piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 22 "Latające pierze"


Gdy otworzyłam oczy, pierwsze o czym pomyślałam, to ten straszny sen. Ten potwór niszczący beztroskie życie szczęśliwej rodziny. Mojej rodziny… Nie, to niemożliwe. Ja i James? Nigdy wżyciu, chociaż muszę przyznać, że był to bardzo realny sen. A ja kochałam i byłam kochana. To dziecko, które trzymałam w swoich ramionach. Ten śliczny chłopczyk o moich oczach… Nie, tak nie może się stać. To tylko koszmar, niezwykle rzeczywisty koszmar.
Muszę przyznać, że takie sny zdarzają mi się coraz częściej. Zaczynam się bać, nie kontroluję tego, nie potrafię się wyłączyć, zapobiec. Las, pełnia, wilkołaki, moi przyjaciele i ta okropna twarz. Poza tym, za każdym razem pojawia się coś nowego. Sens jest mniej więcej ten sam, ale niektóre elementy sprawiają, że nie umiem ułożyć tego w całość. Do tego te straszne bóle głowy. Migrena przychodzi nagle, znikąd i co najgorsze, nasila się. Raz straciłam nawet przytomność, no może nie do końca, ale czułam, jako dpływam. To pewnie tylko skutki uboczne, szok po urazie czy coś takiego, na pewno jest jakieś logiczne wytłumaczenie tego wszystkiego. Przynajmniej taką mam nadzieję.
„Koniec tych rozmyślań, czas wrócić do normalności, jeśli takowa jeszcze istnieje” pomyślałam powoli siadając na szpitalnym łóżku. Rozejrzałam się dookoła. Przez wysokie okna do pomieszczenia wlewały się ciepłe promienie porannego słońca. Chciałam wstać i podejść bliżej, lecz gdy tylko spróbowałam wstać, od razu bezsilnie opadłam na kołdrę. „Jestem jeszcze za słaba, nie lubię być słaba” stwierdziłam uśmiechając się pod nosem. Dopiero teraz zauważyłam, że na Sali jestem tylko ja. Ani żywego ducha, no bo w końcu tylko Lily Evans jest ostatnią kaleką.
Napiłam się soku dyniowego i spojrzałam na kwiaty stojące  w wazonie. Na każdym listku były wyryte złotą nitką inicjały J.P. Uśmiechnęłam się i poczułam w sercu radość. Doskonale wiedziałam, że to kwiaty od Pottera. Jednak ten mały, nieznaczny gest sprawił, iż miałam świetny humor już od samego poranka.
„Może on jednak nie jest taki zły, może się zmienił, może chociaż trochę dorósł i dojrzał przez ten czas, może nareszcie coś zauważył, może… O nie, coś za dużo tego „może”. Morze jest długie, szerokie i głębokie. Co ma być to będzie, nie będę się zamartwiała na zapas” pomyślałam kładąc głowę na poduszkę. To wszystko co dzieje się wokół mnie, trochę mnie przerasta. Choćby ta amnezja i głupie zachowanie Dave’a. Dlaczego powiedział mi, że jesteśmy parą? Czemu tak mu zależało? A jeśli on się we mnie… Nie ma mowy, pff, on miałby zakochać się we MNIE? No proszę bez takich mi tutaj. Przecież to absurdalne! Rozważania w mojej głowie przerwała mi Pani Pomfrey.
- Widzę, że już wstałaś. To cudownie, przebadam cię, podam lekarstwa i wyślę twoje wyniki sową do Świętego Munga. Nawet nie wiesz jak oni się o ciebie zamartwiają!- oznajmiła szybko pielęgniarka.
Nie zdążyłam nawet nic odpowiedzieć, ale moje zdanie nie miało chyba tutaj żadnego znaczenia. Po chwili drzwi od Skrzydła Szpitalnego zatrzasnęły się z hukiem, a Pomfrey podeszła do mnie z różdżką w ręce.
Nagle zamiast twarzy pielęgniarki ujrzałam obrzydliwą gębę pozbawioną nosa i z czerwonymi oczami. To był ten mężczyzna z mojego koszmaru! Wszystko zaczęło kręcić się dookoła mnie. Nie wiedziałam, gdzie jestem. W pamięci miałam jedynie obraz tych czerwonych oczu, które tak jakby czytały moje myśli, widziały duszę i wszystkie wspomnienia. Nie mogłam dłużej wytrzymać i zaczęłam krzyczeć i wyrywać się z jego objęć. Gdy te długie, chude palce dotknęły moich policzków, po plecach przeszedł mnie dreszcz. Poczułam na swoich nogach coś obślizgłego. Spojrzałam w dół i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Po moich nogach wił się olbrzymi wąż. Oplótł mnie i zacieśniał swój uścisk. Nie mogłam oddychać, resztkami sił próbowałam się uwolnić, lecz to nie miało najmniejszego sensu. Opadłam bezwładnie na ziemię, a ostatnie co zobaczyłam, to piękne orzechowe oczy. „James…” szepnęłam ostatkiem sił.
Podniesiony głos kobiety, cichy szept pozostałych osób, a po chwili zupełna, kojąca cisza. Nie wiem ile czasu minęło odkąd straciłam przytomność. Nie mam zielonego pojęcia, co się zemną działo. Powoli otworzyłam oczy. Wszystko było strasznie niewyraźne i zamazane, jakby za mgłą. Ludzie stojący w Sali odetchnęli z ulgą.
- Och, dziecko, nic ci nie jest, co za szczęście. Już myślałam, że się nie opanujesz- powiedziała pielęgniarka patrząc się na mnie z wyrzutem.
- Spokojnie, nie możemy jej denerwować- powiedział starzec z długą, siwą brodą.
- Co się ze mną stało?-spytałam ciekawa odpowiedzi.
- Gdy do ciebie podeszłam, twoja twarz zrobiła się biała jak prześcieradło, oczy rozszerzyły się i zaczęłaś krzyczeć oraz próbowałaś się tak jakby uwolnić. Musiałam cię obezwładnić. Później szybko cię przebadałam i natychmiast pobiegłam po dyrektora- oznajmiła Pomfrey.
Nic nie odpowiedziałam, próbowałam jedynie przypomnieć sobie jak to się zaczęło.
- Możesz nam to jakoś wytłumaczyć?- zapytała profesor McGonnagal.
- Wszystko było w porządku, lecz nagle zamiast pielęgniarki ujrzałam twarz łysego mężczyzny. Mówił coś do mnie, lecz nie mogłam zrozumieć słów. Tak jakby syczał. Potem pojawił się jakiś wąż, który zaczął mnie dusić. Próbowałam się uwolnić, walczyć, ale…- odpowiedziałam skupiając się na wypowiedzi, aby niczego nie przeoczyć.
- No już, nie martw się. To tylko jakieś halucynacje. Pani Pomfrey poda ci leki i wszystko wróci do normy-obiecał Dumbledore.
- Nie byłabym tego taka pewna- szepnęła cicho Minerwa mając nadzieję, że jej nie usłyszę.
Gdy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam, że jest już południe. To trwało tak długo, ta niepewność i obawa przed najgorszym. Co jeśli ja zwariowałam i zamkną mnie na oddziale dla obłąkanych u Świętego Munga.. Zostałam sama. Tak mi się przynajmniej wydawało, ponieważ dopiero teraz zauważyłam, że ktoś stoi za wielką pastelową zasłoną. Bałam się odezwać, lecz ten ktoś upewnił się, czy aby na pewno nikogo nie ma i wyszedł ze swojego ukrycia. James Potter stanął nad moim łóżkiem i uśmiechnął się w moją stronę. Nie wiem czemu, ale mi się to spodobało. Tak naprawdę lubiłam jego uśmiech i te błyszczące z radości oczy.
- Co tak stoisz, siadaj-powiedziałam robiąc mu miejsce obok mnie- W ogóle, to co ty tutaj robisz?
- Miałem zamiar przyjść do ciebie z samego rana, lecz drzwi były zamknięte, poszedłem na śniadanie i wróciłem. Tym razem SS było już otwarte, wszedłem do środka i od razu udałem się w twoją stronę. Lecz gdy podszedłem bliżej, zauważyłem, że coś jest nie tak. Byłaś dziwnie sztywna, tak jakbyś odrętwiała, po chwili zaczęłaś coś krzyczeć. Przestraszyłem się i chciałem ci jakoś pomóc. Pomfrey nigdzie nie było, więc poleciałem po McGonnagal. Nigdzie nie mogłem jej znaleźć, więc wróciłem do ciebie. Uspokoiłaś się, na chwilę otworzyłaś oczy, spojrzałaś na mnie i zasnęłaś. Usłyszałem czyjeś kroki, no i schowałem się za zasłonę- opowiedział mi James.
Uspokoiłam się, gdy zobaczyłam te orzechowe oczy, jego oczy. Nie wiem co straszniejsze, świadomość, że uspokaja mnie JEGO widok, czy ten koszmarny mężczyzna i jego obślizgły wąż.
- A ty nie masz przez przypadek zajęć?- spytałam patrząc na Pottera z ukosa.
- Właśnie jest przerwa obiadowa i mamy wolne- odpowiedział znów się uśmiechając.
- No tak, obiad. Nie jesteś głodny? Może idź coś zjeść- zaproponowałam
- Eee tam, to może poczekać-oznajmił Rogacz.
- No to zamieniam się w słuch! Opowiedz mi proszę o dzisiejszym dniu. Co się dzisiaj działo, gdzie byłeś, to znaczy się byliście? Co robiliście? Jestem pewna, że dobrze wam tam beze mnie- dodałam z pół uśmiechem.
- Nawet tak nie mów! Wszyscy za tobą tęsknimy i brakuje nam ciebie, na serio. Cóż, dzisiaj nie działo się chyba nic ciekawego. Totalne nudy. Z samego rana mieliśmy zielarstwo i dwie godziny eliksirów ze Ślizgonami. Oczywiście Smarkerus jak zwykle wiedział wszystko i zarobił 20 punktów dla swojego domu. Ale na wróżbiarstwie Black nieźle nas zaskoczył. Jak zwykle mieliśmy czytać z fusów i zmierzyć się z przyszłością. Stwierdziliśmy, że to nudne i zaczęliśmy się wygłupiać. Wiesz, Syriusz zaczął gadać jakieś bzdury i jakoś przez przypadek profesor wszystko usłyszał. Po czym wziął filiżankę Łapy i stwierdził, że to prawda i przyznał mu 50punktów! Śmialiśmy się z tego cały ranek. Później wyszliśmy na Błonia. Ann i Remus gdzieś zniknęli. Teraz mają sobie dużo to powiedzenia, często rozmawiają i ulatniają się. Ale między nimi jest coraz lepiej. Ostatnio Luniaczek wyznał nam, że Ann go pocałowała!
- Jasne, jasne. Pewnie nieźle go przycisnęliście!- krzyknęłam rzucając w Jamesa poduszką.
- No, może troszkę- przyznał zwinnie łapiąc latający obiekt- Ale to jeszcze nie koniec. Dalej było jeszcze ciekawiej.- dodał puszczając do mnie oczko.
- Kurcze, ile rzeczy mnie omija. Co dalej? Mów!!!- prosiłam
- Oczywiście ten dzień nie mógł obejść się bez jakieś sprzeczki lub bójki. Tuż przed dwunastą koleś z siódmej klasy, chyba ze Slytherinu, zaczął zarywać do Dorcas. Moim zdaniem, był on nieźle czymś upity, no ale nic nie może wytłumaczyć takiego zachowania. Obejmował Czarną, chciał ją pocałować. Ja bym zabił, ale Łapa zatrzymał się „jedynie” na wymierzeniu mu kilku porządnych ciosów. Zeszło się parę uczniaków, ale na szczęście obeszło się bez nauczycieli- poinformował mnie Rogacz.
- Wow, naprawdę nieźle. Mam nadzieję, że nic się więcej nie wydarzyło- spytałam lekko przejęta.
- Nie, ale w sumie to nie wiem co było później, bo przyszedłem do ciebie i wiesz…- powiedział smutno na mnie patrząc.
Zapadła między nami cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć, jak wytłumaczyć swoje zachowanie. To nie było normalne. Ale czy cokolwiek może być normalne w świecie Magii? Spojrzałam na Pottera, zrobiłam to delikatnie i jak najbardziej po cichu. Oby tylko nie zauważył, że się na niego gapię. Trzeba przyznać, że wyglądał jeszcze ładniej w blasku słońca. W jego orzechowych oczach było coś intrygującego, iskierka, która sprawiała, że jego twarz wyglądała zupełnie inaczej. Widziałam, że nad czymś głęboko myśli, zastanawia się, nie wie co powiedzieć. Po chwili uniósł lekko głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Na jego twarzy automatycznie pojawił się szeroki, szczery uśmiech. Nie mogłam tego nie odwzajemnić. Poczułam, że pierwszy raz od tak dawna jestem szczęśliwa i to właśnie przy nim. Ta myśl zupełnie mnie zaskoczyła. Niestety nie miałam więcej czasu na dalsze rozmyślanie, bo niespodziewanie coś miękkiego uderzyło w moją głowę. Nagle po Sali uniósł się echem śmiech Jamesa.
- No i z czego się śmiejesz?!- krzyknęłam zaskoczona
- Patrz na siebie, wyglądasz jak młody, rudy, wredny kurczak!!- oznajmił wyjmując mi z włosów pierzę.
- Co wredny, teraz to przegiąłeś. Ja ci dopiero pokaże, jak ja potrafię być wredna!- wykrzyknęłam rzucając kolejną poduchą w Pottera.
Pierze latało po całym Skrzydle Szpitalnym, rozerwaliśmy chyba 3poduszki, ale na tym nie koniec. Zaczęliśmy się na siebie rzucać i przewalać w pościeli. Moja fryzura uległa totalnemu zniszczeniu, a okulary Rogacza troszkę się wykrzywiły. Mimo to, śmialiśmy się cały czas. Nigdy bym nie przypuszczała, że mogę się z nim tak dobrze bawić! Z nim, z tym niedojrzałym bachorem, który zawsze sprawiał, że gdy tylko na niego patrzyłam dostawałam białej gorączki? Nie to już nie jest ta sama osoba. I dobrze, właśnie takiego Jamesa lubię.
Ostatnimi siłami wskoczyłam na łóżko i broniłam się przed latającymi poduszkami. Po chwili usiadłam i zaczęłam się śmiać. James usiadł naprzeciwko mnie, a cały ten bałagan wokół nas opadł na posadzkę. Już miałam coś powiedzieć, gdy Potter pokazał mi, abym była cicho. Rogacz wziął swoją różdżkę i uniósł ją bardzo delikatnie ku górze. Machnął nią kilka razy i szeptem mówił słowa, których nigdy wcześniej nie słyszałam. W tym samym momencie wszystkie piórka uniosły się w powietrze i zaczęły wirować, tworząc przeróżne formy i kształty. To było niesamowite, po prostu piękne. Dla takich rzeczy warto być czarodziejem. Po kilku sekundach piórka utworzyły wielki bukiet z pierza, który powoli wylądował tuż przed moim nosem. Uśmiechnęłam się i spojrzałam Jamesowi prosto w oczy. Znów zauważyłam w nich iskierki radości. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak szczęśliwego. Wiedziałam, że ten moment dużo zmieni w naszych relacjach, ale tego właśnie chciałam. Jakieś zmiany i odskoczni od codzienności. Czegoś nowego i zaskakującego. Oboje cieszyliśmy się chwilą. W tym momencie byliśmy kimś więcej niż kolegami, byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi…

3 komentarze: