piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział 45 „Po burzy zawsze wychodzi słońce”



Powód, dla którego James pobiegł do lasu został wymyślony przez Adę, ja go tylko wplotłam w resztę opowieści. Cała reszta jest mojego autorstwa. Nowy rozdział po 16.08, wtedy wracam z Bułgarii, wtedy też nadrobię zaległości na waszych blogach. Za błędy przepraszam, Ady nie ma i nie miał mi, kto sprawdzić. Pozdrawiam i zapraszam do komentowania. 
Asia
                W poprzednim rozdziale
- A właśnie! Ktoś może wie, co dzisiaj strzeliło Rogasiowi do tego pustego łba? – spytała Dor przeżuwając tosty z serem.
Nikt nic nie wiedział, wszyscy spojrzeli wyczekująco w moją stronę. W końcu któreś z nas musiało coś wiedzieć, cholera padło na mnie. Lecz mimo presji przyjaciół nie odezwałam się ani słowem. Po prostu posłałam im tak dobrze znany uśmiech i wszystko było już jasne.

W każdym bądź razie miałam nadzieję, że było jasne. Jednak jestem niemalże na sto procent pewna, że moim przyjaciółkom taka odpowiedź nie wystarczyła i dzisiaj wieczorem zażądają ode mnie pełnej i przede wszystkim słownej odpowiedzi. Ale najpierw sama muszę się dowiedzieć, o co dokładnie chodziło Jamesowi. Bo prawdę mówiąc nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ni z tego ni z owego zerwał się z miejsca i pobiegł do Zakazanego Lasu. A wiesz, że ja też nie? Jakoś mnie to nie dziwi, a tak a’ propos to dawno cię nie słyszałam.  Bo co raz trudniej mi się do ciebie dopchać. W sensie mówiłam, ale chyba mnie nie było słychać. Tak to przecież działa u większości ludzi – sumienie sobie gada, a oni nic, tylko dalej swoje. Docierają do nich nasze słowa dopiero po fakcie i wtedy czynią prawdziwe spustoszenie. Bo przecież sumienia nie da się umyć, ewentualnie jedynie zagłuszyć, ale w końcu dojdzie do głosu. A co ciebie tak wzięło nagle na filozofowanie? A nic, tylko mam niejasne przeczucie, że niedługo będziemy musiały się pożegnać. Super! Ej! No dobra, będzie mi ciebie trochę brakowało. Wzajemnie. Do usłyszenia.
Nie kłamałam. Serio będę tęsknić za gderaniem mojego sumienia. Może dlatego, że mogłam się z nim bezkarnie kłócić? Chciałam kontynuować swoje ciche przemyślenia, jednak moje zamyślenie najwidoczniej trwało za długo, bowiem Ann zaczęła delikatnie mną potrząsać i pytać:
- Lily, wszystko w porządku?
- Jasne, tylko się zamyśliłam – Widząc zmartwione twarze moich przyjaciół dodałam jeszcze, starając się brzmieć szczerze – Wszystko jest w jak najlepszym porządku, nie musicie się martwić. Naprawdę. – Aby dodać swoim słowom wiarygodności uśmiechnęłam się radośnie.
            Pewność w moim głosie i uśmiech zdawały się uspokoić moich przyjaciół, więc jeszcze tylko przez moment patrzyli na mnie z troską w oczach, po czym powrócili do poprzedniej rozmowy, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie chcę ich martwić. Przejdzie mi. Raczej później niż prędzej, ale przejdzie. W końcu czas leczy rany. Albo po prostu przyzwyczaja do bólu. Przemknęło mi przez głowę. Może to i prawda. Najważniejsze jednak, że kiedyś nauczę się z tym żyć. Może za tydzień, może za rok, a może za dziesięć lat, ale kiedyś na pewno.
            Ta myśl trochę mnie pocieszyła, więc przywdziałam na twarz blady uśmiech, oznajmiłam przyjaciołom, że muszę się pouczyć, po czym udałam się do biblioteki, wciąż czując ich podążające za mną jak cień zmartwienie.
            Kiedy dotarłam na miejsce, od razu udałam się w kierunku półek z książkami, które miały umożliwić porządne przygotowanie do SUMów. Miałam zamiar trochę się pouczyć. W końcu zaniedbywałam to przez cały rok, więc wypadałoby wziąć się wreszcie do roboty.
            Najpierw zabrałam się za powtarzanie Eliksirów. To mój ulubiony przedmiot, więc najłatwiej powinien mi wejść do głowy. Jednak moje nadzieje okazały się płonne, po prostu nie mogłam się na niczym skupić. Czytany tekst przelatywał mi przez umysł nie zostawiając w nim żadnego śladu. Gdyby ktoś się mnie spytał, jak brzmiało zdanie, które przed chwilą przeczytałam, czy chociażby, co w nim było, to prawdopodobnie nie umiałbym odpowiedzieć.
            W pewnym momencie usłyszałam, że ktoś odsuwa krzesło przy stoliku, przy którym siedział i dosiada się do mnie. Podniosłam głowę znad książki, wiedząc, że skoro nie usłyszałam pytanie „Mogę się dosiąść?”, to jest to ktoś, kto o to pytać się nie musi. Jak się okazało przeczucie mnie nie zawiodło, bowiem już po chwili zobaczyłam Severusa, który spojrzał szybko na tytuł czytanej przeze mnie książki, po czym spytał:
- Przygotowania do SUMów, jak widzę, idą pełną parą?
- No tak, ale właściwie to nie dociera do mnie to, co czytam. – Kiedy ujrzałam zmartwioną minę przyjaciela dodałam – Martwię się o Dave’a. On może tego nie przeżyć.
- Trzeba być dobrej myśli, Lily. Na pewno nic mu nie będzie – odparł Sev, uśmiechając się pocieszająco.
- Pewnie masz rację, tylko tak jakoś…
- Nie możesz myśleć o niczym innym? – spytał chłopak ze zrozumieniem.
- Skąd wiedziałeś? – Chłopak uśmiechnął się tajemniczo, więc zażądałam – Przyznaj się, umiesz czytać w myślach.
- Nie, ale planuję opanować Oklumencję i Legilimencję. Choć przede wszystkim to pierwsze. Już nawet o tym czytałem. – Trzeba przyznać, że jego odpowiedź trochę mnie zaskoczyła, ale z drugiej strony sądzę, że mógłby być dobry w magii umysłu. Z tym jego opanowaniem…
- Czasami mnie trochę przerażasz – odparłam uśmiechając się do niego.
- Nie dramatyzuj. Po prostu uważam, że to może mi się przydać w przyszłości. Nie chciałbym, aby ludzie grzebali w mojej głowie – odpowiedział chłopak, uśmiechając się cierpko przy ostatnich słowach.
- W tym przypadku nie mogę nie przyznać ci racji, ale po co w takim razie ta Legilimencja?
 - Profilaktycznie, Lil, profilaktycznie. A o tego, jak mu tam było, Chooka to się nie martw, skoro przeżył do dziś, przeżyje tak w ogóle.
- Mam taką nadzieję. Przy okazji… Uważaj na siebie. Wiele osób zirytował fakt, że nikomu ze Slytherinu nic się nie stało.
- Będę się pilnował, żeby ci kolejnych zmartwień nie dokładać. Jednak przyznaj, że takie rozumowanie jest trochę bezsensu. Fakt, że żaden ze Ślizgonów nie ucierpiał nie oznacza, że wszyscy są sprzymierzeńcami Sama –Wiesz–Kogo. O popatrz np. na mnie.
- Sev, ty jak na Ślizgona i tak się dziwnie zachowujesz, bo zadajesz się ze mną, a jestem nie tylko Gryfonką, ale i mugolaczką.
- Przecież wiem, za to ty zdajesz sobie mam nadzieję sprawę, że mnie to nie obchodzi? – spytał.
- Oczywiście, że tak. Mam tylko nadzieję, że ludzie, z którymi się zadajesz tego nie zmienią. Oni mi się nie podobają, są źli, Sev. Nie wiesz, co Mulciber próbował zrobić Mary McDonald?  Oczywiście, że wiesz. To była Czarna Magia, Severusie.
- Twoi znajomi też nie są święci. O, taki Lupin, znika, co miesiąc, niby ma chorą matkę, ale ja tam swoje wiem. A Potter i Black? Jeden gwiazdor i idiota, który znęca się nad słabszymi, popisuje się, a w międzyczasie cię podrywa, a drugi mu w tym sekunduje – odparł gniewnie chłopak.
- Wiem, że James Potter czasami, jak np. w momentach, o których wspomniałeś, zachowuje się jak palant, ale przez resztę czasu jest w porządku. Syriusz zresztą też. A o Remusie złego słowa powiedzieć się nie da i doskonale o tym wiesz – stwierdziłam stanowczo, po czym dodałam – A Ślizgoni, z którymi się zadajesz są naprawdę źli, Sev. Pamiętaj, że mi obiecałeś, że zawsze będziemy się przyjaźnić. – Po tych słowach pogroziłam mu lekko palcem.
            Chłopak pokiwał głową, jednak wydaje mi się, że przestał mnie słuchać, gdy oznajmiłam, że James czasami zachowuje się jak idiota. W każdym razie nie miałam czasu dłużej tego roztrząsać, bowiem do naszego stolika podeszła bibliotekarka i oznajmiła:
- Za pół godziny cisza nocna, oboje marsz do swoich dormitoriów.
            Słysząc to oboje podnieśliśmy się z krzeseł, po czym pożegnaliśmy się szybko i każde z nas poszło w swoją stronę. Miałam nadzieję, że do mojego przyjaciela dotarło to, co próbowałam mu przekazać, czyli, że ma nie poddać się wpływowi grupy. Nadzieja matką głupich. Ale matka swe dzieci kocha i im pomaga, więc z łaski swojej bądź cicho i nie dołuj mnie jeszcze bardziej. Jak będę chciała i dobry humor miała.
            Prowadząc tą jakże udaną konwersację dotarłam do portretu Grubej Damy, wymamrotałam cicho hasło:
- Rogogon Węgierski.
            A następnie weszłam do wieży Gryffindoru. Rozejrzałam się po salonie, a gdy ani przy kominku, ani na fotelach nie zauważyłam sowich znajomych postanowiłam udać się do dormitorium. Jednak, gdy przechodząc obok pokoju Huncwotów usłyszałam podniesione głosy, nie mogłam nie sprawdzić, o co im poszło tym razem.
            Wobec tego na paluszkach podeszłam do drzwi i przyłożyłam do nich ucho. Jak się okazało głosy należały do Jamesa i Łapy.
- Ty nic nie rozumiesz! – wrzasnął ten pierwszy.
- A ty nie próbujesz, wcale, mi tego jakoś logicznie wytłumaczyć!
- Niby, czego?!
- Tego, dlaczego to ni z tego ni z owego pobiegłeś wtedy do Zakazanego Lasu! – odkrzyknął Syriusz.
- A… To tobie o to chodzi. – Tym razem Rogacz mówił znacznie ciszej, więc musiałam wytężyć słuch.
- A ty myślałeś, że o co?
- Sam już nie wiem. Ale wracając do twojego pytania to… - W głosie Pottera słychać było lekkie zakłopotanie.
- No… - ponaglił go łagodnie Syriusz.
- Wtedy, kiedy poszedłem pomóc Lilce się ubrać, to prawie się pocałowaliśmy, jednak Peter wpadł tam spytać się o coś i nam przeszkodził.
- Wiesz… Ja jakoś nie widzę związku – odparł zaskoczony Syriusz.
            Tak szczerze to ja też nie. Przemknęło mi przez głowę.
- A ja tak! – James podniósł lekko głos. Najwidoczniej był już trochę zdenerwowany. – Ona była taka bezbronna i tak bardzo potrzebowała towarzystwa drugiej osoby, a aj to wykorzystałem! Teraz już rozumiesz? – Ostatnie zdanie chłopak wypowiedział znacznie ciszej.
            Na to Syriusz nie miał odpowiedzi. Ja zresztą też nie. Prawdę mówiąc nie podchodziłam do tego w taki sposób jak on. O nic James nie obwiniałam i nie zamierzam zacząć. Jakbym nie chciała go wtedy pocałować, to bym go uderzyła w twarz i tyle. Nie potrzebnie się chłopak obwinia. Muszę z nim jutro porozmawiać. Zdecydowanie.
            Odchodząc od drzwi usłyszałam jeszcze słowa Remusa, który co prawda nie wtrącał się w poprzednią dyskusję, ale teraz stwierdził cicho:
- Ja to widzę zupełnie inaczej, James.
            Gdy otworzyłam drzwi dormitorium, musiałam parę razy zamrugać i przetrzeć oczy. To, co widziałam, było jak cud. Rzeczy Dorcas leżały poukładane i nie zajmowały każdej wolnej przestrzeni pokoju. Spojrzałam pytająco na rozłożoną, na swoim łóżku Dor, która tylko powiedziała:
- Na mnie nie patrz. To jej sprawka. – W tym momencie wskazała ręką na Ann, a świat znów nabrał sensu.
            Pokiwałam głową ze zrozumieniem, po czym podeszłam do swojego łóżka i usiadłam na nim ciężko. Po chwili jednak podniosłam głowę i spytałam:
- Zakładam, że ciekawość aż was zżera i chcecie się mnie zapytać, czy wiem, dlaczego James wyleciał z błoni jak poparzony?
            Gdy dziewczyny entuzjastycznie pokiwały głowami, cicho opowiedziałam im o tym, co wydarzyło się między mną, a Jamesem w dormitorium oraz o tym, co podsłuchałam przed momentem. Gdy skończyłam, przyjaciółki wpatrywały się we mnie lekko oszołomione.
- Chcesz powiedzieć, że całowałaś się, albo prawie całowałaś, z Potterem? – spytała Ann.
- Aha – odparłam.
- Z własnej woli? – Tym razem pytała Dor.
- Tak.
- Musisz z nim pogadać, chyba niepotrzebnie się obwinia – oznajmiły dziewczyny równocześnie.
- Macie rację. Zrobię to jutro. A teraz mi wybaczcie, jestem zmęczona, chciałabym się położyć. – Następnie przesłałam im wymuszony uśmiech.
Nie był on prawdziwy, bowiem uśmiech jest najprawdziwszym, kiedy jednocześnie uśmiechają się oczy*, a moje pozostały smutne.
Przed snem przemknęło mi jeszcze przez myśl, że jest taka granica cierpienia, za którą zaczyna się pogodny uśmiechem**. Zdaje się, że właśnie ją przekroczyłam. W tak krótkim czasie zdążyłam rozstać się z chłopakiem, widzieć śmierć wielu ludzi i stracić pewność, że mój były chłopak dożyje jutra. Dobijające, ale chyba mogło być gorzej.
Zanim zasnęłam usłyszałem jeszcze szeptaną rozmowę moich przyjaciółek.
- Lily, chyba wie, że jej uśmiechy nikogo nie przekonują, prawda? – spytała Ann.
- Pewnie wie. W jej oczach jest zbyt dużo bólu, by uśmiech był szczery, ale ona pewnie nie chce nas martwić swoim problemami. Możemy tylko być przy niej i pocieszać ją.
            Gdy słowa Dorcas do końca przebrzmiały w powietrzu ogarnęła mnie niespotykana senność i prędko zasnęłam.
            Przez całą noc dręczyły mnie koszmary. Było w nich pełno ognia, niemalże wszystko płonęło. Domy, ludzie, zwierzęta, rośliny, mosty, dosłownie wszystko. Ja też. Gdy się obudziłam nadal czułam ten przerażający ból.
            Na szczęście spałam dosyć długo, bo tuż po mnie obudziły się dziewczyny i już chwilę później całą paczką zmierzaliśmy na śniadanie. Przechodząc obok Jamesa zauważyłam, że ma on dosyć niepewną minę, postanowiłam porozmawiać z nim zaraz po posiłku.
            W trakcie jedzenia nie rozmawialiśmy zbyt dużo. W gruncie rzeczy tylko o tym, że w południe po raz kolejny wybieramy się do Hogsmeade. Co prawda nie za wiele mogłam tam zdziałać, ale postanowiłam pójść z przyjaciółmi, a nuż będę w stanie coś pomóc? Jeśli nie, to chociaż dotrzymam im towarzystwa.
            Przez to zamyślenie ledwo zauważyłam, że James ma zamiar wstać od stołu. Powiedziałam, więc szybko:
- Potter, poczekaj idę z tobą.
            Po czym nie czekając na odpowiedź złapałam go za rękę i wyciągnęłam z wielkiej Sali, a następnie zaprowadziłam go do jakiejś pustej klasy, odwróciłam się do niego i oznajmiłam:
- Musimy porozmawiać.
- Te słowa zawsze oznaczają kłopoty. Czy jestem w tarapatach? – spytał niepewnie chłopak, przejeżdżając ręką po włosach.
- To zależy… Powiedz mi, proszę, dlaczego wtedy uciekłeś do Zakazanego Lasu i jaki to ma związek z tym co zaszło między nami w dormitorium.
- Nie wiem, o czym mówisz – odparł chłopak. Po jego minie było widać, że cała ta sytuacja naprawdę go stresuje.
- James… - wyszeptałam łagodnie, wpatrując się w niego błagalnie – Nie kłam. Podsłuchałam was wczoraj.
- Ech… Bardzo jesteś na mnie wściekła? – spytał chłopak zdenerwowany.
- Za co? James naprawdę nie musisz się obwiniać, gdybym nie chciała, żebyś mnie pocałował, to wiesz zauważyłbyś to – odpowiedziałam cicho.
- Ale przecież wykorzystałem sytuację.
- A mi to nie przeszkadza. Nie jestem na ciebie zła. Serio – Uśmiechnęłam się do niego, mając nadzieję, że to go pocieszy, ale tak się nie stało.
- Lily… Nie obraź się, ale nie powinnaś uśmiechać się w taki sposób.
- W jaki? – spytałam zdezorientowana. Uśmiechałam się, w końcu, normalnie.
- Uśmiech nie sięga twoich oczu. A kontrast pomiędzy widocznym w nich smutkiem, a pogodnym uśmiechem na twoich ustach sprawia, że twój uśmiech jest gorszy niż łzy.
- Postaram się. A teraz wybacz, ale muszę lecieć, chcę jeszcze przed wyjściem zajrzeć do Skrzydła Szpitalnego.
            Chłopak spojrzał na mnie ze zrozumieniem, po czym przytulił mnie mocno do siebie i wyszeptał:
- Nic mu nie będzie, Lily. To silny chłopak, poza tym bohaterowie tak łatwo nie umierają.
            Kiedy usłyszałam jego słowa w moich oczach zalśniły łzy. Uścisnęłam Jamesa mocno, po czym wyplątałam się z jego objęć, pocałowałam go w policzek szepcząc „dziękuję” i wyszłam z sali.
            Dotarcie do Skrzydła zajęło mi kilkanaście minut, gdy otworzyłam drzwi pielęgniarka przywitała mnie krótkim:
- Dzień dobry, panno Evans.
- Dzień dobry. Czy mogę go zobaczyć? – spytałam błagalnie. Nie mówiłam, o kogo chodzi. Ona wiedziała.
- W gruncie rzeczy nie powinnam cię tam wpuszczać. Pan Chook musi odpoczywać. Ale myślę, że pozwolę ci tam wejść na chwilę, jednak nie rozgłaszaj tego, bo zleci się tu więcej ludzi. – Pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie lekko, po czym zaprowadziła mnie do sali, w której stało tylko jedno łóżko.
- Bardzo pani dziękuję – wyszeptałam, siadając na krześle koło łóżka chłopaka.
            Wpatrując się w ścianę, usłyszałam jak pani Pomfrey odchodzi, zostawiając mnie sam na sam z nieprzytomnym chłopakiem.
            Zanim spojrzałam na twarz przyjaciela, rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu. Było białe i wysterylizowane. Pojedyncze okno zazwyczaj pewnie wpuszczało do środka promienie słońca, jednak teraz widać przez nie było tylko ulewną burzę i uderzające od czasu pioruny. Przez moment poczułam się tak, jakby pogoda odzwierciedlała chaos panujący w moim sercu i umyśle.
            Nie mogłam zmusić się do spojrzenia na Dave’a. Bałam się tego, co zobaczę. A jeśli ujrzę śmierć? A jeśli będę pewna, że on nie dożyje jutra? Co wtedy? Jak będę mogła żyć bez niego, bez jego uśmiechu i obecności? Nie byliśmy już razem, ale nie wyobrażałam sobie życia w świecie, w którym jego nie ma. Stanowił ważną część mojego życia, był moją pierwszą, ale nie ostatnią miłością.
            Wreszcie przełamałam swój strach i spojrzałam na chłopaka. Wyglądał blado i mizernie, ale poza tym nic się nie zmieniło. Dalej był przystojny, dobrze zbudowany, tylko jego włosy straciły blask. Jednak jego klatka piersiowa poruszała się miarowo, a usta raz na kilkanaście minut szeptały moje imię. Po oparzeniach nie pozostał nawet ślad, a Dave wyglądał lepiej niż w dniu napadu.
            Nagle moje serce odżyło. On może wyzdrowieć i żyć dalej sowim życiem. Nie musi umierać. Moje oczy wypełniły się radością i nareszcie zrozumiałam, że moi przyjaciele mieli racje on może wyzdrowieć. Ja po prostu muszę w to wierzyć.
            Jeszcze przez moment wpatrywałam się w twarz chłopaka i głaskałam go po włosach. Po chwili poczułam rękę na ramieniu. Odwróciłam się i zauważyłam stojącą za mną pielęgniarkę. Powiedziała ona cicho:
- Bohaterowie umierają, ale nie pod moim okiem, panno Evans. Chłopak na pewno wyzdrowieje. A teraz przepraszam, muszę się zająć pacjentem. Pani z kolei może już zdjąć te bandaże. Ręce na pewno się zagoiły. – Gdy zrobiłam, co kazała, ujrzałam swoje wyleczone już dłonie. – W takim razie może pani iść pomóc przyjaciołom – dodała kobieta wesoło i delikatnie wyprowadziła mnie z salki.
            Szybko wyszłam ze Skrzydła Szpitalnego i udałam się w kierunku błoni. Moje serce przepełniała radość. Dave wyzdrowieje! Krzyczał mój umysł. Szłam sprężystym krokiem i uśmiechałam się do wszystkich napotkanych osób. Gdy dotarłam na miejsce zauważyłam, że przestało padać i burza się skończyła, a przez chmury delikatnie wyglądało słońce.
            No, tak… Przecież po burzy zawsze wychodzi słońce.

* Jan Twardowski
** Czesław Miłosz

4 komentarze:

  1. Ech, chciałam skomentować już wczoraj, ale telefon coś mi odmawiał posłuszeństwa.
    A więc tak: ogólnie mi się podobało tylko niektóre, pojedyncze wypowiedzi wydawały mi się takie hmm... nieprawdziwe, żeby nie powiedzieć sztuczne. Takie miałam odczucie, ale były to może... 2, góra 4 wypowiedzi na cały rozdział?: p
    Szkoda mi trochę James'a, że się tak niepotrzebnie obwinia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wczoraj przeczytałam rozdział, ale było to stosunkowo pozno, więc już nie komentowałam, aby nie napisac jakiś głupot xD.
    Co do błędów, chyba znalazłam jakiś interpunkcyjny, ale już nie pamiętam, gdzie on był, ale tak to, to chyba nie było takich poważniejszych.
    Gdybym powiedziała, że rozdział mi się nie podoba, bym musiała iść chyba dwa razy do spowiedzi ;D Tak więc, powiem SZCZERZE - rozdział mi się naprawdę podoba, a kiedy była scena z Jamesem normalnie czytałam z wielkim bananem na twarzy ^^. Ada wymyśliła naprawdę świetny powód, dlaczego Rogacz uciekł do lasu... hmm, to było takie... urocze? słodkie?
    Mam nadzieję, że po tej scenie w klasie ich stosunki się nie pogorszą, a nawet polepszą ;D.
    Oo, pojawił się ten fajny głosik ;p. Szkoda, że niedługo on zaniknie, ale cieszę się, ze w ogóle był :).
    No i Dave... szczerze? To mam do niego jakieś takie mieszane uczucia, a właściwie - chyba- jeśli chodzi o tego chłopaka , podzielam myślenie Jamesa Pottera. Nie wiem, dlaczego? Jakoś tak i nawet, jeśli bym nie chciała, to pewno i tak by tak było. Bo ten rozdział z tym...ekhem. bohaterem jest już zamknięty, nie? Oni będą tylko przyjaciółmi...? ;d
    No dobra, tak więc, życzę miłego wypoczynku w Bułgarii i czekam na kolejny rozdział!

    Pozdrawiam ;)

    [przekleta-prawda.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że teraz dopiero komentuję. Rozdział przeczytałam już w dzień dodania, ale nie napisałam żadnego komentarza. Skleroza nie boli. ;)
    Jak moja poprzedniczka uważam, że to co zrobił Potter było bardzo urocze tylko szkoda, że James tak się obwinia, a nie powinien. Szkoda mi Lily, że tak się zmartwia. Mam nadzieję, że koszmary też po jakimś czasie ustąpią. Nigdy jakoś nie przepadałam za Dave'm (pewnie dlatego, że zajmuje zasłużone miejsce Rogacza :D), ale chciałabym, aby było z nim już wszystko w porządku.
    Nie mogę się już doczekać nn. ;)
    Maya

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, James jest taki słodki. To urocze, że tak się o nią martwi. Ech...chciałabym, żeby był z Lily! Szkoda mi jej trochę. Pewnie czuję się strasznie. Dobrze, że się uspokoiła. Mam nadzieję (nadzieja matką głupich, nie?), iż Dave wyzdrowieje, chociaż nigdy go nie lubiłam i chcę, aby się więcej nie pojawiał (ale ja jestem wredna xd)! Dzisiaj krótki komentarz, bo muszę czytać następny rozdział.
    Pozdrawiam i tradycyjnie życzę weny.

    OdpowiedzUsuń