piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 29 "Ten jeden list"


Gdy zostałam wniesiona do Skrzydła Szpitalnego, w sumie nic nie czułam. Można by powiedzieć, że wszystko w porządku, gdyby nie fakt, iż moje dłonie pokrywały okropne bąble po oparzeniu tym dziwnym eliksirem. Ale jakoś na zwracałam na to najmniejszej uwagi. Moje myśli były skupione na pewnym Ślizgonie, który został poważnie ranny w skutek tego cholernego wybuchu. Wiem, to brzmi dziwnie. Ja i myślenie o Ślizgonach, ale tym kimś nie jest byle kto. To mój przyjaciel Severus Snape.
Nawet nie pamiętam, co tak dokładnie się zdarzyło. Przecież robiliśmy wszystko tak, jak było napisane w podręczniku! Poza tym Severus jest księciem eliksirów i on nigdy, ale to przenigdy się nie myli. No, do dzisiaj. Ale jestem pewna, że to nie wina Sev’a.  Ktoś maczał w tym swoje brudne paluchy.. Już miałam wysnuć teorię na temat owego „ktosia”, lecz położono mnie na łóżku i dokładnie sekundę później podbiegła do mnie pani Pomfrey.
- Oj dziecinko, nie jest tak źle, miałaś prawdziwe szczęście- oznajmiła badając każdy skrawek mojego ciała przy pomocy swojej różdżki.- Jesteś tylko lekko poparzona i te bąble...Eh. Ale nie martw się, wszystkim się zajmę i w mgnieniu oka twoja skóra wróci do normalnego stanu- dodała.
Patrzyłam tępo na pielęgniarkę próbując cokolwiek zrozumieć. Niestety mój słuch odmawiał posłuszeństwa, najzwyczajniej w świecie ogłuchłam!
Pomfrey spojrzała na mnie jeszcze raz i zaćwierkała:
- Ah, no tak! Pewnie straciłaś słuch w wyniku tego wybuchu, zaraz wszystko wróci do normy, daj mi momencik- obiecała wyjmując z kuferka z lekami mały słoiczek.
Posmarowała mi płatki uszu jakąś mazią i nagle znów zaczęłam słyszeć. Dosłownie, jakby ktoś wyjął mi zatyczki z uszu! Chwilę później pielęgniarka powtórzyła wszystko jeszcze raz. Gdy wreszcie skończyła gadać, spytałam ją o rzecz, która interesowała mnie teraz najbardziej:
- Proszę pani, co z moim kolegą?
- Masz pewnie na myśli tego biednego Ślizgona. Cóż, jego ciało odniosło zdecydowanie większe szkody. U ciebie to jedynie paskudne poparzenie rąk, a on ma jeszcze jeden wielki bąbel zamiast twarzy!- niemalże wykrzyknęła ostatnie zdanie Pomfrey.
-Ale on wyjdzie z tego cało, prawda? Nic mu nie będzie?
- Tego nie mogę obiecać- oznajmiła pielęgniarka kładąc na moje poparzone dłonie jakąś silnie pachnącą roślinną maść.
- Auuuć- syknęłam cicho próbując nie oszaleć z bólu.
Czułam, jakby ta maść wyżerała mi skórę! To było okropne. Chciałam wytrzeć dłonie w świeżo przygotowaną dla mnie pościel, ale Pomfrey spojrzała na mnie karcąco i zabroniła się ruszać.
- Wierz mi, że to naprawdę nic, w porównaniu z tym, przez co przejdzie ten biedny chłopak- mruknęła wychodząc z SS.
Spojrzałam smutno w stronę łóżka, na którym leżał mój przyjaciel. Nie mogłam nawet zobaczyć, czy żyje, bo ten przeklęty parawan zasłaniał dosłownie wszystko. Nie pozostało mi nic innego jak próbować zapomnieć o moich problemach i po prostu zasnąć.
Spałam naprawdę długo. Obudziłam się idealnie na obiad, który o dziwo wyglądał nawet smacznie (ah to szpitalne jedzenie). Spojrzałam na swoje dłonie i odetchnęłam z ulgą. Wszystkie bąble zniknęły, a skóra miała już zdrowy kolor. Gdy tylko zjadłam przygotowany specjalnie dla mnie obiad pojawiła się przy mnie pielęgniarka.
- Widzę, że bąble zniknęły i wszystko jest w porządku, nic ci nie dolega, prawda?- spytała znów smarując czymś moje dłonie.
- Nie, nie. Czuję się dobrze. Ale co z Severusem?- zapytałam wychylając głowę w jego kierunku.
- Na razie śpi. Bąble nie znikają tak szybko jak u ciebie, ale nie ma się, co dziwić. Z twarzą jest chyba najgorzej. Ale oczy i nos nie są trwale uszkodzone. Myślę, że zostanie tutaj do końca tygodnia. Przez sobotę dojdzie do siebie i w niedzielę wieczorem będzie już spał w swoim dormitorium.- oznajmiła Pomfrey próbując się uśmiechnąć.
Ale jakoś jej nie wyszło i zamiast tego na jej twarzy pojawił się grymas. Ku mojej radości maść wcale nie piekła, wręcz przeciwnie działała jak balsam. I na dodatek dowiedziałam się, że do wieczora mam wolne i mogę sobie odpocząć, a później przyjdą po mnie przyjaciele. Nie chciałam na nich czekać, a może w ogóle nie chciałam się z nimi widzieć? Gdy balsam w pełni się wchłonął, postanowiłam się ubrać. Założyłam brązową dzianinową sukienkę i beżowe pantofelki. Związałam włosy w kucyka i spakowałam moje rzeczy. Wysłałam je do mojego dormitorium, a następnie podeszłam do parawanu uniemożliwiającego podglądanie pacjentów przez wścibskich odwiedzających. Wsunęłam się przez kotarę do środka i powoli usiadłam na łóżku Severusa. Ujęłam go za rękę i zaczęłam mówić:
- Hej Sev. Wiesz, przyszłam tutaj do ciebie, bo chciałam cię przeprosić. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Może i nie mam z tym nic wspólnego, w sumie, sama nie mam pojęcia, kto mógł zrobić coś tak strasznego. Ale wiem, że gdybyś ze mną i pracował, na pewno by cię to nie spotkało. Naprawdę.. Nawet nie wiem, co powiedzieć. Gdyby nie ty, to nie wiem, jak bym teraz wyglądała. Osłoniłeś mnie swoim ciałem, poświęciłeś się dla mnie, ja.. naprawdę.. Eh.- spojrzałam na twarz mojego przyjaciela.      
We śnie wyglądał spokojnie, jakby nie miał żadnych problemów. Bąble powoli znikały, ale wiedziałam, że i tak pozostawią po sobie spore blizny. Zaczęłam cicho płakać, a po moim policzku spłynęły pierwsze łzy. Było mi tak ciężko. Może to jakiś kryzys? Wieku średniego? Oh cicho bądź, bez ciebie mam i tak sporo na głowie.
            Sama nie wiem. Ale tyle się dzieje. Poza tym Severus jest moim przyjacielem, i to takim prawdziwym i chyba najbardziej oddanym. Nigdy mnie nie zostawił, nie zdradził. A teraz leży w szpitalu i to pewnie z mojego powodu. Wygląda naprawdę okropnie i to będzie jakiś cud, jeśli te rany po prostu znikną. Później już nic nie mówiłam. Tylko siedziałam na jego łóżku i trzymałam go za rękę. Milczeliśmy sobie i było nam bardzo dobrze.
            Nie mogąc dłużej siedzieć i patrzeć na cierpienie mojego przyjaciela, zerwałam się z miejsca i wybiegłam ze skrzydła. Chciałam uciec jak najdalej i pozbyć się tego bólu w moim sercu. Skierowałam się w kierunku sowiarni. Po drodze usłyszałam znajome głosy, nie chcąc spotykać się teraz z przyjaciółmi, pośpiesznie schowałam się za zbroję. Wcale nie chciałam ich podsłuchiwać. Nie w ogóle. A, żebyś wiedziała, że nie. One po prostu tak głośno rozmawiały, że nie dało się ich nie słyszeć. Cicho siedź, chcę posłuchać.
- To już było przegięcie. Nie jestem pewna, czy to on to zrobił, bo w końcu dowodów nie ma, ale ukatrupię go tak dla zasady.
-Wiesz Dor, że ja ci nawet pomogę. Mam całkiem niezły pomysł. Można tego palanta sklonować, wrzucić go do kwasu siarkowego, wyciągnąć, spalić, zebrać prochy, dać klonom do zjedzenia i zabić te klony.
- Ann, nie obraź się, ale czasami się ciebie boję. Ciekawe, co powiedziałby Remus, gdyby poznał twoje drugie oblicze?
- Oj przestań już marudzić. On dobrze wie, że jestem bardzo blisko zabicia jego „kochanego” przyjaciela.
- Dobra, lepiej się pośpieszmy. Ostatnia lekcja i pójdziemy odwiedzić Lilkę.
            Nie wiem, czy chciałam to usłyszeć, nie chciałam uwierzyć, że James Potter mógłby zrobić coś takiego. Przecież przez jakiś czas się całkiem nieźle dogadywaliśmy. Nawet jak na niego, to to jest przegięcie. Owszem wiem, że chciał się popisać przed Monic, widziałam jak mrugnął do chłopaków, ale cały czas miałam nadzieję, że to tylko przywidzenie i zrobił to ktoś inny. Mogłaś stamtąd iść. To nieładnie podsłuchiwać. A odczep się. Jestem już wystarczająco zdołowana.
            Puściłam się biegiem w kierunku sowiarni. Gdy tylko przeskoczyłam ostatni schodek, usiadłam na posadce, oparłam się plecami o ścianę i wyczarowałam kawałek pergaminu oraz pióro. Zaczęłam pisać list, którego nigdy nie miałam zamiaru wysłać. Po prostu musiałam przelać moje uczucia na papier, miałam nadzieję, że to mi jakoś pomoże.

Kochany ktosiu,
Kimkolwiek jesteś, pewnie zdziwi cię to, że znalazłeś ten list. Nie martw się, to nic takiego, jedynie przemyślenia załamanej nastolatki.
W moim życiu ostatnio wiele się zmieniło. Mój kolega poprosił mnie o chodzenie, a ja początkowo się nie zgodziłam. Zrobiłam to ze względu na pewnego chłopaka, który coś dla mnie znaczył. Tak, znaczył. Teraz nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Na oczach wszystkich naszych znajomych zrobił on coś, co mnie zabolało. Nie wiem, czemu, ale stwierdziłam, że nie będę mu dłużna. I po prostu zaczęłam chodzić ze starszym ode mnie chłopakiem. Myślałam, że to był błąd. Wręcz przeciwnie, okazało się, że to była najlepsza decyzja w moim dotychczasowym życiu. Między nami wszystko jest idealnie, jak z bajki. Lecz problemem jest zachowanie mojego niby „przyjaciela”. Pan Szukający stał się ostatnio próżny i zadufany w sobie. Jednym słowem, jest taki, jak kiedyś. Gdy go nienawidziłam i marzyłam o jego wyeksmitowaniu na Księżyc. Niby miał kogoś, kogo „kocha”, ale jak dla mnie to przykrywka. A dzisiejsza lekcja eliksirów to już chyba szczyt wszystkiego. Niby mnie tak przez te kilka lat kochał, a dzisiaj o mało nie wysadził w powietrze. Normalnie Mount Everest głupoty i chamstwa! Nawet nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że o mały włos nie zginął mój przyjaciel. Ten prawdziwy i niezastąpio……
           

            Nie dane mi było nawet dokończyć wyrazu, bo usłyszałam czyjeś kroki, powoli zmierzające w moją stronę. Szybko schowałam list za plecami i czekałam na tajemniczego przybysza. Wstałam z zimnej podłogi podpierając się jedną ręką, to był błąd. Wiatr wyrwał mi z ręki pergamin z moimi zażaleniami odnośnie życia. Próbowałam go złapać, jednak bez skutku. Ktoś, kto tym wszystkim kieruje chyba wstał dzisiaj lewą nogą, albo mnie najzwyczajniej w świecie nienawidzi. Wszystkie moje plany diabły wzięły. Chciałam włożyć ten list do butelki i puścić po jeziorze.  Trochę melodramatyczne.  Cicho siedź, ja tu wspominam bajki.
            Dobrze Lil, a teraz skup się na tym, kto nadchodzi. Popatrzyłam w kierunku wejścia i ujrzałam… Maksa, najlepszego przyjaciela mojego chłopaka. Chłopak podszedł do mnie i spytał:
-Lily, czy ty płaczesz?- Zdałam sobie sprawę, że po moich policzkach płyną łzy. Normalnie masz refleks szachisty korespondencyjnego. Eee… Czyli jaki? "Są dwie rzeczy, które nie mają granic to: Wszechświat i ludzka głupota, choć co do Wszechświata to nie jestem pewien." Albert Einstein. Pasuje do ciebie doskonale, chodzi o to, że zerowy. Cicho, chcę pogadać z Maksem.
- Wiesz chyba tak. A swoją drogą nie myślałam, że cię tutaj spotkam. Przykro mi, że musisz mnie widzieć w takim stanie.
-Lily, nie wygaduj bzdur, tylko powiedz, co się stało.-rozkazał chłopak.
            Opowiedziałam mu o tym, co przelałam na papier, nie chciałam go we wszystko wtajemniczać, lecz czułam, że mogę mu zaufać. Na końcu dodałam kilka słów o tym, jak bardzo martwię się o Severusa. Między nami zapadła krępująca cisza. Blondyn nic nie odpowiedział, jedynie mnie objął i przytulił do siebie. To był zwykły przyjacielski gest, nic więcej. Właśnie czegoś takiego teraz potrzebowałam. Wsparcia, pocieszenia i zrozumienia. Nadal mnie obejmując Maks powiedział:
-Każdy z nas miewa czasem gorszy dzień. Ja np. siadam nad jeziorem, biorę pergamin i pióro i zaczynam pisać. Co piszę? To proste, wszystko, co czuję i myślę, przenika z mojej duszy na tą kartkę papieru, która po chwili staje się niezwykłym dowodem na to, że każdy z nas myśli, czuje i kocha.
-Masz zdecydowanie artystyczną duszę. Nie znałam cię od tej strony.-skwitowałam uśmiechając się przyjaźnie.-Chcesz powiedzieć, że piszesz wiersze?
-Znacznie lepiej, tworzę piosenki. Tak się akurat składa, że fragment jednej z nich idealnie odzwierciedla położenie, w którym ty się teraz znajdujesz. Posłuchaj.-powiedział, po czym zanucił całkiem przyjemną i delikatną melodię.

And I've lost who I am,
and I can't understand
Why my heart is so broken*
           
Trzeba przyznać, że mile mnie zaskoczył. Nie sądziłam, że Maks, ten mięśniak grający w Quidditcha ma tak delikatny i ładny głos. Po kilku minutach chłopak pocałował mnie w policzek, pożegnał się i zbiegł szybko ze schodów. Znowu zostałam sama, a było już tak pięknie.
Spojrzałam na zegarek, było wpół do szóstej. Postanowiłam, jeszcze przed kolacją zajrzeć do Severusa. Nie spiesząc się zeszłam do SS. Usiadłam na krześle koło przyjaciela i wyczarowałam piękny kwiat. Na łodyżce wygrawerowałam moje imię. Jak się obudzi, to będzie wiedział, od kogo. Posiedziałam z nim przez chwilę i wychodząc wyszeptałam jeszcze:
-Zdrowiej szybko Sev, zdrowiej szybko. Dla mnie…
            Wyszłam ze skrzydła i usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki:
-Lily Evans!-Jest źle. Nawet bardzo źle.-Gdzieś ty była?! Przeszukaliśmy pół zamku, postawiliśmy na głowie połowę uczniów, przeszukaliśmy niebo, przewaliliśmy piekło. A ty, co? Ty się najnormalniej w świecie pojawiasz, jakby nigdy nic. Mów gdzie byłaś, ale już!
-Chyba trochę dramatyzujesz Ann, nie było mnie raptem dwie godziny.
-Jak to? Najpierw lądujesz w Skrzydle Szpitalnym, potem znikasz i mówisz, że to nic? Ja przez ciebie osiwieję, a wierz mi, Remusowi się to bardzo, ale to bardzo nie spodoba.
-Zasponsoruję ci farbę. Poza tym jesteś blondynką, nie byłoby widać.
-Lily, radzę ci po prostu jej powiedzieć, ona ma czasami mordercze zapędy.- poradziła mi Dorcas.
-Dobrze, już dobrze. Musiałam po prostu chwile pobyć sama, poza tym byłam w zamku ciemnoty.
-Cała Lily, w końcu samotność to jej drugie imię. Dobra, a teraz koniec tego biadolenia, muszę iść na trening, a wy idziecie ze mną. Ann pilnuj jej, bo jeszcze się zgubi.
-Dzięki Dorcas.
            Udałyśmy się na boisko. Dor poszła do szatni, a ja i Ann usiadłyśmy na trybunach, pomiędzy Remusem i Rogerem. Ten ostatni odwrócił się do mnie i powiedział:
-Lilka, robisz niezłe zamieszanie.
-Nie rozumiem, o co ci chodzi?-Naszej konwersacji na szczęście nie przysłuchiwała się Ann, ona zajęła się rozmową z Lunatykiem.
-No wiesz, kiedy Maks wrócił do dormitorium i przeszedł koło Dave’a, ten przycisnął go do ściany i zaczął dusić, sycząc „Czuję perfumy mojej dziewczyny”. Na szczęście Maks miał chyba dobre wytłumaczenie, bo Chook go nie zabił, a wręcz przeciwnie zaczął mu dziękować.-Roger streścił mi całe wydarzenie, ledwie powstrzymując śmiech.
            Chciałam się go jeszcze o coś spytać, ale moją uwagę skutecznie odwróciło wejście drużyny na boisko. Dave klepnął Maksa w plecy i spojrzał na Pottera z dziwnym ogniem w oczach. Zaczął się z pozoru normalny trening. Nagle mój chłopak podleciał do pałkarzy, czytaj Maksa i Chrisa i powiedział stosunkowo głośno, na tyle, żebym go usłyszała.
-A może sprawdzimy, jak dobrze nasz szukający radzi sobie z tłuczkami.
            Roger spojrzał na niego z przerażeniem, po czym oznajmił cicho:
-Znam tę minę. Jest źle, nawet bardzo źle, powiedziałbym tragicznie. Kryć się!-wrzasnął chowając się za oparciem siedzenia przed nim.
            A Dave zabrał Chrisowi pałkę i uderzył tłuczek z taką siłą, że aż usłyszeliśmy głuchy trzask, Jamesowi ledwie udało się uniknąć pędzącej z prędkością odrzutowca piłki.
-No to się zabawimy chłopcy.-wyszeptał groźne Dave, oddając pałkarzowi pałkę i patrząc na mnie z drapieżnym uśmiechem.
            Potter starał się ze wszystkich sił omijać tłuczki, na szczęście nie zawsze mu się to udawało i z boiska wyszedł nieźle poobijany. Dave przywitał się ze mną szybko, całując mnie w policzek, po czym udał się do biblioteki, pod pretekstem napisania eseju z eliksirów. Jednak zdawało mi się, że coś innego jest na rzeczy. Trudno. Później z nim o tym porozmawiam, teraz mam całkiem inny cel. Kolacja. Po drodze Remus znalazł jakąś kartkę, podniósł ją i zaczął czytać, znałam ten pergamin, to był mój list, specjalnie zostałam w tyle, żeby zobaczyć jego reakcję. Gdy skończył, na jego twarzy pojawiła się nieposkromiona furia. Wysyczał gniewnie:
-Wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Zabiję tego pieprzonego drania.
            No to Potter ma łagodnie mówiąc przerąbane. Lunatyk nigdy się aż tak nie wkurzył. Naprawdę nigdy. A on jest bardzo spokojnym człowiekiem, chyba, że mu zapadka przeskoczy. Wtedy to trzeba się przed nim kryć, bo może być źle, nawet gorzej niż źle. Jezu, co wszyscy dzisiaj mają z tym „źle, bardzo źle, gorzej niż źle” cholery można dostać. Oj nie irytuj się. Podążałam za tłumem. A podobno chcesz być oryginalna. Chcę, a teraz się zamknij, bo chcę pogadać z dziewczynami, bez ciągłych komentarzy z twojej strony.
            Z tym jakże optymistycznym akcentem udałam się na kolację. Usiadłam koło Ann, Remus koło Blacka i Petera, a na Pottera spojrzał wilkiem i ostentacyjnie odwrócił się od niego.

PERSPEKTYWA JAMESA

            Zupełnie nie wiedziałem, dlaczego moi przyjaciele mnie unikają, w końcu nikomu nie stało się nic poważnego. A Smarkerus nie zalicza się do ludzi, więc chyba mogę go pominąć. Fakt, Ruda trochę oberwała, to nie było w moim planie, ale, od czego jest improwizacja. To znaczy, Peter mnie nie unikał, zachowywał się jak zwykle, Syriusz warczał na mnie za każdym razem, gdy się próbowałem do niego odezwać, a Remus zabijał mnie wzrokiem. Rozumiem, że lubią Evans, ale przecież to ze mną przyjaźnią się od kilku lat, zresztą, w końcu wyszła już z SS i nic jej nie jest.
            A na kolacji to już w ogóle. Remus miał minę, jakby chciał mnie zabić poprzez wielogodzinne tortury. Nie wiem, czemu, ale jest jeszcze bardziej wściekły, niż na treningu. Cóż pewnie wybuchnie, jak wrócimy do dormitorium, to zobaczymy, o co mu chodzi.
            Zaś, jeśli chodzi o moją dziewczynę, to była wręcz zachwycona moim kawałem. Na początku sądziłem, że przegiąłem i powinienem przeprosić Rudą, ale ona szybko wybiła mi to z głowy. Uświadomiła mi, że przecież nic poważnego się nie stało. Poza tym Slughorn nie zorientował się, kto to zrobił, ale obiecał, ze zgłosi to do McGonnagal, bo skoro Ślizgoni oberwali, to to na pewno wina Gryfonów. Nawiązując do Monic, to związanie się z nią, było chyba najlepszym pomysłem w moim życiu. Ona mnie słucha, w przeciwieństwie do wiadomo, kogo i nie wymaga ode mnie żadnych zmian. Woli mnie takim, jakim jestem. Czyli po prostu kocha przystojnego, wysportowanego, mądrego i zabawnego szukającego.
             Z rozmyślań wyrwała mnie Monic, składając na moich ustach namiętny pocałunek. Oznajmiła, że idzie do biblioteki. Ja zaś podniosłem się i powoli udałem się do dormitorium. Rzuciłem się na łóżko i zacząłem czytać „Quidditch przez wieki” po raz sto dwudziesty siódmy. Z tej jakże pasjonującej lektury wyrwał mnie dźwięk drzwi uderzających o ścianę, spojrzałem w tamtym kierunku, okazało się, że Black otworzył je z takim rozmachem, że prawie wyleciały z futryny, tuż po nim do pokoju wszedł Remus, Glizdka zaś nigdzie nie było. Syriusz odezwał się z pozoru spokojnie, jednak w jego głosie było słychać powściągany gniew:
-Czy zdajesz sobie sprawę, co niedawno znalazł Lunatyk?
-Yyy…. Nie za bardzo. Może… Twoje brudne skarpetki, to by wyjaśniało grymas na jego twarzy.
-Potter, nawet nie próbuj sobie ze mnie drwić. Remus trzymaj mnie, trzymaj, bo zaraz mu przywalę.- Uśmiechnąłem się z politowaniem, patrząc na bezradnego Lunatyka.-Albo wiesz co stary, jednak mnie puść, ja go tylko zabiję.-odparł Łapa.
-Wiecie co? To już jest kurde przesada. Rozumiem, że jestem tak genialny, że wszyscy chcecie mnie mieć na wyłączność, ale na litość boską przestańcie. W końcu się nie rozczłonkuje. Co wy wszyscy dzisiaj do mnie macie?
            Syriusz już chciał się na mnie rzucić, ale Remus powstrzymał go mówiąc:
-Łapa spokojnie, później go zabijesz. Najpierw wytłumaczymy mu, dlaczego jest takim idiotą.
            Lunio podał mi wymięty kawałek pergaminu i warknął „Czytaj!”. Pogrążyłem się w lekturze. W miarę, jak posuwałem się na przód, na mojej twarzy pojawiało się zdziwienie. Rozpoznałem to pismo. Lily tak pisała, ale nie mogłem uwierzyć, że to ona, że sprawiłem jej aż taki ból, że aż tak przeze mnie cierpiała. A przede wszystkim, że ona chodziła z Dave’em tylko, dlatego, że ja byłem z Monic. Zaczynałem na powrót żałować tego, co spowodowałem w sali od eliksirów, znowu poczułem to mdlące poczucie winy. Spojrzałem z przerażeniem na Remusa, który tylko pokiwał smutno głową. Już chciałem pójść przeprosić Lil, kiedy do naszego pokoju wparowała Monic, rzuciła książki Remusowi, który ledwo je złapał i rzuciła mi się na szyję z okrzykiem:
-Ooo mon James, tu jesteś!
            Zdążyłem objąć ją w pasie, gdy oboje z wielkim hukiem upadliśmy na moje łóżko. Moje myśli pognały w zupełnie innym kierunku. Całując Monic wykrzyknąłem jeszcze do Syriusza:
-Wiesz, co? Pieprzyć Evans, mam tu o wiele gorętszy towar.
            Później skupiłem się jedynie na tym, żeby włożyć rękę pod bluzkę Monic.




*

7 komentarzy:

  1. po przeczytaniu tego, też mam ochotę zabić Pottera. Zachowuje się jak dupek

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z osobą wyżej . Jeny jak Potter mógł tak się zachować ? Trochę brakuje mi scen z Syriuszem i jego dziewczyną .

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio moja (głupia) pani od plastyki powiedziała : farby akrylowe nie nadają się do wielkich powierzchni( osobiście maluję takimi farbami i pomagałam starszej siostrze w malowaniu perspektywy i namalowałyśmy ładną perspektywę właśnie takimi farbami, Reevsami) i pomyślałam jak to palnęła że mogłaby sobie nimi pomalować powierznię swojego mózgu.Na Rogacza w sytuacji Lily to nawet tej znikomej ilości farby nie chciałabym marnować!
    Ps świetne opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
  4. POTTER!!!!!!!!!!!!!!!! ZABIĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo mi się podoba rozdział

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam twojego bloga od wczoraj i zabrnęłam już całkiem daleko. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, ponieważ uwielbiam Lily i Huncwotów *.* Mam tylko jedno ale... James nigdy by tego nie zrobił Lily! Wracam do czytania :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Prawdę mówiąc to nie dziwię się Jamesowi , w końcu ile można za kimś latać a ten ktoś ma cię w dupie , po za tym przecież było napisane że Lily oberwała przez przypadek...

    OdpowiedzUsuń