niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 62 „Dziękuję, moi przyjaciele”

Wiem, że miał być kilka dni temu i naprawdę straszliwie Was przepraszam za to opóźnienie, ale internet u mnie w domu naprawdę chodzi jak chce, czyli najczęściej w ogóle (ach te uroki mieszkania daleko za granicą miasta;). Stąd też taki rozgardiasz – ten rozdział wstawia moja przyjaciółka ze szkoły.
W każdym razie następny będzie dopiero w okolicy 15/16 lutego, bo za tydzień idę na osiemnastkę koleżanki, więc cały weekend będę miała zajęty.
Pozdrawiam, zapraszam do czytania i jeszcze raz przepraszam.
Asia

            Po tym nieudanym ataku z początku września Voldemort i Śmierciożercy prawdopodobnie uznali, że nadszedł czas, aby usunąć się w cień, zebrać siły i przetrawić porażkę, ponieważ do dzisiaj, a minęło już kilka tygodni, się nie pokazali. Nie, żeby ktokolwiek nad tym ubolewał, co to to nie. W każdym razie było bardzo spokojnie, nic ciekawego się nie działo, a całe dnia upływały nam na nauce, w przypadku Huncwotów, ewentualnej nauce oraz na przygotowaniach do urodzin Syriusza. Po pierwsze znaleźliśmy świetny prezent, wspólny, żeby było to coś odjazdowego, także sprzedaż wysyłkowa odeszła w zapomnienie. Podarunek czekał już gotowy i ukryty w Pokoju Życzeń. Poza tym udało nam się przekonać Huncwotów, żeby już dzień przed imprezą zajęli się ogarnianiem jedzenia, o rozrywkę się nie martwiłyśmy, o czym, jak o czym, ale o tym to oni na pewno nie zapomną. Dekoracjami zajęłam się ja, odgrzebałam tę piekielną książkę gdzieś w czeluściach biblioteki, a potem przez dwa dni chodziłam i narzekałam, że musiałam jej szukać…
- No i gdzieś się diablico podziała? Na półce cię nie ma, po regałem też nie, gdzie cię wcięło? – perorowałam od dobrych kilkunastu minut.
- A pytałaś się, czy ktoś przypadkiem nie wypożyczył tej książki? – westchnął zirytowany moim narzekaniem James.
- Oczywiście, że pytałam, aż tak głupia nie jestem. Gdyby ktoś ją wziął to przynajmniej miałabym jakiś punkt zaczepienia, bo jest mi ona potrzebna na za tydzień, więc po prostu poprosiłabym tego kogoś o przyniesienie mi tej książki, zamiast oddania jej do biblioteki.
- Widzę, że masz wszystko obcykane. A na regale sprawdzałaś?
- Jasne, za kogo ty mnie masz? – odburknęłam oburzona. – Przecież pierwsza rzecz, którą zrobiłam, to było właśnie sprawdzenie, czy ta piekielnica nie leży na swoim miejscu.
- Lilka, nie zrozumiałaś mnie. Chodziło mi o to, czy nie leży na samej górze regału już nie na półce, tylko… No wiesz.
- A wpadłeś na to, jak ja to niby sprawdzę? Jestem ciut za krótka. – Aby to zilustrować podeszłam do biblioteczki i pomachałam ręką nad głową, jednocześnie podskakując do góry. Maksymalna wysokość, na która się dostałam była kilka centymetrów przed brzegiem regału.
- Okej, aluzję pojąłem – odpowiedział chłopak, unosząc do góry ręce w geście poddania się mej woli, po czym podszedł do regału, stanął na placach, po czym oświadczył – Nic tu nie ma oprócz kurzu i paru pająków.
- Fuj! – krzyknęłam, krzywiąc się przy tym widowiskowo i odsuwając się jak najdalej od biblioteczki.
- Lily, no nie dobijaj mnie, proszę cię. – Chłopak wydawał się przerażony moimi słowami. – Dodajesz do tych eliksirów ogony szczurów, oczy karaluchów i Merlin wie, co jeszcze, a brzydzisz się małych, kochanych pajączków?
- W sumie, to tak – odpowiedziałam, ani trochę niewzruszona.
- Ja was dziewczyn czasami nie rozumiem. – Pokręcił głową chłopak.
- Nie musisz – odparłam, łapiąc się pod boki. – Ja często też wielu rzeczy, robionych przez część naszych znajomych nie pojmuję, także ty się tym zdecydowanie nie przejmuj, a i o wytłumaczenie pomysłów Dorcas mnie nie proś, ja jej toku myślenia nie pojmuję. *
- A propos nie typowej logiki, może spytaj się bibliotekarki, kto ostatnio miał tę książkę, a potem tej osoby, gdzie ją władowała?
            Tym sposobem książkę o planowaniu przyjęć znalazłam, wypożyczyła ją jakaś Puchonka i położyła na stoliku, zamiast wpakować na regał. Ludzkie nieogarnięcie czasami mnie dobija. Także w gruncie rzeczy dekoracje gotowe, jedzenie przyniesione, prezent przytachany, dosłownie, chłopacy strasznie klęli, że diabelnie ciężki, ale delikatnie im przypomniałyśmy, że to był ich pomysł, więc niech teraz nie narzekają. Podsumowując wszystko pięknie ładnie… Tylko solenizanta brak. Wysłana po niego ponad pół godziny temu Dorcas zaginęła w akcji, a każdy boi się po nich iść, bo diabli wiedzą, co oni tam robią. Więc tak sobie siedzimy w Pokoju Wspólnym i gramy w karty, czekając aż wspomniana dwójka łaskawie się pojawi. Co potrwało jeszcze dobre piętnaście minut.
            Kiedy Syriusz i Dorcas wreszcie weszli przez drzwi do PW Gryfonów, nie dało się nie zauważyć ulgi na twarzach wszystkich uczestników imprezy, w końcu bez Łapy zaczynać nie wypadało, aczkolwiek i takie propozycje się pojawiły. Także w momencie, w którym Black podszedł do zgromadzonej grupy, wszyscy od razu podbiegli do niego i zaczęli składać życzenia, chcąc jak najszybciej zacząć zabawę, zdecydowaliśmy, bowiem, że prezenty nasz przyjaciel dostanie po zdmuchnięciu świeczek, pokrojeniu tortu i odśpiewaniu sto lat, gdy wszyscy na chwilę siądą na miejscach. Jednak ze względu na to utworzyła się całkiem sporo kolejka i dopchanie się do Huncwota zajęło mi dobrą chwilę.
- Wszystkiego najlepszego, Łapo! – wykrzyknęłam, obejmując go mocno.
- Wreszcie!
- Co, wreszcie? – spytałam zdezorientowana.
- Wreszcie ktoś, kto nie składa piętnastominutowych życzeń, zawsze jest mi potem głupio jak się odwdzięczam, bo nie umiem tym samym.
- Wiem o tym, Syriuszu, poza tym, jak pewnie wiesz sama mam z tym problem – wyjaśniłam, celowo poruszając brwiami i nawiązując do pewnego zdarzenia z przeszłości.
- Wiem, wiem – odpowiedział chłopak ze śmiechem, najwidoczniej wiedząc, o co mi chodziło.
            Zbliżała się Wigilia, w tym roku zostawałam w szkole na święta, ponieważ moja siostra się rozchorowała ni poważnego, na szczęście, ale piekielnie zaraźliwe i lekarz poradził moim rodzicom, żeby profilaktycznie nie ściągali mnie do domu, bo potem pół szkoły będzie chciało mnie zamordować, jak się pochorują. W każdym bądź razie siedziałam właśnie w dormitorium razem z Ann, której rodzina wybierała się na Boże Narodzenie do ciotki, której moja przyjaciółka nie znosi, więc zdecydowała się zostać ze mną i czekałam na wybicie godziny osiemnastej, żeby zejść na dół i siąść do kolacji. Prawdę mówiąc zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądać, czy czarodzieje mają jakieś tradycje, których nie znam albo coś takiego. Ann nie była ani trochę pomocna, bo nie zna się na mugolskich świętach, więc nie była mi w stanie powiedzieć, co jest inne.
- Lily, zobaczysz za pół godziny – westchnęła lekko zirytowana dziewczyna. – Naprawdę nie wiem, jak bardzo różnią się tradycje wigilijne, ale wątpię, żeby jakoś szczególnie mocno. W końcu część mugolaków zostaje na święta w Hogwarcie i doskonale potrafi się odnaleźć, czyż nie?
- Tak, tak, ale mimo wszystko to jest takie ekscytujące! – wykrzyknęłam rozentuzjazmowana.
- Tylko się nie zagotuj z tych wszystkich emocji – zaśmiała się blondynka.
- O to nie musisz się martwić, przecież wtedy nie mogłabym pójść, a już się wystarczająco długo naczekałam.
            Już kilkanaście minut później niemalże w podskokach zbiegłam po schodach i raźnym krokiem udałam się w kierunku Wielkiej Sali. Towarzyszyła mi zresztą Ann, która cały czas zrzędziła, że mam zwolnić, bo ona ma wysokie buty i jak ja w ogóle tak mogę, bo kto to widział, żeby po śliskich podłogach w szpilkach z taką prędkością latać. Kiedy tylko dotarłyśmy na miejsce i przeszłyśmy przez ogromne drzwi, oniemiałam, dosłownie. Całe pomieszczenie było przystrojone srebrnymi girlandami (mam gdzieś narzekania Syriusza, że faworyzują Ślizgonów, za ładnie to wygląda, żeby mieć pretensje o kolor), w każdym kącie sali stały gigantyczne choinki, każda przystrojona w barwach innego domu, stoły były zsunięte w jeden, przykryte białymi obrusami i przystrojone świecznikami, ozdobami i stały na nich setki wigilijnych potraw, z sufitu zaś padał śnieg, który znikał przed zbliżeniem się do podłogi. Podsumowując wszystko wyglądało po prostu magicznie.
Ann, nie czekając aż ochłonę, doskonale zdając sobie sprawę, że to chwilę potrwa, pociągnęła mnie w kierunku najbliższego miejsca siedzącego, oczywiście naprzeciwko Huncwotów, (gdy James się dowiedział, że zostaję w Hogwarcie, momentalnie zmienił swoje plany, żeby mi… potowarzyszyć, Syriusz uznał, że do domu wracał nie będzie, a Remus i Peter zostali do towarzystwa). Ale są święta, będziemy cywilizowani i nawet nie będą niemiła dla Pottera, obiecuję. Wiem! Zrobię z tego postanowienie noworoczne, może wtedy wytrwam więcej niż tydzień, bo w końcu tak, choćby dla zasady, staram się dotrzymywać obietnic i przyrzeczeń. Poza tym w Wigilię to i zwierzęta mówią ludzkim głosem, więc może Rogacz raz do roku będzie gadał do rzeczy.
- Moi drodzy, proszę o uwagę – zabrał głos profesor Dumbledore. – Chciałbym Wam wszystkim złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Mam nadzieję, że wszyscy uważacie ten rok za udany i, że nadchodzące czasy będą przynajmniej tak samo dobre, jeśli i nie lepsze. Niech w waszych sercach zawsze gości radość i spokój, a życie będzie przepełnione szczęściem i miłością, najważniejszym i najpotężniejszym uczuciem na świecie. Oprócz tego chciałbym wprowadzić nową tradycję świąteczną, doskonale wam pewnie znaną, jednakże dotychczas nie przestrzegaliśmy jej w Hogwarcie. Otóż, moi kochani, przystąpmy do wzajemnego składania sobie życzeń.
            Z tymi słowami dyrektor podszedł do profesor McGonnagal, po czym przedstawiać swoje długie i zapewne wylewne życzenia na nadchodzący rok, za to ja cicho zaklęłam w duchu. Zawsze, ale to zawsze miałam z tym problemy, no bo jak to jest, że najpierw ktoś się produkuje przez dobre kilkanaście minut, a jedyne co ja jestem w stanie z siebie wydobyć to nawzajem? O nie. Teraz się postaram, będę składać piękne życzenia, płynące prosto z serca. O!
            Wytrwałam w swoim postanowieniu przez może pół godziny. Powoli dochodziłam do wniosku, że znam zdecydowanie zbyt dużo osób w tym zamku. W szczególności, że już po około piętnastu osobach skończyły mi się pomysły na oryginalne życzenia i zaczęłam wyrzucać z siebie powtarzalne i banalne formułki, owszem płynące z serca, ale tak naiwne, że aż szkoda gadać. A kiedy doszłam do wniosku, że już chyba koniec zmaterializował się przede mną Syriusz ze swoim firmowym bezczelnym uśmieszkiem.
- Co jest, Ruda?  Nie cieszysz się ze świąt?
- Cieszę, nawet bardzo, ale składanie życzeń stu osobom na raz jest męczące.
- Czyżbyś, tak jak ja nigdy nie wiedziała, co powiedzieć? – spytał chłopak. A widząc, że kiwam głową, dodał - no to mam kompankę w niedoli.
- Masz, masz.
- Wiesz co, Lily? Mam pomysł. Złożymy sobie piękne życzenia, ja zacznę a ty odpowiesz w sposób, w jaki chciałaś przez cały ten wieczór, dobrze?
- Jasne.
- A więc nawzajem, Ruda.
- Nawzajem, Syriusz – odpowiedziałam, ledwo powstrzymując śmiech. Przestałam jednak, gdy usłyszałam narastający chichot Łapy.
            Mam wrażenie, że pierwsza poważniejsza nić porozumienia między mną a Blackiem nawiązała się właśnie tamtego wieczoru, dlatego nie mogłam sobie odpuścić przywołania jej przy składaniu mu życzeń w tak ważnym dniu jak siedemnaste urodziny, w szczególności, że idealnie wpasowywało się to w sytuację.
- A teraz chodź, Lily. Reszta naszej paczki już coś planuje, popatrz, jak do nas machają.
            Faktycznie, wszyscy pozostali Gryfoni zgromadzili się przy stole pełnym jakiś dziwnych przedmiotów (bez wątpienia zasługa Huncwotów) i przywoływali nas niecierpliwie. Oczywiście podążyliśmy tam bez zwłoki. Prawdę mówiąc zastanawiałam się, co też chłopcy wymyślili. Akurat planami odnośnie gier i zabaw się z nami nie podzielili, więc byłam tak samo zafascynowana jak reszta uczniów.
            Trzeba przyznać, że moi koledzy mieli niezłą wyobraźnię. Ja już nawet się nie zastanawiam, gdzie im się te wszystkie pomysły w głowie mieszczą, przecież mózg ma określoną pojemność! W każdym razie tak mi się wydaje. Ale do rzeczy. Te dziwne przedmioty były nowym wynalazkami Huncwotów. Zorganizowali, jak oni to ujęli, mały pokaz. To znaczy demonstracje z użyciem osób z publiczności, czasami wbrew woli wspomnianych ludzi o np. mnie. Ale jak mnie Syriusz na środek zaciągnął, to nie mogłam odmówić. Z tego powodu przez dobre pół godziny miałam fioletowe oczy, zielone włosy i do tego skrzydła. Ale trzeba przyznać zabawa była przednia, w szczególności jak się zmieniał ktokolwiek tylko nie ty albo, gdy wreszcie dali ci to lusterko, żeby przyjrzeć się skutkom żartu.
            Tuż po tym nadeszła najważniejsza część dzisiejszego dnia, czy też raczej powinnam powiedzieć najbardziej przez nas oczekiwana, bowiem wprost nie mogliśmy się doczekać reakcji Syriusza na prezent od nas. Jednakże nasza kolej na wręczenie przyjacielowi upominku nadeszła dopiero na koniec. Po drodze chłopak zdążył otrzymać tonę różnych rzeczy, od jakichś przydatnych gadżetów, eliksirów, czy innych zabawek od Zonka, po książki, pelerynę i Merlin wie, co jeszcze. A potem przyszedł czas na nas…
- Co, stary, teraz kolej na nas, czyż nie? – spytał James, ledwo powstrzymując szeroki uśmiech, który bezustannie wpływał na jego twarz.
- No chyba tak – odpowiedział lekko zdezorientowany wyrazem twarzy przyjaciela Syriusz.
- A więc oto prezentuję ci dar od nas… TA DA! – wykrzyknął Rogacz, ściągając płachtę ze stojącego przy ścianie motoru.
            Nawet sobie nie wyobrażacie, ile roboty było z kupieniem tej maszyny i ściągnięciem jej tu tak, żeby nikt nie zauważył. Mam też niejasne przeczucie, że tata Pottera znacznie w tym pomagał, a już na pewno James się z nim dogadał, że jutro zabierze motor do nich do domu. Ale powiem wam, że wyraz twarzy Syriusza naprawdę był wart tego trudu.
- Dla mnie? – wymamrotał chłopak.
- A widzisz tu innego Syriusza Blacka? – spytał retorycznie Remus, śmiejąc się cicho.
            Łapa podszedł powoli do motocyklu, położył delikatnie rękę na kierownicy, jakby bojąc się, że coś zepsuje, po czym odwrócił się do nas i z ogromnym uśmiechem na twarzy powiedział:
- Dziękuję, moi przyjaciele.




*Nigdy nie rozumiałam, dlaczego część moich kolegów uważa, że skoro jestem dziewczyną, to muszę wiedzieć, skąd niektóre bezsensowne i nielogiczne, przynajmniej na pierwszy rzut oka, pomysły, przychodzą do głowy jednej z moich koleżanek. Wytłumaczenia pt. „Ja też tego nie wiem”, nie przyjmowali do wiadomości i zawsze sądzili, że nie chcę ich jakiś „dziewczyńskich” sekretów zdradzić;)

9 komentarzy:

  1. Genialny rozdział! Taki pozytywny i lekki. Poza tym, kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że Syriusz jest moim ulubionym bohaterem. On jest zabójczy :D
    To znaczy Lily, Dor, Jamesa czy innych też kocham, ale Black ma to coś. Zawsze jak opisujesz go lub momenty z nim mam uśmiech na twarzy.
    Uważaj teraz! :D
    Moim skromnym zdaniem ten blog jest jednym z najlepszych jakie czytałam. Wszystko opisujesz tak lekko, zabawnie, czasami poruszająco. Poza tym uwielbiam postacie, które wykreowałaś. Jak już wspominałam, kocham Syriusza ;) za jego humor, podejście do życia itp.
    Lily lubię za to, że jest taka uparta i zawsze chce postawić na swoim.
    Jamesa, po prostu za to, że jest romantyczny, słodki, zabawny, wierny (dużo tego :D)
    Dorcas, bo ma te swoje zwariowane pomysły. Dzięki temu idealnie pasuje do Blacka.
    Ann, po prostu lubię. Jest miła, przyjacielska.
    Remusa... któż nie lubi Lupina? Kocham momenty kiedy jego przyjaciele zrobią coś głupiego, a on kręci na to głową z politowaniem, ale i tak śmieszy go ta sytuacja i nie zamieniłby huncwotów na nikogo innego.
    Petera nie wiem, czy lubię. Po prostu za mało o nim wiem ;) Poza tym nie wiem, czy postąpisz tak jak Rowling i Glizdogon okaże się gnojkiem, który zdradzi przyjaciół, czy wprowadzisz swoje zakończenie i nie zrobisz z niego śmierciożercy.
    Masz wielki talent do pisania i nie waż mi się tego zaprzepaścić :) Mam nadzieję, że przeczytam jeszcze wiele twoich dzieł, a tego bloga będziesz prowadzić jeszcze bardzo bardzo bardzo długo.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie na http://lily-james-i-ja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za tak długi i pozytywny komentarz;)
      Muszę przyznać, że poprawiłaś mi humor, który był dzisiaj dosyć kiepski.
      W szczególności cieszy mnie, że podobają Ci się postacie, starałam się, żeby wyszły naturalnie, trochę wzorowałam na osobach z mojego życia, żebym miała jakiś punkt odniesienia.
      Odnośnie Petera, to jeszcze nie wiem, aczkolwiek staram się być w miarę kanoniczna, a to do czegoś zobowiązuje, ale pomyślę nad nim.
      Odnośnie innych dzieł... Parę zaczętych. Jedno z HP napisany prolog i rozdział pierwszy, w drugim tylko luźny pomysł, pozostałe inny fandom, bo coś mnie ostatnio na Marvela wzięło, jedno takie własne, ale to potrwa najdłużej.
      A na Twojego bloga zajrzę, tylko że dopiero w ferie, bo mam strasznie dużo na głowie w tym tygodniu.
      Pozdrawiam
      Asia

      Usuń
  2. Czekałam wytrwale, codziennie zaglądałam i się doczekałam. Super piszesz i mam ogromną prośbę NIE UŚMIERCAJ LILY I JAMESA BŁAGAM ja ich za bardzo kocham

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak pisałam powyżej, myślę nad tym, bo o ile często trzymam się kanonu, o tyle też uwielbiam tych bohaterów i szkoda by mi było ich uśmiercić.
      Poza tym przy moim ostatnim tempie pisania i tym, że oni umierają w wieku lat bodajże 21, to mam sporo czasu na zastanowienie;)
      Pozdrawiam
      Asia

      Usuń
  3. Po prostu cudowny, jak zawsze. Ale teraz dużo radości, a scena podczas świąt nieziemska. Też mam taki problem jak Ruda i Syriusz, no trudno. :) Ale cieszę się, że w sumie skupiłaś się na Blacku. U Ciebie bardzo go lubię. Ogólnie też, ale tutaj jest wyjątkowo przesympatyczny. Dużo weny życzę. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam pytanie: kiedy notka pojawi się w pierwszym terminie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały pomysł! Niesamowite! Masz talent, ogromny! Zauważyłam tylko jeden błąd. McGonagall a nie McGonnagal :) Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń