piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 26 "Naprawdę takie złe?"


Prawdziwe kłopoty mogą się dopiero zacząć…. No Lily wybitnie optymistyczna postawa.  Bo ty jesteś optymistką niepraktykującą. Niestety, ale muszę się z tobą zgodzić. Czemu niestety, przecież ja bardzo mądre rzeczy mówię. Zresztą mój poziom inteligencji, sarkazmu i innych bajerów, jest taki sam, jak u ciebie, więc powinnaś być zadowolona, gdy wykazuje się poczuciem humoru i błyskotliwością, bo to wskazuje na to, że ty też jesteś bystra, choć tego nie widać.  Lotność twojego umysłu aż bije po oczach. W szczególności, kiedy układasz zdania wielokrotnie złożone. Taki styl mówienia, ciesz się, że nie wymyślam jakiś neologizmów, jak co poniektórzy twoi znajomi. To jest dopiero irytujące.  Wiem. A teraz siedź cicho. Idziemy do dormitorium, gdzie zapoznamy się z naszymi uroczymi koleżankami, jak ujęła to McGonnagal. Ok. Już jestem cicho, bo jak ty zwariujesz to ja też.  Kochany głosik w mojej głowie. Zawsze potrafi podtrzymać mnie na duchu, podbudować i pocieszyć. Jak ja mogłam żyć bez niej przez tyle lat. Wyczuwam tonę i gram sarkazmu. No, co ty nie powiesz? 
            Dobrze. Koniec tych głupich dyskusji samej ze sobą. Czas zabrać się za rzeczy kompletnie nudne i bezcelowe. Czytaj poznawanie Francuzek. W tym momencie siedzimy w dormitorium, a pomiędzy nami panuje dźwięcząca w uszach cisza. Jak widać na załączonym obrazku każda z odwiedzających nas dziewczyn jest: ładna, zgrabna i na tyle inteligentna, że nie próbuje się do mnie zbliżyć. Skoro nikt się nie kwapi do rozpoczęcia konwersacji, to może ja zacznę:
—Cześć. Nazywam się Lily Evans i jak widzicie należę do Gryffindoru. Możecie mnie nazywać Lily albo Lil, ewentualnie Lilka. Nie toleruję za to zdrobnień Lilusia, Lilcia czy Ruda. Ale jak się pewnie przekonacie w tej szkole jest pewien pacan, do którego to nie dociera. Chociaż ostatnio jestem z nim w całkiem dobrych stosunkach.  –Przedstawiłam się. Wtedy odezwała się siedząca koło mnie blondynka o piwnych oczach.
—Ja jestem Édith d'Houdetot. Większość znajomych nazywa mnie Edi albo blondi, czego szczerze nie znoszę. –No, to mamy coś wspólnego. Niechęć do wypominania koloru włosów.
—Za to ja nazywam się Ann Lorens. Nazywajcie mnie po prostu po imieniu.— Oznajmiła moja przyjaciółka z miłym uśmiechem.
—A ja mam na imię Dorcas Meadowes. Zwracajcie się do mnie Dor, Dorcas, byle nie Czarna, jak ten pajac, co na Lil mówi Liluś albo Ruda. Zapominając, że grozi to wybitym zębem. –Że też musiała o tym wspomnieć. Jednak nasze koleżanki tylko uśmiechnęły się wyrozumiale. Zresztą ja mu wcale specjalnie tego zęba nie wybiłam. On mnie najzwyczajniej w świecie zirytował, tylko jeszcze bardziej niż zwykle, to mu przywaliłam. Ale nie jak zwykle dłonią na płask, tylko pięścią. Black widząc to spytał się, czy to zespół napięcia przedmiesiączkowego, a gdy posłałam mu spojrzenie, które powinno zabijać, (ale Syriusz jest zbyt tępy, żeby to zrozumieć) to tylko uznał, że w takim razie nie powinien się nikt do mnie zbliżać, bez dwumetrowego kija. Poza tym przecież pani Pomfrey wyhodowała mu nowego zęba, więc nie rozumiem, o co ten cały jazgot.
—Nieźle. Ja nazywam się Émilie Évelyne Jaucourt. Możecie mi mówić Emi albo Ev. –Oznajmiła dziewczyna siedząca koło Dorcas. Miała ona rude włosy, ale nie tak świecąco jak moje. Był to raczej lekki pomarańcz z domieszką brązu i blondu. Ładny kolor trzeba przyznać. Kolor jej oczu za to był dosyć niespotykany. Niebieski, a raczej granatowy wpadający w czerń.
—A ja jestem Monic de la Cruz. Zwracajcie się do mnie Monic, Mon albo Moni.—Powiedziała ostatnia z naszych współlokatorek – dziewczyna o miodowych oczach i brązowych oczach z figurą supermodelki. 
            Obiektywnie rzecz biorąc, te straszne Francuzki wydawały się dosyć sympatyczne. Owszem były ładne, nawet bardzo ładne, ale ubierały się normalnie i chyba nie miały zamiaru szpanować ciuchami, bogactwem, czystą krwią albo innymi bajerami. Chociaż pierwsze wrażenie może być mylne, więc nie zapeszajmy. A podobno, miałaś przestać być do nich uprzedzona, gdy okaże się, że nie są takie złe. A ty to, co? Nauczycielka dobrych manier? Nie. Tylko twoje sumienie. I nie lubię krzywoprzysięstwa. Ty podobno też. Bo nie lubię. Póki nie dotyczy ciebie. Nie praw mi kazań. Przecież od tego jestem. Co niby twoim zdaniem ma robić sumienie, panno wszystkowiedząca? No dobra masz rację. Co nie zmienia faktu, że pierwsze wrażenie nie zawsze jest prawdziwe. To fakt, ale ile ono znaczy! Rozumiem. A teraz cicho, bo chyba ktoś coś do mnie mówi.
            Fakt. Dorcas od dłuższego czasu machała mi ręką przed nosem i krzyczała „Hogwart do Lily! Odbiór!”
—Przepraszam Dor. Zamyśliłam się.
—Akurat tego, to się domyśliłyśmy Lil. — Odpowiedziała czarnowłosa. — Gramy w butelkę na pytania, żeby się lepiej poznać i zastanawiamy się, czy zaprosić chłopaków.
—A, czy ja mam coś do gadania? —Spytałam bez większych nadziei.
—Nic, a nic. Ale stwarzamy pozory demokracji.
—Ann…
—Przecież to prawda. To ja idę po Huncwotów. –Oznajmiła na moje oskarżenie dziewczyna, po czym pobiegła po chłopaków.
—Po kogo ona poszła? —Zapytała Monic.
—Po Huncowtów. —Oznajmiłam. —Czyli po grupkę chłopaków, dokładniej czterech, którzy nadali sobie taką nazwę i dziwne ksywki, nie wiadomo, od czego pochodzące. No to tak…. James Potter, zwany Rogaczem to wysoki brunet, o brązowych oczach, który nosi okulary….
—I od pierwszego roku ugania się za Lilką.
—Nie wcinaj mi się w opowieść Dor. Jednak to fakt. James próbuje się ze mną umówić od 5 lat, co mnie niepomiernie irytuje. Dalej… Syriusz Black, nazywany Łapą. Jest on uważany za jednego z najprzystojniejszych chłopków w szkole, ale na razie jest zajęty przez Dorcas. Ma czarne włosy i oczy i jest wysokiego wzrostu.  Następnie Remus Lupin, mózg całej gromadki, o pseudonimie Lunatyk. Nawet nie próbujcie tego zdrabniać do Lunio, czy Luniaczek, bo ten spokojny człowiek dostaje furii. Ma on jasne włosy i oczy. Chodzi z Ann. I ostatni Peter Pettigrew.  Niski, pulchny blondyn o ksywce Glizdogon.  Ulubionym zajęciem całej tej czwórki jest łamanie regulaminu i płatanie kawałów. Mogę się założyć, że będzie świadkami, co najmniej paru ich wybryków.
—Wydaje mi się, że powinnyśmy was też wprowadzić w zwyczaje tej szkoły. —Uznała Dorcas. —Otóż… mieszkańcy Gryffindoru to Gryfoni, Slytherinu to Ślizgoni, Hufflepuffu to Puchoni, a Ravenclawu to Krukoni. Od wiek wieków, pomiędzy Ślizgonami, a Gryfonami panują niezbyt przyjazne stosunki. Większość uczniów Gryffindoru, największego wroga ma wśród uczniów Slytherinu. Chociaż zdarzają się wyjątki. Chociażby Lily przyjaźni się ze Ślizgonem, o imieniu Severus Snape, ale ich przyjaźń zaczęła się przed Hogwartem. O innych przypadkach nie słyszałam. Ogólnie rzecz biorąc wszystko zaczęło się od założycieli tej szkoły, była ich czwórka—Godryk Gryffindor, Salazar Slytherin, Helga Hufflepuff i Rowena Ravenclaw. Na początku się przyjaźnili, ale potem pokłócili się o ty, czy przyjmować do szkoły mugolaków, wtedy Godryka i Salazara, którzy wcześniej byli jak bracia, połączyła nienawiść. Ogólnie to tylko Slytherin miał coś przeciwko uczniom urodzonym w rodzinach mugoli, ale po jakimś czasie odszedł z zamku. Mimo to te dwa domy nienawidzą się od tamtego czasu. Potem dołączyły osobiste pobudki i dalsza nietolerancja Ślizgonów, ich uwielbienie czystej krwi i jakoś tak zostało.
—Aleś się rozgadała. —Stwierdziłam.
—A, bo to moja wina, że to rozwlekłą historia?
—Może i rozwlekła, ale ciekawa. U nas w szkole nic takie się nie dzieje, a wszystkie przejawy wzajemnej animozji są surowo karane. — Oznajmiła Edi.
—U nas niby czasami próbują pogodzić te dwa domy, ale bezskutecznie. Poza tym czasami to się robi, już nie spór Gryffindor vs. Slytherin, ale Slytherin vs. reszta szkoły.
            Gdy skończyłam mówić do dormitorium wpadli chłopacy i pokrótce przedstawili się dziewczynom, zresztą one im też.
—Chwila… Nie opowiedziałyśmy wam jeszcze o nauczycielach. —Oznajmiłam cicho.
—Sir Potter podejmuje się tego zadania, nadobna damo, pomimo wielkiego i przerażającego niebezpieczeństwa. —Po tym oświadczeniu wszyscy wybuchnęli śmiechem. A ja dusząc się z próby powstrzymania tego jakże oczywistego objawu radości, powiedziałam:
—Dobrze James, ale postaraj się być obiektywny. I mów normalnie.
—Ok, Lily. No to tak…. Dyrektorem jest, jak już pewnie zdążyłyście zauważyć niejaki Albus Percival Wulfryk Brian Więcej imion nie mam Dumbledore. Starszy mężczyzna, na oko licząc ma około 120 lat. Nie daje szlabanów, mówi uczniom po imieniu, świetny facet, często odwołuje nasze kary. Dalej Minerwa McGonagall, opiekunka Gryffindoru i nauczycielka transmutacji. Sztywna pani z zasadami. Surowa i podobno sprawiedliwa, ale to nas zawsze podejrzewa o to, co najgorsze. Filius Flitwick, uczy zaklęć i opiekuje się Ravenclawem. W jego żyłach płynie krew goblinów i ludzi, co łatwo zauważyć. Ma piskliwy głosik i jest wybitnie uczuciowy. Pomona Sprout, nauczycielka zielarstwa i opiekunka Hufflepuffu, fajna, dopóki nie zacznie się drzeć, gdy zobaczy, że urywasz listki roślinkom i drażnisz mandragory. Horacy Slughorn, uczy eliksirów, opiekun Slytherinu.  Mężczyzna przy kości, założyciel Klubu Ślimaka.  OPCM uczy chwilowo Amelia Traitor. Mówię chwilowe, bo co roku zmienia nam się nauczyciel. Bathsheda Babbling jest od Starożytnych Runów, Aurora Alfacentauria od astronomii, a od numerologii Amy Diaz. Za to ONMS uczy Silwanus Kettleburn, uwaga uwielbia puchate zajączki i inne bzdety*. Rolanda Hooch uczy latania na miotłach i ogólnie zajmuje się Quidditechem. Jest świetna, dopóki nie daje punktów Ślizgonom. Cuthbert Binns, czyli jedyny duch będący nauczycielem, uczy historii magii. Jedyne, do czego nadają się lekcje z nim, to sen. No i Bryan Mars. Nawiedzony, nienormalny facet, który uczy wróżbiarstwa i każdemu przepowiada śmierć. Jeśli idzie o nauczycieli, to to wszystko. Ale jest jeszcze woźny. Argus Filch i jego kotka pani Norris. Są wszędzie i pojawiają się akurat w momencie, w którym wracasz z dworu w ubłoconych butach, tylko po to, aby dać ci szlaban i ponarzekać na niewychowane dzieci. A i jeszcze uwaga na Irytka. Jest to szkolny poltergeist, który uwielbia płatać figle. 
—James… Jestem pod wrażeniem, nie sądziłam, że potrafisz układać aż tak długie wypowiedzi. — W tym momencie musiałam uchylić się przed lecącą w moją stronę poduszką. Oczywiście nie mogłam się nie zemścić.
W taki sposób rozpętała się III Wojna Światowa, (ale pierwsza na poduszki). Pierze było wszędzie: na podłodze, na ścianach, na suficie, na łóżkach, na ubraniach, we włosach itp.: Po dłuższym czasie padliśmy zmęczeni na łóżka, a Remus wyciągnął różdżkę i jednym machnięciem przywrócił wszystko do porządku.
—Gramy w butelkę? —Spytała Ann.
            Odpowiedział jej chór zgodnych głosów. Graliśmy aż do 2. W kółko zadawaliśmy sobie pytania dotyczące wszystkiego. Ulubionego koloru, rodziny, przyjaciół, szkoły, miłości, ulubionych przedmiotów i innych takich. Około 3 Huncwoci wrócili do siebie, a my w świetnych humorach położyłyśmy się do łóżek. Przed zaśnięciem zdołałam jeszcze pomyśleć „A jednak te Francuzki nie są takie złe…”

*takie przeciwieństwo Hagrida

4 komentarze:

  1. W Twoich rozdziałach wiele rzeczy mnie rozwala, tutaj postanowiłam zacytować:
    "Nie daje szlabanów, mówi uczniom po imieniu, świetny facet, często odwołuje nasze kary"
    "Ma piskliwy głosik i jest wybitnie uczuciowy."
    "fajna, dopóki nie zacznie się drzeć, gdy zobaczy, że urywasz listki roślinkom i drażnisz mandragory"
    "uwielbia puchate zajączki i inne bzdety"
    Przy tych kawałkach śmiałam się do łez :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapominając, że grozi to wybitym zębem. – Dorcas

    Rozwałka! Xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha nie mogę przestać się śmiać! XD

    OdpowiedzUsuń