niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 64 „Coraz bliżej święta”


Przysięgam, że to nie miało być ani trochę smutne, tak jakoś wyszło, może to ze względu na to, że wracam jutro do szkoły? To mnie jakoś nigdy nie podnosiło na duchu. A biorąc pod uwagę, że większość tego rozdziału pisałam dzisiaj, to cóż… To musiało jakoś wpłynąć. Zresztą ja zawsze chcę jedno od opowieści, a wychodzi drugie, jakby rządziła się naprawdę własnym życiem, nic na to nie poradzę. Mogę siąść z gotowym pomysłem do rozdziały i napisać zupełnie coś innego, albo w międzyczasie zmienić koncepcję i wymyślić fabułę rozdziału, dajmy na to siedemdziesiątego. Naprawdę. Nie wiem, co się ma zdarzyć w 65, może i 66, ale 67 mam już prawie napisany;) Trochę mnie to przeraża.
W każdym razie nie spóźniłam się, pierwszy raz od tak długiego czasu, że aż szkoda gadać. Następny rozdział pewnie w okolicy 16 marca, aczkolwiek głowy bym za to nie dała. Ale postaram się napisać do tego czasu, bo 23 na pewno nie będę mogła.
Także zapraszam do czytania i komentowania oraz pozdrawiam
Asia


Święta zbliżały się nieubłaganie...
Wróć, zły przymiotnik. To sugerowałoby coś złego. Zacznijmy od początku. Może tak…
Z każdą chwilą przybliżaliśmy się do tych magicznych dni...
Też źle, zbyt patetycznie. Kto w ogóle wymyślił pisanie eseju na temat zbliżającego się Bożego Narodzenia? Pytanie retoryczne. Tylko dyrektor mógł wpaść na taki pomysł. Zresztą przez dobre piętnaście minut perorował na temat wzniosłości tej idei. Że niby pomoże nam to bardziej docenić te cudowny czas oraz umożliwi nam całkowicie cieszyć się z towarzystwa swojej rodziny lub przyjaciół. Zależy, co kto woli. Nie zrozumcie mnie źle, ja naprawdę kocham święta, ale nie znoszę prac pisemnych. Jakichkolwiek. Nawet takich nie na ocenę. To znaczy niby nam sprawdzą te teksty i wybiorą kilka najlepszych, taki trochę konkurs. Jednak, jako że nie mam żadnych, ale to żadnych zdolności pisarskich po prostu napiszę coś od ręki i nie będę się tym przejmować.
         Większość moich przyjaciół doszła zresztą do tego samego wniosku. W szczególności trzy czwarte Huncwotów, ale to chyba nikogo, ale to nikogo nie dziwi. Konkretniej rzecz biorąc Syriusz z Jamesem uznali, że coś tam wieczorem naskrobią, a ich brak zaangażowania i tak nikogo nie zdziwi. Peter zaś entuzjastycznie zgodził się na ich plan. Remus nie. Kiedy chłopcy tylko to zaproponowali wilkołak tylko popatrzył na nich jak na głupców, pomachał im przed oczami w połowie napisanym esejem i stwierdził, że on, w przeciwieństwie do co poniektórych, zamierza się przyłożyć do tego zadania. Łapa i Rogacz nie byli nawet tym zdziwieni i szybko opuścili Pokój Wspólny, ciągnąc za sobą biednego Glizdogona, prawdopodobnie planując jakiś nowy kawał. Typowy dzień w otoczeniu szóstego roku Gryfonów. Uwierzcie na słowo, nie chcecie poznać tych nietypowych. Choć może…
         Siedziałam sobie spokojnie w Wielkiej Sali, gdy nagle drzwi prowadzące do wnętrza pomieszczenia otworzyły się i gwałtownie uderzyły o ścianę. Podskoczyłam. Tak samo, jak wszyscy pozostali obecni uczniowie i nauczyciele. Moja głowa powoli obróciła się w kierunku otworu, którym normalnie wchodzą ludzie. Tym razem, pomimo, że drzwi pozostały otwarte nikt nie wszedł ani nie wyszedł. Zadziwiona rozejrzałam się po sali. Jedyne co ujrzałam to skonfundowane twarze. Coś było definitywnie nie tak, jak powinno.  W tym momencie usłyszałam szept dochodzący, jakby się zdawało znikąd.
- Panie dyrektorze, chyba potrzebujemy pomocy.
         Głos był bardzo znajomy, nie miał w sobie jednak zwykłej pewności siebie i arogancji… Chwila moment, toż to Syriusz! Co oni znowu wymyślili?
- Jakbyś mi mógł, mój drogi powiedzieć, w czym dokładnie – odezwał się Dumbledore. Nie brzmiał na poruszonego. No tak, w końcu uczy w Hogwarcie już dosyć długo, pewnie dziwniejsze rzeczy zdarzało mu się doświadczać.
- Tak jakby, proszę pana, nasz eksperyment troszeczkę nie wypalił – Dobiegł mnie kolejny znany głos.
         James. No cóż, gdzie jeden z nich, tam i drugi.
- To troszeczkę, to niezły eufemizm, stary – zadrwił Syriusz.
- Chyba muszę się tutaj zgodzić z panem Blackiem, panie Potter – zawtórowała mu McGonnagal. – Aczkolwiek wyraziłabym to raczej w innych słowach.  Poza tym sądzę, że profesorowi Dumbledorowi są potrzebne znacznie dokładniejsze informacje, chłopcy – dodała kobieta łagodnie.
- A tak, racja. W każdym razie wypożyczyliśmy kilka książek z biblioteki. Na zaklęciach profesor wspomniał coś o zaklęciach niewidzialności i chcieliśmy zobaczyć, jak zadziałałyby one na parę naszych rzeczy…
- Do jakiegoś kawału, moi drodzy?
- Ależ skąd, panie dyrektorze – spytał Syriusz, starając się brzmieć niczym urażona niewinność. – Nic z tych rzeczy! Od tak, ciekawość studentów.
- Syriusz ma rację, proszę pana. My tylko tak dla zaspokojenia potrzeby eksperymentowania… - zaczyna James.
- Dobrze, chłopcy, dobrze. – Dyrektor podnosi ręce, ledwo ukrywając uśmiech. – Mniejsza z tym, jakie były wasze powody. Powiedzcie mi proszę, jakiego zaklęcia próbowaliście i, na Merlina, dlaczego na sobie?
- No właśnie w tym problem, że nie na sobie – sprzeciwia się Łapa. – Najpierw na piórze. Zadziałało. Potem chcieliśmy spróbować na fiolce na eliksiry. Też zadziałało. Aż za dobrze.
-No właśnie. Zaklęcie jakoś się rozdzieliło i trafiło nas obu, fiolkę i kilka innych rzeczy w pokoju. Z tymże na wszystko, poza nami samymi przeciwzaklęcie zadziałało – uzupełnił Rogacz.
- Rozumiem. Ale wciąż, moi drodzy Gryfoni, pomijacie najważniejszą rzecz. Co to za zaklęcie? – spytał Dumbledore.
- Faktycznie – zgodził się Black. – To szło jakoś tak… A już wiem usynlig*!
         W tym momencie zniknął stół nauczycielski.
- Panie Black! – krzyknęła opiekunka Gryffindoru. – Kiedy następnym razem będzie pan podawał formułę zaklęcia, proszę to zrobić bez różdżki w dłoni.
- Ups?
-To jest wyrażenie, którego nie chcę nigdy więcej słyszeć z pana ust, ani z ust pana przyjaciół. W szczególności w połączeniu z zaklęciem bądź trzaskiem – stwierdza nauczycielka. – Albusie, wiesz, jak ich odczarować.
- Tak, Minerwo, wiem.
         Wszystko dobrze się wtedy skończyło. A moi koledzy skończyli z eksperymentowaniem. No w każdym razie na chwilę, bo już dwa tygodnie później Remus spędził kilka godzin w bibliotece, szukając przeciwzaklęcie na zmianę koloru skóry na ciemny fiolet. Mam wrażenie, że oni się jednak nigdy nie nauczą, że każda akcja ma swoje konsekwencje.
- Lily! Nie smędź tak nad tym esejem! Sama powiedziałaś, że masz to gdzieś i będziesz improwizować – zarzuciła mi Dorcas.
- Właśnie to robię. Jest dwudziesta druga, mamy to coś jutro oddać, a ja nawet pierwszego zdania nie napisałam – odparłam ze złością.
- Napiszesz potem.
- Jakie potem, Dorcas? Jakie potem? Nie ma żadnego potem – syczę.
- Więc napisz cokolwiek! Nie rób z tego arcydzieła, tylko zwykłą pracę! Wiem, że jesteś w stanie taką napisać w niecałą godzinę. Zrób to i idź spać, dobrze ci radzę – zagroziła dziewczyna. – Inaczej sama cię zaciągnę do łóżka.
         Chcąc nie chcąc musiałam się zgodzić ze swoją przyjaciółką, więc przystąpiłam do pracy.
                Z każdym dniem zbliżamy się do świąt. Czy to dobrze? Zależy od punktu widzenia. Jeżeli mamy możliwość spędzić te magiczne chwile z ukochanymi osobami, to będzie to czas wspaniały. Jednak, jeśli nasi ukochani zostali nam odebrani, bądź gdy nie ma osób, których towarzystwa życzylibyśmy sobie w takim momencie, wtedy święta będą raczej przebłyskiem naszego nieszczęścia, dalszym pogrążeniem się w rozpaczy i beznadziejności, aniżeli doskonałymi godzinami, które zdają się trwać zaledwie sekundę…
                Trochę inne podejście, niż zamierzałam, ale jeśli mam być szczera, to wszystkie prace pisemne, które wychodzą spod mojej ręki są inne niż na początku zakładałam. Od tak, nie mam zielonego pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Zawsze tak było i prawdopodobnie zawsze tak będzie.  Mniejsza z tym, skoro efekt jest taki, jak trzeba, to czym niby miałbym się tutaj martwić. A teraz, skoro skończyłam, to idziemy spać.
         Obudziłam się kilka minut przed budzikiem. Jest to prawdę mówiąc jedna z bardziej irytujących mnie rzeczy. No bo na kilka minut i tak nie uda mi się zasnąć, a tracę tak niezbędny do prawidłowego funkcjonowania odpoczynek. A fakt, że jest sobota i muszę zwlec się z łóżka i tak znacznie później niż zwykle, niczego nie zmienia. No, ale cóż, nie ma co narzekać, trzeba wstać i przygotować się na nadchodzący dzień. I nie zapomnieć wziąć napisanego wczoraj eseju ze sobą, to mi się zdarzało. Na szczęście nauczyciele pozwalają się wrócić po pracę domową do dormitorium.
         W każdym razie wychodząc trzy razy sprawdzam, czy na pewno zabrałam swoje wypracowanie. Tak na wszelki wypadek.
         Dotarliśmy do Wielkiej Sali akurat na czas. Dyrektor zobowiązał nas, bowiem do przyjścia o określonej godzinie. Jak powiedział nasze prace zostaną wtedy zebrane i zrecenzowane. Wyniki za to pojawią się po godzinie siedemnastej. Jak dla mnie super. Mogłyby nigdy się nie pojawić.
         Mimo to nie bardzo mam wybór w tej kwestii. W każdym bądź razie tylko dziesięć najlepszych prac zostanie udostępnionych publicznie. Dobre chociaż to, bo oznacza to, że nikt nigdy nie przeczyta moich wypocin. Alleluja i do przodu.
- Proszę połóżcie swoje eseje przed sobą – zakomenderował dyrektor, wytrącając mnie z mojego zamyślenia.
         Czasami nachodzą mnie myśli, co by było gdybym urodziła się w innej rodzinie? Takiej, która nie akceptowałaby magii, nie akceptowałaby mnie. Nie wiem, czy poradziłabym sobie, jeśli musiałabym żyć z ludźmi, którzy mnie nienawidzą, podczas gdy powinni być tymi, którzy cenią mnie najbardziej. Naprawdę nie mam pojęcia, czy byłabym wystarczająco silna, wystarczająco odważna, żeby to wszystko znieś. I mówię to z pełną świadomością bycia Gryfonką. Zawsze, kiedy przychodzi mi to do głowy, dziękuję wszystkim znanym sobie bóstwom, że moi rodzice i moja siostra są tacy, jacy są. Owszem moja relacja z, kiedyś tak bliską mi, Petunią pozostawia wiele do życzenia, ale, pomimo że wiem, że nie przepada ona za tym, że jestem czarownicą, to jestem bardziej niż pewna, że gdyby nadeszła taka potrzeba, pomogłaby mi we wszystkim, cokolwiek by to nie było. Ja jej zresztą też. W końcu jesteśmy siostrami, a to jednak dla większości ludzi znaczy bardzo wiele.
         Resztę dnia spędziliśmy na dworze, ciesząc się ostatnimi dniami bez śniegu. Nie, żebym nie lubiła tego białego puchu, ale jesień też jest piękna. Także Huncwoci latali nad nami na pożyczonych, a przynajmniej oni tak to nazwali, miotłach, co jakiś czas łapiąc którąś z nas i wciągając na miotłę, krzycząc, że trzeba się bawić, póki mamy możliwość. Całkiem spoko, dopóki Syriusz nie zaczął udawać, że upuszcza Dorcas, a ta, gdy tylko byli wystarczająco nisko nad ziemią, zepchnęła go z miotły. Potem zaczęła się… Bitwa. Walka o to, kto pierwszy, kogo zrzuci była dosyć intensywna i nie dałam się w nią wciągnąć, w tej kwestii jestem pewna, wolę zostawić swoje stopy na powierzchni, zamiast spaść, choćby i z niewielkiej wysokości. Mimo to bardzo miło spędziłam ten czas. Robiłam za sędziego.
         Potem nadszedł czas ogłoszenia wyników i moi przyjaciele, niepomni mojego narzekania i nalegania na zostanie na zewnątrz, zaciągnęli mnie do Wielkiej Sali. Dosłownie. Miałam bardzo złe przeczucia odnośnie tego konkursu. A co jeśli moje niekonwencjonalne podejście im się spodoba i nie daj Merlin, będę jedną z wybranych? Ja nie chcę.
         Jak się okazało moje chcenie i nie chcenie nie ma nic do rzeczy. A w szczególności nic do wyników. I oczywiście Gryffindor zaczął klaskać entuzjastycznie, gdy moje nazwisko padło wśród dziesięciu innych. Ja się nie cieszyłam. To znaczy uśmiechnęłam się, ale wiedziałam, że udało mi się okpić tylko tych, którzy mnie nie znają. Nie chciałam, żeby ktokolwiek czytał mój esej. Naprawdę nie chciałam. Nie sądzę, żeby był wystarczająco dobry. Co wtedy o mnie pomyślą.
         Dobre stop tym pesymistycznym myślom. Co mnie obchodzi, co oni o mnie pomyślą? Inni ludzie mają większe problemy. Powtarzam to sobie już całkiem długo, ale niestety nie skutecznie.
        Za każdym razem, gdy dręczą mnie myśli, które wskazują, w którym miejscu zawiodłam, staram się powtarzać sobie w myślach, że inni ludzie mają znacznie większe problemy niż ja. Próbuję wbić sobie do głowy, że jeden gorszy wynik, jedno zawiedzione spojrzenie, nie powinno aż tak na mnie wpłynąć, ale nie umiem, nie umiem. Każdy ma swojego bogina i ja aż za dobrze wiem już, co jest moim.


*niewidzialny po norwesku. Znudziła mi się łacina

15 komentarzy:

  1. Wspaniały rozdział! Życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział. Bardzo mi się podoba to, jak przeplatasz opowiadanie z esejem Lily, to daje bardzo ciekawy efekt. Mam też wrażenie, że z interpunkcją jest lepiej. Może jeszcze gdzieniegdzie brakowało przecinka, ale nie są to już takie błędy, które przeszkadzają w czytaniu :)
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny :D
    dot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy;) W szczególności ta interpunkcja.
      Pozdrawiam
      Asia

      Usuń
  3. Hej, niedawno założyłam konto na google, ale moge śmiało stwierdzić, że jestem z tb od początku. Rozdział świetny zresztą jak i cały blog.
    Mam taką prośbe, bo 22 marca mam urodziny i dało by się zamieścić wtedy notke. Z góry dziękuje i życze weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jak mi się uda, ale postaram się coś wymyślić;) Może nie rozdział, ale jakąś miniaturkę... Pomyślę;) Ale możesz być pewna, że coś wtedy wstawię.

      Usuń
  4. Rozdział fajny, chociaż były dużo lepsze. Życzę dużo, dużo weny i czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że już niedługo Lily i James się umówią! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział, były lepsze, ale i tak masz ode mnie duuuży plus. Podobało mi się właśnie to przeplatanie na początku, zawsze w książkach uwielbiam takie momenty! <3 Ja nie potrafiłabym pisać o świętach w marcu, zwłaszcza jak kwitną juz kwiatki, więc naprawdę Cię podziwiam. Czekam z niecierpliwością na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział okej, ale czy mi się wydaje czy jest taki przejściowy? xD Mam nadzieję, że następny będzie dłuższy i będzie się trochę więcej działo ;)
    Lilka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest przejściowy. To prawda. Nie wiem, czy stricte w następnym będzie jakoś super hiper dużo akcji, ale w 66 na pewno.

      Usuń
  7. Fajny rozdział, szczególnie te momenty, w których łączysz własne opisy i Lily. To naprawdę fajny zabieg, daje trochę świeżego spojrzenia. Ale trochę za krótko ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Fajne. Bardzo mi się podobał :)
    Tymczasem jak czekacie na nowy rozdział to możecie sobie poczytać mojego bloga ;D
    Zapraszam !! Dopiero zaczęłam.
    http://lilyijames-zdobyc-szczescie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajny rozdział :) Mam jednak nadzieję, że kolejne będą dłuższe.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie na http://lily-james-i-ja.blogspot.com/ gdzie pojawił się nowy rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam tego bloga! Jest świetny! :)

      Usuń