piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 32 "Pożegnanie"


PERSPEKTYWA LILY EVANS

            Dave porwał mnie w ramiona i okręcił w kółko. Z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech, zresztą ja sama śmiałam się w głos. Nagle ujrzałam coś, co sprawiło, że śmiech uwiązł mi w gardle. Zobaczyłam wychodzącego z Wielkiej Sali chłopaka. Chyba domyślacie się, o kogo chodzi? Tak patrzyłam, jak James Potter wychodzi z WS ze spuszczoną głową i zwieszonymi ramionami. Chłopak odwrócił się na chwilę i zobaczyłam jeszcze jego smutne oczy. Nie zrozumcie mnie źle. Nadal się cieszyłam tym, że Dave oficjalnie poprosił mnie o chodzenie, ale nie umiałam, po prostu nie umiałam okazać mojej radości, widząc, że ktoś inny cierpi.
            Dave chyba spostrzegł, że coś mnie zasmuciło, bo postawił mnie na ziemi i przytulił, po czym wyszeptał cicho:
-Cokolwiek się stało, nie przejmuj się tym. Wszystko się ułoży skarbie.
            Pokiwałam głową, żeby go uspokoić, choć wcale nie byłam tego taka pewna. Chyba dzieje się ze mną coś dziwnego. No dokładnie. Znowu ty?! A już myślałam, że mam spokój, bo, dzięki bogu, przez ponad miesiąc nie dawałaś znaku życia. Chwilowy zastój. Szkoda, że chwilowy. A jak go ponownie spowodować? Cicho mi tam. Mam dwie wersje tego, dlaczego zareagowałaś tak, a nie inaczej. Wolisz tą, w którą uwierzysz, czy tą, której od razu się wyprzesz? Opcja pierwsza. Cóż… Pogodziłaś i zakolegowałaś się z Potterem, czyli stał ci się bliższy i nie chcesz, aby cierpiał. Jak na ciebie to całkiem mądre i sensowne wytłumaczenie. Chcesz poznać drugą opcję? Nie! Nie bądź taka drętwa.  Powiedziałam coś. I tak ci powiem. Po prostu się w nim zako… Zamknij się! Zamknij! Nie chcę tego słuchać! A nie mówiłam? Cicho siedź, bo Dave zaczyna się martwić.
-Lily, czy wszystko w porządku? – zapytał mnie chłopak.
-Jasne, po prostu się zamyśliłam.
            Chłopak uśmiechnął się do mnie szeroko i po raz kolejny porwał do tańca. Nawet nie wiem, ile piosenek przetańczyliśmy. Wirowaliśmy na parkiecie aż do zakończenia uroczystości. Było cudownie, ale ja nadal nie zapomniałam o smutku Jamesa. Jakoś nie mogłam od siebie odpędzić myśli o tym, że każde z jego przyjaciół kogoś ma (tak nawet Peter), a on został sam. Zupełnie sam. Poza tym Potter chyba naprawdę kochał tą całą de la Cruz, ale też zerwał z nią od razu, gdy dowiedział się, że skrzywdziła mnie, aby mieć pewność, że jej nie zdradzi. Swoją drogą zero zaufania w tym ich związku.
            Bal skończył się około 3 nad ranem. Dobrze, że jutro nie ma lekcji, bo chyba nikt nie zwlókłby się z łóżka o tak wczesnej porze. Gdy impreza dobiegła końca wyszłam z WS razem z Dave’em. Szliśmy trzymając się za ręce i nucąc ostatnią piosenkę z balu. Mój kochany chłopak odprowadził mnie aż pod same drzwi dormitorium. Tam pocałował mnie na dobranoc, po czym sam poszedł się położyć.
            Gdy tylko weszłam do pomieszczenia, szybko zdjęłam z siebie sukienkę, zmyłam makijaż i dosłownie padłam na łóżko. Zasnęłam niemalże momentalnie.
            Dzięki bogu nie miałam żadnych snów, ani przyjemnych, ani nieprzyjemnych. Chyba byłam na to zbyt zmęczona. Jednak niestety obudziłam się około piątej i już nie mogłam zasnąć. Zdecydowałam, że pójdę do pokoju wspólnego i może posiedzę trochę przed kominkiem. Zawsze tak robię, gdy nie mogę zasnąć.
            Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Zeszłam na dół i usiadłam na fotelu. Wpatrywałam się w ogień przez długi czas. Naprawdę długi czas. Nie pomogło. A zawsze pomagało. Może potrzebujesz ruchu i powietrza. Czy ty mnie właśnie namawiasz do wyjścia z zamku w środku nocy? Nie. Możesz iść np.: na Wieżę Astronomiczną. To stosunkowo daleko od Pokoju Wspólnego Gryfonów. Oprócz tego jest tam zdecydowanie dużo rześkiego powietrza. No sama nie wiem. Ruchy! Ale już! Wynocha mi na Wieżę Astronomiczną! Już idę, tylko nie krzycz.
            Jako, że zawsze dotrzymuję danego słowa, udałam się w kierunku Wieży Astronomicznej. Najpierw jednak zabrałam z dormitorium kurtkę, czapkę i szalik. Na miejsce dotarłam bez żadnych problemów w ciągu kilkunastu minut. Nic dziwnego, że bez problemów. Każdy normalny, podkreślam normalny, człowiek śpi o tej porze. Czyli ja niby nie jestem normalna? Ty to powiedziałaś, nie ja. Mam prośbę. Słucham. Zamknij się do jasnej cholery, bo chcę pomyśleć! Dobra, dobra.
            Odwala mi. Mam rozdwojenie jaźni, albo wybitnie wredne i aspołeczne sumienie. Obie wersje są do bani, bo muszę się użerać z tym… Tym czymś. Usiadłam na podłodze naprzeciwko kolumienek i wpatrywałam się w roztaczający się przede mną widok, właściwie nie myśląc o niczym. Moje hmm… podziwianie widoków przerwał jakiś dziwny dźwięk. Usłyszałam, jak ktoś się porusza i wzdycha głęboko.
            Zdecydowałam się obejść całą wieżę dookoła, żeby zobaczyć, kto jeszcze nie śpi o tej porze. Około dwóch metrów od miejsca, w którym siedziałam zauważyłam skuloną sylwetkę jakiegoś chłopaka, który nadal był ubrany w szatę wyjściową. Podeszłam bliżej i położyłam mu rękę na ramieniu. Chyba trochę go zaskoczyłam, bo podskoczył, po czym odwrócił się do mnie przodem. Zgadnijcie czyją twarz ujrzałam? Jamesa Pottera. Naprawdę. Chłopak miał strasznie smutne oczy, więc spytałam cicho:
-James…Jak się czujesz?
-Szczerze Lil? – zapytał chłopak. W odpowiedzi pokiwałam głową. – Do bani, albo i jeszcze gorzej. Naprawdę ją kochałem. Ale nie mógłbym być z kimś, kto mi nie ufa i krzywdzi ludzi, którzy teoretycznie zagrażają naszemu związkowi. – Kiedy to mówił głos mu lekko zadrżał.
            Patrzenie, jak chłopak się męczy, sprawiało, że i ja czułam się smutna. Zareagowałam zupełnie instynktownie i po prostu go przytuliłam. James oprał głowę na moim ramieniu i westchnął cicho. Przejechałam delikatnie ręką po plecach chłopaka, po czym wyszeptałam:
-Opowiedz mi.
-O czym Lily?
-O wszystkim, co związane jest z tym, co leży ci na sercu. Pomoże. Gwarantuję. Przy okazji zapewniam, że wszystko, co mi powiesz nigdy nie ujrzy światła dziennego.
-Masz rację. Chyba powinienem się komuś wygadać. – przyznał mi rację chłopak.
            James opowiedział mi o wszystkim, co w jakikolwiek sposób wiązało się z Monic. O ich pierwszej randce i o każdej kolejnej. O ich rozmowach. O tym, jak starał się jej imponować i o wielu innych rzeczach. Słuchałam go uważnie, przy okazji delikatnie głaszcząc go po plecach. Chłopak skończył mówić, dokładnie wtedy, kiedy wzeszło słońce. Odsunął się ode mnie i powiedział:
-Dzięki Lil. Za zrozumienie. Naprawdę mi to pomogło.
-Nie ma sprawy James. – odpowiedziałam, uśmiechając się do niego. – Przy okazji dziękuję za to, że stanąłeś w moje obronie. – Widząc jego pytający wzroku uzupełniłam. - Wtedy na balu.
-Spoko Lil. Nikt nie powinien mówić o żadnej dziewczynie w taki sposób. Zresztą starczy, że sam zachowywałem się względem ciebie jak idiota. Potraktuj to, jako swego rodzaju zadość uczynienie.
            Uśmiechnęłam się widząc, że wraca mu humor. Wstałam, pociągając chłopaka za sobą, po czym razem z nim skierowałam się w kierunku Wieży Gryffindoru.

PERSPEKTYWA JAMESA

            Rozstanie z Monic rzeczywiście mnie przybiło, ale dzięki szczerej rozmowie, a raczej monologowi, z Lily naprawdę poczułem się lepiej. Pożegnałem się z dziewczyną przed wejściem do jej dormitorium, po czym udałem się do własnego. Poszedłem do łazienki, gdzie szybko zrzuciłem z siebie oficjalne ubrania. Po wyjściu z toalety dosłownie padłem na łóżku i poszedłem spać. Budzika nie nastawiałem. Kumple mnie obudzą.
            Remus wyrwał mnie ze snu około dziewiątej. Dosłownie wyrwał. Postanowił, bowiem zemścić się za ostatnią pobudkę i wylał na mnie kubeł zimnej wody. Zerwałem się z łóżka z wrzaskiem i spojrzałem wilkiem na tarzających się ze śmiechu przyjaciół.
-Masz piętnaście minut James. O wpół do dziesiątej mamy być w Wielkiej Sali.
            Chyba nigdy nie widzieli takiego sprintu. Przeleciałem pędem koło chłopaków, łapiąc po drodze jakieś ciuchy. Po jakichś dziesięciu minutach byłem gotowy. Mieliśmy jeszcze kilka minut, więc zdecydowałem się podrzucić chłopakom pewien pomysł.
-Słuchajcie. Od dawna nic nie wywinęliśmy, a ja muszę się odstresować. Jakieś pomysły?
-Jasne i to całkiem sporo. – odpowiedział Syriusz. – Tylko, gdzie i kiedy?
-Uczennice z Beauxbatons wyjeżdżają dzisiaj wieczorem. O 19 będzie uczta pożegnalna. Może wtedy?
-Świetny pomysł Lunio. Ale teraz chodźmy na śniadanie.
            Całą czwórką poszliśmy do jadalni. Łapa i Remus (Peter gdzieś przepadł), chyba instynktownie wyczuli, że pomimo uśmiechu, który gości na mojej twarzy, jestem dość przybity, więc starali się mnie na wiele sposobów rozweselić. Syriusz robił z siebie idiotę, albo parodiował uczniów, czy nauczycieli, a Lunatyk przytaczał, co zabawniejsze historie z ostatnich paru lat. Nawet udało im się mnie trochę rozweselić.
            W WS usiadłem koło Łapy i uwaga koło Lilki, pierwszy raz od kilku tygodni. Dziewczyna przywitała się ze mną cichym cześć, po czym wróciła do konwersacji ze swoim chłopakiem. Ukradkiem rozejrzałem się po osobach siedzących przy stole. Na śniadanie przyszły wszystkie Francuzki, pomijając Monic. W pewnym sensie mnie to cieszy. Nie jestem pewien, czy mógłbym od tak teraz na nią patrzeć.
            Posiłek zjadłem dosyć szybko. Poczekałem jeszcze na resztę, po czym razem z przyjaciółmi udałem się do dormitorium, gdzie od razu zaczęliśmy planować dzisiejszy wieczór. Dokładne przygotowanie zajęło nam trochę czasu, w końcu wszystko musiało wyjść idealnie. Tym razem dotyczy to wszystkich, a nie jak zwykle tylko Ślizgonów. Będzie jazda.
           
***

            Wzięliśmy ze sobą wszystko, co potrzebne, po czym udaliśmy się na kolację. Na początku wszystko przebiegało tak, jak trzeba, ale kiedy dyrektor miał zacząć swoją przemowę… Wtedy się zaczęło.

PERSPEKTYWA LILY

            Dyrektor wszedł na mównicę i miał właśnie zacząć mówić, gdy nagle za jego plecami rozległ się głośny wybuch i w kierunku sufitu poleciały fajerwerki. Wybuchały, tworząc najróżniejsze kształty. A to piękne kwiaty, a to wizerunki różnych miejsc w Hogwarcie, a nawet samego zamku. Wszystko skończyło się po kilkunastu minutach. Mimo to zarówno nasi goście, jak i wszyscy uczniowie nadal wpatrywali się w niebo z niemym zachwytem.
            Po chwili na suficie pojawił się napis „Chyba nie myślicie, że to już koniec?”. W odpowiedzi z setek gardeł wydobyło się głośne „NIE!”, jedyną reakcją na to był napis „No i bardzo dobrze!”. Kiedy ostatni wyraz zniknął, w powietrzu znowu pojawiły się sztuczne ognie. Tym razem przedstawiały one herb Hogwartu, motto naszej szkoły, czyli Draco dormiens nunquam titillandus*, potem herby każdego z domów, najpierw Gryffindoru, potem, o dziwo, Slytherinu, później Ravenclawu, a następnie Hufflepuffu. Na koniec pojawił się jeszcze herb Beauxbatons i gigantyczny, wielokolorowy napis „Żegnajcie! Mamy nadzieję, że jeszcze się spotkamy!”, który rozpadł się w pył, który opadł na wszystkich uczestniczących w ceremonii. Trzeba przyznać, że ładnie im to wyszło. Spytacie, jakim im. Słusznie, ale dam sobie głowę uciąć, że to robota Huncwotów.
-Brawo! – Dumbledore mógł wreszcie zabrać głos. – Gratuluję kreatywności. Chciałbym jeszcze raz podziękować naszym gościom z Francji za przyjazd. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy. Teraz jednak pozostaje mi tylko powiedzieć żegnajcie i do zobaczenia!
            Dyrektor mówił naprawdę krótko, a tuż po nim zabrała głos dyrektorka Beauxbatons:
-My ze swojej strony dziękujemy z kolei za ciepłe przyjęcie i piękne pożegnanie. Prosiłabym jeszcze o chwilę uwagi, bowiem uczennice z naszej szkoły również coś przygotowały.
            Zaległa cisza. Grobowa. Znowu ty?! Wyłączyłam się chwilowo przez te cholerne fajerwerki. Czepiasz się. Ładne były. Nie mówię, że nie. Wiesz, do czego chcę teraz nawiązać? Nie, ale podejrzewam, że będziesz wybitnie wredna. Jak zwykle skarbie, jak zwykle. Mów, co chcesz powiedzieć, bo zaraz zacznie się występ, a ja chcę go obejrzeć. Powiem krótko i zwięźle. Wnioskując po tym, jak pocieszałaś Pottera, to Dave nie jest jedynym mężczyzną, którego kochasz. Oczywiście, że Dave jest jedynym mężczyzną w moim życiu. A Jamesa to mi się po prostu szkoda zrobiło. Jasne, jasne. Ja i tak swoje wiem. Zamknij się już. Zaczyna się.
            W tym momencie na scenie pojawiły się dziewczyny w Beauxbatons ubrane w niebieskie i obcisłe mundurki. Francuzki zaczęły tańczyć. I to jak tańczyć. Męska część Hogwartu wpatrywała się z uwielbieniem w ich pełne gracji ruchy, nie zważając na mordercze spojrzenia swoich towarzyszek. Po skończonym układzie, dziewczyny dały pokaz akrobatyki. Trzeba przyznać, że nieźle im to wyszło. Kiedy uczennice Beauxbatons skończyły swój występ otrzymały gromkie brawa (Chyba nie muszę wspominać, że głównie od chłopaków, prawda?).
            Tuż po tym pokazie uroczystość dobiegła końca i wszyscy udaliśmy się na błonia, żeby odprowadzić Francuzki do powozu. Gdy ich karety odlatywały wszyscy im machaliśmy. Trzeba przyznać, że za Émilie i Édith to ja nawet będę trochę tęsknić.
            Podeszłam do Dave’a, który pocałował mnie w policzek i powiedział:
-Niestety muszę lecieć Lil. Muszę popracować nad strategią. Do meczu jeszcze trochę, ale muszę się przyłożyć.
-Jasne skarbie. Nie ma sprawy. – uspokoiłam go.
            Gdy Dave odszedł podszedł do mnie James i spytał:
-I jak tam Lily? Podobało się?
-Jasne! Świetny pomysł. Wasz kawał chyba pierwszy raz nikogo nie obrażał. –odpowiedziałam entuzjastycznie.
-I tak miało tym razem być Ruda. – poinformował mnie Black, który, jak zwykle, pojawił się znikąd. – James chodź, Chook chce nam przedstawić swoje propozycje taktyki.
-Ale mecz jest za miesiąc…- jęknął przeciągle Potter.
-Nie narzekaj, tylko chodź. – skwitował jego marudzenie Syriusz.
            Chłopacy odbiegli rzucając mi krótkie „Cześć”. Na szczęście niedługo byłam sama. Po chwili tuż obok mnie, jak spod ziemi wyrósł Severus.
-Witaj Lil.
-Cześć Sev! – wykrzyknęłam, rzucając się chłopakowi na szyję. Odsunęłam się od niego po chwili, pytając:
-Co tam u ciebie?
-Nic ciekawego moja droga koleżanko. Nic się nie działo. Nawet żadnej porządnej scysji ostatnio u nas nie było.
-Czyżby Slytherin zmienił obyczaje? – spytałam ze śmiechem, rozbawiona jego sceptycznym nastawieniem.
-Raczej nie, ale jak były te Francuzki, to nikt z nas nie chciał wyjechać z czymś, żeby się nie wygłupić. Zresztą Potter, Black i Lupin też nic nie wymyślali.
-Fakt.
-Wiesz Lil, właściwie, to staram się odciągnąć powrót do lochów. Pomyśl, co się tam będzie działo, skoro przez miesiąc musieliśmy zachowywać się, jak ludzie cywilizowani, bez mściwych zapędów i skłonności do ironii i krytycyzmu?
 - Wolę nie wiedzieć Sev, wolę nie wiedzieć.
            Oczywiście, dzisiaj ciągle ktoś mi przeszkadza w rozmowach, bo w tym momencie podbiegł do nas jakiś Ślizgon i powiedział do Severusa:
-Snape… Chodź do Pokoju Wspólnego i pomóż, bo Black i Lestrange się zaraz pozabijają. Na razie Malfoyowi i drugiej z sióstr Black udaje się ich powstrzymać, przed morderstwem z zimną krwią. Malfoy kazał cię przyprowadzić. Twierdzi, że na pewno masz jakiś eliksir uspokajający, czy coś w tym stylu.
            Severus tylko pokiwał głową z politowaniem i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym tylko „A nie mówiłem”, po czym pobiegł w kierunku lochów razem z tym chłopakiem, który przekazał mu wiadomość.
            Wszyscy mnie dzisiaj zostawiają. O wypraszam sobie. Ja nie. Akurat gdybyś ty to zrobiła, to nie miałabym pretensji. Ej! Cicho! Może Dorcas i Ann znajda dla mnie czas, bo inaczej zanudzę się na śmierć.



*Nigdy nie łaskocz śpiącego smoka, co prawda pewnie i tak wiecie, co to znaczy, ale tak na wszelki wypadek lepiej napisać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz