Prawdziwe kłopoty mogą się dopiero
zacząć…. No Lily wybitnie optymistyczna postawa. Bo ty jesteś
optymistką niepraktykującą. Niestety, ale muszę się z tobą zgodzić. Czemu
niestety, przecież ja bardzo mądre rzeczy mówię. Zresztą mój poziom
inteligencji, sarkazmu i innych bajerów, jest taki sam, jak u ciebie, więc
powinnaś być zadowolona, gdy wykazuje się poczuciem humoru i błyskotliwością,
bo to wskazuje na to, że ty też jesteś bystra, choć tego nie widać. Lotność
twojego umysłu aż bije po oczach. W szczególności, kiedy układasz zdania
wielokrotnie złożone. Taki styl mówienia, ciesz się, że nie wymyślam
jakiś neologizmów, jak co poniektórzy twoi znajomi. To jest dopiero irytujące. Wiem.
A teraz siedź cicho. Idziemy do dormitorium, gdzie zapoznamy się z naszymi
uroczymi koleżankami, jak ujęła to McGonnagal. Ok. Już jestem cicho, bo
jak ty zwariujesz to ja też. Kochany głosik w mojej głowie.
Zawsze potrafi podtrzymać mnie na duchu, podbudować i pocieszyć. Jak ja mogłam
żyć bez niej przez tyle lat. Wyczuwam tonę i gram sarkazmu. No,
co ty nie powiesz?
Dobrze. Koniec tych głupich dyskusji samej ze sobą. Czas zabrać się za rzeczy
kompletnie nudne i bezcelowe. Czytaj poznawanie Francuzek. W tym momencie
siedzimy w dormitorium, a pomiędzy nami panuje dźwięcząca w uszach cisza. Jak
widać na załączonym obrazku każda z odwiedzających nas dziewczyn jest: ładna,
zgrabna i na tyle inteligentna, że nie próbuje się do mnie zbliżyć. Skoro nikt
się nie kwapi do rozpoczęcia konwersacji, to może ja zacznę:
—Cześć. Nazywam się Lily Evans i jak
widzicie należę do Gryffindoru. Możecie mnie nazywać Lily albo Lil, ewentualnie
Lilka. Nie toleruję za to zdrobnień Lilusia, Lilcia czy Ruda. Ale jak się
pewnie przekonacie w tej szkole jest pewien pacan, do którego to nie dociera.
Chociaż ostatnio jestem z nim w całkiem dobrych stosunkach.
–Przedstawiłam się. Wtedy odezwała się siedząca koło mnie blondynka o piwnych
oczach.
—Ja jestem Édith d'Houdetot.
Większość znajomych nazywa mnie Edi albo blondi, czego szczerze nie znoszę.
–No, to mamy coś wspólnego. Niechęć do wypominania koloru włosów.
—Za to ja nazywam się Ann Lorens.
Nazywajcie mnie po prostu po imieniu.— Oznajmiła moja przyjaciółka z miłym
uśmiechem.
—A ja mam na imię Dorcas Meadowes.
Zwracajcie się do mnie Dor, Dorcas, byle nie Czarna, jak ten pajac, co na Lil
mówi Liluś albo Ruda. Zapominając, że grozi to wybitym zębem. –Że też musiała o
tym wspomnieć. Jednak nasze koleżanki tylko uśmiechnęły się wyrozumiale.
Zresztą ja mu wcale specjalnie tego zęba nie wybiłam. On mnie najzwyczajniej w
świecie zirytował, tylko jeszcze bardziej niż zwykle, to mu przywaliłam. Ale
nie jak zwykle dłonią na płask, tylko pięścią. Black widząc to spytał się, czy
to zespół napięcia przedmiesiączkowego, a gdy posłałam mu spojrzenie, które
powinno zabijać, (ale Syriusz jest zbyt tępy, żeby to zrozumieć) to tylko
uznał, że w takim razie nie powinien się nikt do mnie zbliżać, bez dwumetrowego
kija. Poza tym przecież pani Pomfrey wyhodowała mu nowego zęba, więc nie
rozumiem, o co ten cały jazgot.
—Nieźle. Ja nazywam się Émilie
Évelyne Jaucourt. Możecie mi mówić Emi albo Ev. –Oznajmiła dziewczyna siedząca
koło Dorcas. Miała ona rude włosy, ale nie tak świecąco jak moje. Był to raczej
lekki pomarańcz z domieszką brązu i blondu. Ładny kolor trzeba przyznać. Kolor
jej oczu za to był dosyć niespotykany. Niebieski, a raczej granatowy wpadający
w czerń.
—A ja jestem Monic de la Cruz.
Zwracajcie się do mnie Monic, Mon albo Moni.—Powiedziała ostatnia z naszych
współlokatorek – dziewczyna o miodowych oczach i brązowych oczach z figurą
supermodelki.
Obiektywnie rzecz biorąc, te straszne Francuzki wydawały się dosyć sympatyczne.
Owszem były ładne, nawet bardzo ładne, ale ubierały się normalnie i chyba nie
miały zamiaru szpanować ciuchami, bogactwem, czystą krwią albo innymi bajerami.
Chociaż pierwsze wrażenie może być mylne, więc nie zapeszajmy. A podobno,
miałaś przestać być do nich uprzedzona, gdy okaże się, że nie są takie złe. A
ty to, co? Nauczycielka dobrych manier? Nie. Tylko twoje sumienie. I nie
lubię krzywoprzysięstwa. Ty podobno też. Bo nie lubię. Póki nie
dotyczy ciebie. Nie praw mi kazań. Przecież od tego jestem. Co
niby twoim zdaniem ma robić sumienie, panno wszystkowiedząca? No dobra
masz rację. Co nie zmienia faktu, że pierwsze wrażenie nie zawsze jest
prawdziwe. To fakt, ale ile ono znaczy! Rozumiem. A teraz cicho,
bo chyba ktoś coś do mnie mówi.
Fakt. Dorcas od dłuższego czasu machała mi ręką przed nosem i krzyczała
„Hogwart do Lily! Odbiór!”
—Przepraszam Dor. Zamyśliłam się.
—Akurat tego, to się domyśliłyśmy
Lil. — Odpowiedziała czarnowłosa. — Gramy w butelkę na pytania, żeby się lepiej
poznać i zastanawiamy się, czy zaprosić chłopaków.
—A, czy ja mam coś do gadania?
—Spytałam bez większych nadziei.
—Nic, a nic. Ale stwarzamy pozory
demokracji.
—Ann…
—Przecież to prawda. To ja idę po
Huncwotów. –Oznajmiła na moje oskarżenie dziewczyna, po czym pobiegła po
chłopaków.
—Po kogo ona poszła? —Zapytała
Monic.
—Po Huncowtów. —Oznajmiłam. —Czyli
po grupkę chłopaków, dokładniej czterech, którzy nadali sobie taką nazwę i
dziwne ksywki, nie wiadomo, od czego pochodzące. No to tak…. James Potter,
zwany Rogaczem to wysoki brunet, o brązowych oczach, który nosi okulary….
—I od pierwszego roku ugania się za
Lilką.
—Nie wcinaj mi się w opowieść Dor.
Jednak to fakt. James próbuje się ze mną umówić od 5 lat, co mnie niepomiernie
irytuje. Dalej… Syriusz Black, nazywany Łapą. Jest on uważany za jednego z
najprzystojniejszych chłopków w szkole, ale na razie jest zajęty przez Dorcas.
Ma czarne włosy i oczy i jest wysokiego wzrostu. Następnie Remus Lupin,
mózg całej gromadki, o pseudonimie Lunatyk. Nawet nie próbujcie tego zdrabniać
do Lunio, czy Luniaczek, bo ten spokojny człowiek dostaje furii. Ma on jasne
włosy i oczy. Chodzi z Ann. I ostatni Peter Pettigrew. Niski, pulchny
blondyn o ksywce Glizdogon. Ulubionym zajęciem całej tej czwórki jest
łamanie regulaminu i płatanie kawałów. Mogę się założyć, że będzie świadkami,
co najmniej paru ich wybryków.
—Wydaje mi się, że powinnyśmy was
też wprowadzić w zwyczaje tej szkoły. —Uznała Dorcas. —Otóż… mieszkańcy
Gryffindoru to Gryfoni, Slytherinu to Ślizgoni, Hufflepuffu to Puchoni, a
Ravenclawu to Krukoni. Od wiek wieków, pomiędzy Ślizgonami, a Gryfonami panują
niezbyt przyjazne stosunki. Większość uczniów Gryffindoru, największego wroga
ma wśród uczniów Slytherinu. Chociaż zdarzają się wyjątki. Chociażby Lily
przyjaźni się ze Ślizgonem, o imieniu Severus Snape, ale ich przyjaźń zaczęła
się przed Hogwartem. O innych przypadkach nie słyszałam. Ogólnie rzecz biorąc
wszystko zaczęło się od założycieli tej szkoły, była ich czwórka—Godryk
Gryffindor, Salazar Slytherin, Helga Hufflepuff i Rowena Ravenclaw. Na początku
się przyjaźnili, ale potem pokłócili się o ty, czy przyjmować do szkoły
mugolaków, wtedy Godryka i Salazara, którzy wcześniej byli jak bracia,
połączyła nienawiść. Ogólnie to tylko Slytherin miał coś przeciwko uczniom
urodzonym w rodzinach mugoli, ale po jakimś czasie odszedł z zamku. Mimo to te
dwa domy nienawidzą się od tamtego czasu. Potem dołączyły osobiste pobudki i
dalsza nietolerancja Ślizgonów, ich uwielbienie czystej krwi i jakoś tak
zostało.
—Aleś się rozgadała. —Stwierdziłam.
—A, bo to moja wina, że to rozwlekłą
historia?
—Może i rozwlekła, ale ciekawa. U
nas w szkole nic takie się nie dzieje, a wszystkie przejawy wzajemnej animozji
są surowo karane. — Oznajmiła Edi.
—U nas niby czasami próbują pogodzić
te dwa domy, ale bezskutecznie. Poza tym czasami to się robi, już nie spór
Gryffindor vs. Slytherin, ale Slytherin vs. reszta szkoły.
Gdy skończyłam mówić do dormitorium wpadli chłopacy i pokrótce przedstawili się
dziewczynom, zresztą one im też.
—Chwila… Nie opowiedziałyśmy wam
jeszcze o nauczycielach. —Oznajmiłam cicho.
—Sir Potter podejmuje się tego
zadania, nadobna damo, pomimo wielkiego i przerażającego niebezpieczeństwa. —Po
tym oświadczeniu wszyscy wybuchnęli śmiechem. A ja dusząc się z próby
powstrzymania tego jakże oczywistego objawu radości, powiedziałam:
—Dobrze James, ale postaraj się być
obiektywny. I mów normalnie.
—Ok, Lily. No to tak…. Dyrektorem
jest, jak już pewnie zdążyłyście zauważyć niejaki Albus Percival Wulfryk Brian
Więcej imion nie mam Dumbledore. Starszy mężczyzna, na oko licząc ma około 120
lat. Nie daje szlabanów, mówi uczniom po imieniu, świetny facet, często
odwołuje nasze kary. Dalej Minerwa McGonagall, opiekunka Gryffindoru i
nauczycielka transmutacji. Sztywna pani z zasadami. Surowa i podobno
sprawiedliwa, ale to nas zawsze podejrzewa o to, co najgorsze. Filius Flitwick,
uczy zaklęć i opiekuje się Ravenclawem. W jego żyłach płynie krew goblinów i
ludzi, co łatwo zauważyć. Ma piskliwy głosik i jest wybitnie uczuciowy. Pomona
Sprout, nauczycielka zielarstwa i opiekunka Hufflepuffu, fajna, dopóki nie
zacznie się drzeć, gdy zobaczy, że urywasz listki roślinkom i drażnisz
mandragory. Horacy Slughorn, uczy eliksirów, opiekun Slytherinu.
Mężczyzna przy kości, założyciel Klubu Ślimaka. OPCM uczy chwilowo
Amelia Traitor. Mówię chwilowe, bo co roku zmienia nam się nauczyciel.
Bathsheda Babbling jest od Starożytnych Runów, Aurora Alfacentauria od
astronomii, a od numerologii Amy Diaz. Za to ONMS uczy Silwanus Kettleburn,
uwaga uwielbia puchate zajączki i inne bzdety*. Rolanda Hooch uczy latania na
miotłach i ogólnie zajmuje się Quidditechem. Jest świetna, dopóki nie daje
punktów Ślizgonom. Cuthbert Binns, czyli jedyny duch będący nauczycielem, uczy
historii magii. Jedyne, do czego nadają się lekcje z nim, to sen. No i Bryan
Mars. Nawiedzony, nienormalny facet, który uczy wróżbiarstwa i każdemu
przepowiada śmierć. Jeśli idzie o nauczycieli, to to wszystko. Ale jest jeszcze
woźny. Argus Filch i jego kotka pani Norris. Są wszędzie i pojawiają się akurat
w momencie, w którym wracasz z dworu w ubłoconych butach, tylko po to, aby dać
ci szlaban i ponarzekać na niewychowane dzieci. A i jeszcze uwaga na Irytka.
Jest to szkolny poltergeist, który uwielbia płatać figle.
—James… Jestem pod wrażeniem, nie
sądziłam, że potrafisz układać aż tak długie wypowiedzi. — W tym momencie
musiałam uchylić się przed lecącą w moją stronę poduszką. Oczywiście nie mogłam
się nie zemścić.
W taki
sposób rozpętała się III Wojna Światowa, (ale pierwsza na poduszki). Pierze
było wszędzie: na podłodze, na ścianach, na suficie, na łóżkach, na ubraniach,
we włosach itp.: Po dłuższym czasie padliśmy zmęczeni na łóżka, a Remus
wyciągnął różdżkę i jednym machnięciem przywrócił wszystko do porządku.
—Gramy w butelkę? —Spytała Ann.
Odpowiedział jej chór zgodnych głosów. Graliśmy aż do 2. W kółko zadawaliśmy
sobie pytania dotyczące wszystkiego. Ulubionego koloru, rodziny, przyjaciół,
szkoły, miłości, ulubionych przedmiotów i innych takich. Około 3 Huncwoci
wrócili do siebie, a my w świetnych humorach położyłyśmy się do łóżek. Przed
zaśnięciem zdołałam jeszcze pomyśleć „A jednak te Francuzki nie są takie złe…”
*takie przeciwieństwo Hagrida
W Twoich rozdziałach wiele rzeczy mnie rozwala, tutaj postanowiłam zacytować:
OdpowiedzUsuń"Nie daje szlabanów, mówi uczniom po imieniu, świetny facet, często odwołuje nasze kary"
"Ma piskliwy głosik i jest wybitnie uczuciowy."
"fajna, dopóki nie zacznie się drzeć, gdy zobaczy, że urywasz listki roślinkom i drażnisz mandragory"
"uwielbia puchate zajączki i inne bzdety"
Przy tych kawałkach śmiałam się do łez :D
Like Me too
UsuńZapominając, że grozi to wybitym zębem. – Dorcas
OdpowiedzUsuńRozwałka! Xd
Haha nie mogę przestać się śmiać! XD
OdpowiedzUsuń