Wiem, że miał być kilka dni temu i naprawdę straszliwie Was
przepraszam za to opóźnienie, ale internet u mnie w domu naprawdę chodzi jak
chce, czyli najczęściej w ogóle (ach te uroki mieszkania daleko za granicą
miasta;). Stąd też taki rozgardiasz – ten rozdział wstawia moja przyjaciółka ze
szkoły.
W każdym razie następny będzie dopiero w okolicy 15/16
lutego, bo za tydzień idę na osiemnastkę koleżanki, więc cały weekend będę
miała zajęty.
Pozdrawiam, zapraszam do czytania i jeszcze raz przepraszam.
Asia
Po tym
nieudanym ataku z początku września Voldemort i Śmierciożercy prawdopodobnie
uznali, że nadszedł czas, aby usunąć się w cień, zebrać siły i przetrawić
porażkę, ponieważ do dzisiaj, a minęło już kilka tygodni, się nie pokazali.
Nie, żeby ktokolwiek nad tym ubolewał, co to to nie. W każdym razie było bardzo
spokojnie, nic ciekawego się nie działo, a całe dnia upływały nam na nauce, w
przypadku Huncwotów, ewentualnej nauce oraz na przygotowaniach do urodzin
Syriusza. Po pierwsze znaleźliśmy świetny prezent, wspólny, żeby było to coś
odjazdowego, także sprzedaż wysyłkowa odeszła w zapomnienie. Podarunek czekał
już gotowy i ukryty w Pokoju Życzeń. Poza tym udało nam się przekonać
Huncwotów, żeby już dzień przed imprezą zajęli się ogarnianiem jedzenia, o
rozrywkę się nie martwiłyśmy, o czym, jak o czym, ale o tym to oni na pewno nie
zapomną. Dekoracjami zajęłam się ja, odgrzebałam tę piekielną książkę gdzieś w
czeluściach biblioteki, a potem przez dwa dni chodziłam i narzekałam, że
musiałam jej szukać…
- No i gdzieś się diablico podziała? Na półce cię nie ma, po
regałem też nie, gdzie cię wcięło? – perorowałam od dobrych kilkunastu minut.
- A pytałaś się, czy ktoś przypadkiem nie wypożyczył tej
książki? – westchnął zirytowany moim narzekaniem James.
- Oczywiście, że pytałam, aż tak głupia nie jestem. Gdyby
ktoś ją wziął to przynajmniej miałabym jakiś punkt zaczepienia, bo jest mi ona
potrzebna na za tydzień, więc po prostu poprosiłabym tego kogoś o przyniesienie
mi tej książki, zamiast oddania jej do biblioteki.
- Widzę, że masz wszystko obcykane. A na regale sprawdzałaś?
- Jasne, za kogo ty mnie masz? – odburknęłam oburzona. –
Przecież pierwsza rzecz, którą zrobiłam, to było właśnie sprawdzenie, czy ta
piekielnica nie leży na swoim miejscu.
- Lilka, nie zrozumiałaś mnie. Chodziło mi o to, czy nie leży
na samej górze regału już nie na półce, tylko… No wiesz.
- A wpadłeś na to, jak ja to niby sprawdzę? Jestem ciut za
krótka. – Aby to zilustrować podeszłam do biblioteczki i pomachałam ręką nad
głową, jednocześnie podskakując do góry. Maksymalna wysokość, na która się
dostałam była kilka centymetrów przed brzegiem regału.
- Okej, aluzję pojąłem – odpowiedział chłopak, unosząc do
góry ręce w geście poddania się mej woli, po czym podszedł do regału, stanął na
placach, po czym oświadczył – Nic tu nie ma oprócz kurzu i paru pająków.
- Fuj! – krzyknęłam, krzywiąc się przy tym widowiskowo i
odsuwając się jak najdalej od biblioteczki.
- Lily, no nie dobijaj mnie, proszę cię. – Chłopak wydawał
się przerażony moimi słowami. – Dodajesz do tych eliksirów ogony szczurów, oczy
karaluchów i Merlin wie, co jeszcze, a brzydzisz się małych, kochanych
pajączków?
- W sumie, to tak – odpowiedziałam, ani trochę niewzruszona.
- Ja was dziewczyn czasami nie rozumiem. – Pokręcił głową
chłopak.
- Nie musisz – odparłam, łapiąc się pod boki. – Ja często też
wielu rzeczy, robionych przez część naszych znajomych nie pojmuję, także ty się
tym zdecydowanie nie przejmuj, a i o wytłumaczenie pomysłów Dorcas mnie nie
proś, ja jej toku myślenia nie pojmuję. *
- A propos nie typowej logiki, może spytaj się bibliotekarki,
kto ostatnio miał tę książkę, a potem tej osoby, gdzie ją władowała?
Tym sposobem
książkę o planowaniu przyjęć znalazłam, wypożyczyła ją jakaś Puchonka i
położyła na stoliku, zamiast wpakować na regał. Ludzkie nieogarnięcie czasami
mnie dobija. Także w gruncie rzeczy dekoracje gotowe, jedzenie przyniesione,
prezent przytachany, dosłownie, chłopacy strasznie klęli, że diabelnie ciężki,
ale delikatnie im przypomniałyśmy, że to był ich pomysł, więc niech teraz nie
narzekają. Podsumowując wszystko pięknie ładnie… Tylko solenizanta brak.
Wysłana po niego ponad pół godziny temu Dorcas zaginęła w akcji, a każdy boi
się po nich iść, bo diabli wiedzą, co oni tam robią. Więc tak sobie siedzimy w
Pokoju Wspólnym i gramy w karty, czekając aż wspomniana dwójka łaskawie się
pojawi. Co potrwało jeszcze dobre piętnaście minut.
Kiedy Syriusz
i Dorcas wreszcie weszli przez drzwi do PW Gryfonów, nie dało się nie zauważyć
ulgi na twarzach wszystkich uczestników imprezy, w końcu bez Łapy zaczynać nie
wypadało, aczkolwiek i takie propozycje się pojawiły. Także w momencie, w
którym Black podszedł do zgromadzonej grupy, wszyscy od razu podbiegli do niego
i zaczęli składać życzenia, chcąc jak najszybciej zacząć zabawę,
zdecydowaliśmy, bowiem, że prezenty nasz przyjaciel dostanie po zdmuchnięciu
świeczek, pokrojeniu tortu i odśpiewaniu sto lat, gdy wszyscy na chwilę siądą
na miejscach. Jednak ze względu na to utworzyła się całkiem sporo kolejka i
dopchanie się do Huncwota zajęło mi dobrą chwilę.
- Wszystkiego najlepszego, Łapo! – wykrzyknęłam, obejmując go
mocno.
- Wreszcie!
- Co, wreszcie? – spytałam zdezorientowana.
- Wreszcie ktoś, kto nie składa piętnastominutowych życzeń,
zawsze jest mi potem głupio jak się odwdzięczam, bo nie umiem tym samym.
- Wiem o tym, Syriuszu, poza tym, jak pewnie wiesz sama mam z
tym problem – wyjaśniłam, celowo poruszając brwiami i nawiązując do pewnego
zdarzenia z przeszłości.
- Wiem, wiem – odpowiedział chłopak ze śmiechem,
najwidoczniej wiedząc, o co mi chodziło.
Zbliżała
się Wigilia, w tym roku zostawałam w szkole na święta, ponieważ moja siostra
się rozchorowała ni poważnego, na szczęście, ale piekielnie zaraźliwe i lekarz
poradził moim rodzicom, żeby profilaktycznie nie ściągali mnie do domu, bo
potem pół szkoły będzie chciało mnie zamordować, jak się pochorują. W każdym
bądź razie siedziałam właśnie w dormitorium razem z Ann, której rodzina
wybierała się na Boże Narodzenie do ciotki, której moja przyjaciółka nie znosi,
więc zdecydowała się zostać ze mną i czekałam na wybicie godziny osiemnastej,
żeby zejść na dół i siąść do kolacji. Prawdę mówiąc zastanawiałam się, jak to
wszystko będzie wyglądać, czy czarodzieje mają jakieś tradycje, których nie
znam albo coś takiego. Ann nie była ani trochę pomocna, bo nie zna się na
mugolskich świętach, więc nie była mi w stanie powiedzieć, co jest inne.
- Lily, zobaczysz za pół godziny – westchnęła lekko
zirytowana dziewczyna. – Naprawdę nie wiem, jak bardzo różnią się tradycje
wigilijne, ale wątpię, żeby jakoś szczególnie mocno. W końcu część mugolaków
zostaje na święta w Hogwarcie i doskonale potrafi się odnaleźć, czyż nie?
- Tak, tak, ale mimo wszystko to jest takie ekscytujące! –
wykrzyknęłam rozentuzjazmowana.
- Tylko się nie zagotuj z tych wszystkich emocji – zaśmiała
się blondynka.
- O to nie musisz się martwić, przecież wtedy nie mogłabym
pójść, a już się wystarczająco długo naczekałam.
Już
kilkanaście minut później niemalże w podskokach zbiegłam po schodach i raźnym
krokiem udałam się w kierunku Wielkiej Sali. Towarzyszyła mi zresztą Ann, która
cały czas zrzędziła, że mam zwolnić, bo ona ma wysokie buty i jak ja w ogóle
tak mogę, bo kto to widział, żeby po śliskich podłogach w szpilkach z taką
prędkością latać. Kiedy tylko dotarłyśmy na miejsce i przeszłyśmy przez ogromne
drzwi, oniemiałam, dosłownie. Całe pomieszczenie było przystrojone srebrnymi
girlandami (mam gdzieś narzekania Syriusza, że faworyzują Ślizgonów, za ładnie
to wygląda, żeby mieć pretensje o kolor), w każdym kącie sali stały gigantyczne
choinki, każda przystrojona w barwach innego domu, stoły były zsunięte w jeden,
przykryte białymi obrusami i przystrojone świecznikami, ozdobami i stały na
nich setki wigilijnych potraw, z sufitu zaś padał śnieg, który znikał przed
zbliżeniem się do podłogi. Podsumowując wszystko wyglądało po prostu magicznie.
Ann, nie czekając aż ochłonę,
doskonale zdając sobie sprawę, że to chwilę potrwa, pociągnęła mnie w kierunku
najbliższego miejsca siedzącego, oczywiście naprzeciwko Huncwotów, (gdy James
się dowiedział, że zostaję w Hogwarcie, momentalnie zmienił swoje plany, żeby
mi… potowarzyszyć, Syriusz uznał, że do domu wracał nie będzie, a Remus i Peter
zostali do towarzystwa). Ale są święta, będziemy cywilizowani i nawet nie będą
niemiła dla Pottera, obiecuję. Wiem! Zrobię z tego postanowienie noworoczne,
może wtedy wytrwam więcej niż tydzień, bo w końcu tak, choćby dla zasady,
staram się dotrzymywać obietnic i przyrzeczeń. Poza tym w Wigilię to i
zwierzęta mówią ludzkim głosem, więc może Rogacz raz do roku będzie gadał do
rzeczy.
- Moi drodzy, proszę o uwagę – zabrał głos profesor
Dumbledore. – Chciałbym Wam wszystkim złożyć najserdeczniejsze życzenia z
okazji Świąt Bożego Narodzenia. Mam nadzieję, że wszyscy uważacie ten rok za
udany i, że nadchodzące czasy będą przynajmniej tak samo dobre, jeśli i nie
lepsze. Niech w waszych sercach zawsze gości radość i spokój, a życie będzie
przepełnione szczęściem i miłością, najważniejszym i najpotężniejszym uczuciem
na świecie. Oprócz tego chciałbym wprowadzić nową tradycję świąteczną,
doskonale wam pewnie znaną, jednakże dotychczas nie przestrzegaliśmy jej w
Hogwarcie. Otóż, moi kochani, przystąpmy do wzajemnego składania sobie życzeń.
Z tymi
słowami dyrektor podszedł do profesor McGonnagal, po czym przedstawiać swoje
długie i zapewne wylewne życzenia na nadchodzący rok, za to ja cicho zaklęłam w
duchu. Zawsze, ale to zawsze miałam z tym problemy, no bo jak to jest, że
najpierw ktoś się produkuje przez dobre kilkanaście minut, a jedyne co ja
jestem w stanie z siebie wydobyć to nawzajem? O nie. Teraz się postaram, będę
składać piękne życzenia, płynące prosto z serca. O!
Wytrwałam w
swoim postanowieniu przez może pół godziny. Powoli dochodziłam do wniosku, że
znam zdecydowanie zbyt dużo osób w tym zamku. W szczególności, że już po około
piętnastu osobach skończyły mi się pomysły na oryginalne życzenia i zaczęłam
wyrzucać z siebie powtarzalne i banalne formułki, owszem płynące z serca, ale
tak naiwne, że aż szkoda gadać. A kiedy doszłam do wniosku, że już chyba koniec
zmaterializował się przede mną Syriusz ze swoim firmowym bezczelnym
uśmieszkiem.
- Co jest, Ruda? Nie
cieszysz się ze świąt?
- Cieszę, nawet bardzo, ale składanie życzeń stu osobom na
raz jest męczące.
- Czyżbyś, tak jak ja nigdy nie wiedziała, co powiedzieć? –
spytał chłopak. A widząc, że kiwam głową, dodał - no to mam kompankę w niedoli.
- Masz, masz.
- Wiesz co, Lily? Mam pomysł. Złożymy sobie piękne życzenia,
ja zacznę a ty odpowiesz w sposób, w jaki chciałaś przez cały ten wieczór,
dobrze?
- Jasne.
- A więc nawzajem, Ruda.
- Nawzajem, Syriusz – odpowiedziałam, ledwo powstrzymując
śmiech. Przestałam jednak, gdy usłyszałam narastający chichot Łapy.
Mam wrażenie, że pierwsza
poważniejsza nić porozumienia między mną a Blackiem nawiązała się właśnie
tamtego wieczoru, dlatego nie mogłam sobie odpuścić przywołania jej przy
składaniu mu życzeń w tak ważnym dniu jak siedemnaste urodziny, w
szczególności, że idealnie wpasowywało się to w sytuację.
- A teraz chodź, Lily. Reszta naszej paczki już coś planuje,
popatrz, jak do nas machają.
Faktycznie,
wszyscy pozostali Gryfoni zgromadzili się przy stole pełnym jakiś dziwnych
przedmiotów (bez wątpienia zasługa Huncwotów) i przywoływali nas niecierpliwie.
Oczywiście podążyliśmy tam bez zwłoki. Prawdę mówiąc zastanawiałam się, co też
chłopcy wymyślili. Akurat planami odnośnie gier i zabaw się z nami nie
podzielili, więc byłam tak samo zafascynowana jak reszta uczniów.
Trzeba
przyznać, że moi koledzy mieli niezłą wyobraźnię. Ja już nawet się nie
zastanawiam, gdzie im się te wszystkie pomysły w głowie mieszczą, przecież mózg
ma określoną pojemność! W każdym razie tak mi się wydaje. Ale do rzeczy. Te
dziwne przedmioty były nowym wynalazkami Huncwotów. Zorganizowali, jak oni to ujęli,
mały pokaz. To znaczy demonstracje z użyciem osób z publiczności, czasami wbrew
woli wspomnianych ludzi o np. mnie. Ale jak mnie Syriusz na środek zaciągnął,
to nie mogłam odmówić. Z tego powodu przez dobre pół godziny miałam fioletowe
oczy, zielone włosy i do tego skrzydła. Ale trzeba przyznać zabawa była
przednia, w szczególności jak się zmieniał ktokolwiek tylko nie ty albo, gdy
wreszcie dali ci to lusterko, żeby przyjrzeć się skutkom żartu.
Tuż po tym
nadeszła najważniejsza część dzisiejszego dnia, czy też raczej powinnam
powiedzieć najbardziej przez nas oczekiwana, bowiem wprost nie mogliśmy się
doczekać reakcji Syriusza na prezent od nas. Jednakże nasza kolej na wręczenie
przyjacielowi upominku nadeszła dopiero na koniec. Po drodze chłopak zdążył
otrzymać tonę różnych rzeczy, od jakichś przydatnych gadżetów, eliksirów, czy
innych zabawek od Zonka, po książki, pelerynę i Merlin wie, co jeszcze. A potem
przyszedł czas na nas…
- Co, stary, teraz kolej na nas, czyż nie? – spytał James,
ledwo powstrzymując szeroki uśmiech, który bezustannie wpływał na jego twarz.
- No chyba tak – odpowiedział lekko zdezorientowany wyrazem
twarzy przyjaciela Syriusz.
- A więc oto prezentuję ci dar od nas… TA DA! – wykrzyknął Rogacz,
ściągając płachtę ze stojącego przy ścianie motoru.
Nawet sobie
nie wyobrażacie, ile roboty było z kupieniem tej maszyny i ściągnięciem jej tu
tak, żeby nikt nie zauważył. Mam też niejasne przeczucie, że tata Pottera
znacznie w tym pomagał, a już na pewno James się z nim dogadał, że jutro
zabierze motor do nich do domu. Ale powiem wam, że wyraz twarzy Syriusza
naprawdę był wart tego trudu.
- Dla mnie? – wymamrotał chłopak.
- A widzisz tu innego Syriusza Blacka? – spytał retorycznie
Remus, śmiejąc się cicho.
Łapa
podszedł powoli do motocyklu, położył delikatnie rękę na kierownicy, jakby
bojąc się, że coś zepsuje, po czym odwrócił się do nas i z ogromnym uśmiechem
na twarzy powiedział:
- Dziękuję, moi przyjaciele.
*Nigdy
nie rozumiałam, dlaczego część moich kolegów uważa, że skoro jestem dziewczyną,
to muszę wiedzieć, skąd niektóre bezsensowne i nielogiczne, przynajmniej na
pierwszy rzut oka, pomysły, przychodzą do głowy jednej z moich koleżanek.
Wytłumaczenia pt. „Ja też tego nie wiem”, nie przyjmowali do wiadomości i
zawsze sądzili, że nie chcę ich jakiś „dziewczyńskich” sekretów zdradzić;)
Genialny rozdział! Taki pozytywny i lekki. Poza tym, kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że Syriusz jest moim ulubionym bohaterem. On jest zabójczy :D
OdpowiedzUsuńTo znaczy Lily, Dor, Jamesa czy innych też kocham, ale Black ma to coś. Zawsze jak opisujesz go lub momenty z nim mam uśmiech na twarzy.
Uważaj teraz! :D
Moim skromnym zdaniem ten blog jest jednym z najlepszych jakie czytałam. Wszystko opisujesz tak lekko, zabawnie, czasami poruszająco. Poza tym uwielbiam postacie, które wykreowałaś. Jak już wspominałam, kocham Syriusza ;) za jego humor, podejście do życia itp.
Lily lubię za to, że jest taka uparta i zawsze chce postawić na swoim.
Jamesa, po prostu za to, że jest romantyczny, słodki, zabawny, wierny (dużo tego :D)
Dorcas, bo ma te swoje zwariowane pomysły. Dzięki temu idealnie pasuje do Blacka.
Ann, po prostu lubię. Jest miła, przyjacielska.
Remusa... któż nie lubi Lupina? Kocham momenty kiedy jego przyjaciele zrobią coś głupiego, a on kręci na to głową z politowaniem, ale i tak śmieszy go ta sytuacja i nie zamieniłby huncwotów na nikogo innego.
Petera nie wiem, czy lubię. Po prostu za mało o nim wiem ;) Poza tym nie wiem, czy postąpisz tak jak Rowling i Glizdogon okaże się gnojkiem, który zdradzi przyjaciół, czy wprowadzisz swoje zakończenie i nie zrobisz z niego śmierciożercy.
Masz wielki talent do pisania i nie waż mi się tego zaprzepaścić :) Mam nadzieję, że przeczytam jeszcze wiele twoich dzieł, a tego bloga będziesz prowadzić jeszcze bardzo bardzo bardzo długo.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie na http://lily-james-i-ja.blogspot.com/
Bardzo dziękuję za tak długi i pozytywny komentarz;)
UsuńMuszę przyznać, że poprawiłaś mi humor, który był dzisiaj dosyć kiepski.
W szczególności cieszy mnie, że podobają Ci się postacie, starałam się, żeby wyszły naturalnie, trochę wzorowałam na osobach z mojego życia, żebym miała jakiś punkt odniesienia.
Odnośnie Petera, to jeszcze nie wiem, aczkolwiek staram się być w miarę kanoniczna, a to do czegoś zobowiązuje, ale pomyślę nad nim.
Odnośnie innych dzieł... Parę zaczętych. Jedno z HP napisany prolog i rozdział pierwszy, w drugim tylko luźny pomysł, pozostałe inny fandom, bo coś mnie ostatnio na Marvela wzięło, jedno takie własne, ale to potrwa najdłużej.
A na Twojego bloga zajrzę, tylko że dopiero w ferie, bo mam strasznie dużo na głowie w tym tygodniu.
Pozdrawiam
Asia
Czekałam wytrwale, codziennie zaglądałam i się doczekałam. Super piszesz i mam ogromną prośbę NIE UŚMIERCAJ LILY I JAMESA BŁAGAM ja ich za bardzo kocham
OdpowiedzUsuńJak pisałam powyżej, myślę nad tym, bo o ile często trzymam się kanonu, o tyle też uwielbiam tych bohaterów i szkoda by mi było ich uśmiercić.
UsuńPoza tym przy moim ostatnim tempie pisania i tym, że oni umierają w wieku lat bodajże 21, to mam sporo czasu na zastanowienie;)
Pozdrawiam
Asia
Po prostu cudowny, jak zawsze. Ale teraz dużo radości, a scena podczas świąt nieziemska. Też mam taki problem jak Ruda i Syriusz, no trudno. :) Ale cieszę się, że w sumie skupiłaś się na Blacku. U Ciebie bardzo go lubię. Ogólnie też, ale tutaj jest wyjątkowo przesympatyczny. Dużo weny życzę. :D
OdpowiedzUsuńSuper jak zawsze
OdpowiedzUsuńMam pytanie: kiedy notka pojawi się w pierwszym terminie? ;)
OdpowiedzUsuńWspaniały pomysł! Niesamowite! Masz talent, ogromny! Zauważyłam tylko jeden błąd. McGonagall a nie McGonnagal :) Życzę weny!
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuń