niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział 66 „Świat eksplodował w feerii barw”

Gotowe;)
Tym razem na czas. Przyznam się Wam, że wyszedł mi ten rozdział całkowicie inaczej niż planowałam, dlatego też jest krótszy. Chciałam, aby był optymistyczny, a to co mam dalej zaplanowane zdecydowanie takie nie jest, więc zdecydowałam się skończyć w tym miejscu.
Następny rozdział będzie zdecydowanie dłuższy, jest już cały rozplanowany od świąt, bowiem wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł i domagał się realizacji. Tak się często dzieje w moim przypadku. Przykładowo wiem już mniej więcej jak będzie wyglądał epilog i wiem, że niestety zakończenie będzie raczej kanoniczne, przykro mi, że muszę część z Was rozczarować, bo wiem, że mieliście nadzieję, że będzie inaczej, ale już w prologu, który był dopisany długo po pojawieniu się bodajże 40 rozdziału, więc nie wiem, czy wszyscy go czytaliście, wskazywałam na to, jak się to wszystko skończy. Może zmienię zdanie, ale wątpię. Przykro mi z tego powodu, bo pokochałam tych bohaterów, ale wszystko się kiedyś kończy. Poza tym do zakończenia to nie dojdę zbyt prędko, patrząc na moje tępo pisania.
Rozdział 67 pojawi się w okolicy Wielkanocy, między 18, a 21 kwietnia. Obiecuję;)
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania
Asia-A&J



         Na szczęście moje przewidywania, co do rodziny Vernona okazały całkowicie niesłuszne. Zarówno jego rodzice, jak i Ellie są wspaniałymi ludźmi i po prostu nie mogę ogarnąć, jakim cudem ich syn wyrósł na kogoś, kto tak się od nich różni. Ale cóż, zdarza się. Poza tym jedno trzeba mu przyznać, przez całe święta zachowywał się naprawdę w porządku, co pokazuje, że jak chce, to potrafi. Jedyną wadą jest to, że zazwyczaj jest wręcz przeciwnie. Mniejsza z tym, jakbym nie miała o czym myśleć, tylko o chłopaku mojej siostry! Nie mam za to nic przeciwko temu, żeby mieć na głowie jego kuzynkę. Zresztą biorąc pod uwagę fakt, że na te kilka dni przed moim wyjazdem do Jamesa mała praktycznie u nas zamieszkała, to byłoby dziwne, gdybym miała jakiekolwiek obiekcje, czyż nie?
         W sumie dosyć ciekawy jest sposób, w jaki doszło do tego, że Ellie zdecydowała się nas odwiedzić. Znaczy tak dokładniej to mnie, ale to już taki niewielki szczegół.
         Właśnie miałam zamiar wejść po schodach, gdy nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
- Ja otworzę!  - krzyknęłam do siostry, po czym podeszłam do wejścia.
         Za drzwiami stała pani Dursley wraz z Ellie, która uśmiechnęła się do mnie nieśmiało. Szybko opanowałam swoje zdziwienie na ich widok, po czym zaprosiłam niespodziewanych gości do środka.
- Wybacz, że ci przeszkadzamy, Lily – zaczęła Amy, pomagając dziewczynce zdjąć płaszcz. – Ale naprawdę nie wiem, do kogo mogłabym się z tym zwrócić.
         Uniosłam lekko brwi, po czym spytałam:
- Z czym?
- Muszę dzisiaj pojechać do swojej przyjaciółki, bierze niedługo ślub i prosiła mnie o pomoc w wybraniu sukni. Nie chcę ciągać ze sobą Ellie, bo na pewno się zanudzi w tych wszystkich sklepach. Miałam umówioną opiekunkę, ale się rozchorowała, a nasza mała koleżanka odmówiła zostania z Vernonem i w zamian za to zaproponowała, żebym zapytała ciebie. Co o tym sądzisz? – spytała w końcu kobieta, a Ellie popatrzyła na mnie z nadzieją.
- Nie ma problemu – odparłam uśmiechając się lekko. – Nie mam żadnych planów.
         Jedynym co potem usłyszałam był początek podziękowań pani Dursley, zagłuszony przez radosny okrzyk małej i nieśmiałej dziewczynki.
         I tak to się zaczęło. Miała to być jednorazowa pomoc, ale jakoś w międzyczasie przemieniła się w codzienną opiekę nad Ellie do czasu, aż jej ojciec wrócił z delegacji. Czyli praktycznie zajmowałam się małą od świąt do trzydziestego stycznia. Prawdę mówiąc ani trochę mi to nie przeszkadzało. Ta dziewczynka jest naprawdę słodka. Poza tym wreszcie się dowiedziałam, jakby to było mieć młodszą siostrę. Mieć komu pleść warkoczyki, kogo uczyć rysować. Poza tym zyskałam doskonałą wymówkę, żeby pooglądać moje ulubione bajki z dzieciństwa i, żeby obejrzeć nowe, które dopiero niedawno się pojawiły, a które samej było mi głupio kupić i podziwiać. Dzięki temu tegoroczne święta były bardziej rodzinne, niż to sobie wyobrażałam.
         Ale koniec z tym. Dzisiaj wybieram się do Jamesa. Muszę jeszcze tylko znaleźć gdzieś to cholerne konfetti, które raptem wczoraj kupiłam, serwetki i balony. Gdzieś je palnęłam i nie bardzo pamiętam, gdzie dokładnie. Mam tylko nadzieję, że przypomnę sobie, nim będzie za późno. Może w którejś z szuflad?
         Pół wywalonej szafy później odkryłam, że położyłam reklamówkę ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami na łóżku, aby przypadkiem czegoś nie zapomnieć. Doprawdy, powinnam się spodziewać, że zrobię coś w tym stylu, a potem wyleci mi to z głowy. Typowe, typowe. Skleroza nie boli. W każdym bądź razie posprzątałam bałagan na podłodze, dokończyłam pakowanie się, po czym zeszłam na parter.
- Już idziesz, Lily?
- Tak, mamo. Obiecałam chłopakom, że będę około piętnastej, a wiesz, jak bardzo nie znoszę się spóźniać.
- Och wiem, kochanie, masz to po swoim ojcu – odparła kobieta z czułością, po czym rozczochrała mi lekko włosy. – Miłej zabawy, córeczko.
- Będzie – odpowiedziałam, przytulając lekko kobietę. – Wyślę wam wieczorem informację, o której będę wracać.
- Jak zakładam sową? – spytała mama ze śmiechem, a gdy pokiwałam głową, dodała – chyba nigdy całkowicie do tego nie przywyknę.
- Prawdopodobnie nie. Mi się jeszcze nie udało, w każdym razie nie w pełni. Czasami nadal się zastanawiam, co się tak naprawdę dzieje – przyznałam z lekkim uśmiechem.
- Nie dziwię się, skarbie. A teraz leć już, po się spóźnisz – pośpieszyła mnie mama, poprawiając mój szalik. – Pozdrów swoich przyjaciół.
         Już kilkanaście sekund później siedziałam w Błędnym Rycerzu i z każdą chwilą zbliżałam się do swojego celu. Na szczęście podróż nie trwała długo. Naprawdę nie znoszę siedzieć bezczynnie i patrzeć się w ścianę. Nie ma nawet, co pomyśleć o wyglądaniu przez okno, jeśli nie chce się zaprezentować wszystkim, co się danego dnia jadło na obiad – ten autobus jeździ z nieludzką prędkością. I w sumie dobrze. Gdybym miała dojechać do domu Pottera normalnym autem, to zajęłoby mi to kilka godzin. No naprawdę dalej nie mógł mieszkać!
- Dzień dobry, Lily. Proszę wejdź do środka.
- Dzień dobry, pani – odpowiedziałam po początkowym szoku. Tak bardzo zagłębiłam się w swoich myślach, że zapomniałam o tym, iż przed chwilą zapukałam do drzwi. Dobrze, że otworzyła mi mama Jamesa, a nie na przykład Syriusz, bo nabijałby się z mojego roztrzepania do końca moich dni. A biorąc pod uwagę fakt, że nie mam jeszcze siedemnastu lat… W każdym bądź razie dobrze, że to nie Łapa mi otworzył.
         Po wejściu na górę, zapukałam do pokoju Jamesa i po usłyszeniu, „Po co pukasz, Lily, wchodź!”, otworzyłam drzwi. To, co tam ujrzałam, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Pozostałości po opakowaniach od prezentów oraz jakieś bliżej niezidentyfikowane rzeczy, (prawdopodobnie fragmenty dekoracji lub jakieś kawału albo jeszcze czegoś innego, naprawdę w przypadku tej dwójki wszystko jest możliwe), były dosłownie wszędzie.
- Mam nadzieję, że nie poprosiliście mnie o przyjście wcześniej, żebym robiła za sprzątaczkę? – zapytałam, patrząc z niepokojem na podłogę.
         Przysięgam tam się coś ruszało.
- Nie, bez obaw. To się zaraz załatwi. Parę machnięć różdżką i gotowe. Musisz nam pomóc w czymś innym – zapowiedział James. – Plan jest taki…
         Cóż nieźle wymyślili. Nigdy nie wątpiłam, że Huncwoci są kreatywni, ale to przeszło wszelkie granice. W pozytywnym sensie. Ale nie ma, co się roztkliwiać, trzeba się wziąć do pracy.
         Na szczęście zdążyliśmy. Wszystko było gotowe akurat na czas. Ale po drodze miałam ochotę zarówno Jamesa, jak i Syriusza parę razy udusić. Połóż to tam na komodzie, Lily. Ale nie tej, tamtej. Albo wiesz co, jednak nie. Może na stole? I tak cały czas. Gorzej niż Petunia, naprawdę. A to jest niezłe osiągnięcie…
         Stałam wraz z tatą przed damską przymierzalnią, czekając aż moja siostra raczy wreszcie wyjść ze środka. Po raz dziesiąty. W jednej z dwóch sukienek, nad którymi się zastanawiała. Od godziny.
- Chyba wybrałam. – Dobiegł nas głos Petunii zza kotary.
         Tata spojrzał na mnie i wymamrotał bezgłośnie „wreszcie”, wywołując u mnie lekki chichot.
- Albo nie, może jednak tą drugą wezmę.
         Nie, nie, nie! Błagam, Boże, Merlinie, Morgano, w sumie ktokolwiek, kto ma jakiś wpływ na świat, posłuchajcie moich błagań! Niech ona się wreszcie zdecyduje – modliłam się cicho w myślach. Zresztą patrząc po minie ojca stojącego obok mnie, miał on dokładnie taki sam pomysł. Wtedy nagle ujrzałam, jak oczy taty rozszerzają się i pojawia się w nich jakiś pomysł. Jesteśmy zbawieni!
- Petunio, skarbie, wyjdź wreszcie. Kupimy obie.
         Tak było za każdym razem, gdy byłam zmuszona do pójścia na zakupy z moją starszą siostrą. Naprawdę dotychczas nie spotkałam nikogo, kto byłby bardziej niezdecydowany niż ona. A chłopakom to się jakoś udało. Nadal nie mam pojęcia, jak.
         Gdy tylko padliśmy wykończeni na kanapę, rozbrzmiał dzwonek do drzwi. James zerwał się i pobiegł otworzyć. Nic dziwnego – jego rodzice wyszli już jakiś czas temu, wiec tylko któreś z nas mogło to zrobić, a ani ja, ani Syriusz nie wyraziliśmy jakiegokolwiek zainteresowania ruszeniem się z miejsca.
         Chwilę później do salonu wszedł Rogacz wraz z Ann i Remusem. Oni, jak zwykle są punktualni. Peter też za chwilę pewnie będzie, za to Dorcas wpadnie tu z impetem, bez pukania, za jakieś pół godziny, krzycząc od progu, że to nie jej wina, że się spóźniła, to po prostu cały wszechświat sprzysiągł się przeciwko niej. James prawdopodobnie też o tym wiedział, dlatego po wpuszczeniu Glizdogona do domu, nawet nie zamknął drzwi na klucz
- Wiem, że się spóźniłam, ale tym razem naprawdę miałam dobry powód! – krzyknęła moja przyjaciółka przebiegając przez próg. – Mój kochany braciszek postanowił akurat dzisiaj sobie ze mnie zażartować i wylał mi pół butelki tabasco na koszulkę. Wobec czego musiałam skompletować cały strój od początku. A jak wiemy osiąganie perfekcji zawsze trochę trwa.
         Uśmiechnęłam się lekko, słysząc słowa Drocas. To było do przewidzenia, ale to dobrze. Czasami przewidywalność jest dobra, w szczególności w tak niepewnych czasach.
         Spędziliśmy cały wieczór na rozmowie, wygłupianiu się i graniu w czarodziejskie i mugolskie gry. Pokrótce wieczór jak każdy inny w towarzystwie naszej paczki. Trochę szalony, trochę normalny, nic nowego. Gdy wybiła za pięć dwunasta wyszliśmy do ogrodu, a nasza niespodzianka zaczęła działać.
         Najpierw wszystkie światła zgasły i pogrążyliśmy się w totalnej ciemności. Mogę przysiąc, że Ann krzyknęła cicho, ale Remus zapewnił ją, że wszystko jest w porządku. James i Syriusz, co prawda go nie wtajemniczyli, ale znając inteligencję Lunatyka, to sam się domyślił, że skoro żaden z jego przyjaciół nie zaczął panikować, to znaczy, że wszystko jest zaplanowane.
         Kilka minut później cały ogród wypełniły gwiazdy. Każda możliwa powierzchnia wyglądała teraz, jak nocne niebo. Potem naprzeciw nas pojawił się napis „ZA 10 SEKUND NOWY ROK!”, a z każdą upływającą chwilą liczba się zmieniała, najpierw na dziewiątkę, ósemkę, siódemkę, aż w końcu doszliśmy do zera. Wtedy ze wszystkich stron eksplodowały fajerwerki, a cała okolica rozbłysła setkami kolorów. Od złotego, poprzez czerwień, aż do szmaragdu.  Naprawdę piękny widok.

         Rozejrzałam się dyskretnie wokół i ujrzałam rozanielone twarze moich przyjaciół. Każda z nich, rozświetlona kolorami wyrażała ten sam zachwyt, podziw i nadzieję. Chwilę później usłyszałam jak ktoś do mnie podchodzi, a potem ujrzałam tuż przed sobą brązowe oczy, częściowo schowane za okularami. Kątem oka dojrzałam jeszcze, jak Syriusz podnosi Dorcas do góry i obkręca się wokół własnej osi, a potem James zbliżył swoją twarz do mojej i świat eksplodował w feerii barw. 

14 komentarzy:

  1. Omg! Kocham Cię za ten rozdział! Pisz dalej jak najszybciej <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny! Nie mogę się doczekać następnego <3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny! och, zakochałam się w tym rozdziale, a szczególnie w końcówce... <3
    Już nie mogę doczekać się następnego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaki kochany rozdział :3 Huncwoci jak zwykle cudowni i przezabawni.
    "Poza tym zyskałam doskonałą wymówkę, żeby pooglądać moje ulubione bajki z dzieciństwa i, żeby obejrzeć nowe, które dopiero niedawno się pojawiły, a które samej było mi głupio kupić i podziwiać." - mam DOKŁADNIE to samo :) Tylko że nie mam młodszego rodzeństwa i jednak muszę oglądać sama :D
    Gratuluję rozdziału i życzę weny :)
    dot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam siostrę;) Co prawda już prawie 11 lat ma, więc trochę mniej bajek ogląda, ale zawsze coś;) Poza tym i tak bym niektóre dzieła Disney, czy innych tego typu obejrzała, bo są świetne, niezależnie, czy ma się 7 lat, czy 17;)

      Usuń
    2. Ja mam 27 lat a też lubię bajki Disney'a oglądać to zostaje W człowieku niezależnie od wieku, chyba W każdym z nas siedzi takie dziecko i czasami po prostu się odzywa :-) A tak W ogóle to rozdział jak zwykle świetny

      Usuń
  5. Świetny rozdział, a końcówka najlepsza! <3
    Lily i James... razem, nareszcie :D
    Z niecierpliwością czekam na nową notkę.

    Katerina Black

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej! Kocham twojego bloga wiesz? Jest cudowny. No i są razem wreszcie :*
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam cię za to, co zaraz zrobię. Jeśli uważasz, że ten komentarz nie powinien się tu znaleźć, skasuj go. Nie mam z tym problemu. Jednak widząc jak świetnie piszesz, też zaczęłam pisać historię o Lily i Jamesie. Jeśli chcesz możesz zajrzeć http://tigralilkajames.blogspot.com/ Będzie mi bardzo miło. Chętnie się dowiem, jakie jest twoje zdanie propo mojej historii.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Nominowałam cię do LBA więcej u mnie :http://percyjackson-i-annabeth-chase-forever.blogspot.com/
    Rozdział fajny nareszcie Lily i James są razem chociaż jest mi przykro ,bo wiem ,że to jest prawie koniec :( Chyba,że rozwiniesz ich przygodę .

    OdpowiedzUsuń