wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 54 ” Oby do niczego, Charlus, oby do niczego„


Przepraszam za to opóźnienia, ale zmieniłam koncepcję;) Zapraszam do czytania i komentowania
Asia-A&J


            James chciał nas ściągnąć do siebie jak najszybciej, bo już za tydzień zaczynały się nasze wyjazdy z rodzicami, a wtedy trochę ciężko o spotkanie. Z tego powodu spotkaliśmy się już w następny weekend. Poprzedzający go tydzień był, na szczęście, bardzo spokojny. Czemu na szczęście, skoro nie działo się nic ekscytującego? To raczej oczywiste. Nie było żadnych ataków, ani napadów, czy czegoś w tym stylu. Śmierciożercy jakby zapadli się pod ziemię. Ale mam wrażenie, że to tylko taka cisza przed burzą.
            Jedyna warta wspomnienia rzecz to powrót mojej siostry do domu. Dziwne, prawda? W życiu bym nie powiedziała, że będzie to coś, o czym będę chciała zapamiętać. To wydarzenie dało mi jednak nadzieję, że nasze relacje kiedyś da się naprawić. Ale mam wrażenie, że najwcześniej kilka lat po ukończeniu przeze mnie szkoły. Wtedy nie będzie już nic, co stale przypominałoby Petunii o mojej domniemanej dziwności. Po prostu wydaje mi się, że moja siostra zaczęła się już do magii przyzwyczajać, tylko nie chce się do tego przyznać.

Retrospekcja
            Był wczesny środowy ranek. Spałam sobie smacznie, przekręcając się po raz kolejny tej nocy na drugi bok, gdy nagle… Łomot, eksplozje, apokalipsa! Żartuje. Ale trochę hałasu było.
            Obudził mnie warkot wjeżdżającego na znajdujący się kilkanaście metrów od naszego domu przystanek autobusu. Samo to nie zaintrygowałoby mnie zbytnio, w końcu jest przystanek, jest i autobus, gdyby ciszy nie przerwały potem głośne rozmowy, szuranie walizkami po ulicy i głośny dźwięk klaksonu, połączony z piskiem opon i krzykiem „Gdzie leziesz, dziewczyno, z tą walizką?!” Zirytowana otworzyłam jedno oko, by natychmiast je zamknąć. Chwilę potem westchnęłam jednak głęboko i podniosłam się z łóżka, po omacku szukając butów. Wołałam nie ryzykować ponownego oślepienia przez światło słoneczne, wdzierające się do pokoju przez przerwę między zasłonkami. 
            Po ubraniu kapci szybko podeszłam do okna i odsłoniłam je. Na początku oślepiło mnie mocne światło, jednak po chwili przywykłam do jasności i byłam w stanie zobaczyć coś poza bielą i powidokami. Z autobusu, który kiedyś chyba był czerwony, wysypywali się ludzie. Wszyscy mniej więcej w moim wieku, może trochę starsi. Wśród nich dojrzałam Petunię ściskającą jakiegoś tęgiego chłopaka o jasnych włosach. To pewnie ten cały Vernon.
            Dosłownie kilka sekund później krzątanina zaczęła się także u mnie w domu. Mama, sądząc po krokach, zbiegła po schodach i zaczęła przygotowywać śniadanie. Chwilę później na dół udał się też tata. Nic dziwnego. W końcu niedługo muszą wyjść do pracy, a na pewno chcą wypytać starszą córkę o wrażenia z wyjazdu.
            Doskonale wiedziałam, że i mnie to nie ominie, więc powoli podeszłam do szafy i zaczęłam się ubierać. Od kilku dni padało, więc zdecydowałam się przywołać ładną pogodę kolorowymi ciuchami. Z tego powodu nałożyłam na siebie zwiewną sukienkę w polne kwiaty. Nie kłopotałam się za to żadnym obuwiem, czy też makijażem. Po co? Jak będę chciała gdzieś wyjść, to się jeszcze przygotuje i tyle. Choć wnioskując, po prognozie pogody na dzisiejszy dzień i tak raczej nigdzie nie pójdę. Miał być, bowiem słoneczny ranek, a potem ulewny deszcz aż do późnej nocy. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, ale przewidywania w Proroku to potwierdzają, więc raczej powinno się sprawdzić.
- Lily! Śniadanie! – usłyszałam wołanie.
- Już idę, mamo! – odkrzyknęłam, po czym otworzyłam szeroko drzwi i zbiegłam do jadalni.
            Mama siedziała już przy stole, tata zaś wychodził na dwór, zapewne pomóc Petunii z walizką. Cholera. Nie jestem gotowa na spotkanie z nią, jeszcze nie. Prawdę mówiąc zawsze bałam się spotkań z siostrą, ale teraz, kiedy dowiedziałam się, że ona, pomimo naszego sporu, dalej się o mnie martwi, to wydaje się to być ponad moje siły. Ale tak po prawdzie, to przecież i tak nie mam wyboru.
            Jem szybko śniadanie, z nadzieją, że zdążę skończyć nim tata wróci Petunią. Naprawdę nie jestem gotowa na tę konwersację. No, bo co? Sztywne „cześć”, „Jak tam wyjazd?”, „Dobrze, że żyjesz”? To dziwne. Jesteśmy siostrami, kiedyś byłyśmy tak blisko. Ale wszystko się posypało, gdy poszłam do Hogwartu. Nie żałuję tego, o nie. Pozostał tylko niesmak, że moja siostra, najlepsza przyjaciółka z lat dziecięcych nie umie zaakceptować tego, kim jestem. Bo przecież dalej jestem Lily Evans. Zdolności magiczne miałam od zawsze i pokazywałam nawet czasami. Poza tym, gdyby nie magia, to znalazłoby się, co innego i tak, czy siak byśmy się pokłóciły z Petunią. Jak nie o to, to o chłopaka, jak nie o chłopaka, to o przyjaciół itd. Itd. W każdym razie skutek byłby ten sam?
            Moje filozoficzne rozmyślania na temat, „Co by było, gdyby?”, przerwał dźwięk otwieranych drzwi, szurania kółek walizki po podłodze i cichej rozmowy. Chwilę później o jadalni weszła Petunia wraz z naszym tatą. Mama momentalnie zerwała się z miejsca i podbiegła uściskać dziewczynę. Ja, ze swojej strony pomachałam jej ręką i uśmiechnęłam się sztywno, niezbyt pewna, co dalej. Zresztą siostra odpowiedziała mi dokładnie tym samym. Jedyne, co zwróciło moją uwagę to to, ze Petunia pomimo kilkutygodniowego narażenia na palące słońce pozostała bladą blondynką, jedynie jej włosy znacząco pojaśniały.
            Niedługo potem nadal siedziałam przy stole w jadalni, przysłuchując się jednym uchem sprawozdaniu mojej siostry z wyjazdu. W sumie można by to opowiedzieć w paru zdaniach. Konkretniej: było super, dużo chodziliśmy, Vernon jest taki cudowny i warunki mieszkalne były średnie. Mniej więcej do tego sprowadzała się cała wypowiedź Petunii, nie podała ona, bowiem żadnych szczegółów z wyjazdu, tylko same ogólniki, jakby nie chciała wgłębiać się w detale. Moim rodzicom zdawało się to jednak wystarczać, więc udawałam, że słucham dokładnie i co jakiś czas kiwałam głową, wtrącając „Aha”, „To dobrze” i inne tego typu. Jednakże moje bierne uczestnictwo w rozmowie zostało przerwane przez wyjście moich rodziców do pracy. Najpierw pożegnał się tata, potem mama. A ja zostałam sama z siostrą.
            Zaległa krępująca cisza. Jestem przekonana, ze gdyby w tym momencie jakiś owad zdecydował się wlecieć przez otwarte okno, to dźwięk jego skrzydeł osiągnąłby ten sam efekt, co wybuch bomby atomowej. Nie było jednak okazji tego sprawdzić, ponieważ Petunia spojrzała na mnie znacząco i zaczęła cicho:
- Widziałam, że zauważyłaś, że moja opowieść o wyjeździe była znacząco spłycona.
- Ciężko było nie, aż się dziwię, że rodzice się nie zorientowali – odpowiedziałam spokojnie, choć tak naprawdę we wnętrzu spokojna wcale nie byłam. Prawdę powiedziawszy gotowałam się ze zniecierpliwienia. Co takiego Petunia chce mi powiedzieć?
- Wiem. Cóż chodzi o to, że w okolicy, w której byłam, też był atak, w tym samym dniu, co na Londyn. Ludzie, którzy zaatakowali podobno mieli takie dziwne białe maski i byli ubrani w czarne szaty.
            Spojrzałam na siostrę zdziwiona.
- Jesteś pewna, że to byli oni? W gazetach nic o tym nie wspominali – spytałam podenerwowana.
- To, dlatego, że nikogo nie zabili, zranili tylko parę osób, które miało nieszczęście być w zaatakowanej księgarni.
- Księgarni? -  spytałam.
Moje myśli wirowały chaotycznie. Po co Śmierciożercy mieliby atakować jakąś tam podrzędną księgarnię? Po co? Chociaż w sumie, jakby się przyjrzeć, to na Pokątnej też zaatakowali jakąś tam księgarnię, w mugolskiej części miasta również. A co jeśli cały napad miał być przykrywką, a chodziło im tylko o coś, co było w sklepie? Może to, dlatego tak ostatnio przycichli. Może znaleźli, co mieli znaleźć, a w ogólnym rozgardiaszu i tak nikt nie zauważył, że coś zginęło. Albo i zauważył, tylko było to coś takiego, że Ministerstwo nie dopuściło, aby wiadomość o zaginięciu tej rzeczy dostała się do wiadomości publicznej, bo wywołałaby panikę?
- Lily, dobrze się czujesz? – spytała Petunia, zauważając, że nagle pobladłam.
- Tak, tak. Po prostu nagle zdałam sobie sprawę, że w innych miejscach też zaatakowali księgarnie. Nie tylko je oczywiście. Ale reszta mogła być tylko przykrywką.
- Hmm… - zamyśliła się blondynka. – Może i tak. Byliśmy całą grupą w tym miasteczku dzień po ataku. Słyszałam setki wersji tej historii, ale jedno jest pewne. Z księgarni zginęła jakaś stara, gruba zakurzona książka. Nie była nawet podobno napisana po angielsku, ba nawet nie alfabetem łacińskim, czy cyrylicą, tylko dziwnymi szlaczkami. Takie jakby różne literki utworzone z kresek, ale niepodobne do niczego. I tę księgę na pewno zabrali ci twoi.
- Po pierwsze nie „ci moi”, bo ja się nie przyznaję to żadnych związków z tymi ludźmi – warknęłam. – A to pismo, o którym mówiłaś, to pewnie starożytne runy. Uczą ich u mnie w szkole – dodałam już spokojnie, starając się nie zauważyć, jak Petunia wzdrygnęła się na wzmiankę o Hogwarcie.
- Mniejsza z tym. Poza tym następnego dnia krzątało się tam wielu czarodziejów. Tym razem chyba tych po dobrej stronie, bo paru zachowywało się jak policjantów – uściśliła Petunia.
- Aurorzy – mruknęłam. A gdy dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, dodałam – tak się nazywają.
- Aha – skwitowała to krótkim kiwnięciem głowy blondynka, po czym spojrzała na stojący w kuchni zegarek i zerwała się z krzesła, krzycząc – Umówiłam się z Vernonem na dwunastą, a jest już jedenasta trzydzieści! Musze lecieć, Lily!
            To była nasza pierwsza cywilizowana rozmowa od lat.
Koniec retrospekcji
           
            Opowieść Petunii dała mi trochę do myślenia, prawdę powiedziawszy zaczęłam się zastanawiać, czy atak naprawdę był tylko przykrywką, czy też po prostu nadinterpretowałam wszystko jak zwykle. Jednak porzuciłam te rozważania dosyć szybko, wiedząc, że nie przyniosą mi nic poza nieprzespanymi nocami, bo nic nie wskazywało na to, abym miała poznać prawdę w najbliższym czasie. Ba, nic nie wskazywało na to, abym miała poznać ją w ogóle.
            Otworzyłam oczy i zobaczyłam ciemność. Naprawdę. Wiem, że zasłony w oknie są zasłonięte, ale mimo wszystko chyba trochę światła powinno się przedostawać do pokoju, czyż nie?
            Podeszłam do okna, chcąc sprawdzić, czy nie nadeszła apokalipsa bądź, co bardziej prawdopodobne, atak Śmierciożerców na moją ulicę. Na szczęście nie było to ani to, ani to. Po prostu chmury zasłaniały słońce. Całkowicie. Ja się pytam, co to w ogóle jest za pogoda? Ciągle tylko leje i leje. Ja rozumiem, że to jest Londyn i tym podobne, ale no już bez przesady. Żądam poprawy. I to natychmiast. Co my będziemy dzisiaj u Jamesa robić, jeśli będzie tak lało?
            Dobra, głupie pytanie. Coś się wymyśli, ale to nie zmienia faktu, że zaraz ma mi tu słońce zacząć świecić i w ogóle. Jest środek lata, na gacie Merlina, nie jesieni, więc nawet w deszczowej Anglii powinna być przyjemna, słoneczna pogoda, a nie takie coś. Ja wiem, że moje marudzenie niczego nie zmieni, bo, od kiedy to pogoda słucha się zdesperowanych wiedźm, ale a nuż widelec zrobi wyjątek?
            Mniejsza z tym. Za jakieś półtorej godziny muszę być u Jamesa, więc wypadałoby się wreszcie zacząć przygotowywać. Szybko podeszłam do szafy i wyjęłam z niej ubranie w miarę pasujące do dzisiejszego oberwania chmury. W sumie były to zielone jeansy do kolan i szara bluzka, a do tego oczywiście kurtka przeciwdeszczowa, która czeka na mnie na dole. Na szczęście wszystko spakowałam wczoraj wieczorem, bo znowu latałabym po całym pokoju jak szalona, wrzucając wszystko jak leci do torby i zapominając połowy rzeczy. Tym razem za to będę miała czas, żeby spokojnie zjeść śniadanie i nie lecieć na złamanie karku.
            Wzięłam torbę z biurka i zeszłam na dół, aby jeszcze zjeść śniadanie przed wyjściem. Z tego, co James mówił, na dotarcie do jego domu potrzebowałam około pół godziny, co znaczyło, że mam jeszcze trochę ponad czterdzieści minut na przygotowanie i zjedzenie śniadania.
            W kuchni ani jadalni nikogo nie było. Nic dziwnego, pomyślałam, gdy przypomniało mi się, że rodzice razem z Petunią mieli dzisiaj wcześnie rano jechać na zakupy. Moja siostra nie miała, bowiem, jak się okazało stroju kąpielowego, bez którego nad morzem ani rusz. A, że za dwa tygodnie wyjeżdżamy całą rodziną do Hiszpanii, to raczej musi go kupić jak najprędzej.
            W każdym bądź razie przyrządziłam i jadłam spokojnie śniadanie, ogarnęłam swoje włosy i wyszłam z domu, po czym udałam się na plac, ukryty przed wzrokiem mieszkańców, wyciągnęłam różdżkę i wezwałam Błędnego Rycerza.
            Autobus przyjechał już kilka minut później. Na szczęście, bo na tym placu nie bardzo było się gdzie schować, a zaczynało coraz bardziej padać. Szybko wsiadłam do środka, podałam konduktorowi adres i usiadłam na pierwszym lepszym, w miarę stabilnym krześle, po czym, wiedząc od Jamesa, że jazda chwilę potrwa wyciągnęłam z torby książkę.
            Na miejsce dotarłam po około pół godzinie, zgodnie z przewidywaniami Pottera. I dobrze, bo inaczej byłabym spóźniona, a tego nie lubię. Wysiadłam szybko z autobusu, po drodze żegnając się z konduktorem, po czym zamarłam oniemiała.
            „Dworek jest dosyć duży”, wspomniałam słowa Jamesa. To było zdecydowanie niedomówienie. Po pierwsze nie dworek, tylko dwór, po drugie nie dosyć, tylko bardzo. Nie powinien mnie zaskoczyć rozmiar domu Potterów, naprawdę. W końcu są czystokrwistą rodziną, bogatą, z tradycjami, więc to oczywiste, że ich posiadłość rodowa będzie spora. Mimo to nadal byłam zdziwiona.
            Przemogłam się jednak szybko i podeszłam do furtki, po czym zaczęłam się zastanawiać, jak zaanonsować swoją obecność, skoro nie było ani dzwonka, ani nic. Na szczęście nim zdążyłam się skompromitować, usłyszałam krzyk:
- Hej, Lily!
            Odwróciłam się i ujrzałam nadbiegającą w moim kierunku Dorcas. Dziewczyna objęła mnie mocno i powiedziała cicho:
- Dobrze cię widzieć, kochana.
            Tuż po tym uświadomiła mnie, że należy po prostu oznajmić furtce, że przyszłyśmy. Furtce! Na to bym nie wpadła. Magia chyba nigdy nie przestanie mnie zdumiewać. Tuż po tym, jak Dorcas poinformowała mieszkańców domu o naszym przybyciu, brama otworzyła się szeroko, wpuszczając nas do środka.
            Od razu ruszyłyśmy szeroką ścieżką w kierunku domostwa. Dotarcie tam zajęło nam, co prawda kilka minut, bo wbrew temu, co sądziłam, nie leżał tak blisko drogi, jak mi się wydawało. Z bliska dom wydawał się jeszcze większy niż z oddali, jednakże tym razem nie wywołał on na mnie aż takiego efektu, bowiem przyzwyczaiłam się już do myśli, że najbliższe dwa dni spędzę w niemalże zamku. W sumie pomyślałam o tym, jak to było z Hogwartem, w sensie, gdy pierwszy raz ujrzałam zamek i momentalnie dom Jamesa wydał mi się mniejszy.
            Zapukałam do wrót, inaczej tego nazwać nie można, wnioskując po rozmiarze. Chwilę później otworzył je uśmiechnięty od ucha do ucha Jamesa, po czym przytrzymując nam szarmancko drzwi, stwierdził:
- Zapraszam w moje skromne progi, drogie panie.
Skromne, aha… Chyba mam inne pojęcie tego słowa. Zresztą wnioskując po częstym narcyzmie Pottera, to zdecydowanie znamy różne definicje tego wyrazu.
            Chłopak poprowadził nas do jasnego i przestronnego salonu z ciemnymi meblami. Na kanapie siedziała już reszta naszych przyjaciół, wyłączając Petera, który, jak wyjaśnił nam James, przyjedzie dopiero jutro, bo dzisiaj przyjeżdża do niego jakaś ciotka z Ameryki i niestety nie może się wyrwać. Szkoda.
            Resztę dnia spędziliśmy w domu Jamesa. Na początku Rogacz oprowadził nas po całym domu, potem graliśmy w prawdę i wyzwanie, z uściśleniem, że wszelkie wyzwania mają być do zrealizowania w domu, bo pogoda nadal nie dopisywała. Następnie graliśmy w gargulki, karty i parę innych gier, zarówno czarodziejskich i mugolskich. Pod wieczór zaś poznaliśmy rodziców Jamesa…
- James, kochanie, gdzie jesteście? – usłyszeliśmy kobiecy głos.
- Na górze, mamo! – odkrzyknął James, wychylając się przez otwarte drzwi.
- To chodźcie na dół, zrobiłam kolację! – Nadeszła odpowiedź chwilę potem.
            Wszyscy podnieśliśmy się z dywanu i zeszliśmy na dół. W jadalni, którą wcześniej tego dnia pokazał nam James siedziało dwoje ludzi. Mężczyzna miał ciemnobrązowe, choć miejscami siwiejące włosy i orzechowe oczy, był też raczej wysoki i szczupły oraz dosyć przystojny. Kobieta była cóż… Śliczna, to najlepiej oddaje jej wygląd. Miała kręcone, czarne włosy, ciemnoniebieskie oczy i bladą cerę, była też szczupła i wyglądała naprawdę miło. Zresztą, gdy tylko nas ujrzała, uśmiechnęła się szeroko i gestem zaprosiła nas do nakrytego stołu.
- Cześć, dzieciaki – przywitali się z nami rodzice Jamesa.  
- Dobry wieczór – odpowiedzieliśmy niemalże chórem.
            Kolację zjedliśmy w miłej atmosferze, rozmawiając o, jak to się mówi, pogodzie, czyli niczym konkretnym. Wspominaliśmy parę zdarzeń z roku szkolnego, nasza ostatnią wizytę u Ann, zaś państwo Potter przytoczyli parę opowieści z dzieciństwa Jamesa, utwierdzając mnie w przekonaniu, że od najmłodszych lat przejawiał on zadatki na Huncwota.
            Po kolacji poszliśmy obejrzeć film. Jak się okazało James miał w domu pokój telewizyjny, czy jakkolwiek on to nazwał. Jego rodzice byli w końcu, jakby to ujęła część Ślizgonów, zdrajcami krwi, a ojciec chłopaka uwielbiał mugolskie filmy. Powiem szczerze, że jeszcze nigdy żaden film nie sprawił mi tyle frajdy, co ten. Słuchanie komentarzy moich przyjaciół było wręcz boskie.
- No i gdzie idziesz, baranie, tam strzelają – wykrzyknął w pewnym momencie Syriusz.

- No, to było odważne.
- Nie odważne, a idiotyczne, James – skwitował Remus.

- Ja wam mówię, on jest zdrajcą!
- Syriusz, ja oglądam – westchnęła ciężko Dorcas, zrezygnowana wiedząc, że to i tak pomoże maksymalnie na kilka minut, pociągnęła chłopaka za rękaw, sadzając go z powrotem na kanapie.
- On jest zdrajcą! – Łapa wykrzyczał zrywając się z siedzenia parę minut później.
- Siadaj! – odpowiedziało mu pięć wkurzonych głosów.
- A nie mówiłem! – wrzasnął chłopak triumfalnie kilka minut później, po czym opadł ciężko na sofę, trafiony poduszką przez Ann. – Ej! Tak nie można! Ja tu miałem moment triumfu!

- I co, Łapa? Jednak nie był zdrajcą – nabijał się z chłopaka James, po zakończeniu filmu.
- Ale powinien być! Wtedy cały film miałby więcej sensu i polotu. O, i tyle ci powiem!

            Po obejrzeniu filmu, poszliśmy całą grupą do pokoju, w którym mieliśmy spać. Wszyscy razem, bo rodzice Jamesa uznali, że rodzice Dorcas mieli racje i, i tak będziemy spać w jednym pomieszczeniu, więc czemu nie miałoby być nam wygodnie?
            W każdym bądź razie, gdy ułożyliśmy się wygodnie, przypomniała mi się opowieść Petunii. W tym samym momencie uznałam, że muszę się nią podzielić z przyjaciółmi. Streściłam im, więc pokrótce całą opowieść.
- To mi o czymś przypomniało – stwierdził James zaraz po wysłuchaniu mojej opowieści.
- O czym, stary? –spytał Syriusz.
- O tej rozmowie, którą razem podsłuchaliśmy w poniedziałek, Łapo.
- Aha. Chyba, że tak.
- W każdym razie, jak pewnie wiecie mój ojciec jest Aurorem. W poniedziałek wieczorem wpadło tu dwóch jego kolegów z pracy i zaczęli rozmawiać o tym całym zamachu. Cóż, nie mogliśmy przepuścić takiej okazji…
- Jesteście pewni, że to ta książka zginęła? – spytał tata Jamesa.
- Oczywiście – odparł spokojnie siedzący naprzeciw niego blondyn. – Trzy razy sprawdziliśmy nim poszliśmy z tym do szefa. On za to wysłał nas do ciebie.
- A co ja na to niby poradzę, przecież się Voldemortowi do kwater nie włamię – stwierdził zdenerwowany pan Potter.
- I nikt ci nie każe – skwitował z cierpkim uśmiechem wypowiedź mężczyzny trzeci z Aurorów. – Masz tylko pochodzić po sklepach na Nokturnie i się popytać, kto kupował od czasu ataku jakieś podejrzane składniki i porównać to z naszą listą podejrzanych o śmierciożerstwo.
- To w sumie da się zrobić. Jak sądzicie, do czego on użyje eliksirów z tej książki?
- Oby do niczego, Charlus, oby do niczego.
- To na nic dobrego nie wskazuje – oznajmił Remus, po wysłuchaniu opowieści chłopaków.
- Masz rację - odpowiedział mu chór zgodnych głosów.

12 komentarzy:

  1. Świetne opowiadanie. Czekam na następny rozdział. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak możecie mnie tak męczyć?!
    Ja tu czekam na rozmowę Lily i Jamesa!
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie! Rozmowa LILY I JAMESA i to oko w oko!

    OdpowiedzUsuń
  4. wlasnie! licze na dzikie romanse lily z jamesem
    rozdzial swietny

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszyscy czekają na Jamesa i Lily xD Ale to dopiero w 7 klasie, a są wakacje, na razie :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem czy wiesz, jak bardzo ucieszyłam się widząc rozdział 54! ^^. Na samym początku uraczyłaś nas wspomnieniem rozmowy Lily i Petunii i... jestem w szoku! :D. Serio, nie spodziewałam się tego, że one mogłyby tak NORMALNIE gadać. No cóż, zaskoczyłaś mnie, ale bardzo pozytywnie :). To, co powiedziała starsza Evans było bardzo ciekawe i dające do myślenia i w tej chwili włączyła się moja część mózgu, która włącza się na każdym filmie z kategorii: kryminał i akcji ^.^. Czego te śmieciojady (Śmierciożercy, wybacz za wyrażenie xD) szukały w bibliotece? Hahaha, pierwsze, co mi przyszło na myśl to to, ze chciały się trochę pouczyć, ale potem stwierdziłam, że na to już trochę za późno, więc pewno Voldek kazał im szukać jakiejś mega ważnej księgi.
    Lecę dalej i w końcu pojawiają się Huncwoci <33. Oni są świetni, a z tych ich komentarzy odnośnie filmu, śmiałam się baardzo długo :D. Jeejku, Syriusz jest świetny: "No i gdzie idziesz, baranie, tam strzelają!" Ahahahaha, dziękuję Ci za te teksty ;).
    I na koniec znowu temat książki. Hmm, pewno Voldek będzie uczył się gotować :D. Chociaz... moze lepiej, zeby nie próbował? ;p.
    Ej no, czemu ten rozdział był taki krótki :<. Nawet nie zdążyłam się nim nacieszyć, a tu już koniec... Mam nadzieję, że kolejny będzie nieco dłuższy :D. I tak jeszcze na koniec: rozdział jest zajebisty... teraz czekam na jakąś scenkę z Lily i Jamesem :).

    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. no to cię bardzo przepraszam,żę dopiero teraz,a le normalnie urwanie głowy miałam :P Zajebiście! xD Nie będę się rozpisywać, tylko dolączam się do komentarza Luie :) Ciekawe o co chodzi z tą księgą...Ty to masz głowę :D Pisz dalej <3
    Alice(miaucząca)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nominuję Cię do The Versatile Blogger, więcej dowiesz się u mnie http://album-huncwotow.blogspot.com/p/nominacje.html :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Na Twojego bloga wpadłam przypadkiem na jakimś innym blogu... Tak więc niedawno zaczęłam czytać. Powiem ci szczerze : zajebiście piszesz i masz wieeeeeeelkiiiii talent xD Baaardzo bym chciała, żeby James i Lily byli razem...już niedługo... ale cóż, Twój blog i Ty zadecydujesz, kiedy będą razem ( o ile w ogóle będą razem). Życzę ci dużo weny i czekam na nowy rozdział :*
    Jula ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nominuję Cię do The Versatile Blogger, więcej dowiesz się u mnie http://lily-i-rogacz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Uff, wreszcie przeczytałam wszystko! :D Prawie dwa tygodnie wolnego to jednak coś ;) Podsumowując, to bardzo mi się podoba sposób, w jaki piszesz. Bardzo ciekawie, wystarczająca ilość dialogów... No i podziwiam za pisanie w pierwszej osobie, bo ja zawsze mam z tym problem. Całość naprawdę super! Co do tej notki, to myślę, ze ta rozmowa między Lily i Petunią dobrze rokuje na ich przyszłość. I dom Jamesa... Ha, takiemu to dobrze. Tak strasznie nie mogę się doczekać, aż on będzie z Lily! No i jeszcze te wszystkie ataki na księgarnie... Intrygujące, już nie mogę sie doczekać, aż się dowiem, co wymyśliłaś :D Życzę weny i zdrowia, dodaj notkę jak najszybciej!!!! Poinformuj mnie o niej prosze na moim blogu http://lily-evans-weasley.blog.onet.pl/ i jeśli Cię zaciekawi to przeczytaj. :) Aaaa i powodzenia na sprawdzianach!!!! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Brakuje mi tu scen z Lily i Jamesem

    OdpowiedzUsuń