Rzeczywiście magiczne zioło nareszcie zaczęło działać. Zawołaliśmy panią
Pomfrey, która przeprowadziła serię rozmaitych badań. Puls Lily stał się
wyczuwalny, klatka piersiowa zaczęła się nieznacznie unosić ku górze a twarz i
usta nabrały kolorów. Teraz Lilka wyglądała tak, jakby spała. Nawet kolor
włosów stał się bardziej intensywny. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Usiadłem na
krześle i złapałem ją za rękę. Całowałem i gładziłem jej dłoń.
- Wszystko będzie dobrze, szybko wyzdrowiejesz, zabiorę cię na wakacje do
moich rodziców, nauczę cię grać w Quiditcha, a pod koniec sierpnia pojedziemy
nad jezioro i zostaniesz moją dziewczyną- mówiłem do mojej ukochanej ciesząc
się jak głupi.
- Emmm James, nie chcę ci przeszkadzać, ale za kilka minut będzie cisza
nocna, a my nie chcemy natknąć się na Filcha- oznajmił Remus
- Idźcie już, zaraz was dogonię- rzekłem całując Lily w czoło.
Kątem oka zauważyłem, że wszyscy opuścili już SS. Podszedłem do okna i
obserwowałem zachód słońca. Kto by pomyślał, że ten dzień da nam tyle
niespodzianek? Na mnie już czas. Wyszedłem z Sali i powolnym krokiem udałem się
do wieży Gryfonów. Coś podpowiadało mi, żeby zawrócić i sprawdzić, co u Lily.
James, głupku. Ty normalnie już masz jakieś urojenia- wmawiałem sobie. Jednak
po chwili zawróciłem. Już miałem otworzyć drzwi, gdy coś przykuło moją uwagę,
jakiś mały ruch. Każdy normalny człowiek
poszedłby dalej, ale nie ja, szukający James Potter. Chwilę później tuż przed
moim nosem przemknął cień. Niestety za późno się zorientowałem i nie miałem
szansy na dogonienie tego podejrzanego typka. Postanowiłem jeszcze raz
zaglądnąć do Rudej. Wsadziłem głowę do środka pomieszczenia i zauważyłem, że
coś się zmieniło. Na stoliczku nocnym tuż obok nieprzytomnej Gryfonki leżał
bukiet magicznych kwiatów. Co jakiś czas zmieniały one kolor, lecz nie
potrafiłem rozszyfrować jakiegokolwiek schematu. Podszedłem bliżej, aby dotknąć
jednego z kwiatków, gdy do Sali weszła pielęgniarka.
- Śliczne kwiaty, to miłe z twojej strony. Na pewno jej się spodobają-
powiedziała Pomfrey
- Ale….- Zacząłem się tłumaczyć
- No już, koniec tych odwiedzin. I tak powinnam wyrzucić cię ładnych parę
minut temu- dodała po namyśle.
Tak, więc wyrzucony ze Skrzydła poszedłem od razu na kolację. Prawie nikogo
już nie było. Przy stołach zostało kilku Puchonów, para Ślizgonów, jeden Krukon
i ja- samotny Gryfon pozbawiony ukochanej dziewczyny. Nawet jakoś nie chciało
mi się jeść. Zastanawiało mnie to, czy tajemniczy cień i bukiet magicznych
kwiatów są ze sobą jakoś powiązane. Nagle poczułem czyjąś rękę na swoim
ramieniu. Odwróciłem się i spojrzałem w górę. Nade mną stała Dorcas. Usiadła
obok mnie i nalała sobie soku dyniowego do mojej szklanki.
- Jak się trzymasz?- Spytała podnosząc napój do ust
- Jest dobrze, nawet bardzo. Stan Lilki wraca do normy, wiemy, że to zioło
działa, prawdopodobnie za kilka dni się obudzi…Czego chcieć więcej?- Spytałem z
nutką ironii.
- Nie to chciałam usłyszeć. Wiem, że nie jest ci łatwo o tym mówić, ale mi
możesz zaufać, wygadać się. Jestem jak studnia bez dna, możesz gadać ile
wlezie- oznajmiła brunetka obdarowując mnie swoim ciepłym uśmiechem.
- Ogólnie czuje się o niebo lepiej, kamień spadł mi z serca, gdy tylko stan
Lily zaczął się polepszać. Ostatnio nawet miałem ochotę wywinąć mały żarcik
podczas wróżbiarstwa- powiedziałem wybuchając śmiechem.
- No i oto mi chodziło- rzekła Dor
- Tylko wiesz, jest taka sprawa. Dzisiaj, gdy wszyscy opuściliśmy SS, coś
mnie podkusiło, żeby jeszcze tam na chwilkę zajrzeć. Przed wejściem do Sali
zobaczyłem znikający cień, a na stoliku przy łóżku Lily leżał bukiet magicznych
kwiatów. Wiesz, zastanawiam się, czy to mogą być kwiaty od znikającej postaci –
oznajmiłem patrząc na brunetkę z ukosa.
- To naprawdę dziwne.- Odparła po chwili namysłu.- A co jeśli to ta sama
osoba, którą widzieli Remus z Peterem?- Dodała.
Wstaliśmy od stołu i udaliśmy się w kierunku PW Gryfonów. Idąc po schodach
miałem wrażenie, że wszystkie portret patrzą się na mnie. Przyśpieszyłem kroku
i parę minut później stałem przed portretem Grubej Damy.
- Podaj hasło- rzekła kobieta z portretu
- Gorzkie słodycze- powiedziałem zastanawiając się nad sensem
wypowiedzianych słów.
W salonie siedzieli wszyscy Huncwoci plus Ann. Brakowało tylko Lilki.
Spojrzałem na zegar, akurat wybiła dziesiąta. Usiedliśmy wszyscy wokół kominka
i zapadła krępująca cisza. Po dłuższej przerwie głos zabrał Syriusz:
- Już niedługo wypad do Hogsmeade. Jakby nie patrzeć zostało tylko kilka
dni, a my jeszcze nic nie zaplanowaliśmy. Wiecie, o co mi chodzi, poza tym ja i
James musimy zając się naborem do drużyny.
- A ja myślałam, że tym zajmuje się kapitan- powiedziała Ann patrząc
wyczekująco w naszą stronę
- No niby tak, ale wiesz, nigdy nic nie wiadomo. Poza tym z niego taki
kapitan jak ze mnie baletnica- oznajmiłem uśmiechając się.
- James, nie ma, co narzekać, on jest naprawdę niezły. Rzekłbym, że
najlepszy, jakiego mieliśmy- zaczął bronić go Łapa- Mi się po prostu wydaje, że
ty jesteś zazdrosny, nie tyle, co o Quidditch, ale o Rudą.
- Zamknij się Black- rzuciłem w stronę kumpla
- Oooo, ktoś tu jest zazdrosny. James jest zazdrosny, James jest
zazdrosny…. – Zaczął wydzierać się na cały głos Syriusz.
Nagle coś we mnie pękło. Nie wytrzymałem i rzuciłem się w jego stronę.
Nawet nie zdążył wyciągnąć różdżki, gdy złapałem go za koszulę i przygwoździłem
do ściany. Czując przypływ złości i agresji uderzyłem go pięścią w twarz.
- James, uspokój się, co ty robisz!- Krzyczała Dorcas próbując nas
rozdzielić
Ale ja nie słuchałem. Jeszcze raz uderzyłem go w głowę, a następnie
wymierzyłem mu mocnego kopniaka w brzuch. Syriusz upadł, lecz nie na długo.
Szybko się pozbierał i był gotowy na przyjęcie kolejnego ciosu. Nie
zastanawiając się ani chwili dłużej ruszyłem na niego. Uderzyłem go w lewe
ramię i jednocześnie poczułem ból pulsujący w prawej skroni. Nie zważając na
cienką strużkę krwi spływającą po moim policzku, zebrałem w sobie wszystkie
siły i mocno kopnąłem Blacka w lewe biodro. On upadł, lecz nie mógł się już
podnieść. Byłem jak w transie, chciałem się na niego rzucić i zadać ostateczny
cios.
Nagle poczułem mocny uścisk, a następnie ktoś wyrzucił mnie wysoko w
powietrze. Z impetem uderzyłem w najbliższą kanapę. Gdy próbowałem wstać,
poczułem, że nie mogę się ruszyć. Leżałem na plecach i obserwowałem to, co się
teraz działo. Syriusz leżał w drugim kącie Pokoju Wspólnego, Ann stała przy
kominku zakrywając usta ze zdziwienie, Remus stał niedaleko mnie kierując
różdżkę w moim kierunku, a Dorcas…. Gdy zobaczyłem jak zapłakana podbiega do
nieruchomego Blacka, zrozumiałem, co tak naprawdę zrobiłem. Bez powodu rzuciłem
się na mojego najlepszego przyjaciela i pobiłem go do nieprzytomności. Co się
ze mną stało?! To nie mogłem być ja, co we mnie wstąpiło?! Czemu ja to
zrobiłem? Moje myśli były bardzo chaotyczne. Zauważyłem, że Lunatyk podbiega do
Syriusza, ogląda jego rany i mówi:
-Źle to wygląda, ale nic mu nie będzie. Enervate.- Dodał celując różdżką w
Łapę. Ten spojrzał na niego nieprzytomnie i powiedział:
-Nie chcę iść do Pomfrey Luniu…
-Twoje obrażenia są w gruncie rzeczy nie aż tak rozległe. Masz rozwalony
łuk brwiowy, rozciętą wargę, poobijane chyba całe ciało i złamane ze 2 żebra.
Szczerze myślałem, że to coś gorszego.- Popatrzył na mnie z wyrzutem, po czym
dodał.- To wszystko można uleczyć kilkoma zaklęciami.
Po chwili Remus wziął się
za leczenie Blacka, który co jakiś czas zaciskał zęby z bólu. Gdy skończył
zdjął ze mnie zaklęcie i poszedł do dormitorium.
-Syriusz, ja…- zacząłem.
-Daruj sobie.- Uciął Black, po czym poszedł do dormitorium. Dorcas i Ann
popatrzyły na mnie z niemym wyrzutem, a ta pierwsza podeszła do mnie i uderzyła
mnie w twarz. Tuż potem wymamrotała, a raczej wywarczała:
-Nie zbliżaj się do mnie przez najbliższy tydzień po cię ukatrupię w bardzo
nieprzyjemny sposób, a potem zupełnie za free zabije cię jeszcze raz.- Potem
udała się do swojego dormitorium. Spodziewałem się, że Ann poszła za nią,
spojrzałem, więc z obawą na swoje ręce. Zauważyłem, że są całe we krwi, krwi
mojego przyjaciela, chociaż nie wiem, czy dalej będzie chciał nim być. Po chwili
poczułem rękę na swoim ramieniu. Spojrzałem w górę i zobaczyłem Ann, która
patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, po czym odwróciła się i odeszła. Tuż
przed wejściem na schody powiedziała jeszcze patrząc na moje dłonie:
- Ręce można umyć, w przeciwieństwie do sumienia.
Posiedziałem jeszcze
chwilę na kanapie, po czym wyczyściłem cały pokój i swoje ręce jednym prostym
zaklęciem. Przez chwilę stałem bezczynnie patrząc się w ścianę i coraz bardziej
utwierdzałem się w przekonaniu, że Ann miała rację. Ręce miałem już dawno
czyste, ale sumienie to, co innego. Jestem pewien, że gdyby umiało mówić, to
właśnie uzmysławiałoby mi, jakim jestem idiotą. Stwierdzając, że raczej nic
ciekawego nie wyczytam z tej ściany poszedłem do dormitorium. Wszyscy moi
współlokatorzy już spali, a przynajmniej tak mi się zdawało. Wziąłem z łóżka
pidżamę i udałem się do łazienki. Oczywiście znowu się zamyśliłem. Doszedłem do
wniosku, że własnej głupoty komentować nie należy. Wyszedłem, więc z łazienki i
położyłem się do łóżka. Jednak przez długi czas nie mogłem zasnąć. Cały czas
zastanawiałem się jak przeprosić Łapę. Nie miałem jednak pojęcia, że jutro
wszystkie moje plany pójdą się bujać.
Kiedy się obudziłem w dormitorium był tylko Remus. Spojrzałem na zegarek.
Była godzina 8:30. Od kiedy Glizdogon i Syriusz tak szybko wstają w weekendy?
Nie znalazłem odpowiedzi.
-Cześć.- Przywitał się ze mną Lupin.
-Siema.
-Nie chcesz wiedzieć gdzie są Syriusz i Peter?- Spytał.
-No przyznam trochę mnie to ciekawi. Przecież oni nie wstają przed 9: 30 w
sobotę.
-Racja, ale Glizdek był głodny i Łapa poszedł z nim na śniadanie.
-Typowe. My też chyba powinniśmy tam iść.- Stwierdziłem idąc do łazienki.
-Masz rację.
Po jakiś 20 minutach
byliśmy już w Wielkiej Sali. Syriusz, gdy tylko nas, a raczej mnie zobaczył,
wstał i wyszedł. Gdy mnie mijał powiedział tylko:
- Dave Chook(czyli nasz kapitan) kazał mi przekazać, że o 10 są eliminacje
do drużyny i że masz być na czas.
- OK.- odpowiedziałem.
Razem z Remusem zjedliśmy w milczeniu posiłek, po czym się rozdzieliliśmy.
Ja poszedłem do skrzydła zobaczyć, co z Lily. A Lunio do biblioteki. Znowu.
Po chwili dotarłem do
Skrzydła Szpitalnego. Podszedłem do łóżka ukochanej. Zauważyłem, że jej twarz
jest znacznie mniej blada i, że nareszcie oddycha regularnie.
-Wyzdrowieje szybciej niż myślisz.- Usłyszałem głos pani Pomfrey.
-Mam nadzieję.- Odparłem, po czym wyszedłem.
Udałem
się do dormitorium przebrać się w wygodniejsze ubranie. Następnie poszedłem po
miotłę i w końcu na stadion Quidditcha. Było tam już bardzo dużo osób. Kapitan
podszedł do mnie i powiedział.
- No wreszcie jesteś. Ile można czekać.
- Która jest godzina?- Spytałem.
- 9:59
-A zbiórka nie była o 10?
-Skąd masz takie dziwne informacje? Przecież wyraźnie mówiłem Blackowi,
żeby ci przekazał, że o 9:30.- Powiedział patrząc z politowaniem na Łapę.
-Serio, chyba coś mi się pomyliło, gdy przekazywałem to jemu. Dziwne.-
Odpowiedział Syriusz.
Spojrzałem na niego ze złością, a on tylko uśmiechnął się wrednie.
-Ścigający na lewo, pałkarze na lewo, rezerwowi obrońcy do tyłu, a
rezerwowi szukający do mnie.- Ryknął Chook.
Zastanawiacie się pewnie, po co te eliminacje, skoro był już nawet jeden
mecz. Otóż tamten ze względu na kryzysową sytuację nie został rozstrzygnięty a Chook załamany naszymi
wynikami na treningach ogłosił ponowne eliminacje. Uznał, że tylko ja, on i
Black zostajemy na pewno, a całą resztę ponownie przetestuje i może znajdzie
kogoś lepszego. Odnośnie tamtego felernego meczu, to nadal nie znaleziono
sprawców, choć próbowano.
Zaledwie
wczoraj odbył się mecz i Lily wylądowała w Skrzydle. To za dużo jak dla mnie.
Teraz cała szkoła (wyłączając Remusa i tych, co są chorzy) zebrała się w
Wielkiej Sali. Po chwili ciszy wstał Dumbledore i powiedział:
-Jeśli ten, kto
spowodował wczorajsze zamieszanie na meczu, przyzna się do winy, wyciągnięte
konsekwencje nie będą tragiczne w skutkach. Jeśli jednak nie… Sprawdzimy różdżki
wszystkich uczniów i kara, która spotka winnego będzie o wiele bardziej surowa.
Czekamy.
Oczywiście nikt się nie przyznał. Po
około 10 minutach dźwięczącego w uszach milczenia dyrektor westchnął i
powiedział.
-Macie czas do
kolacji.
NA KOLACJI
-Biorąc pod
uwagę fakt, że nikt się nie przyznał, proszę o pozostanie w Wielkiej Sali po
kolacji.- Przemówił Dumbledore. Oczywiście wszyscy zostaliśmy w pomieszczeniu.
Gdy wszyscy zjedli nauczyciele wstali i zaczęli po kolei sprawdzać różdżki.
Zajmowało im to dosyć dużo czasu. Po około godzinie podeszli do dyrektora i coś
mu cicho oznajmili.
-No cóż
niestety nic to nie wykazało. Jednak nie obawiajcie się, wkrótce znajdziemy
winowajcę. A teraz życzę wam miłych snów.
Przez kilka
kolejnych dni nauczyciele próbowali wyłapać coś z naszych rozmów odnośnie
sprawców, jednak bez rezultatu.
No cóż właśnie tak to
wyglądało. Po chwili usłyszałem głos kapitana.
-Potter, Black zajmijcie się tym, ja mam coś innego do roboty. Narka!
-ŻE CO?!- Wrzasnęliśmy równocześnie z Syriuszem.
-Właśnie to!- Odkrzyknął nam Chook.
-Proponuję chwilowe zawieszenie broni na czas eliminacji.- Stwierdził Łapa.
-Popieram. To, kim najpierw się zajmiemy? Szukającymi, jak chciał Chook,
czy kimś innym?
-Mogą być i oni.- Podeszliśmy do zawodników.
-Wsiadać na miotły i łapać mi tu po kolei piłki, które wam rzucam.-
Wykonali polecenie Syriusza.
Sprawdziany przebiegały normalnie.
Wybraliśmy już rezerwowego obrońcę i szukającego, pałkarzy i ich zastępców i
jednego z szukających plus dwóch rezerwowych. Zostały nam dwa miejsca i dwie
osoby, czyli Dorcas i facet, którego imienia i nazwiska za cholerę nie mogę
zapamiętać. Jakiś Bob czy coś. Właściwie to jego bym obsadził na tym stanowisku,
ale Łapa swoje.
-Bierzemy jego.- Powiedziałem wskazując na chłopaka.
-Bierzemy Dorcas, a nie Seana - odparował Syriusz.
-A przepraszam bardzo, z jakiej racji?- Spytałem.
-Bo lepiej gra!- Wrzasnął Black.
-Owszem gra lepiej, ale jak dla mnie on lepiej współpracuje z resztą.-
Odpowiedziałem spokojnie.
- ALE GRA LEPIEJ, A PRZECIEŻ TO SIĘ LICZY!
- A czy ty przypadkiem nie chcesz jej mieć w drużynie, bo jest twoją
dziewczyną, co?!- Wrzasnąłem.
-Przegiąłeś!- Ryknął Black i chciał się na mnie rzucić, ale przeszkodzili
mu koledzy Chooka podchodząc i pytając.
-Ludzie, co się dzieje? O co się kłócicie?
-O to, kto ma być rezerwowym, a kto głównym graczem. Dorcas, czy Sean.-
Odpowiedziałem.
-Bierzemy ją.- Stwierdzili pokazując na Czarną(od Autorki. Tak James nazywa
Dor w myślach, ze względu na kolor włosów)
Po chwili odeszli, ale zanim to zrobili powiedzieli jeszcze.
-Daliście się wrobić w robotę, podczas gdy Dave przesiaduje w Skrzydle z tą
rudą z 5 klasy.
Nie odpowiedziałem, tylko
zostawiłem miotłę w schowku i poszedłem do dormitorium. Za mną pobiegł Black.
Po dojściu do celu porwałem z łóżka ciuchy i poszedłem do łazienki. Gdy z niej
wyszedłem od razu naskoczył na mnie Syriusz.
-Czy ty zawsze musisz mieć inne zdanie skretyniały orangutanie!
-Po pierwsze nie zawsze. Po drugie to wolny kraj powalony wielbłądzie!-
Odparowałem.
-Dlaczego wielbłądzie?- Spytał Remus ledwo hamując śmiech.
-Bo on cały jest jednym wielkim błędem.- Odpowiedziałem.
-Ja jestem błędem? JA? A kto się wczoraj na mnie rzucił bez powodu no, kto?
Pomyślmy, no przecież, że ty idiotyczny wielorybie.
Na te słowa Remus wybuchł śmiechem, co chwilę powtarzając „Wy jesteście
nienormalni”
-Może on Luniu, bo ja nie.- Skwitował Syriusz.
-Ty to akurat najbardziej. Wiesz ja rozumiem, że są ludzie i taborety no,
ale, żeby się klamką urodzić?- A oto moja jakże inteligentna odpowiedź.
Co prawda nadal miałem wyrzuty sumienia z powodu wczorajszego wydarzenia,
ale Black naprawdę mnie teraz irytował?
-Klamką, klamką? Ja ci dam klamką śmierdzący guźcu.- Na odpowiedź Łapy nie
trzeba było długo czekać. Po chwili rzucił on we mnie wazonem. Skąd u nas w
pokoju wazon? Uchyliłem się, po czym rzuciłem w niego doniczką(nie wiem skąd
ona się wzięła) wrzeszcząc:
-Wyliniała fretka!
-Ja jestem wyliniały, ty owłosiona papugo?
-Tak jesteś. A ja nie jestem owłosioną papugą, ty surykatko bez piątej
klepki.
-Ja przynajmniej nie mam nie równo pod sufitem zidiociały pingwinie.
-Wiesz, że im bardziej pofałdowany mózg tym lepiej, więc to w gruncie
rzeczy jest komplement niedouczony strusiu afrykański.
-Przynajmniej nie popisuję się zniczem i jakaś dziewczyna, która składa się
z czegoś więcej niż tapety zwróciła na mnie uwagę. Ty słoniu będący Casanovą od
siedmiu boleści.
-Zwróciła, ale, po jakim czasie ty nienormalny i niemoralny kangurze.
-Ważne, że w ogóle zwróciła, ja przynajmniej nie uganiam się bezskutecznie
przez 5 lat za jedną dziewczyną, która nawet nie zwraca na mnie uwagi. Ty…
-STOP!- Wrzasnął Remus.-Mam tego dość. Obrzuciliście się chyba wszystkimi
wyzwiskami związanymi ze zwierzętami. A nie sorry… Został jeszcze skunks. Brawa
dla was zdalibyście test ze znajomości zwierząt. Nie sądzicie, że trochę
przeginacie? Jeśli znowu dojdzie do bójki, to ja was leczył nie będę. Mam dość
waszych kłótni, umywam od nich ręce. Jak dorośniecie, to mnie łaskawie
poinformujcie, a do tego czasu ja z wami nie rozmawiam. Do widzenia.-
Powiedział wkurzony, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
-Chyba rzeczywiście trochę przegięliśmy.- Stwierdził Syriusz lekko
zawstydzonym tonem.
-Masz rację.- Zgodziłem się z nim.
-To, co zgoda?- Spytał wyciągają do mnie rękę.
-Zgoda.- Potwierdziłem ściskając jego dłoń.- Słuchaj przy okazji,
przepraszam za to wczoraj. No wiesz, za to, że się na Ciebie rzuciłem i
zacząłem bójkę.
-Spoko, nie ma sprawy. A tak poza tym, to, co tam u Lilki?
-Coraz lepiej wygląda, a Pomfrey mówi, że wyzdrowieje szybciej niż myślimy.
-To dobrze. A może jakiś kawał tak, żeby przypieczętować nasz rozejm?-
Złożył propozycję Łapa.
-Dobra to, co robimy?- Spytałem, jednocześnie się zgadzając.
-Najpierw ściągnijmy tu Lunatyka i Glizdka, mogą się przydać. Peter jest w
kuchni. Ja po niego pójdę, a ty weź mapę i idź po Lunia. Spotykamy się tu za
powiedzmy 30 minut.
-OK.- Powiedziałem, po czym wyszedłem z dormitorium po drodze łapiąc mapę.
Otworzyłem ją i wymówiłem hasło. Wskazywała ona, że Remus jest na błoniach.
Poszedłem po niego szybko. Siedział pod drzewem. Podszedłem do niego i
krzyknąłem:
-Luniaczku pobudka!
-James do cholery, nie wrzeszcz mi do ucha!- Krzyknął Remus tuz po tym, jak
podskoczył i uderzył głową o gałąź.- Pogodziliście się, czy zdemolowaliście dormitorium?
-Pogodziliśmy się.-Odpowiedziałem z uśmiechem od ucha do ucha.- Jesteś nam
potrzebny do realizacji pewnego planu.- Dodałem uśmiechając się szatańsko.
-Dobrze, no to chodź.
Razem udaliśmy się do
dormitorium. Tam zastaliśmy już Petera i Syriusza siedzących na dywanie.
Dosiedliśmy się do nich, po czym Syriusz powiedział:
-Więc robimy tak…
Ciekawe co to za plan :D
OdpowiedzUsuńnie mogę się od tego oderwać :D
OdpowiedzUsuńTak się śmiałam jak oni się wyzywali ,że ekran oplułam xD
OdpowiedzUsuńSą ludzie i taborety, na, ale żeby się klamką urodzić?! XD Ten tekst rozwala XD ~ Ginny ;3
OdpowiedzUsuńKiedy Lily się wreszcie obudzi???
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSą ludzie i taborety, ale zeby się klamką urodzić !? - James 1975
OdpowiedzUsuń