Po pierwsze, witam po tak długiej przerwie. Pamiętacie mnie
jeszcze? To ja, ta co tak zwlekała ostatnio z rozdziałami. W tej kwestii
obiecuję poprawę. Naprawdę nie miałam czasu na nic. W jednym roku olimpiada z
biologii i matura, plus prowadzenie bloga to za dużo jak na moją biedną głowę.
Ale trzeba przyznać, kalkulowało mi się to wszystko, mam pewność, że dostanę
się na uczelnie, na którą chciałam i maturę musiałam w sumie tylko zdać, nie
martwiąc się o punkty. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie stresowała,
ale to już inna kwestia.
Ogólnie rzecz biorąc chciałam rozdział skończyć w sobotę, ale
siostra wyprawiała urodziny, a horda wrzeszczących dwunastolatków nie pomaga w
pisaniu i cały dzień spędziłam w gabinecie u taty, tam było względnie cicho, z
książką, zresztą moi rodzice postąpili podobnie, a w domu królowali piątoklasiści.
Zgrozą wieje. Dlatego też rozdział jest dzisiaj. Ale obiecałam, że do końca
tygodnia, więc w sumie jest w terminie J
Następny jakoś w tygodniu, nie powiem Wam dokładnie, bo
trochę teraz mam rzeczy do załatwienia. Na pewno go napiszę, ale nie wiem, czy
będzie za dwa dni, czy za cztery. Maksimum to oczywiście tydzień, ale wątpię,
żebyście musieli czekać tak długo.
Przepraszam, jeśli miejscami będę się wbijać w ton, a’la esej
czy rozprawka, ostatnio tylko to pisałam, więc są szanse, że gdzieś to się uwidoczni,
chociaż starałam się, żeby tak nie było. Rozdział ogólnie nie jest wybitnie
długi, jest tylko dokończeniem poprzedniego w końcu. Obiecuję, że następny
będzie dłuższy, po prostu to było piękne miejsce, żeby zakończyć.
Rozgadałam się, jak zwykle. Nie przedłużając, przepraszam Was
za tak długą przerwę i postaram się Wam to zrekompensować w ciągu kilku
najbliższych miesięcy. Jeśli wszystko wypali, to powinnam skończyć całość bloga
do października, będę pisać do przodu, bo wątpię, żebym na medycynie miała na
to czas, a nie chciałabym Was zostawić bez rozdziałów na rok.
Zapraszam do czytania i komentowania J
Asia
Niestety na podobny pomysł, czytaj rozłożenie się przed
kominkiem w Pokoju Wspólnym i granie w karty, wpadliśmy nie tylko my. Na
szczęście widok ociekającej wodą drużyny Quidditcha, skutecznie przekonał
zalegających na dywanie maruderów do zmiany pozycji. Ach, ta gryfońska
solidarność. Pomińmy fakt, że wspomagało ją parę hmm… okoliczności. Uno, przed
kominkiem siedzieli pierwszoroczni, którzy jak wynalazków Hagrida unikają
niepotrzebnych konfrontacji ze starszymi rocznikami. Duo, połowa graczy
patrzyła na uczniów zajmujących to miejsce wzrokiem, którego nie powstydziłby
się bazyliszek. I tre, nikt, bez potrzeby nie chce podpaść Huncwotom, to źle
wróży na resztę życia w Hogwarcie. Dzięki tym, nikomu nieznanym powodom,
mogliśmy się swobodnie rozłożyć na wygrzanym przez kominek krwistoczerwonym,
grubym, pluszowym dywanie i rozkoszować się ciepłem promieniującym w naszym
kierunku wprost z płonącego żywym płomieniem ognia.
- Lily, nie wierć się tak, masz twardą głowę – usłyszałam
głos koło swojego ucha.
A tak, uznałam, że brzuch mojego chłopaka idealnie nadaje się
na poduszkę. Jednak uzyskanie odpowiedniej pozycji trochę mi zajęło, więc
musiałam trochę pokręcić głową, żeby się dobrze ułożyć. A, że wbijałam się
Jamesowi w żołądek? Kto by się tam przejmował takimi szczegółami?
- Znając ciebie, właśnie doszłaś do wniosku, że nie warto się
przejmować takimi pierdołami, prawda?
- Nie - odparłam zerkając na Jamesa i przyjmując wyraz
urażonej niewinności. – Szczegółami, skarbie, ja się ładniej wyrażam, nawet w
myślach.
Chłopak tylko się roześmiał i schował twarz w moich włosach.
- Apsik! - Naszą błogą
chwilę relaksacji w ciepłym otoczeniu przerwał nagły atak kichania, dochodzący
gdzieś z lewej strony. Szybko spojrzałam się w tamtym kierunku, aby zobaczyć,
kto miał na tyle pecha, żeby przeziębić się po dzisiejszym dniu. Obstawiam, że
Syriusz albo Dorcas. Z tym ich darciem się przez pół boiska i ganianiem za
sobą, niczym kilkulatki, wręcz dziwne by było, gdyby któreś z nich nie złapało
jakiegoś choróbska.
Miałam rację. Dorcas właśnie złapał napad kaszlu, a kiedy
Syriusz spytał, czy wszystko z nią w porządku, dziewczyna tylko spojrzała na
niego zaczerwienionymi oczami i pokręciła głową.
- Łapa, lepiej weź Dorcas do Skrzydła Szpitalnego, nie
wygląda to dobrze – poradziłam chłopakowi, podchodząc do nich.
Moja przyjaciółka zdecydowanie nie wyglądała na zbyt zdrową,
ujmując to delikatnie. Uklęknęłam koło niej i lekko dotknęłam wierzchem dłoni
jej czoła. I cóż, powiedzmy tak albo ja mam lodowate ręce, albo Dor ma
gorączkę.
- Syriusz, mówiłam serio – ponagliłam, widząc wahanie
Huncwota.
- Nie ma mowy, Lily, nigdzie nie idę, mamy mecz niedługo, a
jeśli jestem chora, nie będę mogła grać. Do jutra mi przejdzie – odparła Dorcas.
Owszem, może i by zrobiła na mnie dobre wrażenie tymi słowami, gdyby co drugie,
cholerne słowo, nie przerywał jej atak kaszlu. Jednak, skoro właśnie tak było,
uniosłam tylko brew i spojrzałam na dziewczynę znacząco.
- Tak, Lily, znam ten twój wzrok, ale Gryffindor nie może
beze mnie grać – jęknęła brunetka, próbując innej taktyki.
- Nie będzie to łatwe, ale damy radę – postanowił się wtrącić
James. – Twoje zdrowie jest ważniejsze niż ten mecz, który swoją drogą jest
przeciw Puchonom, więc i tak wygramy. Dorcas, serio, skończysz z zapaleniem
płuc.
A spróbowałby mnie nie poprzeć. Owszem Quidditch, rozumiem,
ale na litość boską, nie dajmy się zwariować. Poza tym, szczerze mówiąc, w tym
stanie to ona i tak nie pogra, prędzej spadnie z miotły.
- Oni mają rację, skarbie – zgodził się z nami Syriusz, gdy
dziewczyna spojrzała się na niego szukając wsparcia. – Im szybciej tam
pójdziemy, tym szybciej będziesz to miała z głowy, są nawet szanse, że
wyleczysz się do meczu.
Dziewczyna tylko westchnęła głęboko, wywracając oczami i nawet
nie ruszyła się z miejsca. Łapa, widząc tę reakcję, wstał i podniósł szybko
dziewczynę, niczym pannę młodą przy przenoszeniu przez próg, po czym mrugnął do
mnie i mocno trzymając wyrywającą się brunetkę wyszedł z wieży Gryffindoru.
- Wreszcie – mruknęła Ann, która nie odzywała się przez całą
konwersację. – Serio, mam słaby sen, a Dorcas od tygodnia kaszle przez pół
nocy, to może być naprawdę coś poważnego.
- Dlaczego nic nie mówiłaś? – spytałam, lekko urażona.
- Rozmawiałam z Dor. Powiedziała, że ma alergię na roztocza.
- Przecież to bzdura – odparłam, marszcząc lekko brwi. Dorcas
i alergia, pfff, przez te sześć lat na pewno byśmy coś zauważyli.
- Też tak powiedziałam, ale ona się uparła, a wiesz jak to z
nią jest – skontrowała Ann, patrząc na mnie z lekkim strachem w oczach. A tak,
pewnie jej się coś przypomniało. Mieliśmy wiele ciekawych akcji przez te parę
lat.
- To fakt, ale przynajmniej Syriusz się wreszcie zebrał w
sobie i przeforsował, choć raz, swoje zdanie – odparłam.
- Tego jeszcze nie wiemy – wtrącił się Remus. – Dorcas mogła
go jeszcze po drodze przekonać do zmiany zdania – zaśmiał się chłopak.
- Oj, już nie rób z niego, Luniu, takiego pantoflarza –
stwierdził James, wywracając oczami. – Aż tak źle z nim chyba jeszcze nie jest.
- Ty się, James, nie śmiej, bo z tobą jest to samo – Ann uśmiechnęła
się słodko do chłopaka i mrugnęła do mnie.
No cóż… Muszę się z nią tutaj zgodzić. Udało mi się sobie
owinąć Jamesa wokół palca i to już jakiś czas temu, a co trzeba umieć walczyć o
swoje. A James od początku miał tendencje do spełniania moich zachcianek, nawet
zanim się zeszliśmy. Chociaż wtedy po prostu chciał mnie do siebie przekonać….
- Lily, skarbie – zaczął brunet, siedzący obok mnie.
- Nie jestem twoim skarbem, Potter – warknęłam.
- Dobrze, kochanie.
- Kochaniem tym bardziej – odparłam coraz bardziej
poirytowana. – Ani kwiatuszkiem, słoneczkiem, aniołkiem, kotkiem, żabcią czy
innym badziewiem – dodałam, widząc, że chłopak znowu otwiera usta.
- To jak mam się w takim razie do ciebie zwracać? – nadąsał się
Huncwot.
On tak na serio? Boże, z kim ja się zadaję. Znaczy nie
zadaję, bo nie rozmawiamy za często, ale z kim ja teraz przebywam? To brzmi
sensowniej.
- Może tak po imieniu, jak wszyscy? – spytałam ze złością.
- Ale to takie zwyczajne… - zasmucił się chłopak.
Merlinie, co ja mam z tymi ludźmi. Czy ja naprawdę proszę o
tak wiele? Paru normalnych znajomych. Czy to by kogoś zabiło?
- Dobra, James, postawmy sprawę jasno. Kończysz z tymi
durnymi zdrobnieniami i imionkami, dobrze?
- A co będę z tego miał?
- Pomyślę.
Nic z tego nie miał, ale przestał nazywać mnie kwiatuszkami i
innymi takimi. Merlinowi niech będą dzięki.
Nagle drzwi do Pokoju Wspólnego otworzyły się z łoskotem i do
środka wpadł Syriusz. Trochę sponiewierany, ale zdecydowanie w jednym kawałku.
- I co? – spytałam, patrząc wyczekująco na chłopaka.
- Zapalenie płuc, wykrakaliśmy – westchnął ciężko Black. –
Podobno w szkole jest jakaś mini epidemia, mamy wszyscy przyjść za godzinę do
Skrzydła Szpitalnego i się przebadać. Podobno coś było w powietrzu w czasie
tamtego ataku, nie wiedzą co, i ludzie ni z tego ni z owego zapadają na różne
choroby.
- Jak poważne? – spytał Remus, blednąc lekko.
- Niezbyt, ale są magicznego pochodzenia, a z takimi nigdy
nic nie wiadomo – odparł Syriusz.
Co tym razem? Czy my nie możemy mieć spokojnego dnia? Ciągle
coś, ciągle jakaś tragedia, coś nie mamy szczęścia w ostatnich dniach…
No wiesz o tobie i o tym blogu nie da się zapomnieć. Znam ten ból ciągłych rozprawek :-( Biedna Darcos i ta szczerość Lily . Haha James nie zdaje sobie z tego do końca sprawy . Zaślepiła go miłość . Napisze krótko rozdział genialny jak zawsze:-)
OdpowiedzUsuńjakbyś widziała moją minę kiedy zobaczyłam w obserwowanych blogach, że na jakimś blogu jest nowy rozdział, a później patrzę i 'Na gacie Merlina!' i od razu do czytania :D czekam na nn :*
OdpowiedzUsuńJak się cieszę z nowego rozdziału! Mam nadzieję, że z Dorcas będzie wszystko dobrze już niedługo, a ta epidemia to nic niebezpiecznego. Cała notka krótka, ale cudowna. Już w październiku chcesz skończyć? Całkowicie rozumiem studia, ale już teraz wiem, że będę tęsknić.
OdpowiedzUsuńLiv
Źle się wyraziłam. Do października chcę skończyć pisać, co mi się raczej nie uda, albo napisać na tyle dużo, żebym mogła coś wstawiać w czasie studiów, a nie znowu Was zostawić na pół roku bez aktualizacji. Jeszcze mi został cały siódmy rok i po Hogwarcie trochę, więc nie ma szans, żebym się wyrobiła z tym wszystkim do października, może uda mi się większość napisać, ale to maksimum :)
UsuńPozdrawiam
Asia
Jak miło to słyszeć :D super, że chcesz skończyć skończyć całość, będę z przyjemnością czytać do końca.
UsuńŻyczę dużo weny i pozdrawiam ;)
Liv
Już wcześniej trafiłam na Twojego bloga, ale nie dodawałaś już żadnych notek, dzisiaj przypadkiem znowu go znalazłam i co widzę? Nowa notka! Super :D Ciesze się, że dalej piszesz :D Całkiem ciekawy pomysł z tymi chorobami które mogą mieć nietypowe skutki :D Biedna Dorcas, wyleczy sie do meczu?
OdpowiedzUsuńCzekam na następną notkę! Mogłabyś mnie o niej powiadomić na :
http://james-potter-lily-evans.blog.pl/
z góry dziękuję :) Dodaje Twojego bloga do ulubionych żeby mieć go pod ręką i sprawdzać czy przypadkiem mimo braku informacji nie pojawiła się nowa notka :D
Jak ja się cieszę, że Ty wreszcie coś dodałas! :D Czekałam, czekała i tu nagle buum i jest!
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał, był lekki i niestety krótki (jak dla mnie). Już nie mogę doczekać się nexta ;)
Pozdrawiam,
Rudzielec.
Nareszcie... ROZDZIAŁ!!! I to taki cudowny *.* tylkooo... czemuu taki krótki?? Maam nadzieje ze następny będzie ciut ciut dłuższy a przede wszystkim bedzie szybko!!!
OdpowiedzUsuńWeny itd.
PS. Jak wgl moglaas pomyslec ze ktokolwiek moglby o tobie zapomniec?!?!?!
Rozdział jest super;** Kocham Dorcas i Syriusza (oraz Remusa i Jamesa)<333
OdpowiedzUsuńMogłoby być trochę więcej scen z Doriuszem;D
Czekam nn;***
Świetnie piszesz. Przeczytałam Twojego bloga 3 razy i teraz czekam na kolejne rozdziały. Podziwiam to jak piszesz w pierwszej osobie i jak opisujesz uczucia i myśli.
OdpowiedzUsuńCzekam na nn i życzę weny :*
Ann
Cieszę się że już wrócilaś. Rozdział świetny. Biedna Dor ma nadzieję że szybko wróci do zdrowia. Mam nadzieję że następny rozdział będzie dłuższy.
OdpowiedzUsuń