piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 19 "Płaszcze jedzenioodporne"


Pomysł na kawał a’la Syriusz Black bardzo mi się spodobał. Zdecydowaliśmy się wykręcić go jutro na kolacji. Ale do tego czasu trzeba się czymś zająć, więc postanowiłem odwiedzić moją Lily. Gdyby wiedziała, że powiedzia…. pomyślałem o niej moja, to musiałbym się żegnać z tym pięknym światem, ale dzięki komuś tam na górze, Lilka nie ma o tym pojęcia. Teraz siedzę sobie na krześle przy łóżku szpitalnym i przyglądam się jak moja… ukochana śpi. Na szczęście z każdym dniem wygląda coraz lepiej. Pomfrey mówiła, że lada dzień się obudzi*. Niestety jej zdaniem mogą nastąpić pewne komplikacje, jak utrata pamięci, niedowład kończyn, uszkodzenie wzroku czy słuchu, ale na szczęście są na to niewielkie szanse.
            Wyrzuciłem wyschnięte już kwiaty przyniesione przez tajemniczą osobę i wyczarowałem nowe. Były zupełnie inne, co prawda, nie zmieniały swojego koloru, lecz było w nich coś nadzwyczajnego. Gdy na nie patrzyłem, od razu przypominały mi się wszystkie chwile spędzone z rudą dziewczyną. Co prawda więcej było tych pełnych złości i nerwów z mojego powodu, niż tych pełnych szczerego uśmiechu i zabawy.
Teraz w wazonie stało kilka kwiatków o bursztynowych płatkach. Chciałem, żeby Lily zobaczyła je od razu, gdy tylko się obudzi i spojrzy na nie swoimi pięknymi zielonymi oczami. Mam nadzieję, że będzie wiedziała od kogo są- pomyślałem. Jednak na wszelki wypadek za pomocą jednego machnięcia różdżką wygrawerowałem na każdym płatku czekoladowe inicjały J.R.P** Ostatni raz spojrzałem na śpiącą Lilkę i wyszedłem ze skrzydła.
             W końcu za 15 minut mieliśmy trening Quidditcha, na którym wypadałoby się zjawić. Od kiedy Dave zmienił skład, nasza drużyna była coraz lepsza. Mieliśmy spore szanse na wygraną w następnym meczu. Ale biorąc pod uwagę fakt, że odbędzie się on już za tydzień, nie mam pojęcia, czy się ze wszystkim wyrobimy. Ospale zmierzałem w kierunku boiska. Wczoraj przez całą noc omawialiśmy taktykę, więc oględnie rzecz ujmując, zasypiam na stojąco. I do tego gadam, poprawka, myślę jak pokręcony. Cóż jak to kiedyś Lunio stwierdził, że mi to już nic, poza pokojem bez klamek, kaftanem bezpieczeństwa i leczeniem na nogi (bo na głowę to już dawno za późno) nie pomoże. Powoli dochodzę do wniosku, że miał rację.
            Gdy wreszcie dotarłem na boisko, z 20 minutowym spóźnieniem i nie do życia, wszyscy już tam byli. Przyznam, że o dziwo nikt nie cieszył się z mojego przyjścia.
-James! Gdzieś ty się podziewał?!- wrzasnął na mnie kapitan.
-Byłem w skrzydle szpitalnym, a po drodze pogrążyłem się w kontemplacji tego świata, zdając sobie sprawę, że powinienem więcej uwagi zwracać na piękno życia i nie przejmować się drobnymi wypadkami, bez względu na to, jak wielki mogą mi one sprawić ból, po to przecież tylko przejściowe.
-Yyyyy…. ŻE JAK?- krzyknął Dave próbując cokolwiek zrozumieć.
Ja tu jestem poważny, udzielam mu dorosłej odpowiedzi, a ten do mnie z takim tekstem. Co za ludzie, co za świat. Z kim to mi przyszło rozmawiać?
-Szedłem tu i się zagapiłem na drzewo, tak bardzo, że wpadłem na ścianę. Lepiej, kretynie pospolity?!- powiedziałem  MAKSymalnie***uproszczając moją wypowiedź.
-No i wreszcie mówisz jak ty. Wsiadaj na miotłę i ćwicz.- stwierdził bardzo zadowolony z siebie Dave.
 Zrobiłem, co kazał i z niechęcią wsiadłem na moją miotłę. Do końca treningu złapałem znicza około piętnaście razy. Nawet nieźle mi poszło, zważając na fakt, że prawie 3 razy zasnąłem w powietrzu.
-Koniec na dziś. Idźcie się położyć, bo zaraz zaśniecie. Aha i jutro treningu nie ma. Z okazji niedzieli wam odpuszczam. Amen.
Zawsze tak kończy swoją przemowę. To się powoli staje irytujące.
 – Co ogłuchliście?- kontynuował nasz kapitan. –Wyspać mi się, bo jak na meczu zaśniecie to ręka, noga, mózg na ścianie. Wynocha. Amen.
Poprawka, to jest irytujące. Chcąc, nie chcąc powlokłem się razem z Blackiem do pustego dormitorium, gdzie od razu walnąłem się na łóżko.  Próba zaśnięcia była jednak bezcelowa. Dlaczego? Bo oto mój „kochany” przyjaciel, niejaki Syriusz Black do mnie ze stwierdzeniem:
-Głooodny jesteeem.- oznajmił mi Łapa, a wszystko to zostało rozciągnięte przez potężne ziewnięcie.
-To idź do kuchni „inteligencie” za knuta- odparłem rzucając w niego poduszką.
-Samemu mi się nie chce- stwierdził Black i rzucił poduszką w moją stronę.
-To poszukaj Lunatyka, albo Glizdka- zaproponowałem ospale
-A wiesz może gdzie są?- spytał wrednie się do mnie uśmiechając
-A, co ja opiekunka, czy tablica informacyjna?- krzyknąłem z lekka wkurzony
-Kto cię tam wie. Czyli nie idziesz ze mną?- zapytał po raz setny Łapa
-Nie Syriuszu nie idę- odpowiedziałem najgrzeczniej, jak tylko potrafiłem
-No to nara- wrzasnął mój przyjaciel trzaskają drzwiami.
            Nareszcie sobie poszedł. Nie żebym normalnie miał coś przeciwko jego obecności, ale dzisiaj zasypiam. Położyłem głowę na poduszce, moje powieki robiły się coraz cięższe i cięższe, gdy tu nagle.
-ŁUUUUP- coś głośno huknęło na dole.
            Pobiegłem do PW zobaczyć, co się dzieje. I co tam widzę? Łapę, Lunia i Glizdka, którzy w stanie wskazującym na poważne kłopoty, leżą przygnieceni przez kanapę, a nad nimi stoją wściekłe dziewczyny, Ann i Czarna.
-Co tu się do cholery dzieje? Porządnym ludziom spać nie dajecie.-wrzasnąłem mocno zdenerwowany.
-James, ciszej. Będą nam jeszcze potrzebne bębenki słuchowe- oznajmiła Ann
-Jak miło Ann z twojej strony, ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie. 
- A tak właściwie, to tu się nic nie dzieje- dodała po chwili blondynka
Spojrzałem na nią dosyć krytycznie.
- Oni nas wkurzyli- powiedziała Ann wskazując na chłopaków.
- No, bo wiesz, poleźli do kuchni i nie przynieśli nam jedzenia. Oszołomy jedne- dokończyła Dorcas
-Nie przynieśliśmy, bo jak wczoraj się pytaliśmy, czy coś chce, to wrzasnęłyście, że jesteście na diecie.- odparował jej Syriusz.
Widziałem, że szykuje się kłótnia, więc postanowiłem się szybko zmyć.
-To wy tu się kłóćcie gołąbeczki. Ja idę spać- jak powiedziałem tak zrobiłem. Bardzo szybko zasnąłem. A śniły mi się bardzo ciekawe rzeczy…
                                                                       
            Szedłem sobie przez Błonia. Koło mnie szła uśmiechnięta Dorcas, przytulająca się do Syriusza, Ann przyklejona do Remusa i Peter. Wszystko wydawało się idylliczne, ale czegoś mi tu brakowało. Przypomniałem sobie wtedy rude włosy, zielone oczy, niezły charakterek. LILY!!!
-Ej, wiecie co z Lilką? - spytałem.
-Z, jaką Lilką, James? Poza tym nie powinieneś rozmyślać o żadnych dziewczynach poza Amy nieprawdaż? -odpowiedział Lupin.
-ŻE NIBY POZA KIM?- wrzasnąłem na całe gardło.
 Gwoli wyjaśnienia mojej reakcji, Amy Madness jest ładna, nawet bardzo. Ale poza twarzą i ciałem, nie ma ona w sobie nic, co mogłoby mnie zainteresować. Zero własnej woli, wisząca na każdym chłopaku, jak na wieszaku. Zero inteligencji. Do tego przewodnicząca mojego Fanklubu. Brrr… Choć właściwie zdarzało mi się iść na randkę z dziewczynami z tegoż fanklubu, gdy chciałem podbudować swoje ego i pewność siebie. Działo się to za każdym razem, gdy Lily dała mi kosza, czyli yhm… codziennie. No, ale mniejsza z tym. Zobaczmy, co na to powie Lunio.
-Z twoją dziewczyną Rogaczu. Z tego, co wiem spotykacie się od roku. Poza tym, o jaką Lily Ci chodzi?
-O Lily Evans, dziewczynę, za którą uganiam się bezskutecznie od 5 lat. O tą, która broni przed nami Smarkerusa. O ta, która przyjaźni się z Ann i Dor.  O tą, która ma ognistorude włosy i zielone oczy. O tą Lily mi chodzi.- miałem nikłą nadzieję, że powiedzą „A o tą Lily. Racja jest w Skrzydle.”
-Ehmm…. James, czy ty się na pewno dobrze czujesz? Nikt taki nie istnieje i nigdy nie istniał. Może Ci się coś przyśniło.
                                                         
            Właśnie wtedy obudziłem się z wrzaskiem. Cały czas przebrzmiewały mi w głowie słowa Remusa „Nikt taki nie istnieje i nigdy nie istniał. Może ci się coś przyśniło”. Jak dobrze, że to tylko sen, a raczej koszmar. Mam nadzieję, że nigdy więcej mi się to nie przyśni.
-Co się stało James?- spytał obudzony moim wrzaskiem Lunatyk.
-Śniło mi się, że Ruda nigdy nie istniała.
-Nie pleć bzdur i daj spać. Lily jest w Skrzydle Szpitalnym- usłyszałem niewyraźne burknięcie z łóżka Łapy. Postąpiłem zgodnie z jego radą i poszedłem spać.   
            Następnego dnia obudziłem się rześki, wypoczęty i szczęśliwy, a o nocnym koszmarze już nie pamiętałem. Szybko się ogarnąłem i poszedłem na śniadanie. W Wielkiej Sali prawie nikogo nie było, ale nie ma w tym nic dziwnego, skoro jest dopiero 8 i do tego niedziela. Bo kto normalny, podkreślam normalny, wstaje w niedziele o tak wczesnej porze? To było pytanie retoryczne, więc mi tu nie odpowiadać.
            W każdym razie poszedłem do Skrzydła. Lily nadal była nieprzytomna, ale z każdym dniem jej stan zdrowia się poprawiał. Miałem nadzieję, że obudzi się na mecz. Ale jak to się mówi nadzieja matką głupich, no ale skoro matka swe dzieci kocha, to może się do tego czasu ocknie. Chociaż pewnie Pomfrey i tak jej wtedy nie wypuści. Posiedziałem przy rudej jeszcze chwilę, po czym poszedłem do biblioteki napisać 3 rolki pergaminu na eliksiry. Tak sobrze słyszycie. Ja James Potter mam zamiar samodzielnie zrobić moje zadanie domowe i nie ma to nic wspólnego z tym, że Lupin stwierdził, że nic za mnie dopóki Lily się nie obudzi nie napisze, a miał przy tym taką minę, że wolałem nie protestować. Podobna robi moja mama, gdy zabrania mi wieszania skrzata domowego**** na czubku choinki w przebraniu zajączka wielkanocnego. Żeby nie było, nic nie mam do tego skrzata, poza tym on się zgodził. Pomijam fakt, że musi się mnie słuchać.
            Ha! Po 2 godzinach ślęczenia się nad podręcznikiem udało mi się napisać ten (bez komentarza pozostawię, jaki) esej. Szybko poszedłem do dormitorium, słusznie przypuszczając, że chłopaki zaczęli już przygotowania do wieczornego kawału. Omawialiśmy wszystko aż do kolacji, z przerwą na obiad, której kategorycznie zażyczył sobie Peter stwierdzając, że na kolacji i tak nic nie zjemy. Ma skubany rację.
            Szybko poszliśmy na kolację, żeby zdążyć na przygotowane przez nas, nie chwaląc się genialne, przedstawienie. Usiedliśmy przy stole. Gdy wszyscy uczniowie i nauczyciele przyszli i zaczęli jeść, nad ich głowami pojawił się napis.
Radzimy zaopatrzyć się w płaszcze jedzenioodporne.

Oczywiście zgodnie z naszymi przewidywaniami wszyscy to olali i jedli dalej. Choć parę osób zerknęło na nas z przestrachem. Cóż mają się, czego bać. Po jakichś 5 minutach się zaczęło. Wszystkim talerzom, widelcom, nożom, półmiskom itp.: wyrosły nóżki. Jak jeden mąż zaczęły one tańczyć kankana, obrzucając wszystkim jedzeniem.  I śpiewać piskliwymi głosami:

Kartofelek podskakuje,
            Burak z rzepką już tańcuje.
Pan kalafior z krótką nóżką
Biegnie szybko za pietruszką.

Kalarepka w kącie stała
            Ze zmartwienia aż pobladła.
Tak się martwi, płacze szczerze,
            Nikt do tańca jej nie bierze.

Wtem pomidor nagle wpada,
            Kalarepce ukłon składa.
Moja droga kalarepko
            Tańczże ze mną, tańczże krzepko.

Wszystkie pary jarzynowe
            Już do tańca są gotowe.
Gra muzyka, to poleczka,
            Wszyscy tańczą już w kółeczkach.

Oczywiście melodia zaczęła doprowadzać do szału wszystkich. Próbowali się popodnosić i uciec z Wielkiej Sali, ale zostali przyklejeni do krzeseł. Ci, którym udało się wstać np.: parę Ślizgonów i jedna Krukonka, zorientowali się, że pokazują wszystkim swoją bieliznę, bo dolna część ich ubrań nadal tkwi na ławie, i wybiegli w popłochu. Reszta już nie próbowała wstawać. Po chwili jedzenie się uspokoiło, ale to jeszcze nie był koniec. Tak łatwo to nie ma. Wszyscy, którzy coś zjedli, czyli każdy poza nami, zmieniał kolor skóry jak kameleon. Oczywiście kolorki były bardzo hm… dające po oczach?
Po chwili uczniowie zaczęli się po kolei odrywać od siedzeń. To eliskir klejący*****przestawał działać. Wszyscy szli się umyć i rozmawiali głośno o tym jak sprawić by kolor skóry wrócił do normy. Wtedy jeszcze raz pojawił się napis.


Ostrzegaliśmy. I nie rozprawiajcie tak na temat kolorów, same zejdą za jakieś 5 godzin.

Wszędzie rozległy się jęki, „Dlaczego tak długo?” Ale to już pozostawiliśmy bez odpowiedzi.  Szybko, zanim złapała nas McGonnagal, pobiegliśmy do dormitorium, gdzie przez około 15 minut tarzaliśmy się ze śmiechu. Potem zmyliśmy z siebie jedzenie i poszliśmy spać. To był udany dzień.


* I dobrze, z jej perspektywy łatwiej nam się pisze ;P
** J.R.P- James Rogacz Potter
*** Coś specjalnie od Ady ;)
**** Nie wiem czy Potterowie mieli skrzata, założyłam, że tak na potrzeby opowiadania. Mam, co do niego jeszcze pewne plany.
***** Durny wymysł mojej głowy, ale jednak okazał się potrzebny.

1 komentarz: