Uprzedzam,
że pod koniec rozdziału pojawia się trochę niecenzuralnych słów, staram się
tego unikać, ale w tym kontekście, chyba nie dałabym rady przekazać nagłej i
nieopanowanej złości bez paru przekleństw, mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Jeszcze nie ma 24, więc się wyrobiłam, ale było ciężko, wierzcie na słowo.
Nie dajcie się nigdy wciągnąć w więcej niż jeden fandom, bo to zajmuje sporo czasu. Najpierw miałam tylko HP, z czasami podsyłanymi opowiadaniami ze Zmierzchu od mojej koleżanki, w większości lepszymi niż oryginał, poza tym męczyłaby mnie, dopóki bym nie przeczytała;) Ostatnio doszedł mi Marvel, potem kilka opowiadań z Sherlocka(serailu BBC, nie filmu z R.Downeyem Jr). Potem obiecywałam sobie, że nigdy nie przeczytam nic z mangi ani nie obejrzę anime. Znaczy się póki co to tylko fragmenty widziałam, ale w fabule się orientuję, więc fanfiki można czytać, czyż nie? A czas wolny, którego i tak mam mało sobie bokiem płynie i się ze mnie śmieje.
Mniejsza z tym, raczej nie macie ochoty słuchać moich dywagacji, więc zapraszam do czytania i komentowania
Asia
PS
Rodział 68 między 4, a 8 maja. Raczej około 4, ale głowy nie dam.
Zeszłam na parter wręcz rozanielona.
Ktoś chce zgadnąć, dlaczego? Mała wskazówka. Wczorajszy wieczór i fajerwerki.
Zarówno dosłowne jak i metaforyczne. W każdym razie głupawy uśmiech nie
schodził mi z twarzy od momentu, gdy się obudziłam. A szerokość mojego, ujmijmy
to łagodnie, wyszczerzu jeszcze wzrosła, gdy ujrzałam Jamesa krzątającego się
przy kuchennym blacie. Słysząc kroki, chłopak odwrócił się, po czym spojrzał na
mnie i uśmiechnął się niepewnie.
- _Lily,
odnośnie tego pocałunku, ja doskonale rozumiem, że mogłaś np. oddać go tylko
pod wpływem emocji... – zaczął chłopak.
-James…
- Przez ułamek sekundy wpatrywałam się w bruneta szeroko otwartymi oczami, po
czym spróbowałam mu przerwać. Niestety bezskutecznie.
-
...Albo dlatego, że nie chciałaś zranić moich uczuć... – kontynuował Potter
cicho.
-
James! – powiedziałam trochę głośniej, starając się dojść do słowa.
-...Albo
w sumie nie wiem dlaczego, ale nie wymagam od ciebie...
-
JAMES! Czy ty dasz w końcu skończyć zdanie? – wrzasnęłam poirytowana.
-
Tak, proszę – odpowiedział zbity z tropu chłopak.
-
Może chciałbyś wyjść gdzieś na kawę? – spytał z filuternym uśmiechem.
Mina Jamesa była bezcenna. Naprawdę.
Huncwot wytrzeszczył oczy, po czym otworzył lekko usta, starając wydobyć się z
nich jakiś dźwięk, jednak bezskutecznie. W końcu tylko pokiwał głową. Kiedy
Rogacz wreszcie wziął się w garść, spytał cicho:
-
Lily? Nie miałabyś nic przeciwko, gdybyśmy nie spieszyli się jakoś szczególnie
z tym wszystkim? Naprawdę mi na tobie zależy i nie chciałbym, żeby wszystko się
zepsuło przez moją niecierpliwość.
-
Jasne – odpowiedziałam z ciepłym uśmiechem. – Sama miałam ochotę to
zaproponować. Patrząc na to, jak długo nam zajęło dotarcie do umówienia się na
kawę, to z pewnością można powiedzieć, że jako para zafigurujemy w kronice
Hogwartu najwcześniej w siódmej klasie – zaśmiałam się cicho.
- Albo
na balu absolwentów – zawtórował mi chłopak.
- To
jest taki? – spytałam zdziwiona. Jak mogłam nie zauważyć przez te wszystkie
lata?
-
Jest, ale nie w szkole i już po wynikach Owutemów. Podobno pierwsza impreza, na
której nie ma rywalizacji między domami – odpowiedział mi brunet. – Rodzice się
ostatnio przypadkiem wygadali – wytłumaczył pochodzenie dodatkowej informacji.
Podeszłam do lodówki i zaczęłam szukać
czegoś do jedzenia, gdy poczułam, jak ręce Jamesa obejmują mnie w pasie i
przyciągają do szerokiej klatki piersiowej. Podniosłam lekko głowę, zerkając na
chłopaka z uśmiechem.
-
Wiem, miało być powoli, ale objąć cię chyba mogę? - spytał chłopak kierując się w stronę kanapy.
- A
spróbowałbyś nie – zaśmiałam się cicho, opierając się wygodniej i przywołując z
lodówki upatrzony wcześniej jogurt.
Kiedy Syriusz i Dorcas wpadli do salonu
kilkanaście minut później zastali nas w bardzo wygodnej pozycji na sofie.
Konkretniej James opierał się o oparcie, a ja o niego. Poza tym ramiona
chłopaka były ciasno zawinięte wokół mojej talii. Dwójka naszych przyjaciół
zatrzymała się w pół kroku, a Łapa najpierw wytrzeszczył na nas oczy, a potem
podskoczył z okrzykiem:
-
Wreszcie! Miałem dość waszego chodzenia wokół siebie na paluszkach.
-
Zgadzam się – przytaknęła mu Dor. – Zaczynaliśmy planować zamknięcie was w
schowku na miotły z odmową otworzenia drzwi, zanim się dogadacie.
-
Potwierdzam, potwierdzam – dodała Ann, wchodząc do pomieszczenia i ziewając
szeroko. Remus, który szedł tuż za nią, tylko uśmiechnął się znacząco, dając
wszystkim wokół do zrozumienia, że zgadza się z wypowiedziami sowich
poprzedników.
Dopiero, gdy cała czwórka (Glizdek
jeszcze spał, a biorąc pod uwagę fakt, że siedzieliśmy niemalże do piątej nad
ranem, nikt nie miał serca go budzić) zaczęła przygotowywać sobie śniadanie(późne,
żeby nie było, w końcu wybiła już godzina trzynasta), miałam możliwość dokładniej
się im przyjrzeć. Zdecydowanie mało spali, mnie niż wskazywałby na to godzina,
o której się położyliśmy. Poza tym nie żebym robiła jakiekolwiek aluzje, ale
byli bardziej potargani, niż spokojny sen by na to wskazywał.
Ann zdawała się wyczuwać moje uważne
spojrzenie, bowiem odwróciła się i widząc błąkający się po moich ustach
uśmieszek, całkiem trafnie odgadła tok moich rozmyślań.
-
Nie wiem, jak tam Dorcas i Łapa, ale wbrew temu, co sądzisz, Lily, my naprawdę
tylko spaliśmy.
-
Tak jak i my – szybko wtrąciła się Dorcas.
Dobra Ann to może i nawet uwierzę, ale
Dor mnie nie przekona, w szczególności nie rumieniec na jej policzkach. Z tego
powodu popatrzyłam na przyjaciółkę wzrokiem mówiącym „nie ze mną te numery,
kochana”, a dziewczyna wyczuwając, że i tak nic nie wskóra, wróciła do
przygotowywania śniadania. Chwilę
później to pokoju wpadł także Peter, szybko zabierając się za wyciąganie z
lodówki potrzebnych ingrediencji i tworzenie pożywnego posiłku.
Dzień upływał nam w względnym spokoju,
jak wiadomo w obecności Huncwotów nigdy nie można liczyć na całkowity brak
chaosu. Graliśmy w karty, w Eksplodującego Durnia, w Gargulki, a chłopacy nawet
się pokusili o partyjkę szachów. Swoją drogą jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś
zachęcał pionki do walki z całych sił, ale czego tu się spodziewać po Jamesie i
Syriuszu?
Niestety, jak wiadomo, to,
co dobre szybko się kończy, a ja od kilku tygodni czułam wiszącą nad
czarodziejów czarną chmurę. Co poradzić zawsze miałam niezłą intuicję, trzeba
się było jednak wybrać na te Wróżbiarstwo. Z tego powodu nie byłam tylko
minimalnie zaskoczona, gdy nagle drzwi od dworu otworzyły się szeroko i wpadli
przez nie rodzice Jamesa. Moi przyjaciele okazali się, mimo wszystko mniej
flegmatyczni i od razu zerwali się z miejsc, a Rogacz podbiegł do swojej mamy,
pytając z zaniepokojeniem, co się dzieje.
-
Nasz kochany złoczyńca postanowił dzisiaj powrócić z zaświatów, ot co –
odpowiedział ze zdenerwowaniem pan Potter.
– James, macie się nigdzie stąd nie ruszać, co najwyżej do ogrodu. Za
chwilę zwali się tutaj, co najmniej tuzin aurorów, musimy ustalić jakąś
strategię działania, a nasz dom jest najmniejszy. – Mężczyzna przerwał na chwilę, żeby złapać
oddech, po czym zwrócił się do nas, czyli reszty nastolatków w pokoju. – Napisałem
do waszych rodziców, twoich, Lily, dodatkowo prosząc o pozostanie dziś w domu,
jest otoczony zaklęciami ochronnymi, nałożonymi przez profesora Dumbledore’a,
więc tam będą bezpieczni.
Słysząc te słowa znacznie się
uspokoiłam i nawet udało mi się zdobyć na lekki uśmiech, skierowany w stronę
taty Jamesa. Dzięki Merlinowi, że pan Potter o tym pomyślał!
Więcej czasu na rozmyślania nie miałam,
bowiem już chwilę później w pomieszczeniu zaczęli się aportować aurorzy,
Potterowie musieli widocznie zredukować zabezpieczenia, przy czym każda
pojawiająca się osoba, wydawała się mieć niespotykaną ochotę na wyrażenie
swojego zdania odnośnie dzisiejszego ataku.
- Co
ten debil znowu wymyślił?! – warknął głośno ciemnowłosy mężczyzna, sądząc po
akcencie urodzony w Szkocji. Jak się okazało czarnych włosów to on jednak nie
miał, bowiem gdy tylko jego złość stała się bardziej widoczna i stracił nad nią
kontrolę, ich kolor gwałtownie przeszedł w krwistą czerwień, demonstrując
wyraźnie niezadowolenie swego właściciela.
- No,
ale żeby pierwszego stycznia atakować?! – jęknęła wysoka i szczupła Aurorka. –
Przecież wtedy wszyscy są na kacu, to trzeba sumienia nie mieć.
-
Przynajmniej wiemy już, na czym stoimy, niestety nie jest to specjalne
pocieszenie – westchnął młody, rudy mężczyzna.
-
Nie no co ty, braciszku, po prostu odkryłeś Eliksir Pieprzowy, normalnie*- dodał
bardzo do niego podobny czarodziej, pojawiając się chwilę później z głośnym
trzaskiem.
- A
co niby miałem zrobić, dać im uciec?! – wrzasnął jasnowłosy mag.
-
Nie musiałeś ich wiązać koralami mojej żony! – odkrzyknął kolejny aportujący się
stróż prawa. Ta dwójka wydawała się tak zaabsorbowana kłótnią, że nawet nie
zauważyli zmiany otoczenia.
-
Chłopcy, spokój! Mamy, co innego na głowie, niż jakiś tam wisiorek – skarciła ich
wchodząca przez wejściowe drzwi wiedźma, przez co naraziła się na złowrogie
spojrzenia obu czarodziei, którzy na ułamek sekundy zakopali topór wojenny, po
czym nie przerywając nawet by złapać oddech, powrócili do przerwanej… dyskusji.
- A tym,
o co znowu poszło? – spytał długowłosy Auror, który znikąd pojawił się tuż obok
mnie, mimowolnie wywołując u mnie lekkie ciarki.
-
Nic nowego, żeby uczynić długą opowieść krótką. Adam był o Johna na Sylwestra,
zasiedzieli się, a następnego dnia Śmierciożercy zaczęli rozrabiać pod domem, w
którym aktualnie znajdowało się dwóch wspomnianych mężczyzn. Sprit wyleciał na
zewnątrz łapiąc pierwszą rzecz, którą miał pod ręką, niestety nie była to
różdżka, ale jakieś puzderko. Obezwładnił zwolenników Voldemorta dzięki
zaskoczeniu i ciosom karate, ale nie miał ich, czym związać. Wtedy pojawiło się
wspomniane pudełko. Były w nim jakieś tam korale, które nasz kochany kolega
skrupulatnie użył do związania dwójki złoczyńców o magii zupełnie zapominając.
Podobno to ulubiona biżuteria Emily, więc się zaczęło. Chciałam tylko
napomknąć, że perłom nic się nie stało, a ich właścicielka nieźle się uśmiała –
napomknęła dodatkowo kobieta, patrząc z wyrzutem na kłócących się mężczyzn.
Wszyscy Huncwoci, ja i moje
przyjaciółki, a także połowa osób obecnych w salonie wpatrywała się w wiedźmę,
która właśnie zakończyła swoją wypowiedź z lekkim zdumieniem. Ta tylko
wzruszyła ramionami i podsumowała całą swoją opowieść, słowami:
-
Typowy dzień w pracy, jeśli masz pod swoim skrzydłami Adama Sprita i Johna Pugle,
możecie mi wierzyć na słowo.
W jej tonie można było wyczytać, że za
współpracą z wymienioną dwójką kryje się więcej niż jedna taka historia, a brak
zdziwienia kobiety na wiązanie wrogów koralami tylko to potwierdzał. Wolałam
jednak nie pytać, nie czas na to, ani nie miejsce. Poza tym czasami lepiej nie
wiedzieć. Z tego samego powodu całą grupką chyłkiem wymknęliśmy się do ogrodu,
pozwalając Aurorom pracować. Razem z nami udała się zresztą pani Potter, która
zaraz zasypaliśmy pytaniami odnośnie tego, co się wydarzyło.
-
Spokojnie dzieci, spokojnie. Dojdźmy do altanki. Tam siądziemy i wszystko wam
opowiem.
Na szczęście nie mieliśmy daleko, bo
zaczynały mnie naprawdę zżerać nerwy, dotychczas powstrzymywane przez szok i
konsternacje nagłym pojawianiem się coraz to nowych osób i ich czasami nie do
końca związanymi z tematem wypowiedziami. James, który jakimś siódmym zmysłem,
(czemu siódmym, a nie szóstym? A rejestrowanie magii to co, pies?), wyczuł moje
zdenerwowanie, objął mnie mocno ramieniem, szepcząc mi coś uspokajająco do
ucha.
We wnętrzu altanki rozsiedliśmy się na
kanapach, a Remus zajął się rozpalaniem w kominku**. Rogacz usiadł na brzegu
sofy, po czym przytulił mnie do siebie, co wywołało promienny uśmiech jego
matki.
- A
więc tak… - zaczęła kobieta widząc, że nie możemy się doczekać. – Dzisiaj rano,
około godziny dziewiątej, gdy siedzieliśmy sobie razem z moim drogim mężem w
salonie u Prewettów, w kominku nagle pojawiła się głowa szefa Departamentu Egzekwowania
Prawa, który nakazał wszystkim Aurorom jak najszybsze zjawienie się w
Greenwich. Ani twój ojciec, James, ani nikt inny nie miał żadnego pojęcia, co
się dzieje, jednak rozkaz to rozkaz. Z pozostałymi w domu osobami spędziliśmy
dobre kilka godzin na zamartwianiu się o naszych najbliższych i przyjaciół, na szczęście
żadnemu z nich nic się nie stało. Wrócili cali i zdrowi i nad wyraz wściekli.
- Z
powodu ataku, czy czegoś innego?
-
Głównie z powodu tej napaści, Syriuszu, ale był też inny powód, zaraz do tego
dojdę – odpowiedziała czarownica, po czym kontynuowała swoją opowieść. –
Wracając do tematu. Zaczęli oni wszyscy mówić jeden przez drugiego i nic się
nie dało z ich wypowiedzi zrozumieć, więc poczekaliśmy aż się wygadają, po czym
poprosiliśmy o opowiedzenie wszystkiego jeszcze raz, tym razem na spokojnie.
- W
sumie chyba łatwiej będzie, jeśli wam to wszystko pokażę – pomyślała na głos
mama Jamesa.
Czarownica przyłożyła chwilę później dłoń do swojej głowy i
machnęła kilka razy różdżką, mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało, jak „ostende
memoriae duas horas ante” ***. Gdy tylko skończyła wypowiadać zaklęcie wokół nas
zmaterializował się ładnie umeblowany pokój i około dwudziestu osób, spośród
których część siedziała na fotelach i kanapie, a reszta stała, zbyt
zdenerwowana by usiąść.
- Co
się stało? – spytała stojąca po mojej prawej stronie kobieta.
-
Nic nowego – westchnął Fabian Prewett. – Wylądowaliśmy na miejscu, gdzie zaraz
otoczyli nas ci szaleńcy. Oczywiście zaczęliśmy walczyć dosyć zaciekle.
-
Dosyć to chyba mało powiedziane – wtrącił się jego brat. – Jeszcze nigdy nie
widziałem, żebyś miotał zaklęciami z taką szybkością i taką wściekłością.
- Ja
tam się wcale nie dziwię – wciął się kolejny z Aurorów. – Ci pierdoleni zdrajcy!
Powinno się ich do kurwy nędzy powybijać do nogi!
Nikt z obecnych nawet nie próbował
uspokajać wzburzonego mężczyzny. Ci, którzy byli na misji zdawali się podzielać
jego zdanie, a pozostali byli zbyt zdezorientowani.
-
Jacy zdrajcy? – spytała stanowczo pani Potter, wychwytując najważniejszą część
wypowiedzi.
- No
ci cholerycy z wyższą rangą. Zawsze do wszystkich pretensje, że coś źle
zrobione, a tu nagle taki kurewski numer wykręcają! – odpowiedział już
spokojniej, ale nadal mało cenzuralnie krzyczący przed chwilą czarodziej.
-
Konkretniej rzecz biorąc, gdy się aportowaliśmy, zastaliśmy w Greenwich nie
tylko Śmierciożerców, ale także około piętnastu, czy dwudziestu Aurorów, którzy
najwyraźniej zdecydowali, że środek wojny z Voldemortem, to najlepsza z
możliwych chwil na jeb… przepraszam… nieoczekiwaną zmianę stron – uściślił widziany
dzisiaj przeze mnie metamorfomag, który próbował, bez większego skutku,
powstrzymać swoją fryzurę od zmieniania kolorów jak w kalejdoskopie.
-
Jak już moi drodzy koledzy wspomnieli, wylądowaliśmy na miejscu, po jakimś
czasie udało nam się pokonać przeciwników, bez znacznych strat po naszej
stronie. Z jakiegoś powodu ci cholerni zdrajcy nie mogli się zdobyć do zabicia
nas, a Śmierciożercy mieli zbyt dużo roboty z ochroną własnych tyłków, by o tym
pomyśleć. Także bez ofiar śmiertelnych wśród Aurorów. Niestety jest sporo
ciężko rannych, parę osób jest w stanie krytycznym – wyjaśniła najbardziej
nurtującą wszystkich kwestię jasnowłosa wiedźma.
-
Ale, skoro ci zdrajcy nie chcieli atakować… Może byli pod Imperiusem?
Patrząc
na zdziwione twarze Aurorów, zapomnieli o tej ewentualności.
-
Możliwe, to już sprawdzi Ministerstwo. Byłoby miło, nie stracilibyśmy
sojuszników – odpowiedział metamorfomag z łagodnym uśmiechem i lekką nadzieją w
oczach.
- Co
ze stratami po stronie cywilów? – spytała po chwili ciemnowłosa czarownica, siedząca
na sofie, przerywając ciszę.
Ponure twarze rozmówców i nagła cisza
stanowiły wystarczającą odpowiedź na pytanie, ale pan Potter i tak uzupełnił:
- Duże,
nawet bardzo. Dokładnych liczb jeszcze nie znamy, ale raczej pójdą w dziesiątki,
niż jednostki. Najbardziej przerażająca jest jednak wiadomość, wypisana krwią
na środku placu w Greenwich****.
- Co
mówiła?- spytał ktoś ze strony kanapy.
-
Jaki pierwszy stycznia, taki cały rok – odpowiedział z ponurym uśmiechem pan
Potter.
*Doszłam
do wniosku, że czarodziejom powiedzenie odkryłeś Amerykę nie pasuje, w
szczególności nie tym czystej krwi, do których Prewettów można zaliczyć, a tu o
nich mi chodzi.
**Nie
pytajcie mnie skąd kominek w altance, ale gdzieś kiedyś widziałam;)
***
Łacina, wg Google translator to znaczy pokaż pamięć/wspomnienie sprzed dwóch
godzin.
****Zakładam,
że jakiś tam jest, nigdy w Anglii nie byłam, jakby, co proszę o sprostowanie.
Super rozdział!
OdpowiedzUsuńLily i James razem... <3
Najlepsi byli i tak bracia, normalnie jak Fred i George :D
Czekam na NN i zapraszam do mnie na http://lily-james-i-ja.blogspot.com/
Boski!Lily!James!Kocham!to!
OdpowiedzUsuńDoczekałam się Lily i James, ale szkoda, że w tej miłości nie będzie. Happy End .
OdpowiedzUsuńRozdział genialny.
OdpowiedzUsuńJa normalnie z Tobą nie wytrzymam :D Lily i James w końcu razem, a tu taka niespodzianka - zjazd Aurorów, wojna i Voldzio.... No pięknie :D Mam nadzieję, że w następnym rozdziale będzie więcej scen z Lily i Jamesem :*
OdpowiedzUsuńCzekam na next
Lily
Fajny rozdział, bardzo emocjonujący. Widać, że akcja się rozwija.
OdpowiedzUsuńWeny :)
dot
Tak, tak, wreszcie ! <3 Tańczę ze szczęścia, bo Lily i James w końcu są razem ! Sądzę, że lepiej, aby Lilka nie wiedziała, co działo się z Dor i Łapą tej nocy, ale to tylko moje zdanie xd
OdpowiedzUsuńJedna rzecz mnie jednak zasmuca, bo czuję, że koniec jest już blisko. Nie długo Hogwart skończy się dla naszych bohaterów, a potem sami wiemy co się stanie :cc Wiec przeciągaj to jak najdłużej :C
Voldek- dislike xd
Czekam na nn,
lucissa-love.blogspot.com
Genialny rozdział!!!!! <33-IceteaAir
OdpowiedzUsuńZapraszam na pierwszy rozdział! :)
OdpowiedzUsuńhttp://druga-polowka-lily.blogspot.com/
Lily
Spoko! :D
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Blog Award ! :*
OdpowiedzUsuńWięcej u mnie:
http://druga-polowka-lily.blogspot.com/2014/05/liebster-blog-award_4.html
Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award :3
OdpowiedzUsuńWięcej informacji u mnie na:
http://lily-james-i-ja.blogspot.com/
Bardzo mi sie podoba jak piszesz i wgl ;)
OdpowiedzUsuńTylko mam zastrzeżenia co do łaciny, uczyłam się jej przez ostatni rok w szkole i jak mieliśmy tłumaczyć teksty na polski w domu i używałam translatora google to wychodziło kompletnie co innego niż miało być... więc błagam nie korzystaj z niego