Na szczęście
Ann i Dor miały czas, bo z nudów już dostawałam kręćka. Urządziłyśmy sobie tzw.
„babski wieczór”. Okazało się, że te kilka godzin spędzone tylko we trójkę było
nam naprawdę potrzebne, bowiem już od wielu tygodni nie miałyśmy czasu, żeby po
prostu usiąść i porozmawiać. Najpierw ja leżałam w szpitalu, potem moje
spotkania z Dave’em, Ann z Remusem, a Dorcas z Blackiem, potem bal i wiele
innych. Znaczy się, to nie tak, że w ogóle nie rozmawiałyśmy, ale
potrzebowałyśmy kilku godzin spokojnej rozmowy o wszystkim.
Znudzona
weszłam do dormitorium, niestety nie było w nim żadnej z moich przyjaciółek.
Ociężale podeszłam do łóżka i położyłam się na nim, wzdychając głośno.
Pozwoliłam myślom swobodnie płynąc, można więc powiedzieć, że nie myślałam o
niczym. Po kilkunastu minutach do pomieszczenia wpadły Ann i Dorcas, przy czym
ta druga ściskała w ręku jakieś kartki z rozrysowanymi sytuacjami z meczów.
Podniosłam się na łokciach i zapytałam się Dor:
— Czy nie macie teraz przypadkiem
jakiegoś zebrania w sprawie strategii?
— Niby mamy, ale twój chłopak
zwolnił ścigających z tego jakże „cudownego” obowiązku, bo omawiał to z nami
raptem dwa dni temu. A tak przy okazji, to co z tobą Lil, nie wyglądasz dobrze?
– spytała dziewczyna.
— Wszystko ok., po prostu nudzę się
jak cholera.
— To robimy babski wieczór. Pogadamy
trochę, poopychamy się słodyczami i od razu poczujesz się lepiej. –
zaproponowała Ann.
— Świetny pomysł. To ty leć do
kuchni, a ja i Lily przygotujemy pokój.
Ann
postąpiła zgodnie z zaleceniem Dorcas i wyleciała z pokoju, a ja niemrawo
podniosłam się z łóżka. Dor spojrzała na mnie krytycznie i powiedziała;
— Lil uśmiechnij się. Będzie fajnie.
– Widząc, że nadal mam nieciekawą minę, dodała jeszcze – No trochę entuzjazmu.
Wykrzesałam
z siebie lekki uśmiech, po czym sięgnęłam po różdżkę i razem z przyjaciółką
zajęłam się przemeblowaniem. Już po chwili nasze kotary z łóżek zostały zdjęte,
a łóżka połączone w jedno wielkie na środku pokoju, z kolei wszystkie inne
meble wylądowały pod ścianą. Po chwili poczułam jak coś uderza mnie w tył
głowy. Odwróciłam się. Za mną stała Dorcas z gigantyczną poduszką w ręku. Nie
chciałam pozostać w tyle, więc złapałam pierwszą lepszą poduszkę i rzuciłam w
przyjaciółkę. Kiedy Dorcas zgarnęła z łóżka ostatnią poduszkę uświadomiłam
sobie, że zostałam bez oręża. Już po chwili leżałam na podłodze, a koło mnie
siedziała Dor, uderzając mnie poduszkami, z których zaczęło już wylatywać
pierze. Po kilku minutach chyba jej się to znudziło, bo odrzuciła poduszki i
pomogła mi wstać. Rozejrzałam się po pokoju i powiedziałam:
— Trzeba tu posprzątać.
Dziewczyna
pokiwała głową, ze zdziwieniem rozglądając się po pomieszczeniu. Wszędzie
walało się pierze. Dosłownie wszędzie. Było na łóżkach, na podłodze, na szafie
i w ogóle na wszystkim, co było w dormitorium, włącznie ze mną i Dorcas. Z
westchnieniem uniosłam różdżkę, machnęłam nią krótko i już po chwili wszystko
było w idealnym porządku. Akurat na czas, bowiem, kiedy pierzy zniknęło
pojawiła się Ann z jedzeniem. Wymiana. CO? No normalnie. Ann +
jedzenie w zamian za bałagan + pierze. Bardzo śmieszne. Na szczęście
moje sumienie, które nazwałabym raczej rozdwojeniem jaźni, dało święty spokój
aż do końca tego dnia. Odegrała się później.
Ann
położyła jedzenie na łóżku, po czym złapała mnie i Dor za ręce i pociągnęła w
kierunku łóżka. Całą trójką usiadłyśmy na nim. Ann zaczęła:
— Lil… Powiedz mi, dlaczego tak
szybko wróciłaś. – Kiedy spojrzałam na nią nie rozumiejąc, uściśliła swoją
prośbę. – To znaczy, wiesz… Wiedziałam, że rozmawiałaś ze Snape’em, a to
zazwyczaj zajmuje ci co najmniej ze dwie godziny.
— A to, oto ci chodzi. Cóż po prostu
Sev był potrzebny w PW Ślizgonów i nie mógł ze mną zostać.
— A po co on im tam był? Przecież
przez ostatni miesiąc nic się u nich nie działo. – spytała Dorcas.
— Faktycznie nic. Najwidoczniej
musieli to sobie odbić, bo Bellatrix i Lestrange próbowali się pozabijać.
Cholera wie, o co im tym razem poszło. Cóż, więc Malfoy posłał po Sev’a, bo nie
mogli sobie dać rady z ta dwójką, a Severus ma przecież zawsze eliksir
uspokajający.
Dziewczyny
tylko pokręciły głowami na to wyjaśnienie, po czym zaczęłyśmy rozmawiać o
innych rzeczach. O tym, jak układa się nam z chłopakami, co chciałybyśmy dostać
na święta itp.: Spać poszłyśmy dopiero około godziny 2 nad ranem, a jutro
trzeba normalnie wstać na lekcje. Jezu… Ja się chyba nie obudzę.
Od tamtego wydarzenia minęło już
trochę czasu. Nadeszły święta Bożego Narodzenia i jutro wracam do domu. Nawet
się z tego cieszę. Znaczy się, jestem zadowolona, że zobaczę rodziców, bo ze
spotkania z siostrą to się za bardzo nie cieszę. Ale cóż, nie moja wina, że ona
zachowuje się jak jędza.
Wstałam
z łóżka i udałam się do łazienki, po drodze zabierając potrzebne rzeczy.
Weszłam pod prysznic i kiedy po moim ciele zaczęła spływać ciepła woda,
pogrążyłam się w rozmyślaniach. Wiecie… Severusa spotkałam już następnego dnia,
przepraszał mnie wtedy, co chwilę, że musiał mnie zostawić, no ale okazało się,
że naprawdę był potrzebny.
Spacerowałam
sobie właśnie koło jeziora, gdy usłyszałam, jak ktoś krzyczy:
— Lily! Stój! Nie mam siły za tobą
biegać!
Odwróciłam
się w kierunku, z którego dobiegał głos i ujrzałam biegnącego w moim kierunku
Severusa. Zatrzymałam się i zaczekałam, aż chłopak mnie dogoni. Gdy wreszcie do
mnie dobiegł, oparł dłonie na kolanach i odezwał się zdyszany:
— Lily… Szukałem cię po całym
Hogwarcie. Chciałem cię przeprosić, że wczoraj musiałem tak szybko lecieć.
— Nie ma sprawy Sev. Podejrzewam, że
to była sytuacja awaryjna.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo
awaryjna. Ten dzieciak przybiegł po mnie ani o minutę za późno. Gdyby nie ten
eliksir to oni by się naprawdę pozabijali. A raczej Bella zabiłaby swojego
chłopaka.
— Czy oni nie są w stanie wytrzymać
paru tygodni, bez kłótni? O co im poszło tym razem? – zapytałam zrozpaczona
dającą objawy głupotą i zawziętością tejże pary.
— Cóż Lily, o to co zwykle. Rudolf
spojrzał się, według Bellatrix, w nie taki sposób jak powinien na którąś
Francuzkę, więc ona twierdzi, że on ją zdradza. Lestrange oczywiście
wszystkiemu zaprzecza, co wpędza starszą z sióstr Black w niemałą furię. Jak
zwykle najpierw się na siebie drą, potem zaczynają ciskać, wszystkim co jest
pod ręką, potem zaczynają się pojedynkować. Nie wiem, jaki jest następny krok,
bo zawsze im ktoś przerywa. A to Narcyza, a to Lucjusz. Jak na razie tej dwójce
zawsze się udawało ich powstrzymać, ale tym razem było gorzej. Cóż, jak ci
powiem, że byli blisko pozabijania się nawzajem, to to wcale nie będzie
przesadzone. Jak dotarłem do lochów, to Malfoy jakimś cudem jeszcze ich
powstrzymywał. Szybko podaliśmy im ten eliksir, więc się uspokoili, wszystko
się wyjaśniło i chwilowo jest spokój.
— Ale, dlaczego nikt ich po prostu
nie spetryfikował? – zapytałam zdziwiona, że nikt nie pomyślał, o tym
oczywistym rozwiązaniu.
— Jakby mieli różdżki, to by to
pewnie zrobili. Ale Bellatrix, żeby nikt jej nie przeszkadzał, zanim zaczęła
się kłócić z Rudolfem odebrała wszystkim Ślizgonom różdżki przy pomocy
najzwyklejszego „Accio”. Udało jej się to doskonale, bo nikt nie podejrzewał,
że jej to przyjdzie do głowy.
— Sev…
— Co?
— Zaczynam się was bać.
Od tamtego czasu, Sev nie musiał ani
razu zostawiać mnie wpół słowa, albo tamta dwójka przestała się kłócić, albo
Ślizgoni zaczęli nosić zapasowe różdżki.
Owinęłam
się ręcznikiem i wyszłam spod prysznica. Ubrałam się szybko, po czym wyszłam z
łazienki, słysząc, jak ktoś wali w drzwi. Ann minęła mnie pędem, krzycząc:
— Nareszcie! Jak długo można
siedzieć w łazience?!
Wzruszyłam
ramionami, patrząc na płaczącą ze śmiechu Dorcas, po czym usiadłam na łóżku,
wzięłam książkę z szafki nocnej i pogrążyłam się w lekturze. Po jakimś czasie
poczułam, jak ktoś mną potrząsa. Podniosłam głowę i ujrzałam Dorcas, która
uśmiechnęła się do mnie szeroko i powiedziała:
— Idziemy na śniadanie.
Podniosłam
się z łóżka i poszłam za przyjaciółkami. Gdy weszłam do Wielkiej Sali,
odruchowo zaczęłam szukać wzrokiem Dave’a, jednak go nie ujrzałam. Westchnęłam
cicho, po czym usiadłam koło Ann. James, który siedział naprzeciwko, zapytał
się mnie szyderczo:
— Romeo się nie zjawił?
Posłałam
mu mordercze spojrzenie, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego Potter znowu
zaczął się zachowywać jak kilku letnie dziecko. Na szczęście po chwili koło
mnie usiadł Dave, co skutecznie wyrwało mnie z ponurych myśli. Chłopak
pocałował mnie w policzek, po czym powiedział:
— Witaj skarbie, przepraszam za
spóźnienie.
W
odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się do niego szeroko, i oparłam się o jego pierś.
Po chwili usłyszałam szydzący głos Jamesa:
— Och… Czyli twój kochaś raczył się
tobą zainteresować. – Spojrzałam na niego ze złością i już miałam odpowiedzieć, ale Dave mnie
ubiegł.
— Jaki ty masz problem Potter?
Wczoraj ledwo się powstrzymałem od uduszenia cię, a ty znowu zaczynasz.
— Nie przesadzaj Chook, przecież nic
takiego nie powiedziałem.
Dave
jeszcze spojrzał na Pottera za złością, po czym wrócił do posiłku. Ja z kolei
zaczęłam mieć niejasne przeczucia, co do tego, że James znowu stał się
palantem, którego nie znoszę. Dramatyzujesz kotek, może ma zły dzień? Żaden
„kotek” po pierwsze, a po drugie wczoraj wieczorem wobec tego też miał zły
dzień? Nawiązujesz do wypowiedzi swojego chłopaka? Wiesz, że Chook może
być zazdrosny i przesadzać? Nie sądzę. Prędzej Potter na powrót stanie
się sobą. Przesadzasz Lily i wpędzasz się w paranoję.
Może
to i prawda. Dobra, koniec z rozmyślaniami natury filozoficznej, bo jeśli
jeszcze nie wpadałam w paranoję, to na pewno wpadnę, jeśli będę się zamęczać
ponurymi myślami. Poczułam, jak ktoś delikatnie kładzie mi rękę na ramieniu i
szepcze:
— Może pójdziemy na spacer?
— Jasne Dave, tylko skoczmy jeszcze
do wieży po kurtki.
— Nie musimy Lily, już je wziąłem,
to dlatego się spóźniłem.
Dopiero
w tym momencie zorientowałam się, że koło chłopaka leży jego kurtka i mój
płaszcz oraz dwie czapki, dwa szaliki i dwie pary rękawiczek. Nie wiem, jak
mogłam tego wcześniej nie zauważyć. Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
— Zawsze perfekcyjnie przygotowany.
— To chyba oczywiste. – odpowiedział
chłopak.
Roześmiałam
się, po czym razem z Dave’em udałam się na dwór. Spacerowaliśmy brzegiem jeziora,
wspominając, co śmieszniejsze historie z ostatnich paru lat. Śmialiśmy się tak
często, że aż rozbolał mnie brzuch. Nagle Dave uśmiechnął się szatańsko, ulepił
śnieżkę i rzucił we mnie. Niestety trafił.
— O ty! Nie daruję! – krzyknęłam ze
śmiechem, po czym popchnęłam chłopaka w najbliższą zaspę, usiadłam mu na piersi
i zaczęłam nacierać go śniegiem, nie wiem, jakim cudem, ale już po chwili to on
był nade mną.
Oczekiwałam
na chłód śniegu, jednak zobaczyłam tylko, jak twarz chłopaka zbliża się do mojej,
a już po chwili poczułam jego usta na swoich. Nawet nie wiem, jak długo
leżeliśmy w śniegu całując się. Po dłuższej chwili Dave podniósł się, po czym
podał mi rękę, podnosząc mnie z ziemi. Uśmiechnął się do mnie i powiedział:
— Nie chciałem przerywać, ale nie
mogę pozwolić, żeby moja dziewczyna się zaziębiła. Idziemy do PW się przebrać.
Pokiwałam
ochoczo głową. Dopiero teraz odczułam jak zimno jest. Dave wziął mnie na
barana, po czym pobiegł w kierunku zamku.
Gdy
dotarliśmy do dormitoriów postawił mnie na ziemi i powiedział:
— Spotkajmy się godzinę w Pokoju
Życzeń.
— Jasne. – odpowiedziałam, po czym
weszłam do dormitorium.
Zdjęłam
z siebie kurtkę i mokre ubrania, po czym biorąc z szafy coś do przebrania
udałam się do łazienki.
Wzięłam
ciepły prysznic i przebrałam się w beżową sukienkę z grubym brązowym paskiem w
talii. Rozczesałam włosy, po czym wyszłam z łazienki. Spojrzałam na zegarek.
Miałam jeszcze kilkanaście minut. Akurat wystarczająca ilość czasu, żeby
dotrzeć na miejsce spotkania.
Ubrałam
jeszcze buty, po czym wyszłam z pokoju. Szłam korytarzami, uśmiechając się
szeroko do mijanych osób. Kilka z nich spojrzało na mnie jak na wariatkę. Czy
oni naprawdę sądzą, że jak ktoś ma dobry humor, to coś jest z nim nie tak? Może
nie chodziło o dobry humor, ale o twój stan psychiczny. Mów, co chcesz.
Jestem szczęśliwa i nic tego nie zmieni.
Nawet
nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Po chwili usłyszałam, jak ktoś
wrzeszczy „Levicorpus!” i krzyk, tym razem innej osoby „ Tak łatwo się nie
wywiniesz Smarkerusie!”. Skądś znałam oba te głosy. Przyspieszyłam kroku. To,
co ujrzałam za zakrętem zmroziło mi krew w żyłach.
Na
środku korytarza stał James Potter z uniesioną różdżką, a kawałek przed nim w
powietrzu wisiał Severus. Obok nich stał umierający ze śmiechu Black.
— Puść go Potter! – wrzasnęłam.
— Twoje życzenie jest dla mnie
rozkazem o pani. – odpowiedział chłopak, machając różdżką. Już po chwili Sev z
łoskotem upadł na ziemię. Chciałam do niego podbiec, ale Black mnie
powstrzymał. Złapał mnie za ramiona i przytrzymał w miejscu, mówiąc:
— Jeszcze z nim nie skończyliśmy
pani prefekt.
Zauważyłam,
że James podnosi różdżkę, chciałam ostrzec Severusa, ale Black zasłonił mi usta
dłonią. Na szczęście Sev był szybszy.
— Drętwota! – krzyknął. Potter
zdążył się uchylić.
— Expulso!* – Sever niestety nie zdążył
umknąć i wylądował na przeciwległej ścianie.
Chłopak
uderzył głową w podłogę tak silnie, że stracił przytomność. Wyrwałam się
Syriuszowi, po czym podbiegłam do Severusa. Sprawdziłam mu puls. Na szczęście
był. Zauważyłam, jak z naprzeciwka nadchodzą jacyś Ślizgoni. Bez zbytniego
zainteresowania popatrzyli na Seva. Dopiero gdy zorientowali się, kto leży
nieprzytomny na podłodze, podbiegli do chłopka, odsuwając mnie na bok. Jeden z
nich wyczarował niewidzialne nosze, na których umieścili Seva, po czym bardzo
szybko udali się w kierunku Skrzydła Szpitalnego.
Odwróciłam
się do Pottera, po czym powiedziałam:
— Myślałam, że się zmieniłeś, że
wreszcie wydoroślałeś.
— No to się myliłaś Evans. Nic nie
może trwać wiecznie
— Nienawidzę cię!— krzyknęłam w
odpowiedzi.
Niestety
nie była to prawda. Gdybym go nienawidziła, to to, co zrobił nie zabolałoby tak
bardzo. Odbiegłam od chłopaków ze łzami w oczach. Zatrzymałam się kilkanaście
metrów dalej, gdy łzy przesłoniły mi widok. Usiadłam na podłodze i wyszeptałam:
— To było zbyt piękne, żeby było
prawdziwe.
Naprawdę
sądziłam, że on się zmienił. Miałam nadzieję, że już zawsze taki będzie. Ale
przecież ludzie się nie zmieniają, a nic, co piękne nie trwa wiecznie. A on… Pewnie
zachowywał się tak, żeby coś osiągnąć, jakiś swój głupi plan. Pewnie to
wszystko sfingował. Trzeba przyznać, że należy musi Oscar. Na myśl o tym, że
Potter tylko udawał rozszlochałam się jeszcze głośniej. Po chwili usłyszałam
spanikowany głos Dave’a:
— Lily? Co się stało, kochanie?
— Potter… — wyszeptałam cicho,
patrząc w zatroskane oczy mojego chłopaka. Obok niego z jakiegoś powodu stała
Ann.
— Zabiję go! Przysięgam, że go
zabiję! – krzyknął Dave, po czym puścił się biegiem. Ann z kolei usiadła obok
mnie i objęła mnie ramieniem. Zdołałam jeszcze tylko wyszeptać:
— Dave… Nie warto, nie warto brudzić
sobie rąk. – Chłopak mnie jednak nie usłyszał, a ja znowu się rozpłakałam.
* powoduje odpychanie o działaniu
odśrodkowym (gdy trafi pomiędzy grupę osób, wszystkie zostają odrzucone)
bazujące na zasadzie działania bomby miotającej, z tym że nie powoduje
większych obrażeń.
Głupi Potter ! I biedny Sev ale rozdział extra :D
OdpowiedzUsuńBiedna Lily :'c
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Lily bo jej nadal zależy ma potterze a on jest ostatnim kretynem
OdpowiedzUsuń