Mam problem. Ty masz zawsze
problemy. A nie możesz się mnie, choć raz spytać o samopoczucie? Mogę, ale
po co? Jesteś moim sumieniem, mną w, pewnym, sensie. Co znaczy, że czujesz się tak jak i ja. Niby
tak, ale mogłaś zapytać. Tak pro forma. Jasne, jasne, a teraz przydaj się
do czegoś i powiedz, jak mam rozwiązać problem z Severusem. A co ja jestem,
siostra dobra rada? Pomyśl sama. Myślę od kilku tygodni i jak zapewne
zauważyłaś skutki są bardzo, ale to bardzo mizerne. Nie dało się nie
zorientować. Poza tym w kółko jęczysz w tych swoich cholernych myślach
„Merlinie, co ja mam z nim zrobić? Merlinie pomocy! Merlinie ja go uduszę jak
się nie ogarnie.” Czy ty naprawdę sądzisz, że tak wielki czarodziej jak Merlin
nie ma nic innego do roboty, niż pomaganie dziewczynkom z problemami
egzystencjalnymi? Pomijam już nawet fakt, że on od dobrych kilkuset lat nie
żyje. Jest matwy, Dead, Tot, Morto*. Dotarło, czy jeszcze w kilku językach cię
o tym poinformować. Ktoś nie ma humoru. A no jak widać… Słychać i
czuć!** Zamknij się, a nie wcinasz mi się, kiedy coś mówię. Dobra,
dobra. To ja się „rozłączam”, zanim mnie zabijesz od środka. Grrr…
Mimo
wszystko rozmowa z moim sumieniem poprawiła mi samopoczucie. Dobrze wiedzieć, że ktoś poza mną też jest
nie w humorze. Mam zły nastrój tylko, dlatego, że ty taki masz. To jest,
niestety, nierozłącznie ze sobą powiązane. Oj cicho już, chcę pomyśleć, bez
twojego marudzenia. Pff…
Jak
już wspomniałam, zanim mi przerwano, zaczynałam wracać do stanu, jako takiej
używalności. Pewnie was ciekawi, jak starałam się przekonać Severusa, że nasza
przyjaźń mi nie zagraża? Otóż… Po pierwsze próbowałam z nim rozmawiać kilka, ba
kilkanaście, razy dziennie, po drugie usiłowałam mu udowodnić, że w razie,
czego dam sobie radę, i że nie musi się o mnie martwić. O na przykład ganiając
po trzech piętrach Pottera, gdy mnie zdenerwował, w sumie nic nowego, ale to
nawet ciekawa historia.
Od
kilku dni byłam dosyć podenerwowana. Dlaczego? Mój kochany przyjaciel wymyślił
sobie, że przyjaźń z nim mi zagraża. Na nic argumenty, że nie, że mnie to nie
obchodzi, że potrafię o siebie zadbać, że w przypadku jakichkolwiek problemów
naślę na tych, co te kłopoty stwarzają spółkę Dave + koledzy & Huncwoci w
składzie ¾, znaczy się bez Pottera, bo z nim mam od pewnego czasu na pieńku,
ale to pewnie już wiecie. To byłby jedyny sensowny powód, dla którego te dwie
grupki miałyby przestać walczyć ze sobą na każdym kroku.
Podejrzewam,
ze domyślacie się, o co im poszło. Cóż właściwie to Dave’owi i Potterowi. Ale
jak to wiadomo solidarność, reszta stanęła za nimi murem i małe, niegroźne
potyczki w stylu „Potter jeszcze dziesięć okrążeni, bo coś ci dzisiaj nie
idzie” albo „Chook, coś Evans ostatnio więcej czasu ze Snape’em niż z tobą
spędza. Coś się wam nie układa” całość wypowiedziana wybitnie uszczypliwym
tonem, przez pewnego osobnika z czarnymi włosami i orzechowymi oczami,
przerodziły się w pełnoetatową wojnę. Jednak za stwierdzenia w powyższy stylu
obrywał wspomniany chłopak w łeb od Remusa, więc szybko przestał je wygłaszać.
Cóż
ich obustronna krucjata była raczej irytująca dla drugiej strony, aniżeli
naprawdę skuteczna. No, bo powiedzcie czy coś naprawdę, podkreślam naprawdę
może się nam stać, gdy zamiast szamponu do włosów znajdziemy zieloną farbę
albo, gdy w naszym śniadaniu wyląduje eliksir rozweselający? No, raczej nie.
Mniej więcej tak to wyglądało ostatnimi czasy, jednak oczywiście do pewnego
momentu.
- Hej, Evans! – usłyszałam, jak ktoś
mnie woła.
Z przyzwyczajenia odwróciłam się i
stanęłam twarzą w twarz z biegnącym za mną od dłuższego czasu (biegł jak stado
słoni, nie dało się nie słyszeć, poza tym ktoś, co chwilę krzyczał za nim
„Idioto, uważaj jak chodzisz!” i inne takie) Jamesem Potterem. Jak on śmie?! Ja
staram się go unikać, a ten od tak po prostu mi się napatacza? No po prostu
chamstwo. Ale znowu zmieniam temat, wróćmy do rzeczywistości.
- Chciałeś czegoś? – spytałam w
miarę grzecznie. No dobra, może jednak nie, przyznaję się bez bicia.
- Właściwie to tak. – odparł chłopak
ze swoim popisowym cynicznym uśmiechem, którym obdarza mnie tak długo,
konkretniej od zajścia na pokątnej, że aż mi się robi niedobrze na jego widok.
– Kiedy ostatnio widziałaś swojego chłopaka? – dokończył z tak obłudnie
troskliwym uśmiechem, że w głowie zapaliła mi się gigantyczna czerwona lampka z
napisem „Coś jest nie tak!”
- Dzisiaj rano, Potter. A tak w
ogóle, to co to ma do rzeczy?
- Bo wiesz Ruda, jak ja go ostatnio
widziałem, to jego kumple od siedmiu boleści nieśli go właśnie do Skrzydła
Szpitalnego.
- A ty od tak, z dobroci serca
przyszedłeś mnie o tym poinformować. Będę ci za to dziękować na kolanach do
końca mych dni. – Gdy na twarz chłopaka wpłynął zadowolony uśmieszek, dodałam.
– To był sarkazm, jeśli nie zauważyłeś, a teraz tak na serio, co się stało
Dave’owi?
- Spadł ze schodów. – odparł
chłopak. – A fakt, że akurat przechodziłem niedaleko nie ma nic do rzeczy. – Jego uśmiech i znany mi doskonale charakter
przeczyły jednak słowom.
- Jeśli chcesz żyć, Potter, to
lepiej wiej. – powiedziałam bardzo cicho, jednak w panującym dookoła nas
milczeniu mój szept zabrzmiał jak wystrzał z armaty.
Chłopak
posłuchał, a ja pobiegłam za nim. Dogoniłam go dopiero na siódmym piętrze. Tam
nasza kłótnia rozgorzała na nowo,
- Ty idioto, co ci odbiło, żeby
spychać go ze schodów?! I nawet nie próbuj zaprzeczać. – wykrzyknęłam wściekle.
- Nie mam czego negować Evans. To
sama prawda i tylko prawda. Zepchnąłem go ze schodów, ale zasłużył sobie na to,
wredna ruda wiedźmo. – odkrzyknął chłopak.
- Fakt jestem ruda, jestem wiedźmą i
potrafię być cholernie nieprzyjemna, gdy ktoś krzywdzi ludzi, których kocham.
Jak to zrobiłeś ty bęcwale!
- Małpa!
- Super, znasz zwierzątka, a innych
rzeczy z przedszkola też się nauczyłeś, bo wnioskując po tym, co robisz chyba
nie, więc spokojnie możemy cię tam odesłać! – zripostowałam.
- Wredna, ruda małpa!
- Może słownik synonimów mój drogi,
chyba epitety ci się kończą.
Niestety
chłopak nie miał czasu mi odpowiedzieć, bowiem usłyszeliśmy oboje wściekły
wrzask McGonnagal:
- Potter, Evans, spokój!
Po
kilkudziesięciu sekundach profesorka znalazła się obok nas i rozkazała cicho:
- Panno Evans, proszę mi wyjaśnić,
co tu się stało.
- No, bo pani profesor, on zepchnął
mojego chłopaka ze schodów. – Zignorowałam głośne „Ona kłamie” Pottera i
kontynuowałam. – Sam się do tego przyznał proszę pani.
- Wiem, słyszałam. Mimo wszystko
proszę na przyszłość powściągnąć swój temperament. Oboje macie minus 10
punktów, a pan Potter proszę za mną, musimy porozmawiać
Z
tego, co mówił Remus, to McGonnagal nieźle wtedy nawrzeszczała na tego idiotę,
wyrzucała mu między innymi niekoleżeńską postawę i głupotę. Czyli w sumie nic
nowego. W każdym razie od rozpoczęcia swojej kłótni z Dave’em, Potter już
wielokrotnie obrywał od opiekunki Gryffindoru. Jednak on nie uczy się na
błędach, w żadnym razie.
A
propos Dave’a to wyszedł on ze szpitala jeszcze tego samego dnia i od razu
chciał lecieć zamordować Jamesa z wybitnym okrucieństwem, ale powstrzymały go
moje słowa o tym, że obaj zachowują się tak samo dziecinnie. Cóż, taka prawda.
Spojrzałam
na zegarek i zorientowałam się, że mam tylko godzinę do spotkania z Dave’em.
Wobec tego, szybko pobiegłam do łazienki, wyszykowałam się i poszłam na błonia,
albowiem tam umówiłam się ze swoim chłopakiem.
Na
umówione miejsce dotarłam w ciągu niecałych dziesięciu minut, byłam tam, więc
pięć minut przed czasem. Zdecydowałam się cierpliwie poczekać na Dave’a.
Jednak
po upływie kilku minut zaczęło mi być naprawdę zimno, rozpoczęłam, więc proces
pt. „Jak nie zamarznąć, czekając na spóźniającego się chłopaka”. Dla nie poinformowanych
polega on na przestępowaniu z nogi na nogę, chuchaniu w ręce ciepłym
powietrzem/chowanie ich do kieszeni(ale takowych nie posiadałam) i myśleniu o
znajdowaniu się na plaży na Hawajach. Pomaga, naprawdę.
Po
kolejnych kilkunastu minutach zaczęłam się poważnie niepokoić, może Potter coś
mu zrobił albo zleciał z miotły na treningu, albo… Spokojnie Lily, wdech,
wydech. Myśl logicznie. Gdyby Potter mu coś zrobił, to przyleciałby się tym
pochwalić, gdyby zleciał z miotły, poinformowaliby cię o tym jego przyjaciele. Może
po prostu zgubił zegarek? Może i tak.
Nie
miałam jednak więcej czasu na polemikę z samą sobą, bowiem zobaczyłam
nadbiegającego od strony zamku chłopaka. Nawet z tak dużej odległości
rozpoznałam w nim Dave’a. Gdy chłopak znalazł się koło mnie, stwierdziłam:
- Spóźniłeś się.
- Wiem, kochanie, wiem, ale byłem
zajęty.
- Czym?
- Ćwiczyłem do meczu i straciłem
poczucie czasu. – odparł z uśmiechem, który tak uwielbiałam. – Wybaczysz mi? –
spytał z miną zbitego psa.
- Hmm… Niech no się zastanowię…
Jasne. – odpowiedziałam, po czym przytuliłam się do niego mocno.
Następną
godzinę spędziliśmy przytulając się do siebie i spacerując. Rozmawialiśmy przy
tym o wszystkim i o niczym albo po prostu cieszyliśmy się obecnością drugiej
osoby. Wiecie, to cudownie mieć kogoś, z kim możesz pomilczeć, przy kim nie
czujesz się niezręcznie, gdy cisza się przedłuża. To naprawdę piękne. Co cię
tak wzięło na sentymentalizm? Kocham go, to takie dziwne? Nie jestem
zbytnio zaskoczona, ględzisz o tym przez cały czas, bez przerwy. Dave to, Dave
tamto, Dave siamto. Oszaleć można. Czepiasz się.
Olałam,
kolokwialnie mówiąc, swoje sumienie i wróciłam do kontemplacji czasu spędzonego
z chłopakiem. Po kilku minutach Dave spytał:
- A jak tam twoje sprawy ze
Snape’em? – Zdziwił mnie trochę tym pytaniem, bowiem nigdy wcześniej nie
rozmawialiśmy o mojej przyjaźni z Sev’em, pomijając ten jeden raz, gdy mój
chłopak upewniał się, że to na pewno tylko przyjaźń.
- Szczerze mówiąc kiepsko. Nie
dociera do niego, że jakby, co jestem w stanie poradzić sobie z jego znajomymi.
- Naprawdę? – spytał kpiąco, ale gdy
ujrzał moje spojrzenie od razu się poprawił. – Oczywiście, że jesteś, tylko czy
jesteś pewna, że on kończy przyjaźń z tobą tylko ze względu na twoje
bezpieczeństwo?
- Co masz na myśli? – zapytałam.
- Dobrze wiesz, co.
- Dave, ile razy mam ci powtarzać,
że mnie i Severusa nie łączy nic, poza przyjaźnią? – Jego zazdrość zaczynała
mnie irytować.
- Z twojej strony tak, ale czy z
jego? – To już mnie poważnie wkurza.
- Kochanie, jeśli Severus mnie kocha
to tylko jak siostrę. Nic więcej. W ogóle skąd ci przyszedł do głowy inny
pomysł, chyba nie posłuchałeś Pottera?
- Nie jestem na tyle głupi. Po
prostu umiem dodać dwa do dwóch. Zerwał przyjaźń z tobą niedługo po tym, jak
oficjalnie staliśmy się parą, czyż nie prawda?
- No nie do końca. Rozmawiałam z nim
niedługo po tym wydarzeniu przecież, nie przeszkadzało mu to. Dave, naprawdę
nic pomiędzy nami nie ma ani z mojej, ani z jego strony. – stwierdziłam
dobitnie, mając nadzieję, że tym razem to do niego dotrze.
- Dobrze, załóżmy, że to prawda. –
Tylko „załóżmy”, ale chyba na więcej na razie liczyć nie mogę.
Przez
kolejnych parę chwil spacerowaliśmy w ciszy, jednak ta była tak nienaturalna,
strasznie krępująca i uciążliwa. Dzięki Bogu, Dave szybko ją przerwał.
- A może po prostu sobie odpuść.
- Chyba nie rozumiem, co mam sobie
odpuścić?
- No przyjaźń z nim, skoro nie chce
o nią walczyć, to może mu nie zależy i nie jest wart twojego zachodu? – To już
przegięcie. Naprawdę.
- Dave, Severusowi zależy na moim
bezpieczeństwie, przecież ci mówiłam. – odparłam lekko zdenerwowana.
- Mówiłaś, ale przekazałaś mi tylko
to, co on ci powiedział. Może skłamał. Mógł. Przecież to Ślizgon.
- Dave, to nie ma nic do rzeczy!
Może być nawet ufoludkiem, jeśli tylko będzie mnie wspierał, kiedy tylko tego
potrzebuję!
- Nie denerwuj się, nie powiedziałem
nic, co nie byłoby prawdą. – skwitował mój wybuch chłopak, a w jego głosie znać
było stalowe nutki.
- Co fakt bycia Ślizgonem ma do
bycia kłamcą, bo jakoś nie rozumiem? – spytałam, tym razem spokojnie.
- A, oto ci chodzi. Wiele ma. Wiesz
przecież, jaką opinię ma ten dom.
- Opinia opinią, fakty faktami. Znam
Severusa od kilku lat, Dave, ty nie. Wiem, kiedy kłamie, a kiedy mówi prawdę.
- Może i tak, może i nie.
Miałam
dość tej rozmowy, więc odwróciłam się na pięcie i poszłam przed siebie, wołając
po drodze:
- Porozmawiamy później!
Zatrzymałam
się dopiero pod jakimś dębem. Byłam naprawdę zdenerwowana. Nie znoszę kłótni z
Dave’em, o ile można to nazwać kłótnią. Naprawdę mnie zdenerwował, w
szczególności, że część z jego argumentów mogła mieć sens dla osoby postronnej.
Mozę on się tylko o mnie martwi, a ja niepotrzebnie na niego naskoczyłam?
Merlinie, nie wiem. Ale dowiem się wieczorem. Pójdę do niego i porozmawiamy na
spokojnie, wyjaśnimy sobie wszystko i będzie dobrze. Bo musi, prawda.
Po
chwili poczułam, że po moich policzkach spływają łzy. Jak ja mam dość tego
wahania nastrojów. W ciągu pięciu minut przeszłam od wściekłości do smutku.
Dziwne, przecież wcześniej tak nie było.
Moje
rozmyślania na ten temat przerwał fakt, że ktoś usiadł koło mnie i spytał,
jednocześnie obejmując mnie ramieniem:
- Lily, czy ty płaczesz? – Od razu
rozpoznałam głos Sev’a, więc pokiwałam lekko głową. Okłamywanie go i tak nie
miałoby większego sensu. W tym momencie coś sobie przypomniałam.
- Czy ty przypadkiem nie chciałeś
zakończyć naszej przyjaźni? – zapytałam przez łzy.
- Płaczesz.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Jest.
- W takim razie wybitny argument.
Chłopak
roześmiał się cicho, widząc, ze wraca mi humor. Po czym stwierdził:
- Nie chodzi o sam w sobie płacz,
tylko o to, że mnie potrzebujesz, i że nie dajesz sobie rady.
- Trzeba było tak od razu, a nie ja
się męczę z pokazywaniem ci, jaka to dzielna nie jestem, a tobie chodzi o coś
zupełnie innego. Wystarczyło mi powiedzieć, że to takie proste.
- A interpretuj to sobie jak chcesz.
– Severus machnął ręką w odpowiedzi na mój ośli upór. – A teraz powiedz mi
wreszcie, dlaczego płakałaś.
- No, bo pokłóciłam się z Dave’em.
- Aha, a o co? – spytał chłopak.
- Pokrótce to o moją przyjaźń z
tobą, a raczej o to, że według niego nie jesteś wart mojego zachodu.
- Może faktycznie…
- Nawet się nie waż kończy tego zdania.
– przerwałam mu wściekle.
- Dlaczego? – spytał zdziwiony.
- Po pierwsze, to wierutna bzdura, a
po drugie coś sobie obiecaliśmy.
Przez chwilę chłopak nie rozumiał, o
co mi dokładnie chodzi, po czym w jego oczach pojawiło się zrozumienie.
- No tak, obiecałem, że na zawsze i
wiesz mi zrobię, co w mojej mocy, żeby dotrzymać danego słowa.
- A spróbowałbyś nie. –
powiedziałam, grożąc mu przy tym palcem.
A
on tylko się roześmiał, po czym zmienił temat na bardziej neutralny.
Spędziliśmy razem jeszcze godzinę, po czym skierowaliśmy się do zamku.
To
naprawdę było takie proste? Cóż najwidoczniej tak. To dobrze, to bardzo
dobrze. Bo naprawdę już zaczynało mi go brakować. Bo ty strasznie szybko
zaczynasz tęsknić za swoimi przyjaciółmi. Zdążyłam zauważyć. Ale z drugiej strony nie dziw mi się,
przyjaźń to jedna z najlepszych rzeczy w życiu człowieka. Drugą taką rzeczą
jest miłość, a właśnie muszę pogadać z Dave’em. Kolejną szczęście. Jak na razie
mam je wszystkie, ale jak długo to potrwa przy wiszącym nad nami widmem wojny?
Przyjaźń poznaję po tym, że nic nie
może jej zawieść, a prawdziwą miłość po tym, że nic nie może jej zniszczyć.
— Antoine de Saint-Exupéry
*Jak się pewnie zorientowaliście
każde z tych słów oznacza martwy, odpowiednio po angielsku, niemiecku i
portugalsku.
**Wiem, że Elektryczne Gitary
zostały utworzone dopiero, w 1989, ale jakoś mi tak pasowało;)
Zaczyna mnie już denerwować ten głos w głowie Lily. To irytujące szczerze mówiąc...mam nadzieje, że zniknie w następnych rozdziałach bo mnie on trochę zniechęca ale i tak bardzo mi się podoba opowiadanie... :)
OdpowiedzUsuńOch! Dave mnie denerwuje!!! Kiedy ona w końcu z nim zerwie?! Rozdział całkiem fajny, a ten cytat prześliczny.
OdpowiedzUsuńWkurza cię głosik Lily? Moim zdaniem on jest przezabawny. Jedna z najlepszych rzeczy w tym opowiadaniu. Sny o przyszłości Rudej też są niezłe. Kiedy okaże się, że z Dave'm coś nie tak(śmierciożerstwo/śmierć/nie-umiem-wymyślić-co)? I co zrobisz z tym popsutym Potterem? Lecę czytać dalej. :-D
OdpowiedzUsuńPozdro, Natty