piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 27 "Pomoc i pomyłka tragiczna w skutkach"


Jako, że zabawa przeciągnęła się do późna, to miałyśmy rano niemałe problemy ze wstaniem. To znaczy ja wstałam o siódmej, jak zwykle, ale zasypiałam na stojąco. Muszę zapamiętać, żeby na śniadaniu wypić, co najmniej dwa litry kawy. Chyba przydałoby się obudzić dziewczyny, w końcu o ósmej jest śniadanie, a o ósmej trzydzieści zaczynają się zajęcia.
—Pobudka dziewczęta! Nadszedł nowy piękny dzień! Pora wstawać i iść na zajęcia!—Wydarłam się najgłośniej, jak potrafiłam.
—Lily! Ciszej! Normalni ludzie chcą spać! —Cóż… Ann nie znosi, gdy budzi się ją wcześnie.
—Moja droga… Uno jest już siódma piętnaście, więc najwyższa pora wstać, Dos sama krzyczysz i budzisz wszystkich, Tres później będziesz krzyczeć, że cię nie obudziłam na czas, Cuatro nie gadaj, tylko wstawaj. — Może nie było to zbyt miłe, ale one naprawdę powinny już zwlec się z łóżek. W końcu nasze nowe koleżanki, wezmą dzisiaj pierwszy raz udział w hogwardzkich lekcjach, więc nie mogą się spóźnić.
—Lily ma rację Ann. —Zaczęła Dor—Przecież dziewczyny nie mogą się spóźnić pierwszego dnia, zresztą my też powinnyśmy być na czas, czyż nie?
            Wszystkie uznałyśmy to za pytanie retoryczne i po prostu rozpoczęłyśmy przygotowania do prawie normalnego dnia w szkole. Prawie robi wielką różnicę!  Czy mogłabyś się zamknąć? Próbuję się ubrać. Ależ nie przeszkadzaj sobie. Nareszcie mam spokój. Kiedy wszystkie się ubrałyśmy, udałyśmy się całą szóstką na śniadanie, po drodze zabierając z PW Huncwotów. Potem całą radosną dziesiątką poszliśmy do Wielkiej Sali. Usiadłam pomiędzy Ann i Monic. Posiłek upłynął nam w całkiem miłej atmosferze. Potter jak zwykle się popisywał i czarował Monic i Édith, Black rozmawiał z Dorcas, Remus z Ann, a ja z Émilie. Właściwie to głównie wypytywałam się o Beauxbatons.
—Emi… Opowiedz mi proszę coś o twojej szkole. Bo wiesz, ze wszystkich szkół magii wiem coś tylko o Hogwarcie. —Poprosiłam.
—Jasne Lily… Tylko, co chciałabyś wiedzieć?
—Hmm… Wszystko. —Dziewczyna wybucha śmiechem, po czym rozpoczyna swoją opowieść.
—Beauxbatons jest położone we Francji, ale to pewnie wiesz. Niestety dokładniejszej lokalizacji zdradzić ci nie mogę. —Kiwam głową, na znak, że rozumiem. —Szkoła podobnie jak Hogwart znajduje się w zamku, który jest położony blisko lasu i gór. Niestety w pobliżu nie ma żadnego jeziora. Na szczęście raz w miesiącu wybieramy się do pobliskiego miasteczka, które leży nad morzem, więc latem możemy zażywać kąpieli. Francuska Akademia Magii jest trochę mniejsza niż angielska, nie mamy też podziału na domy. U nas każdy zbiera i traci punkty na konto swojego rocznika. Jest to możliwe, ponieważ uczy się u nas mniej uczniów. Zajęcia mamy takie same jak wasze, chociaż u nas obowiązkowa jest nauka języka angielskiego, łaciny i Starożytnych Runów. Mówiliście wczoraj, że egzaminy… SUMy macie po piątym roku nauki i Owutemy po siódmym. U nas egzaminy są po szóstym roku, a później, żeby dostać się na wybrane kursy np.: aurorskie, mamy testy kwalifikacyjne. Nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej, bo nie mam porównania, ale później zaczynamy się stresować. Co roku w Boże Narodzenie jest organizowany bal, w którym uczestniczą uczniowie z męskiego odpowiednika Beauxbatons[i][I], czyli Bellumdeus[ii][II]. Herbem szkoły są dwie skrzyżowane złote różdżki, każda tryskająca trzema gwiazdami[iii][III]. Jako pewnego rodzaju mundurki, mamy bladoniebieskie szaty, jednak dyrektorka poleciła nam się przygotować na chłodniejszy klimat, więc nie mamy ich ze sobą. Nie wiem, co jeszcze mogę ci powiedzieć… Na pewno nie mamy tylu duchów, nie ma poltergeista. Nasz zamek wydaje mi się też bardziej ozdobiony. Wszędzie pełno jest rzeźb, ale nie wiele jest obrazów. W szkole jest też dosyć spokojnie, nikt nie płata kawałów, czasami jest wręcz nudno. Mamy całkowicie inną atmosferę. Hogwart wydaje się być dla was, niczym drugi dom, a Beauxbatons to tylko szkoła. — Zakończyła jakby z lekkim smutkiem.
            Nie wiedziałam, co powiedzieć, na szczęście wyręczyła mnie Ann, wrzeszcząc:
—Ruchy! Za pięć minut zaczyna się transmutacja. A McGonagall nie lubi, jak się spóźniamy.
            To akurat jest prawda, pędem udaliśmy się na lekcję i zdążyliśmy dosłownie dwie sekundy przed nauczycielką. Huncwoci zajęli jedną ławkę, drugą ja, Ann i Dor, a kolejną nasze nowe koleżanki. Transmutację jak zwykle mieliśmy z Puchonami, więc lekcja przebiegała dosyć spokojnie. Uczyliśmy się zamiany czajnika w żółwia. Pod koniec zajęć tylko kilku osobom to nie wychodziło, ale McGonagall i tak kazała wszystkim ćwiczyć, tak żeby żółw na skorupie nie miała wzorków, ani nie puszczał pary. Cóż tak robił mój. Oprócz tego mieliśmy napisać dwie stopy eseju[iv][IV] Potem była historia magii. Ogólnie rzecz biorąc, to całą lekcje grałam z Ann w wisielca. Binns i tak nie zauważa o robimy, przez całą lekcje snuje tylko swoje opowieści o wojnach goblinów. Zazwyczaj staram się go słuchać, ale naprawdę nie miałam na to siły. Dzieje się ze mną coś dziwnego, przecież dotychczas zawsze uważałam na lekcjach. Trudno, może po prostu jestem zmęczona.
            Następną lekcją było zielarstwo. Uczyliśmy się o tentakuli. Dokładniej o tej jadowitej, pospolitą omawialiśmy już wcześniej.
—Tentakula jadowita zachowuje się podobnie do tentakuli pospolitej, jednak w przeciwieństwie do niej, jej macki wyposażone w malutkie haczyki, które mogą mocno nadwerężyć skórę (tzw. „gryzienie”). Zagłębiają się w ciało, a kiedy ofiara stara się oderwać mackę od ciała, odrywa kończynę z kawałkiem ciała. Jednak także ten gatunek nie jest zbyt groźny dla ludzi. Pożera jednak już większe stworzenia jak małe ssaki, żaby itp. Jest ona też znacznie rzadsza, niż tentakula pospolita. Z tej rośliny wytwarza się parę składników do eliksirów. Najpopularniejsze to: haczyki, końcówki macek i czerwonobrunatne wypustki (zwane też „krwistym proszkiem”). Grubość bulwy: około 40 centymetrów, długość macek: do 8 metrów, grubość macki: do 5 centymetrów, długość życia: do 20 lat, rozmnażają się w wieku 6 lat. —Powiedziała na wstępie profesor Sprout. Na szczęście udało mi się wszystko zanotować.
 —Dzisiaj będziemy obcinać liście tentakuli, są one potrzebne profesorowi Slughornowi do lekcji, więc postarajcie się ich nie uszkodzić. Nałóżcie rękawice ochronne i uważajcie, rośliny te potrafią być niebezpieczne. —Dodała.
            Dzięki Bogu obyło się bez wypadków, no może tentakula wyrwała jednej Puchonce trochę włosów, ale nic więcej. Ja oberwałam od roślinki parę razy, jednak tylko w rękawice ochronne, więc nic mi się nie stało. Po zielarstwie całą grupą udaliśmy się na dwie godziny OPCMu, który, jak może pamiętacie mamy ze Slytherinem. Profesor Amelia Traitor[v][V] wpuściła nas do klasy i poleciła usiąść w ławkach.
—Dzisiaj zajmiemy się zaklęciami obronnymi i chroniącymi, a także wszelkiego rodzaju zaklęciami uniemożliwiającymi odnalezienie jakiegoś obiektu, albo naniesienie go na mapę. Czy ktoś z was jest w stanie wymienić mi jedno z tych zaklęć?
            Podniosłam rękę do góry tak, jak i Remus, Emilie, Monic, Severus i paru innych Ślizgonów. Traitor poprosiła Lupina o odpowiedź.
—No to tak… Najbardziej znanym zaklęciem obronnym jest Protego. Na krótko tworzy ono magiczną barierę, która chroni rzucającego czar zarówno przed zaklęciami jak i przed innymi przedmiotami. Działa na zwykłe uroki, ale nie na Zaklęcia Niewybaczalne. Modyfikacjami tego zaklęcia są Protego Totalum oraz Protego Horriblisus. Protego Horriblisus jest to prawdopodobnie najsilniejsze zaklęcie ochronne. Zaś Protego Totalum sprawia, że dany obszar jest trudny do wykrycia. Inne zaklęcia chroniące to Cave Inimicum, Salvio Hexia i Repello Mugoletum. Zaklęcie Cave Inimicum wyczarowuje barierę, która sygnalizuje pojawienie się w okolicy innych osób, Repello Mugoletum sprawia, że mugole nie widzą danego obiektu, a Salvio Hexia ochrania miejsce, w którym ktoś przebywa. —Remus, jak zwykle wymienił wszystko, co można było.
—Bardzo dobrze panie Lupin, trzydzieści punktów dla Gryffindoru. —Pochwaliła Lunatyka nauczycielka. — Czy znacie jeszcze jakieś zaklęcia tego typu?
            Tym razem w górę uniosła się tylko ręka Severusa, no tak on zawsze wie wszystko na tych zajęciach. Profesorka udzieliła mu głosu.
—Jest jeszcze Zaklęcie Fideliusa. Jest ono całkowicie niewerbalne i bardzo złożone, dochodzi przy do zdeponowania tajemnicy w duszy żywego człowieka. Informacja zostaje ukryta w wybranej osobie, nazywanej Strażnikiem Tajemnicy, więc nie można jej odnaleźć, chyba że sam Strażnik Tajemnicy zechce ją wyjawić, inaczej pozostaje niedostępna, nie da się jej wydobyć za pomocą Imperiusa bądź Veritaserum. Skutkiem tego zaklęcia jest np. to, iż nikt, komu przez Strażnika Tajemnicy nie wyjawiono tajemnicy, nie mógł znaleźć ludzi, którzy się ukrywali. Zostało jeszcze Zaklęcie Nienanoszalności, jego inkantacja brzmi Indeprehensus[vi][VI] powoduje, że nie można nanieść danego obszaru na mapę.
—Bardzo dobrze Panie Snape, dwadzieścia pięć punktów dla Slytherinu. To są wszystkie zaklęcia, o których powinniście wiedzieć na waszym poziomie, jednak przy zaklęciu Fideliusa i Nienanoszalności, będzie to tylko i wyłącznie wiedza teoretyczna. Teraz proszę dobrać się w pary i przećwiczyć tarcze obronną Protego. Jedna osoba z pary rzuca niegroźny urok, jak Tarantallegra[vii][VII], czy Rictusempra[viii][VIII], a druga stara się odeprzeć atak. Powtarzam jeszcze raz. Macie rzucać niegroźne zaklęcia.
            Byłam w parze z Emilie. Zanim udało mi się odeprzeć zaklęcie zostałam trafiona parę razy Tarantallegrą, więc trochę bolą mnie nogi, za to Emi chyba brzuch od śmiechu, przez tą Rictusemprę. Na szczęście obyło się bez kłopotów. Huncwocie nie ciskali zaklęciami w uczniów Slytherinu, wiec nauczycielka nie miała powodów do złości. W sumie to była całkiem udana lekcja.
            Po zajęciach poszliśmy na obiad. Po drodze zaczepiła nas profesor od astronomii oznajmiając, ze dzisiejsze zajęcia są odwołane, bo musi pilnie wyjechać, jakieś kłopoty rodzinne, czy co. Oczywiście cały dom zareagował na to bardzo optymistycznie. Huncwoci zaproponowali nawet imprezę powitalną dla dziewczyn, co zostało przyjęte z wielkim entuzjazmem. W końcu dawno nie było imprezy, a do następnego meczu jeszcze trochę czasu. Obiad minął w miłej atmosferze, tym razem chłopacy wypytywali dziewczyny o ich szkołę. Jako że Emi opowiedziała mi już wszystko, to pogrążyłam się we własnych myślach. Po chwili poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Podskoczyłam, nagle wyrwana z rozmyślań. Odwróciłam się i ujrzałam uśmiechniętą twarz Dave’a.
—Cześć Lily. Mam do ciebie małą prośbę…—Spojrzałam na niego wyczekująco, oczekując kontynuacji. —Słyszałem, że jesteś bardzo dobra z eliksirów. Ja mam w tym roku owutemy, a mam lekkie problemy z przypomnieniem sobie eliksirów omawianych na samym początku nauki. Czy mogłabyś mi pomóc?
            W odpowiedzi uśmiechnęłam się promiennie i pokiwałam głową, w końcu eliksiry to mój ulubiony przedmiot, a Chook to świetny przyjaciel, więc dlaczego mu niby nie pomóc?
—Świetnie. Będę na ciebie czekał o siedemnastej nad jeziorem.
—OK.
            Na szczęście jeszcze nie jest zimno. Co prawda jest już listopad, ale temperatura utrzymuje się w okolicy 17 stopni, więc można siedzieć na dworze. Poza tym wystarczy proste zaklęcie i po kłopocie. Spojrzałam na zegarek. Była już piętnasta, więc zaciągnęłam dziewczyny do pokoju, żeby pomogły mi się przygotować. Niby to tylko cos a’la korepetycje, ale z chłopakiem, który jest zdecydowanie bardzo przystojny, więc trzeba jakoś wyglądać. Po dłuższych przygotowaniach w końcu zdecydowałyśmy się na jeden strój całkiem zwyczajny, ale wyglądałam ładnie, kolor koszulki pasował mi do oczu. Zabrałam ze sobą
—Cześć Dave. —Przywitałam się.
—Hej.
—To, co, od czego zaczynamy?
            Eliksirami zajmowaliśmy się raptem godzinę. Okazało się, że Dave doskonale wszystko pamięta. A dziewczyny mówiły, że lekcje to tylko pretekst, trzeba było ich słuchać i lepiej się ubrać. Niestety moje ubrania były za lekkie, więc po chwili zaczęłam drżeć z zimna. Chook spojrzał na mnie, w jego oczach pojawiła się swego rodzaju satysfakcja. Ściągnął kurtkę i narzucił mi ją na ramiona. Po czym spytał:
—Lepiej?
—Tak, dziękuję. Następnym razem ubiorę się cieplej.
            Kiedy usłyszał słowa następnym razem w jego oczach pojawiła się radość ciepło i coś jeszcze. W podobny sposób czasami patrzył na mnie Potter, ale z Dave’m to, co innego. Niby jest dla mnie tylko kolegą, ale czuję, że mogłabym się w nim zakochać. Podczas tych rozmyślań całkowicie nieświadomie oparłam się o chłopaka, on tylko przyciągnął mnie do siebie, tak żeby było mi wygodniej. Nie widziałam w tym nic złego, w końcu ile razy opierałam się na Syriuszu, czy Remusie. Po chwili spojrzałam na zegarek, zauważając, że jest już dziewiętnasta. Za godzinę zaczyna się impreza, a ja muszę się jeszcze przebrać. Podniosłam się i szepnęłam:
—Dave… Muszę już iść, przygotować się do imprezy.
—Rozumiem Lily. Mam pytanie. Czy coś może kiedyś z tego być? Czy ty coś do mnie czujesz? —Spojrzałam na niego. Naprawdę oczekiwał odpowiedzi. Patrzył na mnie błagalnie.
—Nie wiem. Jak na razie jesteś dla mnie tylko przyjacielem, ale kto wie? Musisz mi dać trochę czasu. Nie zdążyłam się jeszcze oswoić ze wszystkim po tym wypadku. Jesteś w stanie zaczekać kilka tygodni? —Popatrzyłam na chłopaka. Po jego oczach widziałam, że oczekiwał innej odpowiedzi, ale to, co powiedziałam go nie zraniło. Poza tym nie kłamałam. Może cos kiedyś z tego wyjdzie?
—Dobrze Lily. Rozumiem. Wiedz, że będę czekał tak długo, jak trzeba. —Odpowiedział uśmiechając się do mnie.
            Zadowolona udałam się do dormitorium, nie wiedziałam tylko, że ktoś od jakiegoś czasu mnie obserwował.

ZMIANA NA PERSPEKTYWĘ JAMESA.

            Patrzyłem jak ten baran prosi moją Lilkę o pomoc. Oczywiście zamierzałem ich śledzić. Patrzyłem na nich przez cały czas, który spędzili nad jeziorem. Miałem ochotę wydrapać mu oczy. Szczególnie wtedy, kiedy dał Lily swoją kurtkę. Ale gdy ujrzałem, jak ona się o niego opiera, a on ją przytula i głaszczę po włosach, to nie wytrzymałem. Uciekłem stamtąd. Wiedziałem po prostu wiedziałem, że moja ukochana jest z tym palantem. Biegnąc nie zauważyłem jakiejś dziewczyny. Wpadłem na nią z całym impetem. Spojrzałem na nią. Była to Monic. Ta piękna Francuzka. Co mi tam. Lily wolno, a mi niby nie? Podałem dziewczynie rękę pomagając jej się podnieść i zapytałem z miłym uśmiechem:
—Może w ramach rekompensaty zgodziłabyś się towarzyszyć mi na dzisiejszej imprezie?
—Jasne James. Czemu nie?
—To widzimy się o 19: 55 przy schodach do dormitorium dziewcząt. —Dodałem na odchodne.
Fajnie, że Monic się zgodziła. Jest bardzo ładna. Może uda mi się wzbudzić zazdrość Rudej. STOP. Tej myśli nie było. Miałem sobie dać z nią spokój i traktować ją niczym inne koleżanki, jak np. Ann i Dorcas. Oby mi się udało. Wpadłem do PW, gdzie Remu zaciągnął mnie do pomocy przy przygotowywaniu imprezy. Skończyliśmy dwadzieścia minut przed czasem, więc pobiegłem do dormitorium się przebrać, po czym udałem się na umówione miejsce spotkania. Dziewczyna pojawiła się na czas.
—Pięknie wyglądasz. —Skomplementowałem ją. Podałem jej ramię i razem udaliśmy się na imprezę.
            Wszyscy już tam byli. Część osób siedziała na fotelach, ale większość szalała na parkiecie, na który zresztą od razu wciągnęła mnie Monic. Nie, żebym się opierał. Nigdy w życiu. Tańczyliśmy do późna. Około 23 zdecydowaliśmy się coś ogłosić. Wszedłem na stół, wziąłem od Lunia mikrofon(nie wiem skąd go wziął, więc nie pytajcie)
—Jesteście zadowoleni z imprezy?! —Spytałem głośno.
—TAK! —Wrzasnęli wszyscy obecni.
—Jak pewnie wiecie ta impreza jest na cześć naszych nowych koleżanek: Monic, Emilie i Edith. Zapraszam je tutaj. —Zobaczyłem, jak Lily opiera się głową o ramię Dave’a i w mojej głowie wykwitł pewien plan. Kiedy dziewczyny weszły na scenę i się przedstawiły, przyciągnąłem do siebie Monic i pocałowałem ją. Dziewczyna odpowiedziała na to entuzjastycznie, zarzucając mi ręce na szyje. Gdy oderwaliśmy się od siebie spytałem:
—Monic… czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją dziewczyną? —Monia kiwnęła głową i jeszcze raz mnie pocałowała. Kątem oka zauważyłem, jak Lily odwraca się do Dave’a, coś do niego mówi, a on podnosi ją i obkręca dokoła, po czym całuje.
            Gdy impreza się skończyła mieliśmy już dwie nowe pary. Ja i Moni oraz Lily i Dave. Pożegnałem się ze swoją dziewczyną i poszedłem do dormitorium, gdzie naskoczył na mnie Remus:
—Co ty idioto robisz?
—Z tego, co wiem to nic złego. Kocham Monic.
—Kochasz, kochasz—Zaskrzeczał Łapa. — A co z Rudą?
—Przecież ona od dłuższego czasu jest z Dave’m. Widziałem ich nad jeziorem.
—Ja też. Pytałem się potem Dave’a, czy coś między nimi jest, ale powiedział, że Lily poprosiła go o czas!
            Słowa Lunatyka mnie zszokowały. Zdołałem tylko wykrztusić:
—Serio?
—Serio, serio.






[I] Przyjęłam wersję filmową, czyli Beauxbatons, jako szkoły żeńskiej, bo w książce była ukazana, jako szkoła koedukacyjna.

[II] Połączenie dwóch słów bellum to po łacinie wojna, a deus bóg. Nie wiem, skąd ten pomysł, ale wpadł do głowy i został, więc w rozdziel też zostanie. Jakby, co to wymysł mojej durnej wyobraźni i słownika.

[III] Tym razem wersja książkowa, w filmie jest to ozdobna litera B.

[IV] Jakby, co stopa to około 30, 48 cm, wiec 2 stopy to trochę ponad 2 strony A4 (długość to 29,7 cm)

[V] Nie wiem, czy już pisałam, ale nie jestem pewna, czy znaczenie jej nazwiska będzie miało jakiś głębszy sens w tym opowiadaniu(traitor to po angielsku zdrajca, dla nieznających języka)

[VI] Po łacinie niewykryty. Ani w książkach, ani w filmach nie pojawiła się inkantacja tego zaklęcia, więc pozwoliłam sobie na inwencję twórczą.

[VII] Służy do zmuszania przeciwnika do niekontrolowanych pląsów nóg.

[VIII] Zaklęcie zniewalającej łaskotki.

4 komentarze:

  1. A jacie nieźle nieźle się robi ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. James, ty idioto... Czego ja tak przeżywam to wszystko._.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jesteś osobą uczuciową tak jak nauczyciel od zaklęć? ;)

      Usuń
  3. James był takim idiotą ;-; Trudno... zmieni się ;)

    OdpowiedzUsuń