niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 55 „Przed wyjazdem”

Przepraszam za to ciągłe przekładanie daty pojawienia się tego rozdziału, ale naprawdę nie miałam czasu. Następny będzie dopiero około 23 czerwca, ponieważ w ciągu najbliższych dwóch tygodni mam strasznie dużo roboty, bo połowa nauczycieli uznała, że jeszcze jedna ocena by się przydała. W każdym razie zapraszam do czytania. Ten rozdział to takie trochę wypełnienie przed następnymi, nie mogłam w końcu zrobić samych retrospekcji w następnym;) Mimo to mam nadzieję, że Wam się spodoba, choć ja sama jestem średnio zadowolona. I tak dziwne, że nie ma w nim setki walk, biorąc pod uwagę jakich piosenek ostatnio słucham. Pozdrawiam
Asia


            Reszta spędzonego u Jamesa weekendu była naprawdę wspaniała, naprawdę miło spędziłam czas. Poza tym taka zabawa i rozluźnienie zdecydowanie są nam potrzebne. Ciężko zachowywać się normalnie, gdy nie jest się pewnym, czy następnego dnia nie dowie się o śmierci własnych przyjaciół, na szczęście na pewien czas udało nam się odsunąć od siebie myśli o nadchodzącej wojnie. Nie udało nam się to niestety stuprocentowo i przyczyna naszych niepokojów, co jakiś czas pojawiała się na powrót w naszych rozmowach. Najczęściej zbaczaliśmy oczywiście na temat tajemniczej książki…
Retrospekcja
            Pogoda nareszcie się, jako tako ogarnęła, więc jednogłośnie orzekliśmy, że należy jak najwięcej czasu spędzać teraz na dworze, bo jeszcze jej się odwidzi. Z tego powodu od dobrych kilku godzin siedzieliśmy u Jamesa w ogrodzie, co jakiś czas zmieniając tylko miejsce, w którym akurat siedzieliśmy. A to rozłożyliśmy koce na środku łąki, a to na polance, na chwilę nawet na pomoście nad małym jeziorkiem.
W tym momencie siedzieliśmy jednak na środku mini boiska do Quidditcha i odpoczywaliśmy po długiej grze. Ann opierała się o ramię siedzącego ze skrzyżowanymi nogami Remusa, nogi miała daleko wyciągnięte przed siebie, a twarz odchyloną w kierunku Słońca, Dorcas zresztą podobnie, o ile zamienimy Remusa na Syriusza. James leżał na brzuchu i wymachiwał zgiętymi nogami w powietrzu. Z kolei Peter nie dojechał i jak się okazało niestety nie dotrze. Biedny zachorował na grypę żołądkową. Chłopacy proponowali, że do niego wpadniemy, ale kategorycznie odmówił, mówiąc, że nie chce nas zarazić. Miło, że się o nas troszczy.
A każdym razie siedzieliśmy sobie spokojnie, zażywając kąpieli słonecznych i w ciszy rozkoszując się pięknym dniem, aż tu nagle…
- Jak sądzicie, po co mu, na gacie Merlina, ta książka?
- Mówiliśmy ci już setki razy, James, zarówno wszyscy razem, jak i każde z osobna, że nie mamy pojęcia – odparł Lupin.
- Tak, tak wiem, ale w dalszym ciągu siedzi mi to w głowie. Możemy, proszę, omówić to jeszcze raz? Inaczej oszaleję.
- Chciałeś powiedzieć do końca? – spytała Dorcas siadając prosto.
- Nie, moja droga, bo to by wskazywało na to, że już teraz jest coś nie tak z moim kochanym mózgiem, a tak oczywiście nie jest.
- Oczywiście – potwierdziła dziewczyna uśmiechając się jak wcielenie niewinności, na co resztę towarzystwa złapał podejrzany atak kaszlu.
- Dobra, ludzie, koniec nabijania się z Rogacza, bo nam tu się obrazi. Poza tym serio mogliśmy o tym pogadać – stwierdził nagle Syriusz.
- Czyżby coś ci przyszło do głowy, Łapo? Wcześniej jakakolwiek wzmianka o tej księdze doprowadzała cię niemal do apopleksji.
- W sumie to tak. Aurorzy mówili coś o „podejrzanych składnikach”, czyli zdecydowanie chodzi o książkę z przepisami na jakieś paskudne eliksiry.
- Właściwie, to chyba masz rację – zgodziła się z chłopakiem Ann. – Tylko, po co mu mogą być te eliksiry?
- To już akurat proste. Z jednej strony może zorganizować jakieś zamachy na znaczących polityków, niektóre trucizny działają przecież przez skórę, czy układ oddechowy. Może też wytruć jakąś wioskę, wlewając truciznę do wodociągów, ale na to raczej nie wpadną, bo trzeba by mieć, choć minimalną wiedzę o świecie mugolskim – odpowiedział James.
- Tylko, że wiesz oni też mogą się stosować do zasady „poznaj swojego wroga”- dodał grobowym tonem Syriusz
Koniec retrospekcji
            W każdym razie nasze wnioski nie były zbyt pocieszające. Ale na razie nic złego się nie działo. Mam nadzieję, że w czasie mojej nieobecności również nic złego się nie stanie. A właśnie a propos tej nieobecności, to wyjeżdżam z całą rodziną do Włoch. Co prawda żadne z nas włoskiego nie zna, ale dogadanie się po angielsku nie powinno być problemem.
            Właśnie z powodu wspomnianego wyjazdu siedzę od dobrych dwóch godzin na środku pokoju, a wokół mnie leżą porozrzucane ubrania. Po prostu próbuję bezskutecznie spakować się bez używania magii, bo czego, jak czego, ale pakowania walizki pod zagrożenie życia podciągnąć nie można. Niestety.
            Wyjeżdżamy jutro wieczorem, więc mam tylko półtora dnia na ogarnięcie bagażu, zdecydowanie się wreszcie, które książki mam ze sobą wziąć i porównanie wyników SUMów z przyjaciółmi. To ostatnie ewentualnie, bo nie jestem w stu procentach pewna, że dzisiaj przyjdą, ale słyszałam takie pogłoski. Czy raczej słyszał tata Jamesa, a ja dowiedziałam się od jego syna. Mimo wszystko nie jest to informacja sprawdzona.
            Dobra! Koniec tych rozmyślań! Trzeba wreszcie zacząć przeglądać te ubrania, a nie tylko wywalać je z tej szafki, bo w tym tempie to ja się do końca życia nie spakuje. Co my tu mamy? Ocieplanych spodni zdecydowanie brać nie będę. Tak samo grubej zimowej kurtki. A co to tutaj robi? Moje książki od zaklęć z drugiej i trzeciej klasy zdecydowanie nie powinny leżeć wśród moich ubrań! Dobrze, uznajmy po prostu, że mam większy bałagan niż sądziłam. Ale nie poddam się! Jestem Gryfonką!
            Wiecie, co? Kit z odwagą i nie poddawaniem się wrogowi! Mam dość. Od kilku godzin próbuję się przebić przez tę cholerną górę ciuchów i końca jak nie było widać, tak nie widać nadal! Niestety nie mogę tego zostawić, bo jutro nie będę miała czasu nie ogarnięcie tego. Może udam, że bluzka próbowała mnie udusić i, żeby się przed nią obronić, oczywiście, musiałam rzucić zaklęcie i zapakować wszystko do walizki. Niestety to chyba nie przejdzie w Ministerstwie.
- Dalej się z tym męczysz, kochanie? – Drzwi otwierają się szeroko i zagląda przez nie głowa mojej mamy.
- Aha. Dawno nie pakowałam się na dłużej bez pomocy magii, pomijam początki roku, ale wtedy wiem przynajmniej, co mam zabrać. A teraz poważnie rozmyślam, czy nie udać, że atakuje mnie bluzka i muszę się bronić.
- To raczej nie zadziała, córciu – odparła kobieta, siadając obok mnie z przykurczonymi nogami. – Daj, pomogę ci – dodała, zabierając z moich rąk tę nieszczęsną bluzkę.
            Razem uwinęłyśmy się znacznie szybciej, bowiem już za dwie godziny całkowicie zapakowana walizka stała na środku dywanu. Zostało mi tylko zapakowanie torebki, ale to zrobię wieczorem, po spotkaniu z przyjaciółmi.
- Lily, tam leci jakaś sowa.- Usłyszałam głos mamy, wskazującej na okno mojego pokoju.
            Podążyłam wzrokiem za jej ręką i wrzasnęłam. Wyniki SUMów! Cholera jasna! A co jeśli mi źle poszło? Dobra, spokojnie, wdech, wydech, wdech, wydech. Trzeba się ogarnąć i wpuścić tego ptaka.
            Podeszłam do okna i drżącymi rękami otworzyłam okno. Sowa wleciała przez nie, usiadła na moim ramieniu, pozwoliła odwiązać list przywiązany do swojej nogi, po czym momentalnie odleciała.
            Rozerwałam kopertę i oto, co zobaczyłam, gdy z moich ust wydobył się pełen radości pisk.
WYNIKI STANDARDOWYCH UMIEJĘTNOŚCI MAGICZNYCH:

Oceny Pozytywne: Wybitny (W) Powyżej oczekiwań (P) Zadowalający (Z)

Oceny Negatywne: Nędzny (N) Okropny (O) Troll (T)

LILY EVANS OSIĄGNĘŁA:

Astronomia
P
Eliksir
W
Historia magii
P
Numerologia
P
Obrona przed czarną magią
W
Opieka nad magicznymi stworzeniami
Z
Starożytne Runy
W
Transmutacja
W
Zaklęcia
P
Zielarstwo
P

- No gratulacje, córeczko – stwierdziła zaglądająca mi przez ramię mama pełnym dumy głosem. – Najgorsza twoja ocena to Zadowalający, to taka nasza czwórka, tak?*
- Coś w tym stylu, mamo.
- W takim wypadku masz cudowne wyniki. Chodź, musisz się tacie pochwalić.
            Razem zeszłyśmy na dół, żeby znaleźć mojego ojca. Znaleźć to złe słowo. Wiedziałyśmy dokładnie gdzie był, więc może raczej po prostu pójść w miejsce, w którym się znajdował? Ale to trochę przydługie i niepoprawne gramatycznie, więc zostańmy przy tym znaleźć.
- Co to za list? – spytał tata, gdy podeszłyśmy do niego z mamą, najwyraźniej skojarzył, że od kilku dni sporo mówiłam o wynikach, które miały do mnie przyjść sowią pocztą.
- Wyniki SUMów – odpowiedziałam, podając mu kartkę.
            Mężczyzna przeczytał ją szybko, po czym uśmiechnął się do mnie pełny dumy.
- Wspaniałe osiągnięcie, Lily. Zawsze wiedziałem, że jesteś świetna.
- Dzięki, tato. Poza tym mam nadzieję, że, do co poniektórych rasistów dzięki ludziom z mugolskich rodzin ze świetnymi wynikami dotrze, że wcale nie jesteśmy gorsi, lepsi też nie, po prostu tacy sami.
- Małe szanse, mała, małe szanse – odparł mężczyzna z lekkim uśmiechem.
- Niestety wiem, to za głęboko w nich siedzi, żeby jedna, nic nieznacząca rzecz mogła coś zmienić.
- Dobrze powiedziane, ale tak a propos, zmieniając temat, na którą masz to spotkanie ze swoimi przyjaciółmi?
- O osiemnastej na Pokątnej, tato, wreszcie ją odbudowali.
- Ale czy to na pewno bezpieczne, kochanie? – zapytała milcząca dotąd mama.
- Oczywiście, że tak. Nie zaatakują po raz drugi tego samego miejsca, w szczególności, że znacznie zwiększono tam straże. Oni nie są głupi, mamo. Okrutni, bezlitośni, żądni krwi, często szaleni, ale nie głupi.
- Skąd ten wniosek, Lily, przecież żeby uwierzyć w taką bzdurę jak czystość krwi, to trzeba być totalnym idiotą.
- Ja to wiem, tato. Ale obiektywnie rzecz biorąc część Śmierciożerców to wysocy urzędnicy państwowi, członkowie starych czarodziejskich rodów arystokratycznych i, przynajmniej w części, ludzie o inteligencji ponad przeciętnej.
- Patrząc na to, jaki powód sobie znaleźli ciężko w to uwierzyć. Choć pewnie po prostu dorobili ideologię do mordów i tyle.
- Pewnie masz rację. Dobra, ja lecę, muszę jeszcze się przebrać, a za chwilę muszę wychodzić.
             Z tymi słowami wstałam od stołu i pobiegłam na piętro. Tam szybko umyłam zęby, rozczesałam włosy i zmieniłam ubranie. To ostatnie pierwszy raz od wielu miesięcy nie zajęło mi dużo czasu, ponieważ większość ubrań nadających się na słoneczną i ciepłą pogodę zapakowałam do walizki, więc wybór miałam naprawdę niewielki.
            Kiedy pół godziny później schodziłam na dół pogoda, niestety, nagle się zepsuła, co trochę zepsuło moje plany, ponieważ musiałam się wrócić po płaszcz przeciwdeszczowy. Na szczęście jeszcze go nie zapakowałam. Jakieś wewnętrzne przeczucie kazało mi go nie chować. Może jednak mam jakieś zadatki na wróżbitkę? Jednak wątpię.
- Co ci tak wesoło, Lily?
- A tak właśnie rozmyślałam nad swoim brakiem zdolności do Wróżbiarstwa, tato.
- A skąd nagle taka myśl?
- A, bo właśnie zaczęło padać, a mi w trakcie pakowania coś mówiło, żeby nie chować kurtki przeciwdeszczowej.
- No i masz, może jednak ten talent jest tylko, że bardzo głęboko ukryty?
- No, to chyba w piekielnej głębi, tato, albo w ogóle na innej planecie.
- Jasne – odparł tata z uśmiechem. – No, leć już, bo się spóźnisz.
            Pokiwałam głową, cmoknęłam mężczyznę w policzek, rzuciłam krótkie „do zobaczenia wieczorem” i wybiegłam na dwór. Ulewa była straszna. Dotrę na tą Pokątną w dwukolorowej sukience, jako, że kurtka sięga mi raptem do połowy uda, a sukienka jest trochę dłuższa. Mniejsza z tym, na miejscu wysuszę się zaklęciem.
            Z tą myślą zamachałam na Błędnego Rycerza. Niestety autobus nadjeżdżając ochlapał mnie już do końca.
- Wyglądasz jak zmokła kura – oznajmił konduktor ze śmiechem, przyjmując ode mnie zapłatę za bilet.
            Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, na co tylko szerzej się uśmiechnął i wskazał mi miejsce koło grzejnika. Od razu tam podeszła i usiadłam na najbliżej położonym krześle. Przez całą drogę niestety nie zdążyłam wyschnąć, poza tym wiedziałam, że jak tylko wyjdę z autobusu znowu zmoknę, więc nie ma, po co się suszyć.
            Niestety moje przewidywania sprawdziły się w stu procentach i do kawiarni, w której się umówiliśmy dotarłam przemoczona i do tego zła na samą siebie, za zapomnienie zaklęcia, które wysuszyłoby moje ubranie.
- Lily, co ci się stało?
- Nic, James, po prostu trochę przemokłam
- Co ty, Lilka nową modę wprowadzasz? – spytał wracający skądś  Syriusz, wskazując na moją sukienkę.
- A wyobraź sobie, że nie, Black. Jest straszna ulewa, a moja skleroza nie pozwala mi przypomnieć sobie formuły zaklęcia osuszającego.
- Sierota jesteś, Ruda – odparł na to chłopak, wyciągając różdżkę i mrucząc coś pod nosem.
- Dzięki, Łapa – powiedziałam, gdy poczułam jak woda wyparowuje z mojego ubrania.
- Do usług – odpowiedział Syriusz kłaniając się głęboko.
            Usiadłam koło chłopaków, po czym wskazałam na resztę krzeseł i spytałam:
- A co z innymi?
- Lunio powinien niedługo przyjechać razem z Ann, Dorcas chwilę się spóźni, Peter nadal jest chory – odparł James.
- Och… Rozmawialiście z nim? Jak on się czuje?
- Nie najlepiej. Wpadliśmy dzisiaj do niego na chwilę. Był strasznie blady i wyglądał naprawdę fatalnie, także nie zostaliśmy tam na długo. Na szczęście jego mama mówiła, że już niedługo powinno być lepiej – odpowiedział mi na pytanie Syriusz.
- Cześć, jesteśmy! – Usłyszeliśmy, gdy tylko chłopak skończył mówić.
            Całą trójką odwróciliśmy się w kierunku głośnego okrzyku. Zresztą, tak po prawdzie, nie całą trójką, tylko całą kawiarnią. Na to Dorcas, która była źródłem przerażająco głośnego okrzyku, zaczerwieniła się głęboko i schowała za Remusem. W ten sposób dotarli do naszego stolika, wywołując salwy śmiechu. W ostatnim czasie było tak niewiele powodów do radości, że nawet tak mała rzecz cieszyła wszystkich wokół.
- Wejście smoka, Dor – stwierdziłam ze śmiechem, gdy dziewczyna usiadła koło swojego chłopaka.
- Oj, cicho bądź – odparła brunetka, czerwieniąc się jeszcze bardziej, co wywołało kolejny wybuch śmiechu. – Zresztą wszyscy najlepiej bądźcie cicho – dodała chwilę później, słysząc nasze chichoty.
            Widząc jej złość postanowiliśmy jednomyślnie opanować nasze rozbawienie, co nie przyszło łatwo, wobec czego jeszcze przez następne kilka minut, co jakiś czas, któreś z nas wybuchało stłumionym śmiechem, co skutkowało narastającym gniewem Dorcas.
- Jeśli już skończyliście się ze mnie nabijać, to może byśmy porozmawiali poważnie? W sensie bez tych śmichów chichów.
- O czym, skarbie? – spytał Syriusz niewinnie. – O sposobach zwracania na siebie uwagi?
- Nie, idioto, ale np. o wynikach SUMów. Jak wam poszło?
- A sama to nie powie, nie? – powiedziała teatralnym szeptem Ann, po czym uśmiechnęła się szeroko i dodała - Żartowałam, a tak ogólnie to dobrze, wszystko zdałam, nawet parę wybitnych. Mogę kontynuować wszystko to, co chciałam.
- Analogicznie, wyciąć zdanie wszystkiego, bo nie zdałem wróżbiarstwa – stwierdził James.
- Jak wyżej – dodał Syriusz.
- Ja tak jak Ann – odpowiedziałam na pytanie przyjaciółki.
- No to super, ja tak samo. – Dorcas uśmiechnęła się szeroko. Najwyraźniej złość jej już przeszła. – A ty, Remusie?
- Prawie same Wybitne, nie licząc Historii Magii i Runów.
- No, gratulacje, stary – wykrzyknął Syriusz, klepiąc przyjaciela po plecach.
            Resztę wieczoru spędziliśmy rozmawiając o wszystkim i o niczym, ani razu nie wracając do tematu księgi, czy, tym bardziej, wojny. Czyli ogólnie rzecz biorąc kolejne miłe spotkanie ze znajomymi.
            Rozeszliśmy się około dwudziestej pierwszej. Ann, Remus i Dorcas poszli do kominka w Dziurawym Kotle, po Jamesa i Syriusza aportował się tata tego pierwszego, za to ja udałam się na zewnątrz, by przywołać Błędnego Rycerza.
            Kiedy szłam do najbliższej uliczki, gdzie niezauważona mogłam przywołać autobus wszystko wydawało mi się strasznie nierzeczywiste. Moje myśli wirowały szaleńczo, a ja sama czułam narastającą potrzebę powrotu do domu, jak najszybciej, jak najprędzej. Nie wiadomo skąd, w moim umyśle pojawiły się słowa „Ratuj ich!”, pochodzące znikąd.
            Prawdę mówiąc ledwo pamiętam jak dostałam się do Błędnego Rycerza, a następnie do domu. Jedyne, co jestem w stanie sobie przypomnieć to szaleńczy bieg w kierunku domu. Bieg, który stał się jeszcze szybszy, gdy ujrzałam kilka rozbitych aut.
            Chwilę później wpadłam do mieszkania i odetchnęłam z ulgą. Moja rodzina siedziała na kanapie cała i zdrowa.
- Co tu się stało? – zapytałam ledwo łapiąc oddech.
- Nic związanego z czarodziejskim światem, Lily – odpowiedział mi tata. – Po prostu kilku młodych chłopaków uznało, że zorganizowanie wyścigu na tej ulicy to będzie genialny pomysł.
- Niestety ich zdolności w kierunku prowadzenia nie były zbyt wielkie, więc pędząc z ogromną prędkością rozbili własne auta i kilka skrzynek pocztowych oraz rozjechali parę krzaków. To tyle – dokończyła mama, gdy tata przerwał, by złapać oddech.
- Z tego wynika, że moje zdolności parapsychiczne są mierne. Wyczułam to, jako gigantyczne zagrożenie.
            Słysząc to i, prawdopodobnie, przypominając sobie naszą wcześniejszą rozmowę, tata wybuchł głębokim śmiechem.



* wiem, że w Anglii to te A, B, C i tak dalej mają, ale nie pasowało mi to w zdaniu. Potem to poprawię. 

15 komentarzy:

  1. no super super ale kolejny chcę widzieć szybciej :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super!
    Jesteście wspaniałe, dodałam Was do linków :)
    Rozdział był naprawdę fajny, ale wciąż czekam na więcej Lily i Jamesa!
    Mam nadzieję, że nowa część pojawi się szybko, a więc z niecierpliwością czekam!
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oo, nareszcie coś się pojawiło ;p. Przez chwilę się nawet bałam, żeś zapomniałam o blogu. Niemniej, rozdział bardzo mi się spodobał i jak zwykle miło się go czytało ^^. W ogóle, bardzo ciekawa i tajemnicza sprawa z tą książką. Od tej retrospekcji cały czas zastanawiałam się, o co chodzi, co kombinuje Voldek i jak Ty dalej rozwiniesz ten wątek.
    A na koniec, kiedy Lily miała te złe przeczucie, na serio serce mi zaczęło tak bić, już myślałam, ze Śmierciożercy napadli na osiedle Lily. A potem się okazało, ze to tylko jacyś idioci xD. W sumie to dobrze, bo ostatnio dużo tej śmierci było.
    Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybciej nic ten, jednak rozumiem Cię, bo sama mam zawalony tydzień :).
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie szybciej, na 100% przed końcem czerwca, a na 99,9% do 23 czerwca
      Asia

      Usuń
  4. Jak zwykle cudnie. Uwielbiam twoją Lily i kocham twojego Jamesa (pewnie o tym wspominałam już) :) Czekam na następny. Mam nadzieje że będzie szybko ^^

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie (http://noowy-hogwart.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam wszystko *.* Jesteście zajebiste <3 Najlepsze opowiadanie o Huncwotach i Lily <3333

    OdpowiedzUsuń
  6. Konwaa.alnia8 lipca 2013 15:24

    Ooo ja mieszkam w Krynicy :) Może się spotkamy? :D Weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy będzie rozdz.56????
    A ten super :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy wstawisz rozdział 56?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Dzisiaj, albo jutro, zmieniam zakończenie rozdziału, po przestało mi się podobać. Ale jesli dziś, to raczej późnym wieczorem, zaś jeśli jutro, to tak do dwunastej. Następny za to będzie najpóżniej do 23 lipca, bo potem wyjeżdżam, a muszę jakoś nadrobić ten zastój.

      Usuń
    3. Dzięki za informację :)

      Usuń
  9. Ej a czemu James rzucił zaklęcie w czasie wakacji? Nie został by za to wyrzucony?

    OdpowiedzUsuń