Przepraszam
za to opóźnienie. Wypadek losowy. Za to dłuższy niż ostatnio – napisała dzisiaj
ponad pięć stron i jestem z siebie dumna. Końcówkę pisało mi się jednocześnie
najlepiej i najgorzej, wymyślanie, sami zobaczycie czego, było trudne, mam
nadzieję, że utrzymałam charakter postaci w tym miejscu.
Następny
rozdział do 2 marca, mam ferie, więc może nawet wcześniej, zależy jak się uda.
Mam wenę, więc postaram się napisać trochę na zapas.
Pozdrawiam
z mało śnieżnych gór i zapraszam do czytania i komentowania.
Asia
Dni upływały nam na spokojnym życiu uczniowskim. W tym roku nie
mieliśmy żadnych super hiper ważnych testów na koniec roku, a jedynie egzaminy
końcowe, więc powinni nas trochę mniej cisnąć. Na razie to się sprawdziło,
zobaczymy, co będzie za kilka miesięcy. Syriusz przez kilka tygodni po swoich
urodzinach chodził rozanielony, ciesząc się prezentem. Chłopak był wręcz
wniebowzięty i mimo, że nie miał pełnego dostępu do motoru, który obecnie
znajdował się w domu Jamesa, to ciągle nawijał o tym, jak doskonale będzie mu
się jeździło i jakich on to udogodnień nie wprowadzi, gdy tylko uda mu się
dorwać do kierownicy. Po pewnym czasie mieliśmy wręcz dość jego gadania…
- I
wiesz, Dorcas, co chcę zrobić? – spytał podekscytowany Syriusz.
-
Zamontować wyrzutnię rakiet, płomieni i Merlin wie, co jeszcze? – odparła lekko
poirytowana dziewczyna.
-
Nie, nie, nie! To było wczoraj – zaprzeczył ani trochę niezrażony tonem swojej
ukochanej Łapa. – Dzisiaj postanowiłem, że dorobię włącznik niewidzialności i
zdolność latania! – wykrzyknął podekscytowany chłopak. – To będzie genialne! –
dodał po chwili z entuzjazmem.
-
Tak, tak, kochanie, oczywiście – zgodziła się brunetka, nawet nie podnosząc
głowy znad czytanej gazety.
Syriusz tylko spojrzał na nią z
desperacją w oczach, po czym rozejrzał się wokół i jęknął z rozpaczą:
-
Czy ja was nudzę?
Remus i James nawet nie oderwali się
od rozgrywanej partii szachów, byli tak zaabsorbowani ignorowaniem coraz to
nowych pomysłów przyjaciela, że tylko pokiwali głowami i mruknęli: „Tak, tak,
co tylko chcesz, Syriuszu”. Ann spojrzała znad czytanej książki i uśmiechnęła
się blado do Łapy, Peter profilaktycznie nic nie powiedział, a ja, jako jedyna
wykazując się tak poważaną w Gryffindorze odwagą, rzekłam łagodnie:
- No
może trochę. – Uśmiechnęłam się przy tym lekko i puściłam mu oczko.
-
Wiedziałem, po prostu wiedziałem – podsumował moją odpowiedź i swoje obserwacje
chłopak. – Trzeba mi było powiedzieć! Sądziłem, że dobrze wam się mnie słucha,
więc wymyślałem coraz to nowe rzeczy… A już mi się pomysły skończyły.
Syriusz miał tak komicznie
zrozpaczoną i oburzoną minę, że naprawdę ciężko było mi powstrzymać się przed
wybuchnięciem głośnym śmiechem.
Wyszło nam takie lekkie
nieporozumienie ze stratą dla obu stron. Ale głupio nam było tak po prostu
podejść do Syriusza i powiedzieć mu… No właśnie, co? „Sorry, Łapa, ale przestań
z taką ekscytacją i fascynacją opowiadać o prezencie, który ci kupiliśmy, i
który bardzo ci się spodobał, bo nie możemy cię już słuchać”. To takie trochę
nie halo.
W międzyczasie zdążyłam się też wybrać
na jeszcze jedną imprezę do koleżanki z Ravenclawu, w sumie całkiem fajnie
było. Trochę mniejsze przyjęcie, bez tańców, głupich pomysłów i alkoholu, ale
równie przyjemne. Siedliśmy sobie wszyscy razem w pokoju życzeń, zjedliśmy
tort, pograliśmy w karty i pogadaliśmy. Takie przyjacielskie spotkanie bliskich
sobie osób. Chyba nawet taki sposób urządzania urodzin bardziej mi odpowiada.
Jest tak… miło? To chyba dobre słowo. Taka przyjemna i optymistyczna atmosfera.
Poza tym Emma była zadowolona i to jest najważniejsze. Mam niejasne przeczucie, że w najbliższym
czasie będzie całkiem sporo tych siedemnastek. Tak lekko licząc to z dziesięć?
No coś koło tego. Zostało nam jeszcze sześć z naszej paczki, a mam jeszcze
sporo znajomych z innych domów, więc dojdzie jeszcze kilka.
Ale koniec tych rozważań na tematy
ani ze sobą niepowiązane, ani w żaden sposób niewiążące się z nadchodzącym
dniem. Dzisiaj, bowiem czeka mnie, znaczy nas wszystkich, semestralny egzamin z
Obrony przed Czarną Magią. Czemu już teraz? Niedługo święta i był wybór: albo
teraz, albo po Nowym Roku. Nasz nauczyciel uznał, że nie chce, aby jakiś
nadgorliwiec uczył się w ten magiczny czas, który trzeba spędzać z własną
rodziną, a nie nad książkami. Po cichu przyznałam zresztą wtedy Robinsonowi rację.
W każdym bądź razie mieliśmy dzisiaj mieć egzamin praktyczny z dwoma czy trzema
ewentualnymi pytaniami, w razie wahania się oceny. Całość miała wyglądać w ten
sposób, że każdy po kolei przejdzie tor przeszkód, oceniany i pilnowany przez
profesora*. Następnie, dla chętnych, na wyższą ocenę, miało się odbyć zadanie
dodatkowe polegające na nie wiadomo, czym.
Prawdę mówiąc byłam trochę
zdenerwowana. Żaden z wcześniejszych nauczycieli nigdy nas w ten sposób nie
egzaminował. Gdy powiedzieliśmy o tym Robinsonowi, ten tylko wzruszył ramionami
i stwierdził, że w takim razie dobrego słowa o nich powiedzieć nie może, bo
praktyka w tym przypadku jest ważniejsza od teorii. Może to i racja. Zobaczymy po śniadaniu.
Tymczasem zwlekę się może wreszcie z łóżka i zajmę łazienkę, nim Dorcas się do
niej dorwie, bo wtedy to już na pewno się nie wyrobię.
Z tym postanowieniem wyskoczyłam
spod ciepłej pościeli i skierowałam się w stronę tak upragnionego
pomieszczenia, z każdym krokiem przybliżałam się do wyczekiwanych wrót, jednak
nim udało mi się dosięgnąć klamki i wejść do środka, przed nosem przemknęła mi
rozmazana ciemna plama, krzyknęła „Wybacz, Lily” i zatrzasnęła mi drzwi przed
nosem. Przyglądająca się całemu przedstawieniu Ann, tylko pokręciła głową,
widząc moją zdezorientowaną minę i powiedziała cicho:
-
Czy ciebie to w ogóle jeszcze dziwi?
W odpowiedzi pokręciłam tylko głową
i podeszłam do szafy. Szybko wyjęłam szatę, w przypadku zwykłego tygodnia
szkolnego nigdy nie miałam problemów z wyborem ubrania – w końcu zawsze chodzę
w tym samym. Położyłam ciuchy na łóżku i wyciągnęłam kosmetyki, profilaktycznie
trzymane w komodzie (za dobrze znam Dorcas) i doprowadziłam włosy do porządku.
I tak nie będę miała czasu na prysznic, a po tym dzisiejszym teście i tak muszę
się wykąpać, bo pewnie pójdziemy na jakieś bagna, czy inne cholerstwo. Ann
zresztą prawdopodobnie doszła do tego samego wniosku, co ja, bo też wyjęła
skądś lusterko i zaczęła się szykować.
Ponad pół godziny później Dorcas
wyłoniła się wreszcie z łazienki i cała rozanielona szybko narzuciła szatę i
siadła na łóżku, pytając:
-
To, co? Idziemy?
-
Jasne, ale wprowadzamy też nową zasadę – odpowiedziała Ann.
-
Jaką zasadę? – spytała zdezorientowana brunetka.
-
Jeśli masz zamiar siedzieć w wannie tyle czasu to wstajesz wcześniej, bo my też
musimy się rano umyć i doprowadzić do porządku – oznajmiła stanowczo
dziewczyna. – Lily, zgadzasz się?
-
Jasne, że tak – potwierdziłam z entuzjazmem.
Wreszcie czas dla siebie rano w
łazience!
- No
dobra… Skoro nalegacie… - jęknęła niezbyt uszczęśliwiona Dorcas. – A teraz
idziemy? Jestem głodna.
Razem z Ann w tym samym momencie
wzruszyłyśmy ramionami i pokiwałyśmy głowami. Już kilka minut później
siedziałyśmy w Wielkiej Sali i zajadałyśmy się tostami z dżemem. No dobra to
ostatnie odnosi się tylko do mnie, nie zwróciłam uwagi na to, co jadły moje
przyjaciółki.
Zjadłyśmy stosunkowo szybko,
ponieważ wolałyśmy się nie spóźnić na dzisiejszą długaśną lekcję OPCMu.
Profesor Robinson dogadał się ze Slughornem, wobec czego będziemy mieli cztery
godziny obrony dzisiaj, a jutro o dwie godziny więcej Eliksirów.
W sali od Obrony przed Czarną Magią
było już całkiem sporo osób. Szybko podeszłyśmy do stojących nieopodal
Huncwotów i krótko się z nimi przywitałyśmy. Nie zdążyliśmy nawet zacząć rozmowy,
gdy profesor Emil wszedł do środka i zawołał nas do siebie, a kiedy wszyscy
ustawiliśmy się wokół niego w półokrąg zaczął tłumaczyć, w jaki sposób będzie
wyglądał nasz egzamin.
-
Więc tak. Najpierw pójdziemy wszyscy do Zakazanego Lasu. Będzie nam też
towarzyszył Hagrid i profesor Slughorn. Oni z wami zostaną na jakiejś polanie,
a ja po kolei będę was wywoływał do egzaminu.
- A
na czym on dokładnie będzie polegał? – spytała jakaś dziewczyna z Hufflepuffu.
-
Właśnie miałem do tego przejść, panno Eyre – odparł lekko zdenerwowany
przerywaniem mu nauczyciel. – Najpierw będziecie musieli obronić się przed wodnikami
Kappa i druzgotkami, potem zwalczyć bahanki i chochliki kornwalijskie. Na
koniec przegonić pogrebina i Czerwonego Kapturka. Ewentualne pytania dodatkowe
już po zadaniu specjalnym, które będzie polegało na odstraszeniu Bogina.
Kurde, całkiem tego sporo. W teorii
i teoretycznie w praktyce, jakkolwiek by to nie brzmiało, umiem wykonać
wszystkie te zadania, ale może być różnie, a nuż spanikuję? Ale nie tam, będzie
dobrze. Musi być.
Byłam tak zaabsorbowana swoimi
myślami, że nie usłyszałam, że ktoś mnie woła, dopóki ta sama osoba nie złapała
mojego ramienia i nie potrząsnęła mną lekko.
-
Lily? Żyjesz? – spytała Ann. – Wszystko będzie w porządku. Nie martw się.
Pokiwałam tylko głową, po czym
wdałam się z przyjaciółką w dyskusję, starając się odciągnąć swoje myśli od
nadchodzącego egzaminu. Stresowałam się jednak bardziej niż mi się rano
zdawało, więc skupienie się na rozmowie okazało się prawie nie wykonalne, a
możecie mi wierzyć, że dołożyłam wszelkich starań, aby przynajmniej wyglądać na
całkowicie zaabsorbowaną.
Dzięki temu, że tak bardzo się na
tym skoncentrowałam, czas do mojego testu upłynął mi stosunkowo szybko. Nim się
obejrzałam połowa osób została już przeegzaminowana, a profesor Robinson
wywołał moje imię.
Na lekko drżących nogach podążyłam
za nauczycielem. Starałam się przy tym nie okazywać zbytnio swojego zdenerwowania,
ale chyba średnio mi to wyszło, bo profesor uśmiechnął się do mnie lekko i
powiedział:
-
Spokojnie, nie masz się, czym martwić. Dasz sobie radę, przecież widziałem jak
miotasz tymi zaklęciami na lekcjach. Nadmienię, że nader skutecznie.
W odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się
lekko. Prawdę mówiąc poprawił mi trochę humor, w końcu może mieć racje, dosyć
zdolna jestem.
Mój test rozpoczął się od pokonania druzgotka.
No i oczywiście musiałam wleźć do jakiejś pierdzielonej rzeki. W listopadzie!
Było zimno, mokro i nieprzyjemnie. A to bladozielone, rogate i długopalczaste cholerstwo
się na mnie rzuciło! I tak, zdaję sobie sprawę, że właśnie o to chodziło, ale
wkurzył mnie ten stwor niepomiernie. Za to Robinson miał ze mnie spory ubaw,
kiedy po kilku sekundach walnęłam w to draństwo oszałamiaczem i klnąc po cichu
wyszłam z wody.
A potem co było? Oczywiście kolejne
wodne diabelstwo. Wodniki Kappa. Czy one przypadkiem nie powinny siedzieć w Japonii?
No, ale nie… Nasz kochany profesor musiał kilka ściągnąć i kazać nam się z nim
zmierzyć. W sadzawce. I to… To coś na mnie wlazło. Ta łuskowata, płetwiasta
małpa chciała mnie udusić swoimi długaśnymi łapami! Za karę urwałam jej
zaklęciem Manus** wodne lejki z tego głupiego łba. Ha! Spróbuj sobie
poradzić bez swoich mocy, paskudo!
Doszłam do wniosku, że nie znoszę
testów praktycznych. A podśmiewający się ze mnie po cichu nauczyciel tylko mnie
w tym utwierdził. Dobrze, że chociaż nie musze już więcej włazić do wody! Chyba…
Zmieniam zdanie. Ja chcę do druzgotków!
Bahanki są jeszcze bardziej wkurw… Irytujące. Musiałam wleźć do jakiejś opuszczonej
chatki, bo to draństwo w końcu mieszka w zasłonkach. Kąsające Elfy, czy
jakkolwiek się ten pasożyt zwie zdążył mnie pogryźć, zanim udało mi się
wszystkie wytępić. To jest żukowate, skrzydlate, jadowite i niebezpieczne.
Naprawdę. Zdążyłam się tym spostrzeżeniem podzielić ze swoim nauczycielem,
który skwitował to śmiechem i stwierdzeniem, że tak ciekawej osoby to on
jeszcze nie egzaminował. Super! Możemy, więc już wyjść z tego lasu? Ładnie
proszę.
A teraz chochliki kornwalijskie.
Pokrótce piskliwe i niebieskie psotniki, które lubią wplątywać się we włosy. Na
szczęście Immobulus*** na nie działa, więc zdążyłam się ich pozbyć nim doszczętnie
zepsuły mi fryzurę. Z dzisiejszych stworzonek są na razie najlepsze.
Kolej na pogrebina! Widzicie ten
entuzjazm? No widzicie? Cóż, jeśli tak, to gratulacje, bo ja go nie widzę.
Normalnie muszą podążać za ofiarą wiele godzin, ale Robinson znalazł jakiś
sposób na przyspieszenie efektu, więc depresję wywoływaną przez to owłosione wielkogłowiaste
(mam gdzieś, że nie ma takiego słowa, idealnie opisuje to zwierzątko) coś. Opadłam
na kolana zanosząc się niepowstrzymanym szlochem i zastanawiając się jaki jest
sens mojej obecności tutaj, na tym teście przede wszystkim, gdy to imitujące kamień
stworzenie się na mnie rzuciło! Próbowało mnie zjeść! Zdenerwowało mnie to na
tyle, że zamiast uderzyć go jakiś urokiem po prostu go kopnęłam. Zaklęciem
dostał tak na wszelki wypadek. Powie mi
ktoś, skąd to diabelstwo, wielkości stopy, w ogóle wymyśliło rzucanie się na
kilkustopowego człowieka? No ja nie wiem, przecież to się nie może dobrze
skończyć. A gdzie instynkt samozachowawczy? Pomachał z przystanku rzeczywistość
i krzyknął pa pa? No chyba.
Nareszcie ostatnia część. I chyba
najtrudniejsza. Czerwone Kapturki. Skojarzenie z bajką całkowicie
niezamierzone. Czarodzieje jej nie znają. Sprawdzałam. A co do podobieństwa…
Brak. Bajkowy Czerwony Kapturek nikogo nie próbował zatłuc pałką, chyba, że
wilka, którego, gwarantuję, nie przypominam. A te karły chciały mnie zabić! Jak
tak można w kilka naraz na niewinną, bezbronną dziewczynkę z patykiem? Ale ten
patyk pogonił im kota! Fajnie uciekały.
Egzamin skończyłam z uśmiechem na
twarzy. Profesor Robinson z bananem. To najlepsze określenie. On się momentami
prawie pokładał ze śmiechu. A ja nie wiem, dlaczego. Ja tylko komentowałam
swoje poczynania, głupotę tych stworzonek i ich brak instynktu
samozachowawczego. Poza tym uważam, że miałam rację.
-
Super, Lily, tylko więcej takich osób, wreszcie nie było nudno. Póki co masz P,
jak dasz radę z boginem będzie W. Idź tam do reszty i poczekajcie na mnie.
Na szczęście nasze oczekiwanie się
nie dłużyło. Kiedy podeszłam do reszty uczniów, zauważyłam, że zdążyli oni już
siąść w kółku (wszyscy, niezależnie od domu) i grali w karty. Tak. Ślizgoni z
Gryfonami. Jak się okazuje nie jest w stanie ich pogodzić nic, z wyjątkiem
zwykłej nudy. Ja zresztą też dołączyłam się do gry. Całkiem cywilizowanie
wyszło. Nikt nikogo nie zabił i obeszło się bez rękoczynów. Tylko kilka wyzwisk
i latające poduszki, nic szczególnego, normalka, gdy zamknie się w jednym
pomieszczeniu tak różne osoby.
Po kilkudziesięciu minutach
przyszedł profesor Robinson wraz z ostatnim uczniem. Najpierw odpytał kilka
osób, co do których miał wątpliwości. Całkiem proste pytania. O inferiusy,
trytony, keple i mantykory. Żadnych cudów. Potem odesłał do dormitoriów tych,
którzy nie mieli ochoty podwyższać swoich ocen. To znaczy odesłałby, gdyby był
ktoś taki. Wszystkich za bardzo ciekawił bogin, żeby od tak sobie pójść.
-
Dobrze, dobrze. Skoro wszyscy zostaliście, to zapraszam tutaj. Ustawcie się w
kolejce – polecił nauczyciel. – Tylko bez przepychanek – dodał po chwili zezując
na uczniów Domu Lwa i Węża.
Wszyscy ustawili się w miarę
sensowną kolejkę. No mniej więcej, ale ile można wymagać od nastolatków?
Wielu osobom ukazywały się proste i
przewidywalne sprawy i w taki sam sposób sobie z nimi radziły. Pająk dostał
spódniczkę baletnicy, mantykora włosy koloru gumy balonowej, a szyszymorą strój
klauna. Od takie tam zmiany wywołujące krótki śmiech. Potem pojawiły się jednak
ciekawsze przypadki, cześć wręcz przerażających.
Severusowi ukazał się jego ojciec stojący
nad martwą kobietą, chyba jego matką, ale nie widziałam twarzy****. Większość
osób nie skojarzyła tego na pewno, ale dla mnie i tych, co się domyślili taka
sytuacja byłą wręcz przerażająca. Bać się, że osoba tak ci bliska zamorduje
kogoś, kto dał ci życie? Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak to musi boleć.
Profesor Robinson zresztą spojrzał na mojego byłego przyjaciela z niepokojem,
ale ten wydawał się nieporuszony i tylko spokojnie uniósł różdżkę i wymamrotał Ridiculous.
Nawet nie zarejestrowałam w co zamienił się bogin. Jedyne, co zauważyłam to
wyraz oczu chłopaka. Takiego strachu, takiej rozpaczy, takiej nienawiści nigdy
tam jeszcze nie widziałam. W tym momencie uświadomiłam sobie, że taka scena nie
jest czymś nie możliwym i przeraziło mnie to jeszcze bardziej. Cokolwiek by
pomiędzy nami nie zaszło, miałam nadziej, że Ślizgon będzie szczęśliwy, złość
mi już przeszła, a poza tym takiego losu najgorszemu wrogowi bym nie życzyła. Chyba
zresztą nie tylko ja, bo stojący koło mnie James wymamrotał cicho „O Boże”, a
Ann złapała moją rękę i spytała:
-
Wiedziałaś?
Pokręciłam głową. Nie wiedziałam.
Nie aż tyle, sądziłam, że tylko się kłócą. Tyle mi zawsze mówił Severus. Jako
dziecko się nie domyśliłam, ale patrząc z perspektywy czasu powinnam zauważyć
pewne symptomy. Nie zauważyłam.
Następny był Syriusz. Zobaczył
siebie. Tak siebie. Ale z innym uśmiechem, innym wyrazem oczu, twarzy. I ten
drugi podciągnął rękaw i pokazał Mroczny Znak na ręku, potem podniósł dłoń z
różdżką i wycelował w przyjaciół Łapy. Ten tylko zamrugał gwałtownie i
przemienił swoje ubranie na odblaskowe kolory. Udawał niewzruszonego, ale
widziałam, ze był wstrząśnięty. Rogacz też. Złapał więc przyjaciela za ramię i
wyszeptał:
-
Nie martw się. To się nigdy nie stanie.
Syriusz tylko uśmiechnął się blado.
Remusowi ukazała się pełnia,
przemienił ją w balonik. Nie zdziwiło mnie to. Peter zobaczył gigantycznego
szczura, co patrząc na jego formę animagiczną było zaskakujące i wywołało
wybuch śmiechu u Huncwotów. Ann zobaczyła swój dom z płonącym nad nim Mrocznym
Znakiem. Dorcas umazane krwią lustro, w którym odbijała się zakapturzona postać.
Mogę się założyć, że mało, kto zrozumiał głębię kryjącą się za tym znakiem. To
lustro stało w salonie domu mojej przyjaciółki. Tylko w jeden sposób mogło ono
przedstawiać taki widok był atak Śmierciożerców na jej dworek.
A James? On zobaczył Dementora. Bał
się samego strachu. W gruncie rzeczy pasowało to do niego. Do jego odwagi, momentami
wręcz brawury.
Następnie przyszła moja kolej.
Stanęłam przed zajmowaną przez bogina szaf i czekałam aż się przede mną pojawi.
Szczerze, to byłam dosyć zaciekawiona. No, bo czego ja się boję najbardziej? No
czego? Sama nie wiem. A potem ten stwór wyszedł ze swojego schronienia.
Zamrugałam.
Zobaczyłam siebie. Na początku nie
skojarzyłam faktów, ale potem znikąd pojawili się inni ludzie. Moi przyjaciele,
moja rodzina, osoby dla mnie ważne, z którymi się liczyłam. Oni wszyscy
patrzyli na mnie, tamtą mnie z taką pogardą, z takim zawodem i nienawiścią, że
nie wiedziałam co robić. Zawiodłam ich! Jak mogłam to zrobić.
Potrząsnęłam głową. To nie
prawda, to tylko głupi bogin – powtarzałam sobie w myślach. Kiedy tylko
odzyskałam rozum rzuciłam zaklęcie i odwróciłam się. Podeszłam szybko do swoich
przyjaciół. Na szczęście zrozumieli moją potrzebę bliskości i Ann momentalnie
się na mnie zawiesiła mi się na szyi i powiedziała stanowczo:
- To
się nie zdarzy, Lily.
Jej stwierdzeniu zawtórowało grupowe
potakiwanie. Ja za to uśmiechnęłam się słabo - strach dalej łapał mnie za serce, ale słysząc
zapewnienia przyjaciół i głupie kawały opowiadane przez Jamesa, żeby poprawić
mi humor, roześmiałam się. W końcu śmiech zabija strach.
*Wiem,
że coś w tym stylu organizował Remus w 3 części, ale po pierwsze Rowling tego
dokładnie nie opisała, a po drugie doszłam do wniosku, że skądś musiał czerpać
inspirację, a najlepiej przecież pożyczyć pomysł od kogoś doświadczonego i
znającego się na rzeczy. W szczególności, kiedy wie się, że dana idea dała
dobre efekty.
**oderwanie
po łacinie
***
To co Hermiona w 2 części;)
****doszłam
do wniosku, że w sumie, czemu nie? Możliwy scenariusz
Fajny rozdział :) Lekki i przyjemny, ale wciąż liczę na więcej Lily i Jamesa oraz Syriusza i Dor. Więceeej miłości <3
OdpowiedzUsuńBardzo spodobał mi się wybór boginów, nie był to jakieś błahe rzeczy, jak pająki, czy nauczyciel, tylko naprawdę ważne sprawy.
Albo moment, w którym James szepnął "o Boże", to było takie.... miłe.
Czekam na kolejny rozdział i zapraszam do mnie
http://lily-james-i-ja.blogspot.com/
Taak, zgadzam się z czytelniczką powyżej. Czekam na więcej Lily i Jamesa <3
OdpowiedzUsuńA poza tym: piszesz bardzo ciekawie i masz fajne pomysły. Jedyne, co mogę skrytykować, to interpunkcja. Nie chciałabym cię urazić, ale dość często zdarzają ci się błędy interpunkcyjne, co trochę utrudnia czytanie takim upierdliwcom, za przeproszeniem, jak ja. Ale poza tym jest super. Szczególnie dobrze wychodzą ci fragmenty zabawne :)
No, także pisz dalej, życzę weny!
dot
Nie urazisz mnie tym, bo ja doskonale wiem o tym, że moja interpunkcja leży i prosi o dobicie. Ada mi sprawdzała, ale ma ostatnio spoeo zajęć i nie ma czasu, a ja zawsze miałam z tym problem i wielu rzeczy nie widzę. Poszukam tych błędów potem i w miarę możliwości poprawię.
UsuńCieszy mnie jednak, że to jedyne, co Ci przeszkadza:) Nad interpunkcją pracuję, ale efekty są mierne, ale obiecuję, że postaram sie sprawdzać dokładniej -wiem, że to może przeszkadzać.
Pozdrawiam
Asia
Gratuluję Ci tego, że umiesz przyjąć krytykę, bo wiem, że czasami to niełatwe :) To życzę powodzenia i czekam na kolejny rozdział :D
UsuńDziękuję;)
UsuńOsobiście sądzę, że krytyka adekwatna i wyrażona w sposób taki jak ty to zrobiłaś, czyli po prostu z nadzieją, że ktoś zauważy błąd, poprawi go i tak dalej, jest wręcz przydatna. W końcu jak inaczej nauczę się wreszcie wstawiać poprawnie te przecinki, jak nie w ten sposób? Skąd też miałabym wiedzieć, czy jakieś sformułowania są niezrozumiałe albo postaci sztuczne, nierealne, jak nie od czytelników? W końcu ja, jako autorka, nie wszystko wyłapię, nie jestem obiektywna, brak mi dystansu. Dlatego nigdy nie pojmowałam oburzania się na spokojnie wyrażoną opinię, choćby i negatywną.
Asia
Super
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, bardzo mi się podobał. ;)
OdpowiedzUsuńOsobiście mi nie przeszkadzają przecinki itp, bo nie zwracam na nie uwagi. No ale rozumiem jak komuś innemu wadzą źle postawione znaki interpunkcyjne. Pozdrawiam i życzę weny.
XOXO
Dziwne patrzyłam wczoraj i nie było nowego rozdziału a dziś już jest. Dobra nie ważne.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to chce cię okrzyczeć za brak dyscypliny :-D (hahaha) jak mogłaś tak długo pisać, ale ważne że jest. Super, ciekawi mnie co będzie dalej z Lily i Jamesem, daj jakiś ich "kryzys" lub "wpadke" (wszyscy wiedzą o co chodzi) :-). Ale czego byś nie wymyśliła będzie super. Pozdrawiam i życzę weny, twoja fanka.
To może coś się zacięło, bo wstawiłam we wtorek;)
UsuńAsia
Bardzo wspaniały xd
OdpowiedzUsuńBOSKO !
OdpowiedzUsuńAle brak mi Jily :c
Lilka.
Życzymy terminowego dodania notki ;) ;*
OdpowiedzUsuńSuper! :)
OdpowiedzUsuń