poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozdział 52 ”Ach żyć, nie umierać„

Przepraszam, za opóźnienie, ale wylądowałam na tydzień w górach bez internetu i zasięgu mojej sieci. Kafejki żadnej też nie było. Więc przysięgam tym razem naprawdę nie moja wina, a jedynie czynnikó zewnętrznych. Jeśli chodzi o następny rozdział to może do 10 lutego, a jak nie to w okolicach 17.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania i komentowania
Asia

PS
Niedługo pojawi się zakładka o Liebster Awards. Jak znajdę czas do usupełnię, potem Ada się dopisze.



            Reszta drogi upłynęła nam w raczej przygnębiającej atmosferze. Żadne z nas nie miało pojęcia, co zastaniemy w szpitalu a fakt, że wzywali do pomocy dosłownie wszystkich raczej nie był zbyt pocieszający. Owszem chcieliśmy pomóc, przydać się na coś, ale… No właśnie, zawsze jakieś „ale”. Nie wiem, jak reszta moich przyjaciół, ale ja strasznie się bałam, że nie dam rady, że zobaczę coś, co przełamie bariery w moim umyśle i w pełni udowodni mi, że zaczęła się wojna.
- Wysiadka! –Wyrwał mnie z rozmyślań głos Doriana.
            Musiałam wyjść z samochodu z dosyć nietęgą miną, ponieważ James szybko do mnie doskoczył i obejmując mnie lekko ramieniem, wyszeptał:
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, Lily.
            Mimo, że nadal byłam pełna wątpliwości, uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i pokiwałam głową, przyznając mu rację.
- Chodź, Ruda, wszyscy już weszli – dodał po chwili chłopak, obejmując mnie mocniej i kierując nas w stronę budynku.
            Nie wyplątałam się z jego uścisku głównie, dlatego, że dawał mi on wsparcie, poczucie, że ktoś jest obok mnie, gotów mi pomóc, gdyby zaszła taka potrzeba. A Potter wydawał się z tego powodu bardzo zadowolony, w każdym bądź razie tak wypadałoby wnioskować po jego sprężystym kroku i faktu, że z każdą chwilą przytulał mnie mocniej.
Cóż zmierzaliśmy, więc ramię w ramię w stronę naszych przyjaciół, aby po chwili zrównać się z nimi. Następnie wszyscy razem udaliśmy się w kierunku recepcji, aby zapytać, czy możemy się jakoś przysłużyć.
- Idźcie na drugie piętro, tam kierujemy wszystkich rannych w dzisiejszych wydarzeniach. Na pewno przyda się tam każda pomoc – odpowiedziała nam recepcjonistka, sama zajęta bandażowaniem ramienia jakiegoś małego chłopca.
Czarownica zdecydowanie wyglądała na przytłoczoną tym wszystkim, więc Dorian posłał jej pokrzepiający uśmiech, po czym poprowadził naszą siódemkę w kierunku schodów. Na miejscu zorientowaliśmy się, jak wielkie naprawdę były straty. Wyglądało na to, że brat Dor miał trochę przestarzałe informację, ponieważ było o wiele więcej rannych niż przypuszczał. Cóż… Tym bardziej przyda się nasza pomoc.
Całe powierzchnia kondygnacji była zagospodarowana. Naprawdę. Wszędzie stały łóżka, na których leżeli chorzy, pomiędzy nimi znajdowało się pełno przyrządów, część zdecydowanie mugolskich. Najwyraźniej magomedycy uznali, że np. kroplówka czarodziejom nie zaszkodzi, a może nawet pomoże. Na wszystkich stołach, szafkach i innych meblach leżały bandaże, setki eliksirów, ale też butelki z wodą, szklanki i inne rzeczy, które mogłyby przydać się ofiarom zamachów. Pomiędzy tym wszystkim biegali uzdrowiciele, krzątały się pielęgniarki i kilkanaście innych osób, które tak jak my przyszły z pomocą. Można to podsumować krótko „pomieszanie z poplątaniem i kompletny bałagan”, mimo to inaczej chyba się nie dało.
- Dzięki Bogu, że ktoś wreszcie przyszedł! – krzyknął jeden z magomedyków, podchodząc, a raczej podbiegając do nas.
- Wiecie cokolwiek o leczeniu?
            Dorian pokiwał głową, podczas gdy reszta z nas zdecydowanie zaprzeczyła. Mimo to mężczyzna nie wydawał się ani trochę zawiedziony. Zresztą jego słowa zdecydowanie to potwierdziły.
- To nic, to nic. Każda para rąk się przyda. Idźcie, dzieci, pomóc uspokajać pacjentów i porozdawajcie im eliksiry. Co do pana... Jakie dokładnie ma pan doświadczenie?
            Nie usłyszałam jednak odpowiedzi Doriana, ponieważ Dorcas złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku łóżka, na którym siedziało dwoje małych dzieci, prawdopodobnie rodzeństwo. Reszta naszych przyjaciół podeszła w tym czasie do pielęgniarek, pytając, co dokładnie mają robić.
- Hej – powiedziałam cicho, zwracając się do jasnowłosego chłopca. Dorcas skoncentrowała się za to na jego siostrze.
- Coś cię boli? – spytałam.
            Chłopczyk tylko wpatrywał się we mnie zamglonymi i pełnymi łez oczami, nie mogąc lub nie chcąc odpowiedzieć na moje pytanie. Biorąc pod uwagę fakt, że jego siostra reagowała tak samo, zakładałam, że musieli ujrzeć coś strasznego i nadal są w szoku.
            Nie mając pojęcie, co robić, podniosłam rękę i położyłam ją delikatnie na ramieniu dziecka, chłopiec tylko spojrzał na mnie intensywniej, a jego oczy stały się jeszcze bardziej załzawione.
- Nikt cię nie skrzywdzi. Twojej siostry też. Jesteście tutaj bezpieczni. – Nabrałam powietrza, po czym kontynuowałam – Jesteśmy tutaj, żeby wam pomóc. Nic wam się nie stanie. Obiecuję – starałam się ze wszystkich sił uspokoić małego.
            Blondynek tylko pokiwał głową, po czym zarzucił mi ręce na szyję, oparł głowę na moim ramieniu i wyszeptał:
- Oni… Oni zabili tatę. I nie wiem, gdzie jest ma… mama… - Przy ostatnim słowie głos mu się załamał, a łzy zaczęły swobodnie spływać po jego twarzy i wsiąkać w mój rękaw.
            O Boże…
- Nie martw się, znajdziemy twoją mamę, jestem pewna, że gdzieś tutaj jest – odpowiedziałam cicho, głaskając chłopca po włosach.
            Nie miałam zielonego pojęcia, jak postępować z dzieckiem, które właśnie straciło ojca. Na litość boską, przecież ten chłopiec widział, jak zamordowano mu ojca. Z każdą chwilą mój gniew, skierowany przeciwko tym… Tym mordercom tylko wzrastał, zaczynał rozpalać każdy nerw w moim ciele. Zapanowałam jednak nad tym uczuciem, skupiając całą swoją uwagę na szlochającym w moich ramionach chłopczyku.
- To wszystko działo się tak szybko… - zwierzył mi się mały. – Byliśmy z rodzicami na zakupach… Szukaliśmy prezentu dla babci. Mama poszła kupić kwiaty, a my z tatą poszukać książki. Ale, kiedy weszliśmy do księgarni, wpadli do niej tacy ubrani na czarno ludzie i zaczęli wszystko podpalać i rzucać różnokolorowe zaklęcie i tata krzyknął do nas „Steve, Emily, uciekamy”, a potem zaczął nas ciągnąć do wyjścia, ale okazało się, że te zaklęcia, które rzucali ci źli były niemiłe, bo trafiły w jedną panią i ona zaczęła strasznie krzyczeć. Wtedy tata wyprowadził nas poza księgarnię i postawił wokół nas taką tarczę, a potem wrócił do środka i krzyczał, kazał tym niedobrym panom przestać, ale oni nie chcieli, więc tata znowu zaczął krzyczeć. Wtedy jeden z tych złych się zdenerwował i rzucił w tatę zielonym zaklęciem i on próbował go uniknąć, ale się nie udało i tata upadł, a tarcza wokół mnie i Emily zniknęła. Potem ci źli ludzie wybiegli i zamknęli drzwi i wszyscy próbowali wyjść, bo się paliło, ale one były zamknięte i nie dawało się ich otworzyć i ci ludzie w środku, ale one się zatrzasnęły i nie mogli wyjść, a ci panowie na zewnątrz cały czas się śmiali, kiedy ci ludzie w środku krzyczeli i próbowali otworzyć te zamknięte drzwi, ale one się zamknęły… - Cała opowieść chłopca była przerywana przez łamiący serce szloch, ale w tym momencie zaczął on płakać na tyle silnie, że nie był w stanie skończyć zdania.
            To, o czym opowiedział mi Steve było przerażające, nie mogłam pojąć, jak można robić coś takiego niewinnym ludziom. To naprawdę przekracza wszelkie granice, przekracza ludzkie pojęcie. Z całej opowieści przebijał tak bezgraniczny strach tego dziecka, taka rozpacz, że sama ledwo powstrzymywałam się od płaczu. Na to będzie czas później – powtarzałam sobie w myślach. -  Teraz musisz zająć się chłopcem i znaleźć jego matkę.
            Na razie jednak wiedziałam, że czegokolwiek bym nie powiedziała, blondynek i tak mnie nie usłyszy, ponieważ szlochał głośno i rozpaczliwie, nie zamierzałam zresztą mu przerywać. Niech się wypłacze, może poczuje się lepiej, oby przynajmniej na tyle dobrze, żeby był w stanie pomóc mi odszukać swoją mamę. Głaskałam, więc chłopca po plecach i szeptałam mu ciche słowa pocieszenia, zauważając kątem oka, że Dorcas postępuje tak samo z jego siostrą. Gdy płacz Steve’a przycichł na tyle, aby mógł mnie usłyszeć i zrozumieć, pochyliłam się lekko i powiedziałam cicho:
- Ja się nazywam Lily, Steve. Pomogę ci znaleźć twoją mamę, ale najpierw musimy sprawdzić, czy nic ci nie jest. Przecież twoja mamusia na pewno nie chciałby, abyś się niepotrzebnie narażał
            Chłopczyk podniósł głowę i spojrzał na mnie załzawionymi oczami, po czym uśmiechnął się blado i pokiwał głową. A już po chwili pozwolił zbadać się uzdrowicielowi, który stał niedaleko. Mimo wszystko nie puścił mojej dłoni ani na moment, nawet podczas badania.
            Kiedy okazało się, że chłopcu nic nie dolega, w każdym razie ze strony fizycznej, otarłam mu łzy, pomogłam zejść z łóżka i trzymając go wciąż za rękę, udałam się na poszukiwania, jednocześnie zadając Steve’owi pytania, dotyczące rzeczy, które mogłyby mi pomóc.
- Jak się nazywa twoja mama? I jak wygląda? – zapytałam.
- Elizabeth Dust. Ma taki kolor włosów jak ja, ciemne oczy i jest bardzo ładna.
- Nie wątpię, kochanie – odpowiedziałam. – A jakiego wzrostu jest twoja mamusia, wyższa niż ja, czy nie?
- Chyba trochę wyższa.
            To już dawało, jako takie pojęcie o wyglądzie poszukiwanej kobiety. Z każdą chwilą mały był coraz bardziej spokojny, ale o kilkunastu minutach szukania mały wydawał się już bardzo zmęczony, zarówno chodzeniem, jak i wcześniejszym płaczem, więc zatrzymałam się i wzięłam go na ręce, po czym wróciłam do przerwanego zajęcia. Prawdę mówiąc przeszukiwanie wszystkich sali trochę trwało.
Na szczęście już chwilę po tym, jak weszłam do kolejnego pokoju, usłyszałam pełen radości okrzyk:
- Steve!
            Chwilę później podbiegła do mnie wysoka kobieta i przejęła ode mnie chłopca, po czym uścisnęła go mocno i pocałowała go w czoło. Jednak niedługo po tym jej radość zblakła.
- Nie wie pani może, co z moją córką i mężem? – spytała mnie drżącym głosem.
- Z pani córką wszystko w porządku. Jest w głównej sali, kiedy wychodziłam właśnie badał ją magomedyk, ale jestem przekonana, że nic jej nie jest – zapewniłam blondynkę szybko.
Jakoś nie mogłam się zdobyć do przekazania jej złych wieści. Jednak byłam pewna, że zaczęła się już domyślać, bo w jej oczach pojawił się cień smutku, mimo to uśmiechnęła się lekko i wyszeptała:
- Dziękuję, za to, że przyprowadziłaś tu mojego synka.
- Nie ma sprawy, proszę pani.
            Chwilę później zmierzałam już z powrotem w kierunku, z którego przyszłam ze Steve’em.
            Następne kilka godzin spędziłam na roznoszeniu eliksirów, bandażowaniu niezbyt groźnych ran i uspokajaniu pacjentów. Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o to ostatnie, to pod moją opiekę przypadały głównie dzieci, ponieważ wszyscy uznali, ze skoro tak dobrze poradziłam sobie ze Steve’em, to z innymi malcami także mi się uda.
            Na szczęście mieli rację.
- Cześć jestem Lily, a ty? – spytałam małej dziewczynki siedzącej na gigantycznym łóżku szpitalnym.
- Jestem Amy. Czy z moim tatą wszystko w porządku? – spytała brunetka, patrząc na mężczyznę, leżącego obok.
            Podążyłam za jej wzrokiem. Nie miałam zielonego pojęcia, co dolegało ojcu tej małej, ale nie wyglądało to na nic zagrażającego jego życiu, więc bez żadnych wyrzutów sumienia, odpowiedziałam:
- Oczywiście, że tak Amy. Niedługo powinien się obudzić.
            Mniej więcej w podobny sposób wyglądały moje rozmowy z resztą dzieciaków. Czasami tylko je uspokajałam, czasami pomagałam szukać jednego lub obojga rodziców, czasami pozwalałam im się wypłakać na moim ramieniu. Niby nic wielkiego, ale kiedy późnym wieczorem opuszczaliśmy szpital czułam się całkowicie wykończona. Z tego powodu, gdy tylko weszliśmy do auta, oparłam głowę o ramię Jamesa i momentalnie zasnęłam.
            Niestety nie zasnęłam, bowiem w pełni ani na moment. Cały czas byłam w swego rodzaju pół śnie. Z tego powodu słyszałam całą rozmowę moich przyjaciół.
- Jak tam, żyjecie? – spytał wszystkich Syriusz. – Bo z tego, co widzę, to Lily jest całkowicie wykończona.
- Ledwo, prawdę mówiąc. Poza tym, Łapa, dziwisz się Rudej? Zajmowała się dziećmi przez cały dzień, to zdecydowanie jest męczące.
- Nie dziwię jej się, James. Sam jestem praktycznie nieprzytomny, zresztą jak chyba wszyscy, oprócz Doriana. Czy ty masz stary jakiś motorek w środku?
- Nie ma, już sprawdzałam wielokrotnie – odpowiedziała Dorcas. – Nawet nie wyobrażacie sobie, jakie to jest irytujące, kiedy idziecie razem w coś pograć i wy zaczynacie padać ze zmęczenia, a ten nawet zadyszki nie ma.
 - Nie moja wina, siostra, że u ciebie z kondycją cienko.
            Gdyby nie fakt, że prawie spałam, roześmiałabym się w głos. Dor ma genialną sprawność fizyczną, czasami jak oglądam ich treningi, to zastanawiam się, czy ona w ogóle ma kości. Niektóre z akrobacji, które ona wykonuje na miotle, wygląda na wręcz fizycznie niemożliwe do zrobienia.
- Stary… Ty tak na serio? Czy ty kiedykolwiek widziałeś, co ona wyczynia na boisku do Quidditcha? – Syriusz poczuł się zobowiązany do bronienia swojej dziewczyny.
- A myślisz, że kto ją tego nauczył? -  odparł Dorian, a w jego głosie przebrzmiewał triumf.
- W takim razie nie było pytania.
            Potem zapadła dźwięcząca w uszach cisza. Po kilku minutach przerwała ją Ann, pytając drżącym głosem:
- Czy to już zawsze tak będzie?
            Mogę się założyć, że wszyscy w tym momencie spojrzeli po sobie, zastanawiając się, co odpowiedzieć, na to, jakby nie patrzeć, całkowicie na miejscu pytanie. Mimo to powoli tory rozmowy zaczęła schodzić na grząski grunt. Pierwszy odezwał się Remus:
- Raczej nie, kochanie.  – Jego głos nie był zbyt pewny. – Przecież wojna nie będzie trwała wiecznie.
- On ma rację, Ann – zgodził się z przyjacielem James. – Nic się nie martw. Spacyfikują ich szybko, przecież takie sprawy są zawsze prędzej, czy później rozwiązywane.
- Ale pamiętaj, że historię piszą zwycięzcy – wtrącił się Dorian. – Pomyślcie, gdyby Voldemort wygrał, to we wszystkich dokumentach znalazłyby się stwierdzenia w stylu: „Gdy wspaniałemu Lordowi udało się po długich i krwawych walkach uwolnić świat od rasy okrutnych i nieludzkich Mugoli, rozpoczęła się nowa era, era światła…” i tak dalej, i tak dalej.
- Tak, ale zawsze są inne źródła informacji, poza tym są też dokumentacje pochodzące od drugiej strony i te obiektywne. Ostatnio nawet je biorą pod uwagę – uzupełnił Syriusz.
- Taa… Ale wiecie różnie to potem w praktyce wychodzi. No, bo przecież… - zaczął brat Dor.
- Wystarczy! – przerwał mu ostro Lunatyk. – Już wystarczająco wpędziliście Ann w panikę – skarcił ich lekko.
            Faktycznie, moja przyjaciółka oddychała dosyć spazmatycznie, a przy każdym oddechu dało się wyczuć strach, jakby dziewczyna chciała wyrzucić z siebie negatywne emocje, tak jak bez problemów mogła to zrobić z powietrzem. Nie dziwiłam jej się, tak po prawdzie, wcale. Gdy słuchałam wymiany zmian chłopaków, powoli zaczynałam się bać dnia jutrzejszego. Przecież kompletne zapomnienie, zrobienie z dobrych tych złych jest gorsze niż… Śmierć.
- Spokojnie, Remusie. To nie oni, ale raczej prawdopodobna przyszłość – uspokoiła blondynka swojego chłopaka drżącym głosem.
- Ann…- wyszeptał Lupin z rozpaczą. – Jeszcze zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
            Usłyszałam też niezwykłe poruszenie, jakby ktoś uparcie próbował zmienić pozycję. Zakładam, że Lunatyk chciał objąć swoją dziewczynę, żeby w ten sposób dodać jej odwagi. W każdym bądź razie, cokolwiek by nie zrobił, zadziałało. Drżące oddechy mojej przyjaciółki powoli się uspokajały, aż w końcu stały się miarowe i powolne. Pewnie dziewczyna zasnęła, wykończona wydarzeniami dnia dzisiejszego. Moje podejrzenia potwierdził zresztą Remus, szepcząc:
- Nie gadajcie tym razem tak głośno, Ann właśnie zasnęła. Ja rozumiem, że przy Lily możecie się choćby i drzeć, bo z tego, co zdążyłem zauważyć, to jej nawet wybuch bomby nie obudzi przed czasem – stwierdził ze śmiechem. – Ale Ann ma słaby sen. Więc proszę, chociaż postarajcie się być ciszej niż startujący odrzutowiec, ok? – Zrezygnowanie w jego głosie uświadomiło mi, że chłopak sam nie wierzy, że reszta naszych przyjaciół może się zastosować do jego prośby.
- Serio wierzysz, że to wykonalne? – zapytał Syriusz, po czym roześmiał się w głos. Po chwili zresztą zawtórował mu James, a później nawet sam Remus.
- Ani trochę, ale prośba mnie nie zabije, a może się do niej zastosujecie, kto wie? – odparł Lupin, dalej się śmiejąc. – Kurde, kogo ja oszukuję? – spytał retorycznie po chwili, co wywołało dalszą salwę śmiechu.
            Nastrój moich przyjaciół zmieniał się jak w kalejdoskopie, nawet zwykle spokojnego i opanowanego Remusa. Mam niejasne przeczucie, że jest to swoista reakcja na wydarzenia dnia dzisiejszego. Takie trochę odreagowanie.            
            Dalszej części konwersacji niestety niedane mi było usłyszeć, ponieważ poczułam, jak samochód hamuje, a brat Dorcas oznajmił cicho:
- Jesteśmy pod domem Lily. Obudźcie ją albo przetransportujcie tam w jakiś sposób.
            A no tak, zapomniałam o tym, że wracamy do własnych domów, tak na wszelki wypadek.
-Nie ma potrzeby jej budzić. Ja ją zaniosę – zaofiarował się James.
            Nie śpię, idioto – miałam ochotę mu powiedzieć, ale kiedy poczułam, jak mnie podnosi i niezamierzenie dzieli się swym ciepłem, straciłam chęć protestowania. Po prostu na chwilę poczułam się bezpiecznie.
- O Boże, co się stało? – usłyszałam przerażony głos mojej matki.
            No tak, przecież nie, na co dzień wracam do domu niesiona przez przyjaciela – pomyślałam sarkastycznie.
- Lily nic nie jest, proszę pani. Po prostu była zmęczona i zasnęła. Zaś, jeśli chodzi o wcześniejszy powrót do domu, to ona sama państwu powie, kiedy tylko się obudzi – odparł spokojnie James.
- Rozumiem. Dziękuję ci, chłopcze, za przyniesienie tutaj naszej córki – odezwał się tata.
- Nie ma sprawy, proszę pana. Do widzenia – pożegnał się chłopak, przekazując mnie tacie.
            Chwilę później usłyszałam trzask drzwi od samochodu. Nie da się ukryć, że wkopał mnie Potter w rozmowę z rodzicami na temat tych ataków i przekonywanie mamy, że wypady na Pokątną są bezpieczne. Ach żyć, nie umierać.  

15 komentarzy:

  1. Och, bardzo smutny rozdział. Szczególnie ta wzmianka o tym małym chłopcu. Ta jego historia... ach, żali mi małego, że w tym wieku stracił swojego rodziciela, i jeszcze musiał to widzieć.
    Remus... jednak z niego troskliwy gość;)
    Mam nadzieje, że wypad w górach był świetny, nie licząc tego, że nie miałaś dostępu do Internetu;)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udany był nawet bardzo. Mnie brak internetu w sumie nie przeszkadzał, przeczytałam "Diunę" i inne książki. Jedyny minus to to opóźnienie;) Ale pierwszy chyba raz nie z mojej winy;)
      Pozdrawiam
      Asia-A&J

      Usuń
  2. Rozdział nawet mi się podobał, choć jest taki smutnawy. Jak ja kocham Remusa!
    I sorry, że tak rzadko komentuję.
    Weny życzę! ;**
    A, i jeszcze jedno. Nie musisz mnie powiadamiać o nowych rozdziałach, bo Cię obserwuję ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zwykle genialny,nieco smutny,fakt.Chciałabym wreszcie,żeby między Jamesem i Lily coś zaczęło się dziać,haha;)
    Dzięki wielkie za poinformowanie mnie;*
    Życzę weny,Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Eh, rozumiem, jak to jest wyjechać w góry, gdzie nie ma Internetu. Sama niedawno wróciłam z takiego wypadu ;p
    A co do rozdziału, jest świetny. Bardzo dobrze opisałaś tą całą smutną sytuację. Poza tym, dzisiaj oglądałam jeszcze ten nowy film "Niemożliwe" i w trakcie czytania Twojego rozdziału poczułam się jakbym naprawdę tam była.
    Cieszę się, że James tak dobrze wspiera Lily i jest zawsze, kiedy ona go potrzebuje. To jest naprawdę urocze :). I mam nadzieję, że to się nie zmieni.

    Pozdrawiam i życzę więcej weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. smutno, ale pięknie. Bardzo podobał mi sie wątek z małym chłopcem i drugi,z Remusem. Lil będzie miała przerąbane w domu xD Ale dobrze,ze Rogal się tak o nią troszczy.No dobrze, czekam na nowy rozdział, bo nie wiem czy ja to tak szybko przeczytałam,czy taki krótki xD Pozdrawiam i życzę weny :) Sorki że tak krótko, ale idę już czytać kolejnego bloga xP

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wasz blog jest świetny, dużo razy już komentowałam, jeszcze jako anonim, bardzo go lubię, mam go w zakładkach nawet i codziennie sprawdzam :D Wszystkie blogi które czytam inspirują mnie. Między innymi wy też mnie zainspirowałyście i postanowiłam założyć własnego bloga.
    co do notki...
    James jest kochany <3 biedne dzieci, nie lubię wojny :/ teraz na polskim biorę i popadam w depresje ;_;
    http://life-of-jily.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. miłego spędzenia czasu i dużo weny z okazji Walentynek życzę xD

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy będzie następna notka?

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej, właśnie zaczęłam czytać Twojego bloga i muszę przyznać, że się w nim zakochałam. Co prawda jestem dopiero na Rozdziale 3, ale po prostu pochłaniam to opowiadanie bez reszty. Mam do Ciebie ogromną prośbę- mogłabyś informować mnie o NN na moim blogu? Z góry dzięki :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Informuję,że zostałaś nominowana do nagrody Liebster Award. Oto pytania:

    1.Co Cię motywuje do prowadzenia bloga?
    2.Jaka jest Twoja ulubiona książka?
    3.Jaki jest Twój ulubiony film?
    4.Co chcesz robić w przyszłości?
    5.Jakiej muzyki słuchasz?
    6.Jaką znaną gwiazdę chciałabyś spotkać i dlaczego?
    7.Co chcesz robić w przyszłości?
    8.Wolałabyś być niewidzialna, czy umieć zmieniać postać?
    9.Co kochasz najbardziej?
    10.Co cenisz u ludzi najbardziej?
    11.Dlaczego prowadzisz bloga?

    Zasady są takie:
    „Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla
    blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11
    pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań.
    Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”


    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. wiesz jak mnie wkurza to przesuwanie terminu?! Przeczytam pewnie dopiero w czwartek, bo mam sesję sprawdzianów, ale jak jeszcze raz przełożysz termin to strzelam dużego focha ;o

    OdpowiedzUsuń
  13. Moim zdaniem odrobinę przesadziłyście z tymi atakami. Oczywiście nie twierdzę, że nie powinno ich być ale może trochę rzadziej i mniej drastycznie. Tak na dobrą sprawę to przez kilka rozdziałów wymordowałyście pół Anglii. Pamiętajmy, że Czarny Pan wtedy zbierał siły, a wy opisałyście to jakby już miał całą armię zwolenników. No i brakuje mi paniki towarzyszącej ludziom w takich sytuacjach. Normalni ludzi zabarykadowaliby drzwi i nie przestawiali nogi za próg a nie puszczali córkę na jakiś tam obóz (chyba wiadomo, że mówię tu o Petuni). Jeśli już wprowadzacie tak drastyczną wizję świata to bądźcie konsekwentne i zadbajcie o wszystkie wątki, włącznie z mugolami. No i to wszystko w kwestiach, które mi się nie podobają. Oprócz tego, opowieść bardzo ciekawa i miło się ją czyta.
    Ps. Mam nadzieje, że nie obrazicie się za tą odrobinę krytyki. Tak już mam, że lubię sobie pomarudzić.
    Pozdrawiam i życzę weny, Ada. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Och... Ten fragment o tym chłopczyku, Steve był taki wzruszający. Prawie się popłakałam. On musiał czuć się okropnie. Widzieć śmierć swojego rodzica i wielu innych ludzi, którzy chcieliby się uwolnić, uciec, ale "drzwi się zatrzasnęły i nie mogli wyjść, a ci panowie na zewnątrz cały czas się śmiali, kiedy ci ludzie w środku krzyczeli i próbowali otworzyć te zamknięte drzwi, ale one się zamknęły…". To było takie smutne. I jeszcze nie wiedzieć, czy drugi rodzic żyje. Ta niepewność, strach...to zżera człowieka. I to jeszcze w takim wieku. Ja mając dużo więcej lat od niego, poradziłabym sobie pewnie dużo gorzej. A najgorsze jest to, że to nie tylko jedna osoba to przeżywa tylko setki. Och... Chyba trochę za bardzo to przeżywam, no ale cóż... Ten rozdział był chyba jednym z najlepszych.
    Tradycyjnie życzę Ci weny.

    OdpowiedzUsuń