Lily
Obudziłam
się wyjątkowo wcześnie. To tylko dowodzi porypania mojej psychiki. Bo
powiedzcie mi, kto normalny wstaje w święta o siódmej rano? No, kto? Ty.
A wybacz, pytałaś o normalnych. Bardzo zabawne. Po prostu komiczne. Ma
się to poczucie humoru. To był sarkazm. Pff...
Moje
„sumienie” się na mnie obraziło. Alleluja! Nareszcie. Brawo. Bravissimo. Ale
skoro jest ono tylko skutkiem ubocznym, to pewnie z czasem zniknie. Wypraszam
sobie. Nie jestem żadnym skutkiem ubocznym! Istniałam wcześniej, tylko po
prostu mnie nie słyszałaś. Dzięki temu eliksirowi zyskałam możliwość
powiedzenia ci, co myślę. Przypuśćmy, że masz rację. Żadnego
przypuśćmy. Ja najnormalniej w świecie mam.
Zamiast
kontynuować tę bezsensowną gadaninę poszłam do kuchni i zrobiłam śniadanie dla
wszystkich. Szczerze mówiąc, zapomniałam, jakie to irytujące, przyrządzać
posiłki dla całej rodziny. Merlinie… Ja chcę do Hogwartu. Tam nie muszę się
martwić o gotowanie. Dobrze, Lily, nie dramatyzuj. Fakt. Przesadzam. Tęskniłam
za rodzicami i cieszę się, że święta spędzę w domu, ale mimo to muszę przyznać,
że w szkole nie mam problemów pt. „Nic nie ma w lodówce” oraz sequelu „Jak tu
nie przypalić jajecznicy?”.
Zdecydowanie
dramatyzujesz. Ten jeden jedyny raz muszę się z tobą zgodzić. Widzę,
że wreszcie zauważyłaś, ze zawsze mam rację? Morgano… Ty jakbyś
skoczyła z poziomu swojego ego na poziom IQ to umarłabyś z głodu w locie. Hahaha.
Przezabawne. Obrażam się na ciebie. Chyba się do ciebie nie odezwę do końca
roku. Mam nadzieję, że szkolnego, a nie kalendarzowego. Spadaj.
Cóż chyba nawet będzie mi brakowało
tych kłótni. Ha! Wiedziałam! Cicho. Tak mi się pomyślało. Cóż
chyba przydałoby się obudzić rodziców i Petunie. W końcu jeszcze tyle do
zrobienia.
Nie
namyślając się długo weszłam po schodach i udałam się w kierunku sypialni
rodziców. Nie byli zbyt zadowoleni, że ich budzę, dopóki nie dowiedzieli się,
że jest już prawie ósma trzydzieści. Ze zwlekaniem siostry z łóżka dałam sobie
jednak spokój. Ona bywa niebezpieczna, gdy próbuje się przekonać ją do wstania
przed dziesiątą. A mi jeszcze życie miłe.
Szybko
zjadłam śniadanie, po czym spytałam się rodziców:
- Czy mogłabym pojechać na chwilę na
Pokątną? Wezwałabym Błędnego Rycerza i wróciła za jakieś czterdzieści pięć
minut, no może godzinę. Muszę wypożyczyć sowę.
- Jasne, kochanie, tylko wracaj
szybko.
- Oczywiście mamo. Będę niedługo z
powrotem. – obiecałam, po czym poszłam do pokoju.
Wzięłam
szybko torebkę, portfel i różdżkę, po czym wybiegłam na dwór, łapiąc po drodze
płaszcz i rzucając rodzicom krótkie „cześć”. Szybko machnęłam różdżką.
- Cześć. – powiedziałam konduktorowi autobusu, który
nadjechał kilkanaście sekund później. – Na Pokątną proszę.
- Jasna sprawa, panienko.
Autobus
ruszył tak gwałtownie, że musiałam złapać się poręczy, aby nie upaść. No tak,
zapomniałam o tym uroczym udogodnieniu korzystania z Błędnego Rycerza. O jego
zabójczej, dosłownie, prędkości. Usiadałam szybko na pierwszym lepszym krześle,
słusznie przewidując, że zaraz będzie trzęsło. Pomijam fakt, że nic to nie
dało, bo wywróciłam się razem z krzesłem. Nie ma to jak mieć szczęście, prawda?
Ogólnie
podróż minęła mi w całkiem miłej atmosferze porozmawiałam trochę z siedzącym
niedaleko mnie Alfredem Blackberry, czyli Krukonem z mojego roku. Skąd ty
go tak właściwie znasz? Przecież znasz moje wspomnienia. Siedzę z nim w
ławce, na którejś tam lekcji. Aha. Nie musisz się od razu irytować. Nie
chciało mi się przeglądać całej twojej przeszłości, spytać było szybciej. Jesteś
leniwa. Tak, jak i ty.
Bo
około piętnastu minutach dotarłam na miejsce. Zapłaciłam za przejazd, po czym
szybko pobiegłam do Dziurawego Kotła, skąd szybko dotarłam na Pokątną.
Przemierzałam ulicę szybkim krokiem, aby móc jak najszybciej wrócić do domu i
pomóc rodzicom w świątecznych przygotowaniach.
Weszłam
do pomalowanego na niebiesko budynku i zwróciłam się do ekspedientki:
- Dzień dobry. Chciałabym wypożyczyć
sowę.
- A do czego będzie ona pani
potrzebna? – spytała kobieta.
- Tylko do wysłania prezentów
przyjaciołom. Nie są to zbyt duże paczki. Ważą maksymalnie trzy kilogramy. –
odpowiedziałam przygotowana na takie pytanie.
- W takim razie ta sówka będzie dla
pani idealne. – stwierdziła kobieta, podając klatkę ze średniej wielkości szarą
sową w środku. – Jej wypożyczenie będzie kosztowało dwa galeony i ma pani
dwa tygodnie na jej zwrócenie. W razie spóźnienia, czy jakiegoś wypadku z sową
koszt zostanie podniesiony.
- Dobrze. Mam zapłacić teraz, czy
dopiero przy zwrocie sowy?
- Przy zwrocie.
- Aha. W takim razie dziękuję bardzo
i życzę wesołych świąt. Do widzenia.
- Do widzenia i nawzajem.
Zadowolona
szybko wyszłam z poczty* i skierowałam się w kierunku przejścia do
niemagicznego świata. Zmierzałam tam szybkim krokiem, po drodze życząc wesołych
świąt ludziom, których znałam, aż nagle usłyszałam, jak ktoś mnie woła:
- Lily! Lily, stój! No Ruda
zatrzymaj się do cholery!
Nie
wiedziałam, kto mnie woła, bowiem pośród setek głosów, które można było
usłyszeć na Pokątnej, po prostu nie rozpoznałam głosu. Poznałam jedynie, że to
chłopak. Podejrzewając, że to ktoś znajomy, zatrzymałam się i odwróciłam,
jednak gdy ujrzałam, kto biegnie w moim kierunku, odwróciłam się na piecie i
jeszcze szybszy krokiem udałam się we wcześniejszym kierunku. Wtedy usłyszałam
krzyk:
- Evans, no nie bądź taka! Zaczekaj!
Oczywiście
nie miałam najmniejszego zamiaru posłuchać. Niestety niedane mi było spokojnie
dotrzeć do mugolskiej części Londynu, bo goniący mnie chłopak, po prostu na
mnie wpadł, przez co przewróciłam się na ziemię, a ten kretyn oczywiście upadł
na mnie.
- Złaź ze mnie Potter, bo uszkodzę.
– wysyczałam wściekle.
- Nie denerwuj się Lily, chcę tylko
porozmawiać. – powiedział chłopak, wstając i wyciągając rękę, aby pomóc mu
wstać. Oczywiście olałam to i podniosłam się sama. „Tylko porozmawiać”
niedoczekanie jego.
- Czego chcesz? – spytałam wkurzona,
gdy zauważyłam, ż nie mogę w żaden sposób uciec.
- Już mówiłem. Porozmawiać. –
odpowiedział spokojnie Potter.
- To mów, tylko szybko, bo się
spieszę.
- Emm… No tak właściwie, to ja… -
Spojrzałam na niego wściekle z miną „streszczaj się, bo uduszę, a kończą mi się
miejsca, gdzie można ukryć ciało” – Chciałem cię przeprosić.
- Kontynuuj, Potter, kontynuuj. –
powiedziałam lekko zaskoczona. No dobra, bardzo zaskoczona.
- No wiesz, za to w pociągu.
Przecież wiesz Lily, że powiedziałem to w złości i naprawdę tak nie myślę.
- Wyglądało to wtedy trochę inaczej
Potter.
- Może i tak, ale serio tak nie
myślę, to co będzie jak dawniej Ruda? – zatkało mnie. Serio.
- Potter? Czy ty masz dobrze w
głowie? Obrzuciłeś mnie takimi inwektywami, że to co mówią Ślizgoni, gdy chcą
mnie obrazić można uznać za komplementy, a ty chcesz, żeby wszystko od tak było
jak wcześniej? Nie pomyślałeś sobie, że w tamtej chwili straciłeś resztki
mojego zaufania, a żeby je odzyskać, to będziesz się musiał naprawdę porządnie
napracować.
- Eee… W takim razie to spadaj na
drzewo Evans. Ja ci tu z dobroci serca proponuje moją przyjaźń, a ty ją
odrzucasz i depczesz obcasami. Cóż żegnam, skoro nie potrafisz wybaczyć i
zapomnieć takiej bzdury. – powiedział chłopak, po czym odszedł.
Ile
się siedzi za morderstwo z premedytacją? Długo. Ale jeśli pokażesz
sędziemu swoje wspomnienia związane z tym palantem, to ci medal za zasługi dla
ludzkości da, a nie wsadzi cię do więzienia. Może i masz rację, ale
jego zabić, to chyba za mało.
Jakby
ten palant po prostu mnie przeprosił, to bym mu wybaczyła, a i owszem, ale
tekstem pt. „ Niech będzie jak dawniej, nawet, jeśli zaledwie wczoraj nazwałem
cię dziwką” to mnie ten kretyn naprawdę wytrącił z równowagi.
Wkurzona
wezwałam Błędnego Rycerza, po czym po około piętnastu minutach nadal w stanie
lekkiej furii, weszłam do domu.
Zaniosłam
szybko sowę do pokoju i wysłałam ją do Dorcas wraz zapakowany wcześniej
prezentem i listem, dopisując do niego uprzednio post scriptum z opisem
dzisiejszego starcia z Potterem. Gdy tylko to zrobiłam zeszłam na dół, aby
pomóc rodzicom i siostrze w posprzątaniu domu i przyrządzeniu kolacji.
W
sumie dosyć się napracowałam. Zamiotłam i odkurzyłam cały dom, ogarnęłam
łazienki i pomogłam w przygotowywaniu indyka i puddingu, a i upiekłam ciasto, w
trakcie tego wysłałam jeszcze resztę prezentów. Wykończyło mnie to. Serio.
Zaczynam podziwiać skrzaty domowe w Hogwarcie. W końcu one tak codziennie i po
kilkuset osobach. Ja to bym chyba nie wyrobiła.
Mimo
tego całego zmęczenia przygotowania do kolacji upłynęły nam w miłej atmosferze.
Nawet z Petunią rozmawiało mi się lepiej niż zazwyczaj. Ach czegoż to nie
sprawia kilku miesięczna rozłąka z siostrą.
Około
godziny dwudziestej usiedliśmy do stołu. Przed jedzeniem wszyscy razem
zaśpiewaliśmy kilka kolęd. Na przykład „Cichą noc”. Ogólnie cały posiłek minął
mi bardzo szybko w miłej atmosferze. Opowiadałam o szkole, co wydawało się
interesować nawet Petunię. Z kolei rodzice i siostra streścili mi pokrótce, co
się działo tutaj, kiedy mnie nie było. Jak się okazało nie działo się zbyt
wiele. Rodzice zamówili wycieczkę wakacyjną do Egiptu dla całej naszej czwórki,
a Petunia rozstała się z chłopakiem, a potem znowu z nim zeszła. Z kolei kiedy
ja wspomniałam o Dave, mama zażądała jego zdjęcia, a tata chyba wszystkich
dokumentów. Świadectw szkolnych, zaświadczenia o niekaralności, dokumentacji
medycznej itp. O ile prośbę mamy spełniłam, o tyle tę taty skwitowałam
śmiechem.
Po
zjedzeniu kolacji zajęliśmy się rozpakowywaniem prezentów. Od rodziców dostałam
takiego ślicznego białego kotka z jedną do połowy czarną łapką, wyglądało to
tak, jakby ktoś mu nałożył skarpetkę. Od siostry z kolei otrzymałam perfumy.
Dostałam też maskotkę w kształcie myszy, ale zanim zdążyłam ją odnieść do
pokoju kot zaczął za nią ganiać i się nią bawić. Zrezygnowałam z zabierania mu
jej po trzech próbach. A niech się pobawi.
Spać
położyłam się stosunkowo późno, jednak zasnęłam od razu z uśmiechem na ustach.
Dzisiaj nie miałam żadnych koszmarów, a sny które mi się przyśniły, można
spokojnie uznać za przyjemne.
Syriusz
Obudziłem
się dosyć późno, a całą procedurę ubierania się i ogarnięcia przedłużałem jak
najbardziej. Wszystko, żeby tylko uniknąć umoralniającego wykładu na temat
tego, z kim się zadaję. Z domem, do którego należę dali już sobie spokój, bo
przecież go nie zmienią.
Niestety
nawet z grzebaniem się, jak, że tak to ujmę mucha w smole całe poranne
przygotowania zajęły mi zaledwie czterdzieści pięć minut. Wobec tego, nie mając
już dłużej wymówki na pozostanie w pokoju westchnąłem ciężko i zszedłem na dół.
Tam wszyscy już dawno siedzieli przy stole. Moja matka spojrzała na zegarek, a
potem na mnie i krzywiąc się z dezaprobatą powiedziała lodowatym głosem:
- Dobrze wychowanym czarodziejom
czystej krwi nie wypada się spóźniać.
- Oczywiście matko. –
odpowiedziałem, aby uniknąć kłopotów, po czym zasiadłem do stołu.
- Oczywiście matko– przedrzeźniła
mnie kobieta. – Zawsze tak mówisz, a gdy przychodzi do zachowania się
odpowiednio do swojego pochodzenia, to ty wolisz się zadawać ze szlamami i
zdrajcami krwi, niż z własną rodziną, czy innymi czystokrwistymi rodzinami.
Nic
na to nie odpowiedziałem, przyzwyczaiłem się już do tego typu stwierdzenie. Ona
po prostu nie może przeżyć piętnastu minut w moim towarzystwie, bez utrudnienia
mi życia. Cóż zdążyłem się przyzwyczaić.
- Matko, kto nas dzisiaj odwiedzi? –
zapytał mój cholerny brat.
- Cóż, Regulusie, twoje kuzynki wraz
z Druellą i Cygnusem i wuj Alfard. Reszta rodziny jest niestety zajęta, synu.
Jeden
plus, że Andromeda będzie. Z nią się przynajmniej da normalnie porozmawiać, a i
z wujem Alfardem, on też nigdy nie miał do mnie pretensji o dom, czy poglądy.
Teraz pozostaje mi tylko wytrwać do kolacji.
Nie
czekając na pozwolenie wstałem z krzesła i wyszedłem z pokoju, po czym udałem
się do swojego pokoju, gdzie wziąłem dwukierunkowe lusterko i powiedziałem
cicho:
- James.
- Cześć stary. – usłyszałem
odpowiedź po kilku minutach. – Sorry, że tak długo, ale mam lekki bałagan w
pokoju i nie mogłem znaleźć lusterka.
Roześmiałem
się nad objawiającą się czasami głupotą mojego przyjaciela.
- Właściwie, dlaczego masz bałagan,
przecież macie skrzata.
- Tak, ale się na mnie choleryk
obraził, jak go próbowałem zawiesić na czubku choinki i teraz wynajduje sobie
zajęcia, żeby tylko nie posprzątać mojego pokoju.
- Ech, stary, ty to sobie potrafisz
życie utrudnić. A tak a propos to, o co ci wczoraj z Rudą poszło?
- Właściwie, to ja, Łapciu, nie
wiem. Naprawdę.
- Słyszałem, że jej strasznych bzdur
nagadałeś.
- Fakt, ale jak dzisiaj próbowałem
ją przeprosić na Pokątnej i mnie olała.
- A co tak dokładniej powiedziała? –
spytałem ignorując fakt, że ktoś zaczyna się dobijać do mojego pokoju.
- No, jak ją przeprosiłem, to kazała
mi się wypchać. Ja tam do niej z sercem na dłoni się kajam, a ta mi coś
takiego.
Nie,
żebym mu nie wierzył, ale muszę napisać do Rudej i wysłuchać jej wersji
zdarzeń, bo Rogatemu zdarza się przesadzać.
- Syriuszu Blacku otwieraj
natychmiast te drzwi!
- Emm… Stary, kto się tam tak drze?
- Nikt. To tylko moja „kochana”
mamusia znowu czegoś chce. Dobra stary to ja kończę, bo ta jędza zaraz drzwi
wyważy.
Kiedy
zakończyłem rozmowę z Jamesem, podszedłem do drzwi i je otworzyłem, a kiedy
zobaczyłem stojącą przed nimi matkę z furią w oczach, zapytałem:
- Czy coś się stało matko?
- Bardzo wiele, młody człowieku.
Masz się ubrać jakoś porządnie, a nie w te mugolskie łachy i zejść na dół. Za
pół godziny przychodzą nasi goście.
- A co, jeśli tego nie zrobię?
- Przeniesiemy cię z ojcem do
Durmstrangu, a tego byś chyba nie chciał, prawda?
Zatrzasnąłem
kobiecie drzwi przed nosem, po czym wiedząc, że byłaby zdolna spełnić swoją
prośbę, poszedłem się przebrać, a pół godziny później zszedłem na dół, ubrany
już w szatę wyjściową, którą moja matka uznałaby za „odpowiednią dla
czarodzieja czystej krwi:
Okazało
się, że pojawiłem się na dole ani o minutę za późno, bowiem gdy stanąłem koło
brata, usłyszałem trzaski aportacji, a chwilę później dzwonek do drzwi. Stworek
wyminął mnie biegiem, otworzył drzwi, zabrał od gości płaszcze i zarobił
kopniaka od Bellatrix. Czyli standardowo.
- Witaj Syriuszu.
- Cześć Andromedo. – odpowiedziałem,
po czym skinąłem głową wujowi Alfardowi i udałem się do jadalni. Z nikim więcej
nie zamierzałem się witać. Gdy się oddalałem usłyszałem jeszcze głos ciotki
Druelli:
- Powinnaś go jakoś utemperować
Walburgo. Twój syn na zbyt wiele sobie pozwala.
- Wiem, mimo to nie mam już do niego
siły. On chyba po prostu nie jest do końca normalny, w końcu Regulusa
wychowaliśmy z Orionem tak samo, a on w przeciwieństwie do brata jest naszą
chlubą.
Więcej
już nie usłyszałam, ale ich dalsza rozmowa polegała pewnie na wychwalaniu
Regulusa, Bellatrix i Narcyzy oraz na opowiadaniu, jakim to ja złym dzieckiem
nie jestem.
Ech… Zapowiadają się ciekawe święta.
Remus
Jutro
świąteczna kolacja, czas, który powinno się spędzać z rodziną. Fajnie, prawda?
Niestety nie. Jutro jest pełnia. A obecność wilkołaka w piwnicy nie wpływa
dobrze, na wigilijny nastrój. Usłyszałem, jak ktoś wchodzi po schodach, a po
chwili moje drzwi się otworzyły. Weszła przez nie moja matka, podeszła do łóżka
i usiadła koło mnie, po czym objęła mnie ramieniem.
- Nie martw się, synku. Wszystko
będzie dobrze. – Miałem ochotę powiedzieć jej, że nic nigdy nie będzie dobrze,
ale nie chciałem jej martwić. W końcu są szanse, że kiedyś ktoś wynajdzie jakiś
eliksir, który mi pomoże. Oby.
Mama
wyszła z mojego pokoju, a ja zająłem się pisaniem listu do Lily. Chciałem, aby
wiedziała, że bez względu na wszystko, zawsze, będzie moją przyjaciółką.
Zawsze. Tak jak i Ann, Dorcas, Syriusz, James, Peter i wszyscy, na których mi
zależy.
Trzecioosobowa
narracja
Lily spędziła ze swoją rodziną
magiczne święta. Pełne miłości, szczęścia i nadziei na wspaniałą przyszłość.
Nawet jej relacja z siostrą wydawała się poprawiać. Wszystko dzięki tej cudownej
atmosferze, która powstaje podczas świąt, ale tylko wtedy, gdy spędzamy je z
ludźmi, których kochamy. Dziewczyna cieszyła się życiem, nie zważała na
niepowodzenia i zdawała się na chwilę zapomnieć o widmie wojny wiszącym nad
czarodziejskim światem, jej światem.
Z
kolei Syriusz nie odczuł magii świąt, lecz jedynie ciężar odrzucenia przez
własną rodzinę. Podczas tej wspaniałej, zdawałoby się, uroczystości doświadczył
jedynie negatywnych uczuć. Złości, nienawiści i rozczarowania. W tych
strasznych momentach pomagali mu jedynie przyjaciele i kuzynka, która
przeżywała to samo, co on. Święta, które powinny godzić zwaśnione strony, dla
niego były jedynie gorzkimi momentami, o których najlepiej zapomnieć. Po choćby
ukrył to bardzo głęboko, zawsze podświadomie będzie pragnął miłości rodzinnej.
Tej, której dotychczas niedane było mu odczuć. On, w przeciwieństwie do Lily,
bardzo wyraźnie wyczuwał zbliżającą się wojnę, która niczym mroczny omen
ciążyła nad wszystkimi, których kochał.
Remus
święta przeżył w bólu. Nadeszła, bowiem, wtedy, znienawidzona przez niego
pełnia. Chłopak nie mógł cieszyć się bliskością rodziny. Odczuwał on jedynie
cierpienie spowodowane jego chorobą. Schorzeniem, które powodowało, że raz w
miesiącu ze spokojnego i miłego człowieka, zamieniał się w bestie. Nikt, nawet
jego przyjaciele, nie wiedział jak bardzo się, wtedy, męczył. Nie chciał
obciążać nikogo skutkami swojej choroby. Nie chciał, aby ktokolwiek cierpiał
razem z nim. W czasie świąt na chwilę utracił panowanie nad własnym ciałem,
umysłem i pogrążył się w ciemności. Nie docierało do niego nic. Ani zmartwienie
jego rodziców, ani współczucie przyjaciół, tęsknota ukochanej, ani magia świąt,
ani nadchodząca wojna. Nie czuł, wtedy, nic poza obejmującym całe ciało bólem,
który paraliżował i odbierał wolną wolę. Nie czuł nic, poza tym strasznym,
wszechogarniającym cierpieniem. Cały jego świat sprowadzał się wtedy do ognia
płonącego w jego żyłach i zamieniającego go w potwora.
*nie wiedziałam, jak mogę nazwać
miejsce, gdzie można wypożyczyć sowę, więc jest poczta. Jak coś wymyślę, to
zmienię. A jeśli wy macie jakieś pomysły, to piszcie w komentarzach.
***
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą
ostatnią scenę, w sensie w trzecioosobowej perspektywie. To mi chodziło od rana
po głowie i domagało się zaistnienia.
Biedny Lupin :( W sumie rozdział nie wprowadza do niczego nowego ale mi się podoba :D ale coraz bardziej nienawidzę Pottera
OdpowiedzUsuńA ja tam nie mogę nie lubić Pottera ;p
OdpowiedzUsuńA ja sie zastanawiam, czy 10 galeonow za wypożyczenie sowy to nie za dużo.
OdpowiedzUsuńRacja. O ile wiem, jeden galeon to ok. 20 zł, także chyba to troszkę za dużo :)
UsuńJest to całkiem możliwe, zawsze miałam problemy z zapamiętaniem ile warte są poszczególne monety, o ile pamiętam ile knutów to sykl itd, o tyle ile to dolarów, funtów, czy złotówek już mam problem. Poprawione na 2 galeony, chyba brzmi sensowniej.
UsuńMoże Sowiarnia? Ogólnie świetne opowiadanie, ale jak dla mnie za szybko postępujesz z akcją.
OdpowiedzUsuńTeż wydaje mi się, iż 10 galeonów to za dużo za wypożyczenie sowy.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Wtliczyłam, iż będzie to 290 złoty.
UsuńGdybym była w Twoim blogu z pewnością zrobiłabym tak z Potter'em jak Dorcas: Ja go kiedyś zabiję, spalę, sklonuję, rozkażę klonom zjeść jego prochy, zabiję klony itd, itd, itd, itd, itd, itd, itd. Czy jakoś tak ;3 Jakim on jest idiotą! Gdybym ja była na miejscu Lily nigdy bym mu nie wybaczyła lub robiła mu najbardziej ośmieszający kawały EVER! Ehh... jestem bardziej uczuciowa niż nauczyciel od zaklęć... No to tyle! ;*
OdpowiedzUsuńGorąco pozdrawiam Amelia
W książce to była Sowia Poczta, albo gdzieś słyszałam to określenie
OdpowiedzUsuń