piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 17 "Śmierć"



Obudziłem się rano nawet w dobrym humorze. Gdy wyjrzałem przez okno słońce dopiero zaczynało świtać. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić zarzuciłem płaszcz i wyszedłem na Błonia. Spacerowałem w blasku wschodzącego słońca, próbowałem zapomnieć o wszystkich moich problemach, chciałem oczyścić umysł, choć na chwilę. Usiadłem na trawie, na ręce poczułem chłodne kropelki rosy, spojrzałem w stronę Skrzydła Szpitalnego.
            Oby się udało, oby ten lek zadziałał, nie obchodzą mnie skutki uboczne, chcę tylko, aby Lily wyszła z tego cało…- pomyślałem.
Zrezygnowany wstałem i poszedłem w kierunku boiska do Quidditcha. Dzisiaj gramy mecz, nie wiem, z kim, kiedy i po co. Przyjdę, zrobię swoje i wrócę do Lilki. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ten cały Dave jest kapitanem i muszę się GO słuchać. Jakby tego było mało, to on krząta się wokół mojej ukochanej. Chyba szuka guza, jak tak dalej pójdzie, to za siebie nie ręczę- stwierdziłem uśmiechając się do siebie.
Odwróciłem się i postanowiłem wrócić do zamku. Może teraz pozwolą mi się z nią zobaczyć- pomyślałem. Przez całe 3 dni musiałem trzymać się z daleka od SS. Tłumaczyli się tym, że podanie tego magicznego zioła jest bardzo niebezpieczne, nie wiadomo, jaka będzie reakcja organizmu, wiele osób mogłoby się zatruć, bla bla bla... Takie gadanie doprowadza mnie do szału. Wczoraj wieczorem przyszła do nas McGonnagal i łaskawie oznajmiła, iż jutro (a właściwie to już dzisiaj) będę mógł odwiedzić Lily.
Gdy wszedłem do naszego dormitorium Łapa, Lunatyk, Ann i Dorcas siedzieli przy kominku i o czymś intensywnie dyskutowali. Po cichu zakradałem się do nich i zacząłem słuchać.
- Czegoś tutaj nie rozumiem- powiedziałam Ann patrząc wyczekująco na Lupina.
- Co tu jest do rozumienia, przecież mówię, wczoraj wieczorem poszedłem z Glizdkiem do kuchni, bo zachciało mu się jeść. Wracając przechodziliśmy obok Skrzydła Szpitalnego. Wszystko byłoby okej gdyby nie fakt, że nagle usłyszeliśmy krzyki dochodzące z SS. Dam sobie rękę uciąć, że to była Lily. Szybko schowaliśmy się za zbrojami i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Po chwili z nikąd pojawiła się McGonnagal i grupa ludzi w czarnych płaszczach. Weszli do środka, krzyki się nasiliły a po kilku minutach znowu było cicho. Przerażająco cicho- opowiedział Remus mocno akcentując ostatnie słowa.
- Zapomniałeś dodać, że później wpadliśmy na tego no Dave’a czy jakoś tak. On mi wyglądał podejrzanie- odparł Peter wpychając sobie do buzi jeszcze jedno ciastko.
- Hmm, to fakt. Ale nie możemy o cokolwiek go podejrzewać, może pojawił się tam zupełnie przez przypadek, tak jak my.- Oznajmił Luniaczek
- Jakoś nie wierzę w takie przypadki. Ten typek od początku mi się nie podobał- powiedział dosyć głośno Black
- Może nie mówmy o tym Jamesowi? Jeszcze by zrobił coś, czego będzie później żałował- zaproponowała Dorcas
W tym momencie chciałem wyjść z ukrycia i wykrzyczeć wszystko to, co mi leżało na sercu. Dlaczego oni nie chcą mi o tym powiedzieć? Co ON tam robił? Czemu Lily krzyczała? W głowie roiło mi się mnóstwo pytań, na które chciałbym znać odpowiedź.
- To byłoby nie fair. I tak dowie się prędzej czy później i będzie miał do nas pretensje – rzekł Syriusz wstając z kanapy.
- Wiecie, co ma…..- Zaczęła mówić Dor, lecz Łapa jej natychmiast przerwał. Zrobiło się cicho jak makiem zasiał, a ja czułem jak moje serce zaczyna bić szybciej.
- Drętwota!- Krzyknął Black celując różdżkę w moją stronę.
Zobaczyłem kolorowe iskierki i padłem na ziemię jak długi. Nie mogłem się zupełnie poruszyć. Po chwili zobaczyłem nade mną jakiś ruch.
- O kurcze, patrzcie, to James. Oj Syriusz, lepiej cofnij to zaklęcie- doradziła Ann klękając obok mnie.
Po słowach blondynki poczułem jak odzyskuję władzę nad mięśniami. Wstałem i podszedłem do Łapy:
- Totalnie cię pogięło, do kolegi zaklęciem obezwładniającym!
- Trzeba było nie podsłuchiwać, co to za maniery..- Odparł Syriusz klepiąc mnie po ramieniu.
- Wiecie, co nie chce nic mówić, ale za pięć minut zaczynają nam się zajęcia- powiedziała Ann biorąc swoją torbę i wychodząc z Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
- A, co ze śniadaniem?- Spytał Peter patrząc na nas błagalnym wzrokiem
- Glizdek, wierz mi, wytrzymasz do obiadu, już ja o to zadbam- zaśmiał się Remus.
Lekcje zleciały nam dość szybko. Dwie godziny eliksirów, zielarstwo, transmutacja i wróżbiarstwo. Potem głodni jak nie wiem, co pognaliśmy na obiad. Dyrektor Dumbledore ogłosił, że niedługo odbędzie się wymiana i przyjadą do nas uczniowie i uczennice z innych szkół.
- Oj ja już nie mogę się doczekać, aby zobaczyć te piękne długonogie dziewczęta z francuskiej szkoły magii z Beauxbatons- powiedział Syriusz dając mi kuksańca w bok.
Na odzew Dorcas nie trzeba było długo czekać. Natychmiast zareagowała i przywaliła Łapie w tył głowy tak mocno, że mu ciastko z ust wypadło.
- No no, tylko spróbuj, to inaczej pogadamy- zagroziła rzucając mu spojrzenie pełne gniewu.
- Oj tak tylko sobie żartowałem- odparł Black namiętnie całując Dor w usta.
Poczułem się jakoś dziwacznie. Wstałem od stołu i udałem się do Skrzydła Szpitalnego. To, co mówił Luniaczek trochę mnie przeraziło i jeszcze ten cały Dave mocno działa mi na nerwach. Gdy uchyliłem drzwi, zobaczyłem jak zawsze sterylnie czyste pomieszczenie. Leżała tu tylko jedna osoba i to na dodatek na samym końcu Sali.
 Cicho podszedłem do łóżka Lily. Wyglądała nieco lepiej niż cztery dni temu, ale poprawa była naprawdę ledwo zauważalna. Jej cera miała bardzo blady odcień, usta były sine, a włosy matowe. Można by powiedzieć, że już nie tak samo rude jak kiedyś. Usiadłem obok i dotknąłem jej dłoni. Była zimna w dotyku. Coś mnie zaniepokoiło. Spojrzałem na jej klatkę piersiową, w ogóle się nie unosiła. Ona nie oddychała… Natychmiast poderwałem się i pobiegłem do gabinetu Pomfrey. Czując, jak ogarnia mnie nieznane uczucie, wykrzyczałem, że Lily nie żyje. Pielęgniarka podbiegła do Sali i usiadła na krześle obok dziewczyny. Najpierw zajrzała jej do oczu, osłuchała, zmierzyła puls i w końcu zdenerwowana chwyciła za różdżkę. Kawałek po kawałku zaczęła badać ciało Lilki. Gdy skończyła nawet na mnie nie spojrzała tylko posłała sowę po McGonnagal.
- Co się dzieje?- Krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem.
Oczywiście nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Do Sali weszła grupa ludzi z Dyrektorem i McGonnagal na czele. Pomfrey stanęła naprzeciwko nich i rzekła:
- Lily żyje, lecz wczorajsza sytuacja znacznie pogorszyła jej stan. Tętno jest niewyczuwalne, nie oddycha. Nie wiem, jakim cudem żyje, lecz za pomocą magii wyczułam w niej małe źródełka życia.
- To przez tą roślinę, mówiłem, żeby jej tego nie podawać. To ją zabije- powiedział złowrogim tonem jeden z czarodziejów w płaszczu.
- Nie znamy działanie tego ziela, nie wiemy jak organizm na to reaguje. Wczoraj, gdy chcieliśmy podać jej kolejną dawkę otworzyła oczy i zaczęła krzyczeć, a jej skóra była tak gorąca, jakby się paliła – oznajmił kolejny
- Co teraz zrobimy? Ta dziewczyna nie ma najmniejszych szans, jej organizm tego nie wytrzyma. Skąd mamy wiedzieć jak zareaguje na kolejną dawkę?- Szepnął ostatni magik.
- Pani Pomfrey, proszę podać jej kolejną dawkę. Musimy kontynuować leczenie, nawet, jeśli nie będziemy znali działania.
- Ależ Albusie, możemy ją zabić- krzyknęła rozpaczona Minewra
- Postanowiłem już. Przynieście proszę ten przeklęty lek, podam jej go osobiście. Może jej „śmierć” to tylko kolejne stadium, reakcja na zioło.
Pielęgniarka przyniosła flakonik i podała go Dyrektorowi. Wylał on substancję w powietrze, następnie wsiąkła ona w ciało Lily. Wszyscy udali się do gabinetu Pomfrey a ja zostałem przy mojej ukochanej. Załamany usiadłem na skraju jej łóżka i patrzyłem jak staje się coraz słabsza. Nie mogąc dłużej wytrzymać wstałem i wybiegłem z SS. Udałem się do biblioteki i zacząłem szukać jakichkolwiek informacji, które okazały by się przydatne. Po dwóch godzinach poddałem się. Nie znalazłem ani słowa o tym zielsku. Zrezygnowany poszedłem do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Położyłem się na kanapie i patrzyłem w ogień. Po chwili do PW wbiegła Ann z Dorcas i chłopakami.
- James, byliśmy u Hagrida i ….- Zaczęła blondynka
- Z Lily jest coraz gorzej, jest w stanie „śmierci”, nie oddycha, nie ma tętna, ale żyje. Nikt nie wie, co się dzieje, podali jej kolejną dawkę tej trucizny. Oni chcą to zakończyć, oni chcą ją zabić…- powiedziałem patrząc na przyjaciół. 
- James, posłuchaj mnie proszę. Hagrid powiedział nam, że kiedyś jego matka zachorowała na coś podobnego. Gdy poszła do lasu otarła się o jakiś krzak, miała te same objawy jak Lilka. Co się okazało znaleźli dla niej odtrutkę, identyczną jak dla Rudej. Były krzyki i wrzaski, a kolejnego dnia „śmierć”. To po prostu reakcja organizmu na zioło. Słyszysz, ona z tego wyjdzie – krzyknęła Dorcas szturchając mnie w ramię
- Tylko zapomnieliście o małym, tycim drobiazgu. Mama Hagrida była olbrzymem.- Rzekłem czekając na to, co powiedzą.
- To nie ma znaczenia, ważne jest to, że są szanse na to, aby wyzdrowiała. Mamy tutaj cały opis dalszych reakcji. Zobaczysz z Lily będzie tak samo – powiedział Remus pokazując mi wielką księgę.
Przez najbliższe kilka godzin studiowaliśmy opis choroby. W końcu, po kolei w punktach, wypisaliśmy przebieg choroby i etapy zdrowienia. Według tego, po podaniu trzeciej dawki Lily powinny wrócić wszystkie funkcje życiowe. Nie czekając ani chwili dłużej pobiegliśmy do SS. Wszyscy stanęliśmy dookoła jej łóżka i zaniemówiliśmy z wrażenia. Wszystko zaczynało powolutku wracać do normy…

3 komentarze:

  1. Już się zaczynałam bać, że ją zabijesz (choć to nie miałoby sensu!)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę tytuł śmierć i już na wstępie Rydze, a tu się okazuje że Lily żyje!

    OdpowiedzUsuń