czym pośpiesznie zrobił to, co kazano. Okej, brzmi to z lekka bezsensownie. Może jakieś tłumaczenie na angielski, proszę?
-  Krok drugi: skupcie swoją wolę, by zająć wyobrażoną przestrzeń. Pozwólcie, aby pragnienie wylało się z waszego umysłu do każdej cząstki ciała!
Dobra, to brzmi jeszcze mniej sensownie…
- Krok trzeci! – zawołała instruktorka - I tylko wtedy, kiedy dam znać... odwróćcie się natychmiast, znajdując własną drogę przez nicość, poruszając się w określonym celu. Na mój znak... raz...! ….dwa…! TRZY!
Taa… To obrócenie się w miejscu wiele mi dało… Jedyne co osiągnęłam to zachwianie się na własnych nogach. Nie, żeby innym poszło jakoś szczególnie lepiej. Jeśli nie liczyć jednego Puchona, który się potknął o własne nogi i w ten sposób wylądował w tej drewnianej obręczy, to nikt nie teleportował się skutecznie, albo w ogóle, jeśli być dokładnym.
Okej, później było lepiej. Nawet w miarę szybko załapałam teleportację. Nie jest to szczególnie przyjemne odczucie, ale ten konkretny środek transportu jest cholernie wygodny. Pstryk! I jesteś na drugim końcu Anglii. Nie trzeba się użerać z ludźmi w pociągach, z kupowaniem biletów. A i jest to bezpieczniejsze, niż ciąganie się autem przez pół kraju. Mniejsze prawdopodobieństwo wypadku. Znaczy zdarzają się przypadki rozszczepienia, ale są one dosyć nieliczne i zazwyczaj powstają przy aportowaniu się w pośpiechu albo w niebezpieczeństwie.
- Pewnie się zastanawiacie, moi drodzy szóstoroczni, z jakiego powodu byliście poproszeni o przyjście na śniadanie znacznie wcześniej niż zwykle – rozpoczął swoją przemowę Dumbledore. – Część z was zapewne już się domyśliła, że moje dzisiejsze ogłoszenie ma wiele wspólnego z waszym egzaminem z teleportacji.
Aha, czyli Dorcas miała rację. Chociaż… Ona sama nie wydaje się zbyt zadowolona z tego powodu… Cała pobladła, jej ręce zaczęły nerwowo drgać, podobnie jak dolna warga. Dziewczyna zaczęła też mamrotać coś pod nosem. Chwila moment! No przecież, to jasne! Dor nie znosi teleportacji i unika jej diabeł święconej wody. Nic dziwnego, że jest tak podenerwowana. Owszem, na próbach moja przyjaciółka prawie zawsze aportuje się poprawnie, ale jak powiedziałam, prawie. A w tym przypadku trzeba umieć się teleportować zawsze i wszędzie, bez względu na samopoczucie, warunki pogodowe i środowiskowe. A Dorcas ma czasami delikatny problem z koncentracją…
- Niech się pani skupi, panno Meadowes! – krzyknęła do Dorcas instruktorka teleportacji.
- Próbuję, próbuję, ale to nie jest takie proste! – odburknęła zdenerwowana dziewczyna.
Prawdę mówiąc z boku ta sytuacja wyglądała nawet ciekawie. Dor stała w odległości około trzech metrów od tego drewnianego kółka i co i rusz próbowała się do niego teleportować. Przy czym, ani razu nie trafiła. W każdym bądź razie nie do swojej obręczy…
Za pierwszym i drugim razem Dorcas miała na tyle dużo szczęścia, że kółka, do których trafiła były puste, później niestety nie miała tyle szczęścia. Raz wypchnęła z obręczy pewnego dupka z Hufflepuffu, co wywołało śmiech na całej Sali, później trafiła w ramiona jednego ze Ślizgonów, co ponownie spowodowało wybuch radości wszystkich poza Syriuszem, który był bliski eksplozji z zazdrości. A sam Ślizgon, o imieniu bodajże Terrance Richmond, ledwo powstrzymał chichot, prawdopodobnie tylko dlatego, że Dor dalej stała stosunkowo blisko niego, a wszyscy wiemy, jaka potrafi być, jeśli się ją zdenerwuje.
Od czasu tamtych zajęć Dorcas opanowała już co prawda teleportacje w konkretne miejsce, a nie jedno z podobnych w okolicy, ale nieprzyjemne wspomnienia z nią raczej pozostały, bo przy każdym wspomnieniu o egzaminie, moja przyjaciółka niemalże mdlała. Nie jestem sobie w stanie prawdopodobnie wyobrazić jej reakcji na właściwy test.
- Kontynuując. Wasz egzamin odbędzie się jutro w Hogsmeade, po zakończeniu zajęć. Będzie on dla wszystkich, którzy ukończą siedemnaście lat do trzydziestego pierwszego sierpnia. Jedyną kwestią odróżniającą osoby już pełnoletnie, od tych, które jeszcze nie osiągnęły tego wieku jest fakt, że dostaną one od razu swoje zezwolenie na teleportację. Pozostali zaś otrzymają je pocztą w dniu urodzin.
No cóż, jest to nawet sensowna opcja, nie powiem, że nie, ale nie mam pojęcia, jak to będzie wyglądało. Tyle osób zdających ten egzamin na raz, to aż prosi o katastrofę. Oby się tylko nie okazało, że coś wykrakałam.
Jak się okazało powodem, dla którego nie mogliśmy zdawać egzaminu jak wszyscy inni czarodzieje, czyli normalnie w dniu urodzin lub niewiele później, był fakt, że w Ministerstwie Magii był niewielki wypadek, który uniemożliwił użytkowanie sal treningowych do teleportacji, a urzędnikom nie chciało się szukać miejsca za każdym razem, gdy ktoś ma urodziny…

1 W życiu nie byłam na przesłuchaniu, więc nie wiem, jak ono wygląda, ale przyjęłam, że jeśli odpytują wielu uczniów w szkole, to jest to bardziej rozmowa, niż formalne przesłuchanie.
2Znaczy się, tak mi się wydaje. Zawsze traktowałam te tarcze w Harry’m Potterze, jako takie trochę pole siłowe.
3Czytałam kiedyś opowiadanie, w którym Snape tak zrobił J
4Oczywiście treść ogłoszenia z części „Harry Potter i Książe Półkrwi”

5Wzorowane na rozdziale „Urodzinowe niespodzianki” z „Harry Potter i Książe Półkrwi”

3 komentarze:

  1. Jej! Wreszcie nowy rozdział. Jest świetny ;)
    Przesłuchanie krótkie, ale konkretne. Ciekawe jak im pójdą egzaminy, przypuszczam, że teleportacja może być nieco trudniejsza niż egzamin na mugolskie prawo jazdy... Już sobie wyobrażam minę Syriusza, podczas "wizyty" Dorcas w obręczy tego Ślizgona :D
    Pozdrawiam, liv.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po co zbędnie komętowć? Świetne piszesz ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, rozdział fajny, pomysłowy i... długi- tylko tak dalej :-)
    Ann <3

    OdpowiedzUsuń