wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 63 „Śmiech za­bija strach”

Przepraszam za to opóźnienie. Wypadek losowy. Za to dłuższy niż ostatnio – napisała dzisiaj ponad pięć stron i jestem z siebie dumna. Końcówkę pisało mi się jednocześnie najlepiej i najgorzej, wymyślanie, sami zobaczycie czego, było trudne, mam nadzieję, że utrzymałam charakter postaci w tym miejscu.
Następny rozdział do 2 marca, mam ferie, więc może nawet wcześniej, zależy jak się uda. Mam wenę, więc postaram się napisać trochę na zapas.
Pozdrawiam z mało śnieżnych gór i zapraszam do czytania i komentowania.
Asia


Dni upływały nam na spokojnym życiu uczniowskim. W tym roku nie mieliśmy żadnych super hiper ważnych testów na koniec roku, a jedynie egzaminy końcowe, więc powinni nas trochę mniej cisnąć. Na razie to się sprawdziło, zobaczymy, co będzie za kilka miesięcy. Syriusz przez kilka tygodni po swoich urodzinach chodził rozanielony, ciesząc się prezentem. Chłopak był wręcz wniebowzięty i mimo, że nie miał pełnego dostępu do motoru, który obecnie znajdował się w domu Jamesa, to ciągle nawijał o tym, jak doskonale będzie mu się jeździło i jakich on to udogodnień nie wprowadzi, gdy tylko uda mu się dorwać do kierownicy. Po pewnym czasie mieliśmy wręcz dość jego gadania…

- I wiesz, Dorcas, co chcę zrobić? – spytał podekscytowany Syriusz.
- Zamontować wyrzutnię rakiet, płomieni i Merlin wie, co jeszcze? – odparła lekko poirytowana dziewczyna.
- Nie, nie, nie! To było wczoraj – zaprzeczył ani trochę niezrażony tonem swojej ukochanej Łapa. – Dzisiaj postanowiłem, że dorobię włącznik niewidzialności i zdolność latania! – wykrzyknął podekscytowany chłopak. – To będzie genialne! – dodał po chwili z entuzjazmem.
- Tak, tak, kochanie, oczywiście – zgodziła się brunetka, nawet nie podnosząc głowy znad czytanej gazety.
            Syriusz tylko spojrzał na nią z desperacją w oczach, po czym rozejrzał się wokół i jęknął z rozpaczą:
- Czy ja was nudzę?
            Remus i James nawet nie oderwali się od rozgrywanej partii szachów, byli tak zaabsorbowani ignorowaniem coraz to nowych pomysłów przyjaciela, że tylko pokiwali głowami i mruknęli: „Tak, tak, co tylko chcesz, Syriuszu”. Ann spojrzała znad czytanej książki i uśmiechnęła się blado do Łapy, Peter profilaktycznie nic nie powiedział, a ja, jako jedyna wykazując się tak poważaną w Gryffindorze odwagą, rzekłam łagodnie:
- No może trochę. – Uśmiechnęłam się przy tym lekko i puściłam mu oczko.
- Wiedziałem, po prostu wiedziałem – podsumował moją odpowiedź i swoje obserwacje chłopak. – Trzeba mi było powiedzieć! Sądziłem, że dobrze wam się mnie słucha, więc wymyślałem coraz to nowe rzeczy… A już mi się pomysły skończyły.
            Syriusz miał tak komicznie zrozpaczoną i oburzoną minę, że naprawdę ciężko było mi powstrzymać się przed wybuchnięciem głośnym śmiechem.

            Wyszło nam takie lekkie nieporozumienie ze stratą dla obu stron. Ale głupio nam było tak po prostu podejść do Syriusza i powiedzieć mu… No właśnie, co? „Sorry, Łapa, ale przestań z taką ekscytacją i fascynacją opowiadać o prezencie, który ci kupiliśmy, i który bardzo ci się spodobał, bo nie możemy cię już słuchać”. To takie trochę nie halo.
            W międzyczasie zdążyłam się też wybrać na jeszcze jedną imprezę do koleżanki z Ravenclawu, w sumie całkiem fajnie było. Trochę mniejsze przyjęcie, bez tańców, głupich pomysłów i alkoholu, ale równie przyjemne. Siedliśmy sobie wszyscy razem w pokoju życzeń, zjedliśmy tort, pograliśmy w karty i pogadaliśmy. Takie przyjacielskie spotkanie bliskich sobie osób. Chyba nawet taki sposób urządzania urodzin bardziej mi odpowiada. Jest tak… miło? To chyba dobre słowo. Taka przyjemna i optymistyczna atmosfera. Poza tym Emma była zadowolona i to jest najważniejsze.  Mam niejasne przeczucie, że w najbliższym czasie będzie całkiem sporo tych siedemnastek. Tak lekko licząc to z dziesięć? No coś koło tego. Zostało nam jeszcze sześć z naszej paczki, a mam jeszcze sporo znajomych z innych domów, więc dojdzie jeszcze kilka.
            Ale koniec tych rozważań na tematy ani ze sobą niepowiązane, ani w żaden sposób niewiążące się z nadchodzącym dniem. Dzisiaj, bowiem czeka mnie, znaczy nas wszystkich, semestralny egzamin z Obrony przed Czarną Magią. Czemu już teraz? Niedługo święta i był wybór: albo teraz, albo po Nowym Roku. Nasz nauczyciel uznał, że nie chce, aby jakiś nadgorliwiec uczył się w ten magiczny czas, który trzeba spędzać z własną rodziną, a nie nad książkami. Po cichu przyznałam zresztą wtedy Robinsonowi rację. W każdym bądź razie mieliśmy dzisiaj mieć egzamin praktyczny z dwoma czy trzema ewentualnymi pytaniami, w razie wahania się oceny. Całość miała wyglądać w ten sposób, że każdy po kolei przejdzie tor przeszkód, oceniany i pilnowany przez profesora*. Następnie, dla chętnych, na wyższą ocenę, miało się odbyć zadanie dodatkowe polegające na nie wiadomo, czym.
            Prawdę mówiąc byłam trochę zdenerwowana. Żaden z wcześniejszych nauczycieli nigdy nas w ten sposób nie egzaminował. Gdy powiedzieliśmy o tym Robinsonowi, ten tylko wzruszył ramionami i stwierdził, że w takim razie dobrego słowa o nich powiedzieć nie może, bo praktyka w tym przypadku jest ważniejsza od teorii.  Może to i racja. Zobaczymy po śniadaniu. Tymczasem zwlekę się może wreszcie z łóżka i zajmę łazienkę, nim Dorcas się do niej dorwie, bo wtedy to już na pewno się nie wyrobię.  
            Z tym postanowieniem wyskoczyłam spod ciepłej pościeli i skierowałam się w stronę tak upragnionego pomieszczenia, z każdym krokiem przybliżałam się do wyczekiwanych wrót, jednak nim udało mi się dosięgnąć klamki i wejść do środka, przed nosem przemknęła mi rozmazana ciemna plama, krzyknęła „Wybacz, Lily” i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Przyglądająca się całemu przedstawieniu Ann, tylko pokręciła głową, widząc moją zdezorientowaną minę i powiedziała cicho:
- Czy ciebie to w ogóle jeszcze dziwi?
            W odpowiedzi pokręciłam tylko głową i podeszłam do szafy. Szybko wyjęłam szatę, w przypadku zwykłego tygodnia szkolnego nigdy nie miałam problemów z wyborem ubrania – w końcu zawsze chodzę w tym samym. Położyłam ciuchy na łóżku i wyciągnęłam kosmetyki, profilaktycznie trzymane w komodzie (za dobrze znam Dorcas) i doprowadziłam włosy do porządku. I tak nie będę miała czasu na prysznic, a po tym dzisiejszym teście i tak muszę się wykąpać, bo pewnie pójdziemy na jakieś bagna, czy inne cholerstwo. Ann zresztą prawdopodobnie doszła do tego samego wniosku, co ja, bo też wyjęła skądś lusterko i zaczęła się szykować.
            Ponad pół godziny później Dorcas wyłoniła się wreszcie z łazienki i cała rozanielona szybko narzuciła szatę i siadła na łóżku, pytając:
- To, co? Idziemy?
- Jasne, ale wprowadzamy też nową zasadę – odpowiedziała Ann.
- Jaką zasadę? – spytała zdezorientowana brunetka.
- Jeśli masz zamiar siedzieć w wannie tyle czasu to wstajesz wcześniej, bo my też musimy się rano umyć i doprowadzić do porządku – oznajmiła stanowczo dziewczyna. – Lily, zgadzasz się?
- Jasne, że tak – potwierdziłam z entuzjazmem.
            Wreszcie czas dla siebie rano w łazience!
- No dobra… Skoro nalegacie… - jęknęła niezbyt uszczęśliwiona Dorcas. – A teraz idziemy? Jestem głodna.
            Razem z Ann w tym samym momencie wzruszyłyśmy ramionami i pokiwałyśmy głowami. Już kilka minut później siedziałyśmy w Wielkiej Sali i zajadałyśmy się tostami z dżemem. No dobra to ostatnie odnosi się tylko do mnie, nie zwróciłam uwagi na to, co jadły moje przyjaciółki.
            Zjadłyśmy stosunkowo szybko, ponieważ wolałyśmy się nie spóźnić na dzisiejszą długaśną lekcję OPCMu. Profesor Robinson dogadał się ze Slughornem, wobec czego będziemy mieli cztery godziny obrony dzisiaj, a jutro o dwie godziny więcej Eliksirów.
            W sali od Obrony przed Czarną Magią było już całkiem sporo osób. Szybko podeszłyśmy do stojących nieopodal Huncwotów i krótko się z nimi przywitałyśmy. Nie zdążyliśmy nawet zacząć rozmowy, gdy profesor Emil wszedł do środka i zawołał nas do siebie, a kiedy wszyscy ustawiliśmy się wokół niego w półokrąg zaczął tłumaczyć, w jaki sposób będzie wyglądał nasz egzamin.
- Więc tak. Najpierw pójdziemy wszyscy do Zakazanego Lasu. Będzie nam też towarzyszył Hagrid i profesor Slughorn. Oni z wami zostaną na jakiejś polanie, a ja po kolei będę was wywoływał do egzaminu.
- A na czym on dokładnie będzie polegał? – spytała jakaś dziewczyna z Hufflepuffu.
- Właśnie miałem do tego przejść, panno Eyre – odparł lekko zdenerwowany przerywaniem mu nauczyciel. – Najpierw będziecie musieli obronić się przed wodnikami Kappa i druzgotkami, potem zwalczyć bahanki i chochliki kornwalijskie. Na koniec przegonić pogrebina i Czerwonego Kapturka. Ewentualne pytania dodatkowe już po zadaniu specjalnym, które będzie polegało na odstraszeniu Bogina.
            Kurde, całkiem tego sporo. W teorii i teoretycznie w praktyce, jakkolwiek by to nie brzmiało, umiem wykonać wszystkie te zadania, ale może być różnie, a nuż spanikuję? Ale nie tam, będzie dobrze. Musi być.
            Byłam tak zaabsorbowana swoimi myślami, że nie usłyszałam, że ktoś mnie woła, dopóki ta sama osoba nie złapała mojego ramienia i nie potrząsnęła mną lekko.
- Lily? Żyjesz? – spytała Ann. – Wszystko będzie w porządku. Nie martw się.
            Pokiwałam tylko głową, po czym wdałam się z przyjaciółką w dyskusję, starając się odciągnąć swoje myśli od nadchodzącego egzaminu. Stresowałam się jednak bardziej niż mi się rano zdawało, więc skupienie się na rozmowie okazało się prawie nie wykonalne, a możecie mi wierzyć, że dołożyłam wszelkich starań, aby przynajmniej wyglądać na całkowicie zaabsorbowaną.
            Dzięki temu, że tak bardzo się na tym skoncentrowałam, czas do mojego testu upłynął mi stosunkowo szybko. Nim się obejrzałam połowa osób została już przeegzaminowana, a profesor Robinson wywołał moje imię.
            Na lekko drżących nogach podążyłam za nauczycielem. Starałam się przy tym nie okazywać zbytnio swojego zdenerwowania, ale chyba średnio mi to wyszło, bo profesor uśmiechnął się do mnie lekko i powiedział:
- Spokojnie, nie masz się, czym martwić. Dasz sobie radę, przecież widziałem jak miotasz tymi zaklęciami na lekcjach. Nadmienię, że nader skutecznie.
            W odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się lekko. Prawdę mówiąc poprawił mi trochę humor, w końcu może mieć racje, dosyć zdolna jestem.
            Mój test rozpoczął się od pokonania druzgotka. No i oczywiście musiałam wleźć do jakiejś pierdzielonej rzeki. W listopadzie! Było zimno, mokro i nieprzyjemnie. A to bladozielone, rogate i długopalczaste cholerstwo się na mnie rzuciło! I tak, zdaję sobie sprawę, że właśnie o to chodziło, ale wkurzył mnie ten stwor niepomiernie. Za to Robinson miał ze mnie spory ubaw, kiedy po kilku sekundach walnęłam w to draństwo oszałamiaczem i klnąc po cichu wyszłam z wody.
            A potem co było? Oczywiście kolejne wodne diabelstwo. Wodniki Kappa. Czy one przypadkiem nie powinny siedzieć w Japonii? No, ale nie… Nasz kochany profesor musiał kilka ściągnąć i kazać nam się z nim zmierzyć. W sadzawce. I to… To coś na mnie wlazło. Ta łuskowata, płetwiasta małpa chciała mnie udusić swoimi długaśnymi łapami! Za karę urwałam jej zaklęciem Manus** wodne lejki z tego głupiego łba. Ha! Spróbuj sobie poradzić bez swoich mocy, paskudo!
            Doszłam do wniosku, że nie znoszę testów praktycznych. A podśmiewający się ze mnie po cichu nauczyciel tylko mnie w tym utwierdził. Dobrze, że chociaż nie musze już więcej włazić do wody! Chyba…
            Zmieniam zdanie. Ja chcę do druzgotków! Bahanki są jeszcze bardziej wkurw… Irytujące. Musiałam wleźć do jakiejś opuszczonej chatki, bo to draństwo w końcu mieszka w zasłonkach. Kąsające Elfy, czy jakkolwiek się ten pasożyt zwie zdążył mnie pogryźć, zanim udało mi się wszystkie wytępić. To jest żukowate, skrzydlate, jadowite i niebezpieczne. Naprawdę. Zdążyłam się tym spostrzeżeniem podzielić ze swoim nauczycielem, który skwitował to śmiechem i stwierdzeniem, że tak ciekawej osoby to on jeszcze nie egzaminował. Super! Możemy, więc już wyjść z tego lasu? Ładnie proszę.
            A teraz chochliki kornwalijskie. Pokrótce piskliwe i niebieskie psotniki, które lubią wplątywać się we włosy. Na szczęście Immobulus*** na nie działa, więc zdążyłam się ich pozbyć nim doszczętnie zepsuły mi fryzurę. Z dzisiejszych stworzonek są na razie najlepsze.
            Kolej na pogrebina! Widzicie ten entuzjazm? No widzicie? Cóż, jeśli tak, to gratulacje, bo ja go nie widzę. Normalnie muszą podążać za ofiarą wiele godzin, ale Robinson znalazł jakiś sposób na przyspieszenie efektu, więc depresję wywoływaną przez to owłosione wielkogłowiaste (mam gdzieś, że nie ma takiego słowa, idealnie opisuje to zwierzątko) coś. Opadłam na kolana zanosząc się niepowstrzymanym szlochem i zastanawiając się jaki jest sens mojej obecności tutaj, na tym teście przede wszystkim, gdy to imitujące kamień stworzenie się na mnie rzuciło! Próbowało mnie zjeść! Zdenerwowało mnie to na tyle, że zamiast uderzyć go jakiś urokiem po prostu go kopnęłam. Zaklęciem dostał tak na wszelki wypadek.  Powie mi ktoś, skąd to diabelstwo, wielkości stopy, w ogóle wymyśliło rzucanie się na kilkustopowego człowieka? No ja nie wiem, przecież to się nie może dobrze skończyć. A gdzie instynkt samozachowawczy? Pomachał z przystanku rzeczywistość i krzyknął pa pa? No chyba.
            Nareszcie ostatnia część. I chyba najtrudniejsza. Czerwone Kapturki. Skojarzenie z bajką całkowicie niezamierzone. Czarodzieje jej nie znają. Sprawdzałam. A co do podobieństwa… Brak. Bajkowy Czerwony Kapturek nikogo nie próbował zatłuc pałką, chyba, że wilka, którego, gwarantuję, nie przypominam. A te karły chciały mnie zabić! Jak tak można w kilka naraz na niewinną, bezbronną dziewczynkę z patykiem? Ale ten patyk pogonił im kota! Fajnie uciekały.
            Egzamin skończyłam z uśmiechem na twarzy. Profesor Robinson z bananem. To najlepsze określenie. On się momentami prawie pokładał ze śmiechu. A ja nie wiem, dlaczego. Ja tylko komentowałam swoje poczynania, głupotę tych stworzonek i ich brak instynktu samozachowawczego. Poza tym uważam, że miałam rację.
- Super, Lily, tylko więcej takich osób, wreszcie nie było nudno. Póki co masz P, jak dasz radę z boginem będzie W. Idź tam do reszty i poczekajcie na mnie.
            Na szczęście nasze oczekiwanie się nie dłużyło. Kiedy podeszłam do reszty uczniów, zauważyłam, że zdążyli oni już siąść w kółku (wszyscy, niezależnie od domu) i grali w karty. Tak. Ślizgoni z Gryfonami. Jak się okazuje nie jest w stanie ich pogodzić nic, z wyjątkiem zwykłej nudy. Ja zresztą też dołączyłam się do gry. Całkiem cywilizowanie wyszło. Nikt nikogo nie zabił i obeszło się bez rękoczynów. Tylko kilka wyzwisk i latające poduszki, nic szczególnego, normalka, gdy zamknie się w jednym pomieszczeniu tak różne osoby.
            Po kilkudziesięciu minutach przyszedł profesor Robinson wraz z ostatnim uczniem. Najpierw odpytał kilka osób, co do których miał wątpliwości. Całkiem proste pytania. O inferiusy, trytony, keple i mantykory. Żadnych cudów. Potem odesłał do dormitoriów tych, którzy nie mieli ochoty podwyższać swoich ocen. To znaczy odesłałby, gdyby był ktoś taki. Wszystkich za bardzo ciekawił bogin, żeby od tak sobie pójść.
- Dobrze, dobrze. Skoro wszyscy zostaliście, to zapraszam tutaj. Ustawcie się w kolejce – polecił nauczyciel. – Tylko bez przepychanek – dodał po chwili zezując na uczniów Domu Lwa i Węża.
            Wszyscy ustawili się w miarę sensowną kolejkę. No mniej więcej, ale ile można wymagać od nastolatków?
            Wielu osobom ukazywały się proste i przewidywalne sprawy i w taki sam sposób sobie z nimi radziły. Pająk dostał spódniczkę baletnicy, mantykora włosy koloru gumy balonowej, a szyszymorą strój klauna. Od takie tam zmiany wywołujące krótki śmiech. Potem pojawiły się jednak ciekawsze przypadki, cześć wręcz przerażających.
            Severusowi ukazał się jego ojciec stojący nad martwą kobietą, chyba jego matką, ale nie widziałam twarzy****. Większość osób nie skojarzyła tego na pewno, ale dla mnie i tych, co się domyślili taka sytuacja byłą wręcz przerażająca. Bać się, że osoba tak ci bliska zamorduje kogoś, kto dał ci życie? Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak to musi boleć. Profesor Robinson zresztą spojrzał na mojego byłego przyjaciela z niepokojem, ale ten wydawał się nieporuszony i tylko spokojnie uniósł różdżkę i wymamrotał Ridiculous. Nawet nie zarejestrowałam w co zamienił się bogin. Jedyne, co zauważyłam to wyraz oczu chłopaka. Takiego strachu, takiej rozpaczy, takiej nienawiści nigdy tam jeszcze nie widziałam. W tym momencie uświadomiłam sobie, że taka scena nie jest czymś nie możliwym i przeraziło mnie to jeszcze bardziej. Cokolwiek by pomiędzy nami nie zaszło, miałam nadziej, że Ślizgon będzie szczęśliwy, złość mi już przeszła, a poza tym takiego losu najgorszemu wrogowi bym nie życzyła. Chyba zresztą nie tylko ja, bo stojący koło mnie James wymamrotał cicho „O Boże”, a Ann złapała moją rękę i spytała:
- Wiedziałaś?
            Pokręciłam głową. Nie wiedziałam. Nie aż tyle, sądziłam, że tylko się kłócą. Tyle mi zawsze mówił Severus. Jako dziecko się nie domyśliłam, ale patrząc z perspektywy czasu powinnam zauważyć pewne symptomy. Nie zauważyłam.
            Następny był Syriusz. Zobaczył siebie. Tak siebie. Ale z innym uśmiechem, innym wyrazem oczu, twarzy. I ten drugi podciągnął rękaw i pokazał Mroczny Znak na ręku, potem podniósł dłoń z różdżką i wycelował w przyjaciół Łapy. Ten tylko zamrugał gwałtownie i przemienił swoje ubranie na odblaskowe kolory. Udawał niewzruszonego, ale widziałam, ze był wstrząśnięty. Rogacz też. Złapał więc przyjaciela za ramię i wyszeptał:
- Nie martw się. To się nigdy nie stanie.
            Syriusz tylko uśmiechnął się blado.
            Remusowi ukazała się pełnia, przemienił ją w balonik. Nie zdziwiło mnie to. Peter zobaczył gigantycznego szczura, co patrząc na jego formę animagiczną było zaskakujące i wywołało wybuch śmiechu u Huncwotów. Ann zobaczyła swój dom z płonącym nad nim Mrocznym Znakiem. Dorcas umazane krwią lustro, w którym odbijała się zakapturzona postać. Mogę się założyć, że mało, kto zrozumiał głębię kryjącą się za tym znakiem. To lustro stało w salonie domu mojej przyjaciółki. Tylko w jeden sposób mogło ono przedstawiać taki widok był atak Śmierciożerców na jej dworek.
            A James? On zobaczył Dementora. Bał się samego strachu. W gruncie rzeczy pasowało to do niego. Do jego odwagi, momentami wręcz brawury.
            Następnie przyszła moja kolej. Stanęłam przed zajmowaną przez bogina szaf i czekałam aż się przede mną pojawi. Szczerze, to byłam dosyć zaciekawiona. No, bo czego ja się boję najbardziej? No czego? Sama nie wiem. A potem ten stwór wyszedł ze swojego schronienia. Zamrugałam.
            Zobaczyłam siebie. Na początku nie skojarzyłam faktów, ale potem znikąd pojawili się inni ludzie. Moi przyjaciele, moja rodzina, osoby dla mnie ważne, z którymi się liczyłam. Oni wszyscy patrzyli na mnie, tamtą mnie z taką pogardą, z takim zawodem i nienawiścią, że nie wiedziałam co robić. Zawiodłam ich! Jak mogłam to zrobić.
            Potrząsnęłam głową. To nie prawda, to tylko głupi bogin – powtarzałam sobie w myślach. Kiedy tylko odzyskałam rozum rzuciłam zaklęcie i odwróciłam się. Podeszłam szybko do swoich przyjaciół. Na szczęście zrozumieli moją potrzebę bliskości i Ann momentalnie się na mnie zawiesiła mi się na szyi i powiedziała stanowczo:
- To się nie zdarzy, Lily.
            Jej stwierdzeniu zawtórowało grupowe potakiwanie. Ja za to uśmiechnęłam się słabo -  strach dalej łapał mnie za serce, ale słysząc zapewnienia przyjaciół i głupie kawały opowiadane przez Jamesa, żeby poprawić mi humor, roześmiałam się. W końcu śmiech zabija strach.

*Wiem, że coś w tym stylu organizował Remus w 3 części, ale po pierwsze Rowling tego dokładnie nie opisała, a po drugie doszłam do wniosku, że skądś musiał czerpać inspirację, a najlepiej przecież pożyczyć pomysł od kogoś doświadczonego i znającego się na rzeczy. W szczególności, kiedy wie się, że dana idea dała dobre efekty.
**oderwanie po łacinie
*** To co Hermiona w 2 części;)

****doszłam do wniosku, że w sumie, czemu nie? Możliwy scenariusz

13 komentarzy:

  1. Fajny rozdział :) Lekki i przyjemny, ale wciąż liczę na więcej Lily i Jamesa oraz Syriusza i Dor. Więceeej miłości <3
    Bardzo spodobał mi się wybór boginów, nie był to jakieś błahe rzeczy, jak pająki, czy nauczyciel, tylko naprawdę ważne sprawy.
    Albo moment, w którym James szepnął "o Boże", to było takie.... miłe.
    Czekam na kolejny rozdział i zapraszam do mnie
    http://lily-james-i-ja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Taak, zgadzam się z czytelniczką powyżej. Czekam na więcej Lily i Jamesa <3
    A poza tym: piszesz bardzo ciekawie i masz fajne pomysły. Jedyne, co mogę skrytykować, to interpunkcja. Nie chciałabym cię urazić, ale dość często zdarzają ci się błędy interpunkcyjne, co trochę utrudnia czytanie takim upierdliwcom, za przeproszeniem, jak ja. Ale poza tym jest super. Szczególnie dobrze wychodzą ci fragmenty zabawne :)
    No, także pisz dalej, życzę weny!
    dot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie urazisz mnie tym, bo ja doskonale wiem o tym, że moja interpunkcja leży i prosi o dobicie. Ada mi sprawdzała, ale ma ostatnio spoeo zajęć i nie ma czasu, a ja zawsze miałam z tym problem i wielu rzeczy nie widzę. Poszukam tych błędów potem i w miarę możliwości poprawię.
      Cieszy mnie jednak, że to jedyne, co Ci przeszkadza:) Nad interpunkcją pracuję, ale efekty są mierne, ale obiecuję, że postaram sie sprawdzać dokładniej -wiem, że to może przeszkadzać.
      Pozdrawiam
      Asia

      Usuń
    2. Gratuluję Ci tego, że umiesz przyjąć krytykę, bo wiem, że czasami to niełatwe :) To życzę powodzenia i czekam na kolejny rozdział :D

      Usuń
    3. Dziękuję;)
      Osobiście sądzę, że krytyka adekwatna i wyrażona w sposób taki jak ty to zrobiłaś, czyli po prostu z nadzieją, że ktoś zauważy błąd, poprawi go i tak dalej, jest wręcz przydatna. W końcu jak inaczej nauczę się wreszcie wstawiać poprawnie te przecinki, jak nie w ten sposób? Skąd też miałabym wiedzieć, czy jakieś sformułowania są niezrozumiałe albo postaci sztuczne, nierealne, jak nie od czytelników? W końcu ja, jako autorka, nie wszystko wyłapię, nie jestem obiektywna, brak mi dystansu. Dlatego nigdy nie pojmowałam oburzania się na spokojnie wyrażoną opinię, choćby i negatywną.
      Asia

      Usuń
  3. Świetny rozdział, bardzo mi się podobał. ;)
    Osobiście mi nie przeszkadzają przecinki itp, bo nie zwracam na nie uwagi. No ale rozumiem jak komuś innemu wadzą źle postawione znaki interpunkcyjne. Pozdrawiam i życzę weny.
    XOXO

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziwne patrzyłam wczoraj i nie było nowego rozdziału a dziś już jest. Dobra nie ważne.

    Co do rozdziału to chce cię okrzyczeć za brak dyscypliny :-D (hahaha) jak mogłaś tak długo pisać, ale ważne że jest. Super, ciekawi mnie co będzie dalej z Lily i Jamesem, daj jakiś ich "kryzys" lub "wpadke" (wszyscy wiedzą o co chodzi) :-). Ale czego byś nie wymyśliła będzie super. Pozdrawiam i życzę weny, twoja fanka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może coś się zacięło, bo wstawiłam we wtorek;)
      Asia

      Usuń
  5. BOSKO !
    Ale brak mi Jily :c
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Życzymy terminowego dodania notki ;) ;*

    OdpowiedzUsuń