Coś
mi szło pisanie tego rozdziału jak po grudzie. Ale jest. Znowu byłam w Warszawie,
tym razem na parę dni i nie brałam komputera, więc siłą rzeczy nie pisałam,
raczej sobie tylko w głowie rozdział poukładałam. Wczoraj wyjechałam z rodziną,
ale mam komputer i internet, więc postaram się coś napisać. Przepraszam, że
rozdział nie pojawił się do wczoraj, tak jak obiecałam, ale wyjeżdżaliśmy
wcześnie rano i rodzice odłączyli mi internet wieczorem, więc nie mogłam wstawić
rozdziału. Potem 31 sierpnia znowu
wyjeżdżam, 6 września wracam, potem 9-11 września znowu wybywam. Ale postaram
się coś pisać, bo gdy w październiku zacznę studia medyczne to raczej rozdziały
znowu będą się pojawiać raz na kilka miesięcy, bo będę miała na głowie anatomię
i inne gigantyczne przedmioty. To tyle w kwestii technicznej, kończę z moim gadaniem
i zapraszam do czytania. A i wiem, że krótszy niż poprzedni, ale byłam naprawdę
zajęta, a ten rozdział i tak jest dosyć przejściowy. Złączyłabym go z
poprzednim, ale 80 i tak miał 8 stron A4, albo i więcej, nie pamiętam
dokładnie, więc rozbiłam na dwa. Okej, cofam to, właśnie porównałam ilość słów
w tym i poprzednim rozdziale i ten jest dłuższy, miałam po prostu czcionkę
rozmiaru 9… Cóż bywam nieogarnięta. Jeszcze raz przepraszam za opóźnienie.
Pozdrawiam
Asia
Jeśli
mam być szczera to fakt, że poinformowano nas o tym egzaminie z teleportacji
tak późno ma swoje wady i zalety. Przydatny jest fakt, że postresujemy się
tylko jeden dzień, a nie parę tygodni. Z drugiej strony nie mieliśmy czasu, aby
się psychicznie przygotować do tego, jakby nie patrzeć ważnego, testu. No bo na
przygotowanie praktyczne i teoretyczne to nie ma co liczyć. To, co ćwiczyliśmy
w trakcie zajęć musi nam wystarczyć, gdyż jakby nie patrzeć nie możemy się
teleportować nawet po to, żeby poćwiczyć. Chyba, że jest jakiś kurs, o którym
nie wiem. Ale, znowu odbiegam od
rzeczywistości, Lily, kobieto, ogarnij się!
Okej,
skupiamy się na zadaniu, które jest przed nami, nie na myśleniu o tym, dlaczego
dzisiejszy dzień jest do bani, zrozumiano? W końcu to niczego nie zmieni, wyjdzie, jak
wyjdzie, najwyżej się powtórzy egzamin. Nie, żeby jakoś szczególnie chciało mi
się go poprawiać, no ale mogę nie mieć wyboru w tej kwestii… Dobrze, Lily, nie
panikuj. Na zajęciach ci się udawało? Udawało. Instruktor mówił, że nie widzi
powodów, by cię dokształcać, bo szybko załapałaś? Mówił. Więc dlaczego
dramatyzujesz? Okej, rozmawiam sama ze sobą, to źle wróży… Choć jak
powiedziałby ktoś kogo znam złapany w takim przypadku: „Po prostu staram się
konwersować więcej z inteligentnymi ludźmi”. Poza tym, nie przeprowadzam tej
rozmowy na głos, więc chyba nie jest ze mną jeszcze aż tak źle? Prawda?
-
Lily, pobudka, wysiadamy! – krzyknął nagle James tuż obok mojego ucha.
Morgano,
Merlinie i inni tacy, ja mu kiedyś krzywdę za to zrobię! Przecież nie można tak
biednych i niczemu winnych czarownic straszyć! Mogłam dostać zawału, apopleksji,
wylewu albo wszystkich naraz! O właśnie i to jest to, o czym mówiłam.
Dramatyzuję i to zdecydowanie, ale cóż, każdy miewa takie dni. Jestem po prostu
z lekka zdenerwowana, a ten… Huncwot od siedmiu boleści mnie straszy!
-
Och, skarbie, nie złość się – zaczął się tłumaczyć chłopak, najprawdopodobniej
ze względu na moją grobową minę. – Nie reagowałaś na potrząsanie i inne takie,
więc musiałem przedsięwziąć drastyczne środki. Chyba nie chciałabyś przespać
egzaminu z teleportacji? – zaśmiał się James, czochrając moje włosy.
Okej,
tu ma rację. Ale to nie znaczy, że ma mnie doprowadzać do zawału. Albo niszczyć
moją misternie ułożoną fryzurę. Znaczy z tym układaniem moich włosów to można
polemizować. One są dosyć odporne na jakiekolwiek zabiegi fryzjerskie. Ale to
jest mało istotny szczególik. I tak ich psuć nie wolno, bo będzie gorzej niż
zwykle, a wierzcie mi, nie jest to wcale aż tak ciężko osiągnąć. Trochę deszczu
albo wilgoci w powietrzu i BAM, Lily ma afro na głowie. Wierzcie na słowo, nie
jest to ładny widok. Ale mniejsza z tym, chociaż nie! Teleportacja ma ten sam
efekt. Cholera jasna, zapomniałam o tym fakcie. Merlinie, przecież ja się
dzisiaj nie dam rady rozczesać po powrocie do zamku! Tragedia. Ale kwestia
przyzwyczajenia… Zresztą, jeśli James kiedykolwiek mi powie, że moje włosy
pozostawiają wiele do życzenia, to tylko wskażę ręką na to co on nazywa fryzurą
i uznam temat za zakończony.
-
Panie Black, zapraszamy – usłyszałam nagle dobiegający z Sali egzaminacyjnej
głos.
Morgano,
dotarli już do b? Niewiele brakuje to e, w takim przypadku. Ale w przypadkach
wyczytywania alfabetycznie zawsze się cieszę, że nie mam nazwiska ani na a, ani
na z1. Skupmy się jednak na czymś innym, skoro Syriusza wywiało na
egzamin, to oznacza, że nie ma, kto uspokajać Dorcas…
-
Nie zdam, nie zdam, ja na pewno nie zdam – powtarzała uparcie swoją litanię
moja przyjaciółka.
No i
co ja z nią mam?
-
Dor, nie panikuj, to ci nie pomoże – próbował jakoś wpłynąć na dziewczynę
siedzący niedaleko Peter. Czego jak czego, ale pocieszać to on nie potrafi…
-
Dorcas – zaczęłam podchodząc do przyjaciółki. – Nie denerwuj się. Owszem miałaś
kilka negatywnych doświadczeń z teleportacją, ale…
-
Kilka – spytał scenicznym szeptem James, przerywając moją wypowiedź. Już miałam
w jakiś sposób zareagować na widoczny brak taktu mojego chłopaka, ale na
szczęście Remus zajął się tym zamiast mnie. A przynajmniej tak wnioskuję po
cichym „Auć”, które dobiegło mnie od strony Pottera.
-
Zignoruj mojego kochanego idiotę, Dor. A teraz słuchaj dalej – powróciłam do
rozpoczętej wypowiedzi starając się samym tonem głosu uspokoić dziewczynę. –
Jak już mówiłam, to prawda, że przez pewien czas miałaś problemy z
teleportowaniem się poprawnie, ale przecież ostatnio szło ci już bardzo dobrze,
czyż nie? – zapytałam.
Uznałam,
że poczekam chwilę, aż Dorcas zdecyduję się mi odpowiedzieć na pytanie, zanim
będę kontynuować.
-
Sama widzisz – potwierdziłam lekkie kiwnięcie głową przyjaciółki. – Wobec tego
nie masz się czego obawiać, czyż nie? Problemów z teleportacją ci brak,
niestety w tym konkretnym przypadku brakuje ci też wiary w siebie, co jest
wybitnie dziwne, jak na ciebie i dosyć niepokojące – dodałam na koniec z
uśmiechem, starając się rozweselić dziewczynę.
Moje
działania wydawały się przynosić jako takie efekty, ponieważ Dorcas zaprzestała
swej mantry, ba nawet uśmiechnęła się do mnie lekko. Nie ma to jak zdolności
dyplomatyczne, jestem genialna! Gdybym tylko umiała tak racjonalnie przemówić
sobie do rozumu… Bo prawdę mówiąc to samej siebie nie umiem przekonać, że
wszystko będzie dobrze, w tym przypadku racjonalne tłumaczenie nie jest aż
takie skuteczne.
-
Panno Evans, prosimy panią do nas – zawołał egzaminator z wnętrza sali.
Tak
szybko? Sądziłam, że po wejściu Syriusza będę miała więcej niż piętnaście
minut! No cóż, najwidoczniej na szóstym roku jest mniej osób o nazwisku na
literę od B do E niż sądziłam…
Okej,
Lily, weź głęboki oddech i nie panikuj, wszystko będzie dobrze.
Weszłam
do sali egzaminacyjnej przez szeroko otwarte drzwi, które zamknęły się za mną,
pozostawiając po sobie dźwięk zwiastujący koniec moich dni. Dobrze, koniec z
melodramatyzmem. Pokój, w którym miałam zdawać test wyglądał całkowicie
normalnie. Ot całkiem spore pomieszczenie, tak na oko licząc wielkości Wielkiej
Sali, ale w przeciwieństwie do niej prawie całkowicie puste. Jedynymi sprzętami
były trzy drewniane kółka i krzesła dla egzaminatorów. Jeden z nich, ten sam
zresztą, co zawołał mnie z korytarza, przywołał mnie do nich niecierpliwym
ruchem ręki. I cóż miałam zrobić? Podeszłam do nich raźnym krokiem, starając
się robić dobre wrażenie. I szło mi całkiem nieźle, dopóki nie potknęłam się o
powietrze i nie straciłam równowagi, ledwo ratując się przed bolesnym
spotkaniem pierwszego stopnia z podłogą. No cóż… Brak koordynacji jest z lekka
irytujący, ale przynajmniej poprawiłam humor prowadzącym. Znaczy się, w każdym
razie tak wnioskuję z faktu, że po moim lekkim przypadku cała trójka starała
się maskować śmiech kaszlem… Mało skutecznie, chciałabym nadmienić. Ale chociaż
się starali. Zawsze to coś.
Ale
mniejsza z wątpliwie humorystycznymi elementami mojego wejścia smoka. Skupmy
się za to na moim nadchodzącym egzaminie. Miło by było, gdyby ktokolwiek mi
wytłumaczył, o co dokładnie chodzi.
-
Panno Evans, będzie pani miała bardzo konkretne zadanie – zaczął jeden z
egzaminatorów. – Chciałbym przy tym nadmienić, że będzie ono stosunkowo proste,
więc proszę się nie denerwować – dodał starając się mnie uspokoić, pewnie
widząc z lekka przerażoną minę na mojej twarzy.
-
Ogólnie rzecz ujmując musi się pani teleportować do jednej z obręczy, tej,
którą wskażemy, następnie z niej do jednego kolejnych kółek. Potem z niego do
ostatniej obręczy.
No
dobrze, brzmi to sensownie i niezbyt skomplikowanie…
- A
i jak pewnie pani wiadomo, aby egzamin był zaliczony, nie może się pani
rozszczepić, nawet w tak minimalnym stopniu jak pukiel włosów. Musi też pani
trafić we właściwą obręcz, ale to jest raczej oczywiste, biorąc pod uwagę fakt,
że nie chcemy, aby czarodzieje teleportując się na ulicę Pokątną trafili do
Uzbekistanu – zażartował na koniec czarodziej, starając się rozluźnić
atmosferę.
- W
takim razie zapraszamy panią do egzaminu – przywołała mnie do miejsca
rozpoczęcia testu jedyna kobieta wśród egzaminatorów.
I
tak zaczął się jeden z trudniejszych momentów w przeciągu ostatnich dni.
Gdy
podchodziłam do czarodziei, którzy mieli za zadanie sprawdzić moje umiejętności
dotyczące teleportacji, miałam wrażenie, że lada chwila ugną się pode mną
kolana. Naprawdę niewiele brakowało i upadłabym na ziemię i prawdopodobnie tam
została, ze względu na kompletny brak chęci do wstania, wynikający głównie ze
stresu. Ale udało mi się osiągnąć swój cel bez zbytnich sensacji.
-
Proszę teleportować się do środkowego okręgu, następnie do tego, który zostanie
oznaczony na zielono, a na koniec do tego oznaczonego na fioletowo, proszę
zacząć, gdy będzie pani gotowa – zakomenderował egzaminator, lekkim machnięciem
różdżki zmieniając kolor obręczy z brązu na wymieniony wcześniej.
Okej,
Lily, teraz skup się na tym, co robisz i zdaj ten cholerny egzamin za pierwszym
razem, żeby nigdy więcej się tak nie stresować. Weź głęboki oddech i zrób
swoje. No, to zaczynamy.
Nie
znoszę tego uczucia, jakby ktoś przeciskał mnie prze ciasną metalową rurę,
jednocześnie rozrywając moje wnętrzności, a przynajmniej takie mam wrażenie w
trakcie, bo tuż po rozpoczęciu teleportacji czuję, jakbym rozpadała się na
atomy, które są potem składane w całość przez magiczną siłę nieznanego
pochodzenia. Piekielnie nieprzyjemne.
Tym
razem nie skupiałam się jednak jakoś szczególnie na towarzyszącym teleportacji
odczuciu, ale raczej na wykonaniu powierzonego mi zadania jak najlepiej. Wprawiłam,
więc wszystkie cząstki w swoim ciele w ruch, zakłócając fundamentalne prawa,
jakoby człowiek nie mógł z własnej woli rozpaść się na kawałki a następnie
złożyć z powrotem. Mignęły mi tylko przed oczami moje rude kosmyki,
jasnoniebieskie oczy egzaminatorki, które zdawały się rzucać wręcz nadnaturalną
poświatę, oraz drewniane obręcze, raz w naturalnym kolorze, raz zielone, aż w
końcu fioletowe. Miałam wrażenie, że minęły wieki, choć tak naprawdę nie
upłynęła nawet minuta.
-
Doskonale, panno Evans! – Z mojej kontemplacji nad naturą czasu i przestrzeni w
trakcie teleportacji wyrwał mnie głos jednego z egzaminatorów. – Zdała pani,
gratuluję – dodał, uśmiechając się do mnie lekko. – Zapraszamy do podpisania
odpowiednich dokumentów, a następnie do korytarza, w którym czeka wiele z
pozostałych uczniów Hogwartu, oni wytłumaczą pani dokładnie, jak będzie
wyglądała reszta waszego dnia i powrót do zamku.
Słysząc
to uśmiechnęłam się lekko, po czym podziękowałam obecnym w pomieszczeniu
czarodziejom, podpisałam wszystkie papierki, po czym pożegnałam się i wyszłam
na spotkanie z ponurą rzeczywistością. Żartuję, ale miło będzie się dowiedzieć,
czy mamy dzisiaj trochę czasu dla siebie w Hogsmeade…
-
Ruda, wreszcie ktoś normalny – wykrzyknął Syriusz, po czym momentalnie się
poprawił. – A przynajmniej odpowiednio nienormalny. Zdałaś? – spytał się w
końcu chłopak bezceremonialnie, gdy tylko złapał oddech.
-
Nie uśmiecham się, bo tak mi się podobało, że zdecydowałam się zdawać jeszcze
raz – odparłam sarkastycznie, uśmiechając się kątem ust. – Jasne, że zdałam.
-
No, to Lily, witamy w klubie pełnoprawnych członków czarodziejskiego
społeczeństwa – zaśmiał się chłopak, obejmując mnie mocno w pasie.
- Z
tego wnioskuję, że ty też zdałeś? – zapytałam, gdy tylko Huncwot mnie puścił.
- A
można się po mnie było spodziewać, czego innego – odpowiedział pytaniem na
pytanie Łapa.
Ta
jego arogancja się kiedyś źle dla niego skończy, ale teleportację załapał tak
szybko, że w tym przypadku jego przechwałki są całkowicie uzasadnione.
- To
teraz się, Rudzielcu, naczekamy, przed Ann jest całkiem sporo osób – oznajmił nagle
Syriusz.
- W
takim razie bądź miłym kolegą i powiedz mi, na czym polega reszta dzisiejszego
dnia.
- A
fakt, mieliśmy informować wychodzących – podchwycił wesoło temat Black. –
Zupełnie zapomniałem. W każdym bądź razie, mamy czas wolny do późnego wieczora,
do ciszy nocnej mamy się znaleźć w dormitoriach i to jest całe ograniczenie,
jakie na nas nałożono.
- Aż
dziwne – wtrąciłam. – Nigdy nam jeszcze nie dali takiej swobody…
-
Nie będę drążył tematu – stwierdził szelmowsko chłopak. – Jeszcze by zdanie
zmienili. Wydaje mi się, że dają nam chwilę odpoczynku, żeby albo świętować
zdany egzamin, albo utopić smutki z powodu oblania w kieliszku, przy czym mamy
zakaz spożywania jakiegokolwiek alkoholu, poza piwem kremowym, a jak wiadomo
nim się nie da upić, sama wiesz, że próbowałem.
Ach
tak, próbował. Po którymś z kolei kuflu się poddał, dochodząc do wniosku, że w
jego ciele nie ma więcej miejsca na kremowe, a nawet mu w głowie nie szumi, znaczy
upić to się nim mogą ewentualnie skrzaty2.
- W
każdym razie, uznałem, że nie będę się sam telepał po Hogsmeade, tylko poczekam
na resztę naszej paczki. Patrząc na to, jak długo ciągnęło mi się oczekiwanie
na ciebie, to może jeszcze trochę potrwać.
Owszem,
Syriusz miał rację, musieliśmy chwilę poczekać, nim w drzwiach pojawiła się
rozpromieniona Ann (cóż ona nie umie ukrywać swych uczuć, po co zresztą by
miała, więc wynik egzaminu mogliśmy dokładnie wyczytać z jej ekspresji), ale na
szczęście mogliśmy się zająć rozmową. Żadne nas nie spytało się z resztą naszej
przyjaciółki, jak jej poszło, tylko od razu przeszliśmy do gratulacji i
poinformowania jej, że też zdaliśmy. Podobnie zresztą sprawa miała się z
Remusem.
Teraz
pozostało nam tylko czekanie na Dorcas…
Gdy
wybiegła ona z pokoju z płaczem i rzuciła się w ramiona Syriusz, spodziewaliśmy
się najgorszego, dopóki nie uświadomiliśmy sobie, że dziewczyna frenetycznie
powtarza jedno słowo – zdałam. No cóż, najwidoczniej cały ten stres kiepsko
odbił się na psychice Dor. Na szczęście to koniec zmartwień jak na ten rok
szkolny, teraz możemy się spokojnie zająć przygotowaniem do wakacji. Znaczy
się, jak tylko dowiemy się, jak poszło Jamesowi i Peterowi.
Ten
ostatni wyszedł niedługo później z sali egzaminacyjnej, słaniając się na
nogach, ale na nasze zmartwione spojrzenia, tylko uśmiechnął się szeroko i
pokazał uniesiony kciuk. Zdał. To doskonale. Teraz jeszcze tylko James, miejmy
nadzieję, że nie przerwie naszej dobrej passy.
Jednak,
gdy chłopak chwilę później przeszedł przez drzwi z nietęgą miną, przestałam być
szczególnie pewna tego założenia… W szczególności, gdy James podszedł do mnie i
z grobową miną zaczął mówić:
-
Lily, chyba pomożesz mi w dostarczeniu rzeczy do domy, wiesz jaki jest Syriusz,
nie można mieć pewności, czy czegoś nie zapomni.
Serce
podeszło mi do gardła. Czyżby aż tak źle mu poszło?
- W
każdym razie chciałem ci tylko powiedzieć… - zaczął James. – Że… Zdałem!
Moje
serce stanęło, żołądek opadł mi do stóp. Przez kilka uderzeń tego organu, który
pompuje krew nie było nic, ale to nic słychać, zaległa grobowa wręcz cisza… Aż
nagle…
-
JAMES! Ja ci krzywdę zrobię!
Z
mordem w oczach rzuciłam się w pogoń za śmiejącym się chłopakiem. Jak on śmie
mnie tak straszyć?! I potem jeszcze wołać: „co mi zrobisz jak mnie złapiesz?”, jak
go tylko dorwę, to nie będzie już taki szczęśliwy.
-
Jak skończycie waszą grę wstępną to przyjdźcie do „Trzech Mioteł”! – krzyknął za
mną Syriusz, ale postanowiłam go całkowicie zignorować i zamiast tego
kontynuowałam mój pościg.
Złapanie
tego drania trochę mi zresztą zajęło. Jakby nie patrzeć jest wyższy ode mnie
ponad o głowę, więc jego jeden krok to dwa moje. Jednak wreszcie mi się udało.
Użyłam trochę ślizgońskie metody, konkretniej jednym prostym zaklęciem spowodowałam,
że James stracił równowagę. Z tego powodu runął na ziemię, a nim zdążył się
podnieść rozsiadłam się wygodnie na jego plecach. Nim jednak zdążyłam choćby
obmyślić odpowiednią zemstę, chłopak wykonał jeden prędki ruch, zamieniając nas
miejscami i nim się obejrzałam, leżałam plecami na ziemi, a mój chłopak
przygniatał mnie do podłoża. Nie powiem, podoba mi się ta pozycja, ale ja
miałam być na niego zła, a nie!
Jednak,
gdy tylko James spojrzał na mnie rozświetlonymi z radości oczami, cały mój
gniew, krótkotrwały wiadomo, bo o rzecz trywialną, gdzieś wyparował,
pozostawiając tylko pragnienie zatopienia się w brązowych oczach chłopaka. Jako,
że jest to jednak fizycznie niemożliwe, zrobiłam najbliższą temu rzecz i łapiąc
krawat Huncwota, przyciągnęłam go do siebie, całując go ze wszystkich sił.
1doszłam do wniosku, że skoro wszystko dzieje się w Wielkiej
Brytanii, to tylko do z mają litery. Przy okazji, wierzcie na słowo, że posiadanie
nazwiska na literę ż jest piekielnie upierdliwe…
2Jak wiadomo, takie zdarzenie miało miejsce w książkach, w przypadku
MrużkiJ
dodatkowo sprawdzałam, piwo kremowe ma niewielką ilość alkoholu, ale na tyle
niską, że jest dozwolone także dla nieletnich, bo upić się nim nie sposób,
trochę mi się z Karmi kojarzy. Choć piwo bezalkoholowe w Polsce z tego co wiem
potrafi mieć alkoholu po prostu mało. Ekspertką nie jestem, bo raczej nie pijam
alkoholu, ale…
Świetne :)
OdpowiedzUsuńAnn
Boże tak dawno nie było prywatnych scen Jamesa i Lily aż myślałam że mega długo będe musiała sie na nie naczekać... a tu proszz taka radość :) mam nadzieje że nn będzie jak najszybciej ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział dzięki że piszesz:) Przed chwilą skończyłam czytać twój blog nie powiem trochę długo się czytało:) Podziwam cię za wytrwałość w pisaniu jakiej ja bym nie miała. Życzę ci dużo czasu, weny i myślę że za niedługo 82 rozdział :)
OdpowiedzUsuńAleksandra, miło mi! :)
OdpowiedzUsuńKolejny świetny rozdział, dopiero niedawno zaczęłam się udzielać z komentowaniem na blogspocie, więc tylko czekałam, aż pojawi się nowy rozdział, bym mogła dać Ci znać, że również cały czas czytam opowiadanie :)) Strasznie urocza ta scena z Rogaczem i Lily! Czekam na więcej! :D
Życzę weny oraz czasu na pisanie następnych rozdziałów!
~AleksandraOla
[http://james-i-lily-nasza-bajka.blogspot.com/]
Super rozdział! Dopiero niedawno odkryłam twój blog i jestem pod wrażenie. Naprawdę świetnie piszesz. Oby tak dalej. :D
OdpowiedzUsuńP.S. Wszystkie twoje rozdziały są MEGA!!! :P
Cudowny rozdział jak zawsze w sumie �� /zielonooka
OdpowiedzUsuńBędę płakać, bo nie ma dalej,a ja się tu już rozkręciłam. Co Ty ze mną robisz dziewczyno?
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział, a James i Lily uhhhh <3 Kocham ich!
Mam nadzieje, że dasz do swoich rozdziałów więcej "Magicznej Miłości Lily i Jamesa" i opiszesz może jakąś fajną randkę, kłótnię lub choćby miłosną rozmowę tej dwójki ;)
Witam, Witam! :*
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłam czytać tego BOSKIEGO bloga i muszę powiedzieć, że się zakochałam <3 Komentarz dodaję dopiero teraz, ponieważ tak się wciągnęłam w czytanie, że od razu musiałam przechodzić do kolejnych rozdziałów :D Ahhh... Lily i James... Po prostu ich kocham. A te scenki z Dor i Syriuszem... Jesteście genialne! Macie ogromny talent do pisania... Jest to jeden z moich ulubionych blogów o roczniku 1960 :) Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział, który mam nadzieję, że pojawi się niedługo xD Serdecznie pozdrawiam i przesyłam cały basen weny! <3
~Anabelle
Witam! :D Przeczytałam Twojego bloga już... jakieś 1,5 tygodnia temu... I jestem zachwycona. Naprawdę. Zakochałam się w twoim stylu pisania, zakochałam się w twoich pomysłach. I chcę więcej. Prolog już dał do myślenia a pierwsze rozdziały... Cudo *-* Nie lubię dodawać komentarzy do starych rozdziałów, więc daję teraz na bieżąco. Nie wiem, skąd czerpiesz pomysły, ale to co piszesz, historia, którą tworzysz... Jest wyjątkowa, inna niż wszystkie. Niby opowiada o Jamesie i Lily, ale jest to... Inne. Bardziej pasjonujące. Bardziej wciągające. Ten komentarz krótki, bo mogłabym się rozpisywać na pojedyncze rozdziały, ale to sensu nie ma. Czekam na nowy wspaniały rozdział, więcej akcji, więcej szalonych pomysłów podobnych do tych z pierwszych rozdziałów <3
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać niedawno i wpadłam! Nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Ja tam na rozdział na Twoim blogu mogę czekać do mojej czterdziestki (o do tego czasu jeszcze kilka dekad minie), ale dzisiaj wpadłam na Twojego bloga, by zostawić tutaj nominację do Libster Blog Awords.
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Libser Blog Awords, więcej informacji tutaj:
http://wszystko-i-nic-by-radosna.blogspot.com/2016/04/liebster-blog-awords-3.html
Nie no, aż takiego opóźnienia to chyba mieć nie będę :) W lipcu mam praktyki pielęgniarskie, znaczy zajęte poranki, a wieczory wolne, przy czym, uczyć się nie muszę, więc powinnam wrócić do normalniejszej częstotliwości pisania :)
Usuń