piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 33 "To było zbyt piękne, aby było prawdziwe"


Na szczęście Ann i Dor miały czas, bo z nudów już dostawałam kręćka. Urządziłyśmy sobie tzw. „babski wieczór”. Okazało się, że te kilka godzin spędzone tylko we trójkę było nam naprawdę potrzebne, bowiem już od wielu tygodni nie miałyśmy czasu, żeby po prostu usiąść i porozmawiać. Najpierw ja leżałam w szpitalu, potem moje spotkania z Dave’em, Ann z Remusem, a Dorcas z Blackiem, potem bal i wiele innych. Znaczy się, to nie tak, że w ogóle nie rozmawiałyśmy, ale potrzebowałyśmy kilku godzin spokojnej rozmowy o wszystkim.


            Znudzona weszłam do dormitorium, niestety nie było w nim żadnej z moich przyjaciółek. Ociężale podeszłam do łóżka i położyłam się na nim, wzdychając głośno. Pozwoliłam myślom swobodnie płynąc, można więc powiedzieć, że nie myślałam o niczym. Po kilkunastu minutach do pomieszczenia wpadły Ann i Dorcas, przy czym ta druga ściskała w ręku jakieś kartki z rozrysowanymi sytuacjami z meczów. Podniosłam się na łokciach i zapytałam się Dor:
— Czy nie macie teraz przypadkiem jakiegoś zebrania w sprawie strategii?
— Niby mamy, ale twój chłopak zwolnił ścigających z tego jakże „cudownego” obowiązku, bo omawiał to z nami raptem dwa dni temu. A tak przy okazji, to co z tobą Lil, nie wyglądasz dobrze? – spytała dziewczyna.
— Wszystko ok., po prostu nudzę się jak cholera.
— To robimy babski wieczór. Pogadamy trochę, poopychamy się słodyczami i od razu poczujesz się lepiej. – zaproponowała Ann.
— Świetny pomysł. To ty leć do kuchni, a ja i Lily przygotujemy pokój.
            Ann postąpiła zgodnie z zaleceniem Dorcas i wyleciała z pokoju, a ja niemrawo podniosłam się z łóżka. Dor spojrzała na mnie krytycznie i powiedziała;
— Lil uśmiechnij się. Będzie fajnie. – Widząc, że nadal mam nieciekawą minę, dodała jeszcze – No trochę entuzjazmu.
            Wykrzesałam z siebie lekki uśmiech, po czym sięgnęłam po różdżkę i razem z przyjaciółką zajęłam się przemeblowaniem. Już po chwili nasze kotary z łóżek zostały zdjęte, a łóżka połączone w jedno wielkie na środku pokoju, z kolei wszystkie inne meble wylądowały pod ścianą. Po chwili poczułam jak coś uderza mnie w tył głowy. Odwróciłam się. Za mną stała Dorcas z gigantyczną poduszką w ręku. Nie chciałam pozostać w tyle, więc złapałam pierwszą lepszą poduszkę i rzuciłam w przyjaciółkę. Kiedy Dorcas zgarnęła z łóżka ostatnią poduszkę uświadomiłam sobie, że zostałam bez oręża. Już po chwili leżałam na podłodze, a koło mnie siedziała Dor, uderzając mnie poduszkami, z których zaczęło już wylatywać pierze. Po kilku minutach chyba jej się to znudziło, bo odrzuciła poduszki i pomogła mi wstać. Rozejrzałam się po pokoju i powiedziałam:
— Trzeba tu posprzątać.
            Dziewczyna pokiwała głową, ze zdziwieniem rozglądając się po pomieszczeniu. Wszędzie walało się pierze. Dosłownie wszędzie. Było na łóżkach, na podłodze, na szafie i w ogóle na wszystkim, co było w dormitorium, włącznie ze mną i Dorcas. Z westchnieniem uniosłam różdżkę, machnęłam nią krótko i już po chwili wszystko było w idealnym porządku. Akurat na czas, bowiem, kiedy pierzy zniknęło pojawiła się Ann z jedzeniem. Wymiana. CO? No normalnie. Ann + jedzenie w zamian za bałagan + pierze. Bardzo śmieszne. Na szczęście moje sumienie, które nazwałabym raczej rozdwojeniem jaźni, dało święty spokój aż do końca tego dnia. Odegrała się później.
            Ann położyła jedzenie na łóżku, po czym złapała mnie i Dor za ręce i pociągnęła w kierunku łóżka. Całą trójką usiadłyśmy na nim. Ann zaczęła:
— Lil… Powiedz mi, dlaczego tak szybko wróciłaś. – Kiedy spojrzałam na nią nie rozumiejąc, uściśliła swoją prośbę. – To znaczy, wiesz… Wiedziałam, że rozmawiałaś ze Snape’em, a to zazwyczaj zajmuje ci co najmniej ze dwie godziny.
— A to, oto ci chodzi. Cóż po prostu Sev był potrzebny w PW Ślizgonów i nie mógł ze mną zostać.
— A po co on im tam był? Przecież przez ostatni miesiąc nic się u nich nie działo. – spytała Dorcas.
— Faktycznie nic. Najwidoczniej musieli to sobie odbić, bo Bellatrix i Lestrange próbowali się pozabijać. Cholera wie, o co im tym razem poszło. Cóż, więc Malfoy posłał po Sev’a, bo nie mogli sobie dać rady z ta dwójką, a Severus ma przecież zawsze eliksir uspokajający.
            Dziewczyny tylko pokręciły głowami na to wyjaśnienie, po czym zaczęłyśmy rozmawiać o innych rzeczach. O tym, jak układa się nam z chłopakami, co chciałybyśmy dostać na święta itp.: Spać poszłyśmy dopiero około godziny 2 nad ranem, a jutro trzeba normalnie wstać na lekcje. Jezu… Ja się chyba nie obudzę.



            Od tamtego wydarzenia minęło już trochę czasu. Nadeszły święta Bożego Narodzenia i jutro wracam do domu. Nawet się z tego cieszę. Znaczy się, jestem zadowolona, że zobaczę rodziców, bo ze spotkania z siostrą to się za bardzo nie cieszę. Ale cóż, nie moja wina, że ona zachowuje się jak jędza.
            Wstałam z łóżka i udałam się do łazienki, po drodze zabierając potrzebne rzeczy. Weszłam pod prysznic i kiedy po moim ciele zaczęła spływać ciepła woda, pogrążyłam się w rozmyślaniach. Wiecie… Severusa spotkałam już następnego dnia, przepraszał mnie wtedy, co chwilę, że musiał mnie zostawić, no ale okazało się, że naprawdę był potrzebny.



            Spacerowałam sobie właśnie koło jeziora, gdy usłyszałam, jak ktoś krzyczy:
— Lily! Stój! Nie mam siły za tobą biegać!
            Odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegał głos i ujrzałam biegnącego w moim kierunku Severusa. Zatrzymałam się i zaczekałam, aż chłopak mnie dogoni. Gdy wreszcie do mnie dobiegł, oparł dłonie na kolanach i odezwał się zdyszany:
— Lily… Szukałem cię po całym Hogwarcie. Chciałem cię przeprosić, że wczoraj musiałem tak szybko lecieć.
— Nie ma sprawy Sev. Podejrzewam, że to była sytuacja awaryjna.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo awaryjna. Ten dzieciak przybiegł po mnie ani o minutę za późno. Gdyby nie ten eliksir to oni by się naprawdę pozabijali. A raczej Bella zabiłaby swojego chłopaka.
— Czy oni nie są w stanie wytrzymać paru tygodni, bez kłótni? O co im poszło tym razem? – zapytałam zrozpaczona dającą objawy głupotą i zawziętością tejże pary.
— Cóż Lily, o to co zwykle. Rudolf spojrzał się, według Bellatrix, w nie taki sposób jak powinien na którąś Francuzkę, więc ona twierdzi, że on ją zdradza. Lestrange oczywiście wszystkiemu zaprzecza, co wpędza starszą z sióstr Black w niemałą furię. Jak zwykle najpierw się na siebie drą, potem zaczynają ciskać, wszystkim co jest pod ręką, potem zaczynają się pojedynkować. Nie wiem, jaki jest następny krok, bo zawsze im ktoś przerywa. A to Narcyza, a to Lucjusz. Jak na razie tej dwójce zawsze się udawało ich powstrzymać, ale tym razem było gorzej. Cóż, jak ci powiem, że byli blisko pozabijania się nawzajem, to to wcale nie będzie przesadzone. Jak dotarłem do lochów, to Malfoy jakimś cudem jeszcze ich powstrzymywał. Szybko podaliśmy im ten eliksir, więc się uspokoili, wszystko się wyjaśniło i chwilowo jest spokój.
— Ale, dlaczego nikt ich po prostu nie spetryfikował? – zapytałam zdziwiona, że nikt nie pomyślał, o tym oczywistym rozwiązaniu.
— Jakby mieli różdżki, to by to pewnie zrobili. Ale Bellatrix, żeby nikt jej nie przeszkadzał, zanim zaczęła się kłócić z Rudolfem odebrała wszystkim Ślizgonom różdżki przy pomocy najzwyklejszego „Accio”. Udało jej się to doskonale, bo nikt nie podejrzewał, że jej to przyjdzie do głowy.
— Sev…
— Co?
— Zaczynam się was bać.



            Od tamtego czasu, Sev nie musiał ani razu zostawiać mnie wpół słowa, albo tamta dwójka przestała się kłócić, albo Ślizgoni zaczęli nosić zapasowe różdżki.
            Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam spod prysznica. Ubrałam się szybko, po czym wyszłam z łazienki, słysząc, jak ktoś wali w drzwi. Ann minęła mnie pędem, krzycząc:
— Nareszcie! Jak długo można siedzieć w łazience?!
            Wzruszyłam ramionami, patrząc na płaczącą ze śmiechu Dorcas, po czym usiadłam na łóżku, wzięłam książkę z szafki nocnej i pogrążyłam się w lekturze. Po jakimś czasie poczułam, jak ktoś mną potrząsa. Podniosłam głowę i ujrzałam Dorcas, która uśmiechnęła się do mnie szeroko i powiedziała:
— Idziemy na śniadanie.
            Podniosłam się z łóżka i poszłam za przyjaciółkami. Gdy weszłam do Wielkiej Sali, odruchowo zaczęłam szukać wzrokiem Dave’a, jednak go nie ujrzałam. Westchnęłam cicho, po czym usiadłam koło Ann. James, który siedział naprzeciwko, zapytał się mnie szyderczo:
— Romeo się nie zjawił?
            Posłałam mu mordercze spojrzenie, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego Potter znowu zaczął się zachowywać jak kilku letnie dziecko. Na szczęście po chwili koło mnie usiadł Dave, co skutecznie wyrwało mnie z ponurych myśli. Chłopak pocałował mnie w policzek, po czym powiedział:
— Witaj skarbie, przepraszam za spóźnienie.
            W odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się do niego szeroko, i oparłam się o jego pierś. Po chwili usłyszałam szydzący głos Jamesa:
— Och… Czyli twój kochaś raczył się tobą zainteresować. – Spojrzałam na niego ze złością  i już miałam odpowiedzieć, ale Dave mnie ubiegł.
— Jaki ty masz problem Potter? Wczoraj ledwo się powstrzymałem od uduszenia cię, a ty znowu zaczynasz.
— Nie przesadzaj Chook, przecież nic takiego nie powiedziałem.
            Dave jeszcze spojrzał na Pottera za złością, po czym wrócił do posiłku. Ja z kolei zaczęłam mieć niejasne przeczucia, co do tego, że James znowu stał się palantem, którego nie znoszę. Dramatyzujesz kotek, może ma zły dzień? Żaden „kotek” po pierwsze, a po drugie wczoraj wieczorem wobec tego też miał zły dzień? Nawiązujesz do wypowiedzi swojego chłopaka? Wiesz, że Chook może być zazdrosny i przesadzać? Nie sądzę. Prędzej Potter na powrót stanie się sobą. Przesadzasz Lily i wpędzasz się w paranoję.
            Może to i prawda. Dobra, koniec z rozmyślaniami natury filozoficznej, bo jeśli jeszcze nie wpadałam w paranoję, to na pewno wpadnę, jeśli będę się zamęczać ponurymi myślami. Poczułam, jak ktoś delikatnie kładzie mi rękę na ramieniu i szepcze:
— Może pójdziemy na spacer?
— Jasne Dave, tylko skoczmy jeszcze do wieży po kurtki.
— Nie musimy Lily, już je wziąłem, to dlatego się spóźniłem.
            Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że koło chłopaka leży jego kurtka i mój płaszcz oraz dwie czapki, dwa szaliki i dwie pary rękawiczek. Nie wiem, jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć. Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
— Zawsze perfekcyjnie przygotowany.
— To chyba oczywiste. – odpowiedział chłopak.
            Roześmiałam się, po czym razem z Dave’em udałam się na dwór. Spacerowaliśmy brzegiem jeziora, wspominając, co śmieszniejsze historie z ostatnich paru lat. Śmialiśmy się tak często, że aż rozbolał mnie brzuch. Nagle Dave uśmiechnął się szatańsko, ulepił śnieżkę i rzucił we mnie. Niestety trafił.
— O ty! Nie daruję! – krzyknęłam ze śmiechem, po czym popchnęłam chłopaka w najbliższą zaspę, usiadłam mu na piersi i zaczęłam nacierać go śniegiem, nie wiem, jakim cudem, ale już po chwili to on był nade mną.
            Oczekiwałam na chłód śniegu, jednak zobaczyłam tylko, jak twarz chłopaka zbliża się do mojej, a już po chwili poczułam jego usta na swoich. Nawet nie wiem, jak długo leżeliśmy w śniegu całując się. Po dłuższej chwili Dave podniósł się, po czym podał mi rękę, podnosząc mnie z ziemi. Uśmiechnął się do mnie i powiedział:
— Nie chciałem przerywać, ale nie mogę pozwolić, żeby moja dziewczyna się zaziębiła. Idziemy do PW się przebrać.
            Pokiwałam ochoczo głową. Dopiero teraz odczułam jak zimno jest. Dave wziął mnie na barana, po czym pobiegł w kierunku zamku.
            Gdy dotarliśmy do dormitoriów postawił mnie na ziemi i powiedział:
— Spotkajmy się godzinę w Pokoju Życzeń.
— Jasne. – odpowiedziałam, po czym weszłam do dormitorium.
            Zdjęłam z siebie kurtkę i mokre ubrania, po czym biorąc z szafy coś do przebrania udałam się do łazienki.
            Wzięłam ciepły prysznic i przebrałam się w beżową sukienkę z grubym brązowym paskiem w talii. Rozczesałam włosy, po czym wyszłam z łazienki. Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze kilkanaście minut. Akurat wystarczająca ilość czasu, żeby dotrzeć na miejsce spotkania.
            Ubrałam jeszcze buty, po czym wyszłam z pokoju. Szłam korytarzami, uśmiechając się szeroko do mijanych osób. Kilka z nich spojrzało na mnie jak na wariatkę. Czy oni naprawdę sądzą, że jak ktoś ma dobry humor, to coś jest z nim nie tak? Może nie chodziło o dobry humor, ale o twój stan psychiczny. Mów, co chcesz. Jestem szczęśliwa i nic tego nie zmieni.
            Nawet nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Po chwili usłyszałam, jak ktoś wrzeszczy „Levicorpus!” i krzyk, tym razem innej osoby „ Tak łatwo się nie wywiniesz Smarkerusie!”. Skądś znałam oba te głosy. Przyspieszyłam kroku. To, co ujrzałam za zakrętem zmroziło mi krew w żyłach.
            Na środku korytarza stał James Potter z uniesioną różdżką, a kawałek przed nim w powietrzu wisiał Severus. Obok nich stał umierający ze śmiechu Black.
— Puść go Potter! – wrzasnęłam.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem o pani. – odpowiedział chłopak, machając różdżką. Już po chwili Sev z łoskotem upadł na ziemię. Chciałam do niego podbiec, ale Black mnie powstrzymał. Złapał mnie za ramiona i przytrzymał w miejscu, mówiąc:
— Jeszcze z nim nie skończyliśmy pani prefekt.
            Zauważyłam, że James podnosi różdżkę, chciałam ostrzec Severusa, ale Black zasłonił mi usta dłonią. Na szczęście Sev był szybszy.
— Drętwota! – krzyknął. Potter zdążył się uchylić.
— Expulso!* – Sever niestety nie zdążył umknąć i wylądował na przeciwległej ścianie.
            Chłopak uderzył głową w podłogę tak silnie, że stracił przytomność. Wyrwałam się Syriuszowi, po czym podbiegłam do Severusa. Sprawdziłam mu puls. Na szczęście był. Zauważyłam, jak z naprzeciwka nadchodzą jacyś Ślizgoni. Bez zbytniego zainteresowania popatrzyli na Seva. Dopiero gdy zorientowali się, kto leży nieprzytomny na podłodze, podbiegli do chłopka, odsuwając mnie na bok. Jeden z nich wyczarował niewidzialne nosze, na których umieścili Seva, po czym bardzo szybko udali się w kierunku Skrzydła Szpitalnego.
            Odwróciłam się do Pottera, po czym powiedziałam:
— Myślałam, że się zmieniłeś, że wreszcie wydoroślałeś.
— No to się myliłaś Evans. Nic nie może trwać wiecznie
— Nienawidzę cię!— krzyknęłam w odpowiedzi.
            Niestety nie była to prawda. Gdybym go nienawidziła, to to, co zrobił nie zabolałoby tak bardzo. Odbiegłam od chłopaków ze łzami w oczach. Zatrzymałam się kilkanaście metrów dalej, gdy łzy przesłoniły mi widok. Usiadłam na podłodze i wyszeptałam:
— To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
            Naprawdę sądziłam, że on się zmienił. Miałam nadzieję, że już zawsze taki będzie. Ale przecież ludzie się nie zmieniają, a nic, co piękne nie trwa wiecznie. A on… Pewnie zachowywał się tak, żeby coś osiągnąć, jakiś swój głupi plan. Pewnie to wszystko sfingował. Trzeba przyznać, że należy musi Oscar. Na myśl o tym, że Potter tylko udawał rozszlochałam się jeszcze głośniej. Po chwili usłyszałam spanikowany głos Dave’a:
— Lily? Co się stało, kochanie?
— Potter… — wyszeptałam cicho, patrząc w zatroskane oczy mojego chłopaka. Obok niego z jakiegoś powodu stała Ann.
— Zabiję go! Przysięgam, że go zabiję! – krzyknął Dave, po czym puścił się biegiem. Ann z kolei usiadła obok mnie i objęła mnie ramieniem. Zdołałam jeszcze tylko wyszeptać:
— Dave… Nie warto, nie warto brudzić sobie rąk. – Chłopak mnie jednak nie usłyszał, a ja znowu się rozpłakałam.


* powoduje odpychanie o działaniu odśrodkowym (gdy trafi pomiędzy grupę osób, wszystkie zostają odrzucone) bazujące na zasadzie działania bomby miotającej, z tym że nie powoduje większych obrażeń.



3 komentarze:

  1. Głupi Potter ! I biedny Sev ale rozdział extra :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda mi Lily bo jej nadal zależy ma potterze a on jest ostatnim kretynem

    OdpowiedzUsuń