Zacznę
od tego, że przepraszam za to jednodniowe opóźnienie. Nie miałam wczoraj
internetu wieczorem, a dzisiaj musiałam iść do urzędu, a wiecie pewnie ile to
potrafi zająć czasu (w szczególności, jeśli wspomniany urząd jest dobre 40
minut jazdy od mojego domu), i na kurs do prawa jazdy. Ale w ten sposób
dopisałam trochę, nie miałam zamiaru zostawiać Was z takim cliffhangerem, ale
jako, że pojawiła się okazja, nie mogłam z niej nie skorzystać J
Następny
rozdział będzie szybciej, jakoś w tygodniu, tak w środę, czwartek, o ile nie
będzie jakiś wypadków losowych, jak brak internetu albo coś, ale postaram się
temu jakoś zaradzić. Muszę Wam jakoś zrekompensować ten dzień opóźnienia.
Trochę
ten rozdział jest przejściowy i mam wrażenie, że lekko przegadany, niewiele się
w nim dzieje, ale nie mogłam tak przejść od jednej akcji do drugiej bez
przerywnika, to by dziwnie brzmiało. Ale bez obaw, nie będziecie, jak już
wspomniałam, długo czekać na rozdział 78.
W
każdym razie zapraszam do czytania i komentowania
Asia
Jak
wszystko, niekontrolowane wybuchy magii miały swój koniec. Na całe szczęście,
bo już mnie zaczynały powoli irytować te wypadki przy pracy. Jedyną zaletą tych
wydarzeń była w końcu ich wartość rozrywkowa, ale po kilku dniach i to stało
się nudne, a coraz to nowsze przypadki przestały być zabawne, a zaczęły
żenujące. Uczniowie, których magia wariowała też byli wyraźnie tym wszystkim
zmęczeni i zawstydzeni. Mimo iż winienie ich za te wypadki było całkowicie
niestosowne, w końcu niczym nie zawinili, to i tak większa część szkoły miała
im za złe wszystko, co się działo. Dorcas to na szczęście ominęło. Po pierwsze
poza tym jednym przypadkiem w Wielkiej Sali obyło się u niej bez wybuchów magii,
znaczy tak mi się wydaje. Po drugie, nawet gdyby tak się nie stało, to
zadzieranie z Dorcas to zadzieranie z Syriuszem. A z Syriuszem to ze wszystkimi
Huncwotami. A wtedy to już tylko paść na kolana i modlić się o szybką śmierć.
Nie no, żartuje. Ale dobrze to się nigdy nie kończy. Nie wspominając o tym, że
ja i Ann też miałybyśmy coś do powiedzenia na ten temat, a parę ładnych zaklęć
to się zna. Ach, ta praktyka na Jamesie przez te parę lat naprawdę uczyniła cuda.
Po trzecie, Dorcas ma bardzo cięty język i w gruncie rzeczy sama potrafi o
siebie zadbać. Po czwarte, był taki jeden Krukon, wbrew przydziałowi niezbyt
inteligentny, który próbował coś Dorcas zarzucić…
Szłam
właśnie z przyjaciółmi w kierunku jeziora. Zrobiło się na tyle gorąco, że
posiedzenie w cieniu drzewa, mocząc nogi w wodzie jawiło nam się jako najlepsza
rzecz, jaka istnieje na tym świecie. Mieliśmy sobie właśnie spokojnie usiąść,
gdy nagle podbiegł do nas przemoczony wodą chłopak.
Aż
jęknęłam w myślach, widząc go. Podchodził bowiem do nas Daniel Karmon,
Ravenclaw, siódmy rok, irytujący jak wszyscy Ślizgoni skumulowani i niestety
rzadko prezentujący mądrość przypisywaną Krukonom przez wszystkich wokół. Tiara
chyba była pijana, jak go przydzielała, ale to tylko moja opinia. Znaczy innych
cholera wie, ale patrząc na charakterek wspomnianego czarodzieja… Jednak żadna
z tych cech nie wywołałaby u mnie niepokoju. Owszem, wkurzający to on jest, ale
to nie tak, ze nie jestem sobie w stanie z tym poradzić. O nie. Problem jest
gdzie indziej. Otóż Karmon jest jednym z tych kretynów, którzy uważają, mimo
słów Dumbledore’a, że przypadkowe wybuchy magii można kontrolować. Jeśli
weźmiemy pod uwagę to, fakt, że Krukon aż ocieka wodą i to, że kieruje się w
naszą stronę, nietrudno wyciągnąć wnioski. W szczególności, gdy ten oto chłopak
wyciąga przed siebie oskarżycielsko rękę w kierunku Dorcas i krzyczy:
- To
twoja wina, jak mogłaś mi to zrobić?!
- A
niby co takiego zrobiłam? –spytała ani trochę nie poruszona dziewczyna.
-
Woda nagle eksplodowała w moim kierunku! Musiał to zrobić jeden z was –
niedorobionych czarodziei od siedmiu boleści! – wykrzyknął oskarżycielsko
Krukon.
Głupi
pomysł, kolego. Tyle ci powiem. Kątem oka zauważyłam, jak Łapa wyciąga z
kieszeni różdżkę, sama też zresztą sięgnęłam po to niezbędne do życia
drewienko. W końcu nic nie wiadomo, a jeśli nagle najdzie mnie nieprzeparta
ochota na przeklęcie tego debila? Reszta naszej paczki miała zresztą,
wnioskując po ich minach, podobne myśli. Tylko Dorcas pozostała całkowicie
spokojna. Przynajmniej dla tych, którzy jej dobrze nie znali. Doskonale
wiedziałam bowiem, że jej pozorne opanowanie jest tylko przykrywką dla złości.
Ona w końcu nie znosi, gdy ktokolwiek zarzuca jej nieudolność.
- A
nie podejrzewasz, Daniel, że ktoś może cię po prostu nie lubić? – spytała moja
przyjaciółka niezwykle spokojnym głosem, zbyt spokojnym, jeśli mam byś szczera.
– Na pewno znajdzie się ktoś, kto za tobą nie przepada, każdy z nas ma mniej
ulubione osoby, a bądźmy szczerzy, podniesienie wody na wysokości kilku metrów
i zrzucenie jej na kogoś to nie warzenie Felix Felicis, nie wymaga zbytnich
umiejętności.
-
Nie ma takich osób, jestem niezwykle lubiany – zaperzył się chłopak.
Jego
stwierdzenie wywołało nagły napad kaszlu, mającego ukryć śmiech, zarówno wśród
nas jak i jego znajomych i wszystkich tych, którzy pojawili się w pobliżu,
zaintrygowani zamieszaniem.
-
Jasne, Daniel, jasne, dlatego wszyscy tak starają się nie śmiać z tego, co
właśnie powiedziałeś. Dlatego, że samo stwierdzenie, jakoby ktoś mógł mieć coś
przeciw tobie jest niezmiernie absurdalne, a nie dlatego, że jesteś irytującym
dupkiem i za ulubieńca szkoły nie uchodzisz – skwitowała to sarkastycznie
Dorcas.
Chłopak
wyglądał na trochę zmieszanego. Sarkazm w wypowiedzi Gryfonki był wyczuwalny na
kilometr i wywołał, tym razem już nieukrywany, śmiech wśród obserwatorów. Wydawał
się nie mieć także odpowiedzi na słowa dziewczyny, bo tylko prychnął i uniósł
głowę do góry, niemalże dotykając nosem chmur. Chyba chciał się obrócić na
pięcie i odejść z podniesioną głową, ale moja przyjaciółka miała inne plany.
-
Poza tym, Daniel, ja nie lubię, gdy ktoś zarzuca mi brak umiejętności
magicznych. Może sprawdzimy jak sobie poradzisz, skoro ja jestem aż tak
tragiczna w tym wszystkim, to nie powinieneś mieć jakiegokolwiek problemu, czyż
nie?
Krukon
pobladł, słysząc te słowa. Dorcas była znana z niezwykle silnych zaklęć,
nieszkodliwych to prawda, ale znacznie utrudniających życie. Poza tym umiała
się nieźle pojedynkować, zwinność i szybkość nabyta przez lata gry w Quidditcha
zdecydowanie w tym przecież pomaga. A Karmon? Geniuszem w walce to on nie był.
I wiedział o tym.
-
Nie musimy się od razu uciekać do przemocy – zaczął niepewnie chłopak.
- A
przemoc werbalna to nie przemoc? – zapytał ze złością Dorcas.
Widząc
błyskające w jej oczach ogniki zwiastujące rychłą śmierć, Daniel zaczął sięgać
po różdżkę, jednak nim zdążył choćby dotknąć kieszeni, w której ona była,
Dorcas zdążyła już rzucić zaklęcie.
Krukona
otoczyła mleczna, nieprzezroczysta mgła. A kiedy opadła… No cóż, w skrócie,
Karmon bardziej przypominał osła, którym jest, niż kiedykolwiek wcześniej.
Zaklęcie
Dorcas spowodowało, że chłopakowi wyrosły ośle uszy i ogon. Nie było ono
permanentne, ale utrzymało się przez dobre dwa tygodnie. Nikt nawet nie
dowiedział się, kto był winowajcą, gdyż Karmon uważał to za cios dla jego
męskiego ego, że pokonało go dziewczyna i nie podał żadnemu z nauczycieli
powodu, dla którego wyglądał tak a nie inaczej. Zresztą profesorowie niewiele
by mu pomogli. Nie ma przeciwzaklęcia na rok rzucony przez Dorcas. Sam znika on
po maksymalnie kilkunastu dniach, więc nikt nigdy nie starał się go wymyślić.
Byłoby to po prostu marnotrawstwem czasu i energii.
Poza
tym jak na razie nic się nie działo. Hogwart się uspokoił. Huncwoci nie płatali
figli – uznali, że trzeba dać ludziom chwilę odpoczynku, bo inaczej nie docenią
ich finezji. Nikt nic nie knuł, a przynajmniej nie robił tego otwarcie. Nie
było żadnych zbliżających się meczy Quidditcha. Życie w szkole toczyło się
swoim powolnym i leniwym rytmem, nie zostawiając nam nic do robienia, poza
próbą znalezienia sobie jakiegoś ciekawego zajęcia i przetrwania tego miesiąca,
który pozostał nam do wakacji.
Nawet
się cieszę, że to już koniec tego roku szkolnego. Owszem, po paru tygodniach
bez Hogwartu zacznę się niezmiernie nudzić, ale zawsze miło odpocząć od nauki.
Poza tym, jako że jestem już pełnoletnia w czarodziejskim świecie, nie
obowiązuje mnie dłużej zakaz używania magii poza obrębem szkoły. Trzeba będzie
poćwiczyć trochę zaklęć defensywnych i ofensywnych. Tak na wszelki wypadek. A i
wreszcie zaprezentować coś rodzicom. Wiem, że czekają od kilku lat na ten
moment.
Jednakże
mimo tego pozornego rozleniwienia wśród uczniów i nauczycieli w powietrzu można
było wyczuć pewien niepokój. Kiedy Voldemort jest na wolności każda chwila
spokoju nie wróży dobrze. Oznacza ona bowiem, że planuje on coś coraz gorszego.
Coś, co może zniszczyć fundamenty świata czarodziejów i położyć go w gruzach. I
nie będziemy mogli temu zaradzić. W końcu żadne z nas nie siedzi w głowie tego
szaleńca, nie mamy pojęcia, co on planuje, co zniszczy tym razem, która rodzina
będzie opłakiwać śmierć najbliższych. Nie wiadomo też, kim posłuży się
Sami-Wiecie-Kto tym razem. Czy wykorzysta swoich wiernych Śmierciożerców, czy
niewinnych ludzi potraktuje Imperiusem, czy też szantażem lub groźbą zmusi
opornych do współpracy. Ci ostatni są chyba najbardziej niebezpieczni dla
siebie i otoczenia. Są zdesperowani. Zrobią wszystko by chronić siebie lub
swoją rodzinę. Zaklęci czarodzieje są jednak równie groźni. Jedyną zaletą jest
fakt, że tracąc wolną wolę, tracą część zdolności, a i to, że spod tej klątwy
można się wyzwolić, przynajmniej czasami. Lojalni zwolennicy tego drania są
oczywiście również zagrożeniem, ale ta część z nich, która nie oszalała z
wierności, czasami bardziej dba o siebie niż o Voldermorta, co potrafi ułatwić zadanie
Aurorom.
- Co
tam się do diabła dzieje? Co to za hałas? – usłyszałam głos Jamesa dobiegający
z mojej prawej strony.
Faktycznie.
Nasze spokojne popołudnie nad jeziorem zakłócił nagły hałas dobiegający od
strony zamku. Coś się tam zdecydowanie dzieje. Coś niezbyt pozytywnego. I to
delikatnie rzecz ujmując.
-
Musimy sprawdzić, co się tam dzieje! – krzyknął, siedzący niedaleko Syriusz i
wraz z Dorcas puścił się biegiem w kierunku Hogwartu.
Nie on
jeden zresztą. Większość uczniów wokół nas kierowała się w kierunku zamku.
-
Chwila! – zawołałam za nimi. – Potrzebny nam jakiś plan!
Naprawdę,
tak by było logiczniej. Nie można wbiegać w niebezpieczeństwo od tak. Ale,
czego ja oczekuję, nikt się nawet nie odwrócił. Zostałam kompletnie
zignorowana.
-
Och, dobra – jęknęłam, podnosząc się z miejsca i biegnąc za resztą paczki. – Ale
jeśli zginę tam, to wrócę do was, jako duch, choćby tylko po to, żeby
powiedzieć wam „a nie mówiłam?”
Wątpię,
co prawda, żeby ktokolwiek mnie usłyszał, bądź potraktował poważnie, no, ale
trudno.
Z
każdym krokiem zbliżaliśmy się do zamku. Kolejne przebyte metry przybliżały nas
do zamieszania, do wiedzy, co się właśnie wydarzyło. Już wbiegliśmy przez
szeroko otwarte drzwi, słysząc dochodzące z daleka okrzyki. O dziwo frustracji,
nie gniewu, bólu, czy strachu. Jednak po przebyciu kolejnych kilku kroków
zrozumiałam dlaczego. Otoczyła nas mgła tak szczelna, że nie było widać
absolutnie nic. Przed oczami miałam tylko biel, po spojrzeniu w dół nie byłam w
stanie ujrzeć własnego ciała, ba, nie byłam w stanie zobaczyć ręki, którą
podsunęłam tuż pod oczy. Nie było także nic słychać, zanikły wszystkie zapachy.
Ta mgła, dym czy też chmura odebrała nam wzrok, słuch i węch, a jedyna realną
rzeczą w moim otoczeniu była ręka Jamesa, mocno ściskając mają.
Co ty znowu wymyśliłaś ?! Masz mega wyobraźnię :-) Rozdział, chodź przejściowy, to i tak bardzo ciekawy i milo się czytało.
OdpowiedzUsuńZnowu zarywam noc, super -,-
Pozdrawiam, Ann <3
To jestt GENIALNE. Masz super wyobraźnię. Czekam na więcej
OdpowiedzUsuńNa Merlina...! Znowu jakis napad?! I dobrze niech sie dzieje!!! Mam nadzieje ze faktycznie nie bedzie zadnych powiklan i rozdzial pojawi sie w te środe/czwartek (oby sroda oby... czekaj stop!!! To jutro taaak oby jutro ;D ;) ) bo nie lubie jak sie mnie trzyma w napieciu (mam wtedy rozne ciekawe pomysly xD)
OdpowiedzUsuńNoom to weny weny i jeszcze raz weny i szybkiego rozdzialu!!! ;*** ;)