piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 21"Dziwny sen"



Wracamy do perspektywy Lily Evans

Zaraz po tym, jak ze skrzydła wyszedł Dave Chook, który uparcie twierdził, że mnie zna, ba nawet powiedział, że jestem jego dziewczyną, to zorientowałam się, że coś mi tu nie gra. Starałam się przypomnieć sobie cokolwiek. Hmm… Pamiętam życie do czasu, gdy otrzymałam list z Hogwartu. Jest to moje ostatnie wspomnienie. Potem jest już tylko pustka. Mam nadzieję, że przypomnę sobie przeszłość. Mam tylko niejasne przebłyski, że znam Dave’a, ale wydaje mi się, że z nim nie jestem.
Dlaczego takiego pecha muszę mieć właśnie ja? Nie dość, że leże w jakimś pomieszczeniu, co wygląda jak szpital i strasznie boli mnie głowa, to jeszcze nie pamiętam kilku lat swojego życia. Nawet nie wiem ile mam lat. Cudnie. Moje ponure rozmyślania przerwało mi wejście kilku osób. Miałam wrażenie, że skądś znam całą szóstkę, więc zapytałam:
-Cześć, kim wy jesteście?
            Wtedy na ich twarzach pojawił się wyraz przerażenia i skrajnej rozpaczy.
-Lily, przecież to my - Zaczął chłopak w z rozczochranymi czarnymi włosami i orzechowymi oczami.
- Ja jestem James Potter, to jest Remus Lupin -Powiedział wskazując na blondyna, który był trochę blady i wyglądał na chorego
-To jest Syriusz Black- Ruch ręki wskazujący na wysokiego i przystojnego bruneta z grzywką opadającą na oko.
-Tam koło okna stoi Ann Lorens.-Ruch głową w stronę niskiej blondynki o ciemnoniebieskich oczach.
-A koło twojego łóżka stoi Dorcas Meadowes.- Zakończył delikatnym ruchem ręki pokazując średniego wzrostu dziewczynę z czarnymi włosami i ciemnobrązowymi oczami.
-Naprawdę nas nie pamiętasz?-Spytała ze łzami w oczach brunetka, którą Potter (sama nie wiem, czemu, ale coś mi się wydaje, że nigdy go nie lubiłam) przedstawił mi, jako Dorcas.
-Znaczy się…-Zaczęłam cicho.-Wiem, że was znam, ale nie wiem skąd, nie pamiętam żadnych sytuacji z wami związanych. A już na pewno nie wiem, dlaczego nie lubię niejakiego Jamesa Pottera.
Wtedy z nieznanego mi powodu wszyscy, włączając w to Pottera wybuchnęli śmiechem. Spojrzałam na nich zdezorientowana.  Wtedy Syriusz stwierdził:
-No Ruda, jednak pewne rzeczy się nie zmieniają.
-Chyba nie rozumiem.
-No cóż liliputku… -Zaczął, a moje oczy się rozszerzyły.  Byłam pewna, że nigdy mnie tak nie nazywał. Nawet bez moich wspomnień.-Nigdy specjalnie nie lubiłaś Rogacza.-No i cudnie. Jak ja wyglądam z takim wytrzeszczem. – Można nawet powiedzieć, że go nienawidziłaś.- Black jest irytujący.
-Za tobą też chyba specjalnie nie przepadałam, co Łapciuszku?-Odparowałam. To za tego liliputka. Nie wiem czy to od imienia czy wzrostu. W każdym razie byłam pewna, że Syriusza wnerwi to przezwisko.
-Pamięć wraca?-Spytała z uśmiechem Dor.
-Nie, jakoś tak samo mnie naszło.
-Tak jak już mówiłem charakter liliputka, nie uległ zmianie.
            Podejrzewam, że gdy nazwał mnie liliputkiem, moje oczy zaczęły ciskać błyskawice, bo Black szybko się ode mnie odsunął. Nadal nie pamiętałam paru lat, ale wiedziałam już przynajmniej, jaki stosunek mam do danej osoby. To trochę pocieszające. Reszta wizyty moich… hmm… podejrzewam, że mogę ich nazwać przyjaciółmi, upłynęła w miłej atmosferze. W ich oczach widziałam zadowolenie, z powodu tego, że się obudziłam. Jednak to, co zobaczyłam w oczach Pottera, było czymś więcej. Powiedziałabym, że było to czyste niczym niezmącone szczęście i radość. Dostrzegłam w nich także ulgę, jakby po wielu dniach odzyskał wreszcie spokój ducha. Nie rozumiem, dlaczego skoro nie darzyłam (i nie darzę, żeby nie było) go sympatią. To jest trochę niepokojące. Ba nawet ciapkę przerażające. Dobra wiem, dramatyzuję. Ale nie mam wspomnień, a przecież jakiś powód, żeby nie lubić Pottera mam. A jeśli on mnie skrzywdzi.  Jeśli np.: przy pomocy kolorowych żelków Haribo postanowi zapanować nad światem, posadzi mnie na tronie i codziennie będzie mnie torturował, każąc mi jeść czekoladę toffi i bitą śmietanę, których nie znoszę? Dobra Lily przesadzasz. Owszem prawie nic nie pamiętasz, ale żeby od razu wyskakiwać z takim czymś. Idź się leczyć.* Nie pójdę. Pójdziesz, ja Ci to mówię. Kim ty w ogóle jesteś? Pomocnym głosikiem w twojej głowie, nie słychać? Widzisz, poza tym słyszysz głosy. Idź się, lecz na nogi, bo na głowę to już za późno. Nie idę. Poza tym każdy gada sam ze sobą. To staje się nienormalne dopiero, gdy robi to na głos. Niby tak, ale i tak musisz iść do psychiatry liliputku. Grrr… nie cierpię tego zdrobnienia. A poza tym każdy człowiek jest obłąkany. Po prostu niektórych nie przebadano.
            Od tamtego czasu postanowiłam ignorować ten głosik. Wydaje mi się, że większość ludzi nazywa go sumieniem, ale większości ludzi sumienie nie gada, że mają iść się leczyć. Znowu ty? Mam Cię dość. Właśnie, dlatego powracam. Lubię Cię irytować. Siedź cicho, bo ktoś idzie. W tym momencie do Skrzydła Szpitalnego (Ann powiedziała, że tak nazywa się ten szlachetny przybytek, w którym się znajduję. No i cudnie. Moje przeklęte sumienie skopało mi humor na cały dzień.) weszła jakaś kobieta i jakiś starszy mężczyzna. Kobieta miała wysoko spięte ciemne włosy i okulary, zaś mężczyzna miał długie białe włosy i białą brodę, przeszywająco błękitne oczy i okulary połówki.
-Dzień Dobry.-Przywitałam się.
-Witaj Lily. Twoi przyjaciele powiedzieli nam, ze straciłaś pamięć. To prawda, czy tylko kolejny żart Huncwotów?-Spytał starszy mężczyzna.
-Niestety prawda proszę pana.- Odpowiedziałam.
-Niech mi pani powie panno Evans, ile pani pamięta.-Spytała się mnie kobieta.
-Pamiętam wszystko do czasu, kiedy otrzymałam list z Hogwartu proszę pani.
-Czyli zapomniałaś ponad 4 lata.-Rzeczowo oznajmiła mi kobieta.-W takim razie nas też nie pamiętasz. Ja nazywam się Minerwa McGonnagal i jestem nauczycielką Transmutacji, a to jest Albus Dumbledore, który jest dyrektorem Hogwartu. –Właśnie tymi nazwiskami był podpisany list. Tego jestem pewna. - Pewien czas spędzisz jeszcze w Skrzydle. A potem wrócisz do normalnego życia. Rozumiesz?
-Tak pani profesor.-Odpowiedziałam. Po chwili McGonnagal wyszła zostawiając mnie z dyrektorem.
-Będziemy szukać sposobu, aby przywrócić ci pamięć Lily.-Powiedział.- Na razie twoi przyjaciele będą codziennie do ciebie przychodzić i opowiadać ci wszystko. Jeśli masz np.: pamiętnik czy dziennik, to poproś, żeby ci go przynieśli. Może to pomoże. Jeśli zaś chodzi o wspomnienia związane z twoją rodziną, to powinny same wrócić. Jeśli jednak nie stanie się to do przerwy świątecznej, to powiadomimy twoich rodziców o amnezji. Dobrze?-Spytał Dumbledore, jednocześnie kończąc swoją wypowiedź. W odpowiedzi pokiwałam głową.
-W takim razie ja już pójdę. Do widzenia Lily.
-Do widzenia panie profesorze.-Pożegnałam się z mężczyzną. Chwilę później przyłożyłam głowę do poduszki i odpłynęłam w ramiona Morfeusza.


            Byłam na jakiejś pięknej polanie otoczonej drzewami. Po mojej prawej stronie płynął strumień. W pewnym momencie poczułam, jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Jamesa Pottera. Ale zamiast, jak zwykle pokłócić się z nim, uśmiechnęłam się szeroko. Odpowiedział na mój uśmiech, głaszcząc mnie po policzku. A ja na niego nie nawrzeszczałam, tylko się do niego przytuliłam.
            W pewnym momencie zerwał się silny wiatr i niebo pociemniało. Z cienia wyłoniła się sylwetka mężczyzny. Miał on szparki zamiast nosa, czerwone oczy i był blady jak śmierć. Wtedy zauważyłam, że nie jesteśmy już na polanie, ale w ładnie urządzonym domu. James podał mi dziecko, które przed chwilą trzymał w ramionach. Był to śliczny chłopczyk, o czarnych włosach i zielonych oczach, moich oczach. Wtedy drzwi się otworzyły i wszedł przez nie mężczyzna, którego widziałam na polanie. Wszedł przez nie Voldemort. Usłyszałam jak James krzyczy do mnie:
- Lily, bierz Harry’ego i uciekaj! To on! Idź! Uciekaj! Ja go zatrzymam...
Chciał go zatrzymać, nie mając różdżki w ręku! Voldemort wybuchł śmiechem, który usłyszałam nawet na piętrze, po czym spokojnym głosem powiedział:
- Avada Kedavra!
Usłyszałam dźwięk ciała upadającego na ziemie. Nie James, tylko nie on, krzyczały moje myśli. Zaczęłam krzyczeć. Pośpiesznie przewróciłam krzesło i zrzuciłam pudła. Po chwili starałam się zabarykadować w sypialni. Nie słyszałam kroków na schodach, ale wiedziałam, że on tu przyjdzie. Przyjdzie po moje dziecko, po mojego Harrego. Niestety nie miałam przy sobie różdżki. Więc to jednak Peter był zdrajcą, nie Remus jak sądziliśmy.
Voldemort otworzył drzwi. Stałam przed nim z moim skarbem w ramionach. Na jego widok wrzuciłam dziecko do łóżeczka i rozłożyłam ramiona. Jeśli chce zabić jego, to najpierw musi zabić mnie. 
- Nie Harry, błagam, tylko nie Harry!-Zaczęłam go błagać, wiedząc, że to bezsensu, że zabije i mnie i moje dziecko.
- Odsuń się, głupia... odsuń się, i to już...-Powiedział. A więc chciał tylko Harrego. Jednak wolałam umrzeć, niż dać pozwolić temu mordercy tknąć moje dziecko. Moje jedyne ukochane dziecko.
- Nie Harry, błagam, weź mnie, zabij mnie zamiast niego...
- To ostatnie ostrzeżenie...
- Nie Harry! Błagam... zlituj się... zlituj... Nie Harry! Nie Harry! Błagam... zrobię wszystko...
- Odsuń się... odsuń się, dziewczyno...
Rozbłysło zielone światło, moją ostatnią myślą przed śmiercią było „Błagam nie zabijaj mojego dziecka”


Obudziłam się z krzykiem w momencie, w którym dosięgnęło mnie zaklęcie. Zupełnie nie rozumiałam tego snu. Kto to w ogóle jest Peter pomyślałam, a wtedy jakby w reakcji na sen wszystkie moje wspomnienia powróciły.  Ten sen, to wszystko było takie realne, że wyglądało jak jakaś wizja przyszłości. Jednak zdecydowanie nie powiem o tym profesorowi od wróżbiarstwa, bo pewnie znowu wywróży mi cudowną przyszłość z Potterem.(jakby, co w rozdziale 9)
            Mój krzyk ściągnął do SS profesor McGonnagal, która prawdopodobnie przechodziła obok.  Wchodząc do pomieszczenia spytała ona:
-Czy coś się stało panno Evans?
-Nie pani profesor, po prostu miałam koszmar. A z jego powodu wróciła mi pamięć, pomyślałam, że powinna to pani wiedzieć.-Odpowiedziałam.
-Bardzo dobrze, że pani amnezja się zakończyła. Niech się pani położy panno Evans. Najlepiej weź eliksir na sen bezsnów, stoi na szafce obok. Dobranoc.
-Dobranoc pani profesor.
Skorzystałam z rady McGonnagal i już do rana spałam spokojnie.


*Pogrubieniem będę zaznaczać dysputy Lily samej ze sobą. Gwoli ścisłości, nie ma to być objawem choroby psychicznej.  Wprowadzam to teraz, ponieważ uznałam, że jest to jedna z cech, która będzie skutkiem ubocznym zatrucia się tym krzaczkiem. Będzie mi to potrzebne później. Zobaczycie, do czego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz