niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 76 „Co ja ci mówiłam o krakaniu?”

U Was też jest tak piekielnie gorąco? Przysięgam, że ta pogoda za diabła nie może się zdecydować. Albo jest za zimno jak na czerwiec, albo za gorąco jak na mój gust. Ten rozdział też nie jest jakoś super hiper długi, ale miał być lekki i przyjemny, bez dramatycznych momentów, taki na rozluźnienie przed następnym J Ale ciii… Ja nic nie mówiłam.
Następny najpóźniej za tydzień.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania i komentowania
Asia


Jak to szło? „Niegroźne efekty uboczne”, „słabe przypadki dzikiej, niekontrolowanej magii”. Słabe i niegroźne, jasne a ja jestem cholernym hipogryfem. Dobrze, troszeczkę dramatyzuję, większość chorych obyła się bez drastycznych wybuchów magii, ale niektórzy są niezmiernie irytujący. I nawet nie można ich za to winić. No i jak tu nie czuć się sfrustrowanym, gdy nagle twój własny widelec uznaje, że włosy kogoś siedzącego obok są niezmiernie fascynujące i ucieka z twojej ręki, żeby się w ową fryzurę wplątać? A to i tak jest jeden z najmniej ekstremalnych przypadków… Ten fakt jest jednym z powodów, dla których wszyscy uczniowie i cała kadra zachowują się, jakby chodzili po rozżarzonych węglach, podskakując na każdy nawet najmniejszy szelest i wyczuwając każdą zmianę w atmosferze, niezależnie od tego, co ją spowodowało.
Chociaż wygląda to dosyć zabawnie, jakby nie patrzeć. W sensie najbardziej spokojne i opanowane osoby, jakie znam podskakujące na każdy najmniejszy dźwięk. Najbardziej zadziwiającą rzeczą, jaką widziałam ostatnio było jednak wczorajsze zachowanie Ślizgonów.
Szłam sobie spokojnie korytarzem wraz z Jamesem i zmierzałam w kierunku sali od Eliksirów.
- Jak na razie jest spokojnie – stwierdził niepewnie towarzyszący mi chłopak.
- Nie kracz, kochanie, nie kracz – skarciłam cicho, przeczuwając najgorsze.
- Przecież nie jestem wroną – odparł James, patrząc na mnie ze skonsternowaniem. A tak, przecież nie zna wszystkich mugolskich powiedzonek.
- W sensie nie mów o czymś nieprzyjemnym, co może się stać, bo jeszcze ściągniesz to na nas – wytłumaczyłam.
- A, chyba że tak. W takim razie nic nie mówię – odpowiedział chłopak, przewracając oczami i mamrocząc pod nosem coś o przesądach.
Aż się prawie zapowietrzyłam z oburzenia. Ja i przesądy? A te wszystkie czarodziejskie pierdoły, które okazały się być prawdą nie przesądami? Wolę nie ryzykować, że i to jest faktem.
Nagle usłyszałam dźwięk, który sprawił, że zjeżyły mi się włosy na głowie. Była to dziwna hybryda między zawodzeniem, a szaleńczym śmiechem złoczyńcy z pierwszego lepszego horroru klasy B, skumulowane z rozdzierającym serce krzykiem umierającego wieloryba. Tak też przedstawiłam ten odgłos Jamesowi, który słysząc go niemalże wyskoczył ze skóry.
- Lily, nie żeby coś, kocham twoje porównanie, ale skąd ty wiesz, jakie dźwięki wydaje z siebie umierający wieloryb? – spytał zdziwiony chłopak.
- Nie wiem, zgaduje – odparłam z lekkim uśmiechem.
- Czasami mnie trochę niepokoisz, skarbie – skomentował to mój ukochany. – Ale to dobrze, przynajmniej się nie nudzę
Naszą konwersację przerwało jednak nadejście źródła tego dziwnego dźwięku. Tuż przed nami pojawili się nagle prawie cały dom Węża, jak jeden mąż wyglądający jak jakieś dziwne zjawy, przypominające trytony, tyle że bez ogonów i goniący jednego ze ślizgonów, pewnie winowajcę. James odciągnął mnie na bok, dzięki czemu wszyscy oni nas minęli, nawet nie zwracając na nas uwagi.
Ja jeszcze zdążyłam tylko dokładniej przyjrzeć się tym stworom. Po chwilę dłuższej obserwacji uznałam, że porównanie naszych odwiecznych rywali do trytonów, było, co najmniej niewystarczające. Mieli oni łuski na nogach, przynajmniej dziewczyny, co było widać dzięki spódniczkom, reszcie pod ubrania nie zaglądałam. Ich skóra miała dziwnie zielonkawy kolor i była lekko pomarszczona. Ich włosy, zmienione w wodorosty, zdawały się falować niczym w wodzie, której przecież wokół nich nie było. Sądząc po okrzykach, brzmiących mniej więcej „wracaj tu tchórzu i napraw co żeś zepsuł!” tylko trochę mniej cenzuralnie, nie była to zmiana celowa.
Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem ze zdziwieniem i pokręciliśmy głowami, ostatnio w Hogwarcie mało co było normalne. Nie, żeby zazwyczaj wszystko działało jak trzeba, ale ostatnio to już przechodzi wszelkie granice. Cóż chociaż nudno nie jest.
Także nikt chyba nie jest zdziwiony, że wszyscy siedzą w Wielkiej Sali jak na szpilkach, czekając na najgorsze? Im więcej ludzi jest zgromadzonych w jednym miejscu, tym większe prawdopodobieństwo jakiegoś wypadku losowego, nazwijmy to w ten sposób. W końcu, jeśli prawie wszyscy uczniowie są w jednym miejscu, to są tutaj też ci, którzy wywołują te nieszczęśliwe przypadki ostatnio. Znaczy nieszczęśliwe dla tych, których dotykają, widzowie są zazwyczaj dosyć rozbawieni.
Siedzieliśmy właśnie całą paczką w Pokoju Wspólnym, gdy nagle usłyszeliśmy dochodzący z dormitoriów przerażający krzyk. Normalnie mordują tam kogoś, czy co? Chwilę później przez salon przebiegł Evan Davies, jeden z chłopaków z czwartego roku. Aaa… To wszystko jasne. On jest jednym z tych, którzy wywołują całkiem niezły zamęt wybuchami niekontrolowanej magii. To on w końcu spowodował, że widelce tańczyły kankana na środku Wielkiej Sali, a łyżki im do tego przygrywały. Ciekawe, co tym razem się stało.
Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Tuż za Evanem, który zdążył już wybiec z wieży, do Pokoju Wspólnego wbiegła Emilia Johnson, taka drobna, spokojna blondynka o niebieskich oczach. Znaczy się, tak wyglądała jeszcze pół godziny temu. Teraz miała ciemnoczerwone włosy, prawie dwa metry wzrostu, odblaskowo zielone oczy i niebieską skórę. A i nie zapomnijmy o skrzydłach nietoperza na plecach. Nie była już też taka spokojna.
- Wracaj tu zaraz Davies! – wrzasnęła dziewczyna, wybiegając przez wciąż odsłoniętą dziurę w ścianie za portretem Grubej Damy. Sądząc po dochodzących z zewnątrz odgłosach, dziewczyna kontynuowała swój pościg.
W Pokoju Wspólnym słychać było jednak zupełnie co innego. Konkretniej rzecz ujmując, większość przebywających w nim osób, wybuchnęła przed chwilą dość głośnym śmiechem. Wysoki i dosyć piskliwy głos czternastolatki wydobywający się ust dwu metrowego i umięśnionego zielonego stwora mógł każdego powalić na kolana.
Te i inne przypadki dominowały w ostatnim tygodniu w naszej ukochanej szkole. Huncwoci uznali, że biorą sobie wolne od kawałów, dopóki ta cała panika z epidemią niekontrolowanych wybuchów magii się nie skończy. Jeszcze ktoś przypisał by ich dzieło przypadkowi i co by było? Próżność moich przyjaciół czasami powala mnie na kolana.
- A wiecie co jest cudowne? – spytał nagle James, po czym, nie czekając na odpowiedź, kontynuował. – To, że żadne z nas nie było jeszcze poddane żadnej z tych przeklętych magicznych wpadek. A i że Dorcas nie ma napadów. I bez tego ciężko z nią czasami wytrzymać.
- Skarbie, co ja ci mówiłam o krakaniu? – spytałam, patrząc na chłopaka spod grzywki. – O ile dobrze pamiętam, ostatni raz, kiedy coś w tym stylu powiedziałeś, omal nie zostaliśmy stratowani - dodałam, odwołując się do incydentu z trytonami.
Widząc zdziwione spojrzenia moich przyjaciół, opowiedziałam im dokładniej o tym wydarzeniu. Faktycznie, zapomnieliśmy z Jamesem im o tym powiedzieć, na tyle nas to zszokowało.
- A zrobiliście zdjęcia? – zapytał z nadzieją Syriusz, patrząc na mnie z nadzieją wypisaną na twarzy.
A tak, materiał na ewentualny szantaż. Tyle osób doskonale mu znanych i zdecydowanie przez niego nielubianych jest w tym domu, że nie jestem ani trochę zdziwiona, że chciałby mieć jakąś amunicję, którą mógłby użyć przeciwko nim na tych okropnych przyjęciach, o których nam opowiadał.
- Niestety nie, Łapo - odparłam. – Ale jeśli posiadasz gdzieś myślodsiewnię, to chętnie udostępnię ci moje wspomnienia.
- Będę musiał coś wymyślić.
O nie, ta mina mi się nie podoba. Gdy Syriusz uśmiecha się kątem ust i lekko marszczy brwi, a w jego oczach pojawiają się diabelskie ogniki, to to oznacza, że nad czymś intensywnie myśli. Najprawdopodobniej jego pomysł będzie skrajnie nielegalny i niebezpieczny dla wszystkich wokół. A w tym przypadku ma to związek ze mną. Trzeba będzie go jakoś hamować. Albo nasłać na niego Dorcas, obie rzeczy powinny zadziałać. Spojrzałam się w kierunku przyjaciółki, aby bezdźwięcznie poprosić ją o pilnowanie swojego chłopaka, ale to co ujrzałam całkowicie zmieniło mój tok myślenia.
Cholera jasna, zamorduję Jamesa. Znowu wykrakał. Dorcas patrzyła na mnie z paniką w oczach, a jej włosy lekko się unosiły, naelektryzowane magią. Cała sylwetka mojej przyjaciółki zdawała się emanować jakąś dziwną siłą czarodziejską. Szczerze, było to dosyć przerażające. Już miałam paść na ziemię i schować się pod stół, gdy nagle poczułam coś dziwnego - moja głowa nagle stała się dziwnie lekka. W tym samym momencie, gdy to szczególne uczucie zniknęło moja przyjaciółka znów zaczęła wyglądać jak ona, a nie jak potężna wiedźma tracąca kontrolę nad swoimi zdolnościami.
Patrząc na minę Dorcas, która w ekstremalnie szybkim tempie przeszła od paniki do skrajnego rozbawienia, wolałam nie wiedzieć, co się stało ze mną i resztą osób siedzących w pobliżu. Niestety byłam zbyt ciekawe, żeby sobie odpuścić to widowisko. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, znajcie me słowa.
Najpierw przejrzałam się w łyżce stołowej. No, coś jest nie tak z włosami, a głowa wydaje się większa niż zwykle, ale są szanse, że to tylko zniekształcenie obrazu spowodowane przez kształt sztućca.
- Na gacie Merlina! – Niemalże krzyknęłam, gdy spojrzałam na swoich przyjaciół. Jeśli ja wyglądam tak samo, niech mnie ktoś zabije, nim zdążą mi zrobić zdjęcie.
Weźmy na przykład Ann. Włosy ułożone w literę A na jej głowie, co jest możliwe chyba tylko i wyłącznie dzięki magii, bo fizycznie wydaje się nieprawdopodobne. Cała głowa powiększona do rozmiarów kilkukrotnie większych niż zwykle, przy czym reszta ciała pozostała normalna. Merlinie, wyglądamy jak te figurki, co stawia się za tylną szybą w autach. Nawet gorzej. Niech mi ktoś da lusterko.
- Co ja mam na głowie?! – wykrzyknęłam, gdy dorwałam się wreszcie do jakiegoś lustra.
Jak widać, włosy każdej osoby utworzyły kształt pierwszej litery ich imienia. Mam tylko nadzieje, że to w miarę szybko wróci do normy. Na szczęście zazwyczaj efekty nie były długotrwałe. Rekord to chyba około kilku godzin, to był właśnie ten przypadek ze Ślizgonami. Ale zazwyczaj już po paru minutach wszystko wracało do normy.
Na szczęście tak było też i w tym przypadku. Nie zapominajmy jednak o jednej rzeczy…
- Co ja ci mówiłam o krakaniu? – spytał złowrogo, patrząc ze złością na Jamesa, który nerwowo przełknął ślinę i rzucił prędki spojrzenia na boki, szukając drogi ucieczki.
Najwidoczniej jakieś instynkty samozachowawcze jeszcze mu zostały, bo zamiast odpowiedzieć, wybiegł pełnym sprintem z Wielkiej Sali.
No i cóż ja mogłam zrobić? Pobiegłam za nim.




7 komentarzy:

  1. Supr rozdział :) Leże i nie wstaje... Ty masz poczucie humoru :D
    I jeszcze jedno: PRZEZ CIEBIE NIE ŚPIĘ PO NOCY!!! żartuje oczywiście ;)
    Cały Twój blog jest świetny :*
    pozdrawiam, Ann

    OdpowiedzUsuń
  2. Lily z włosami ułożonymi w L musiała fajnie wyglądać... Sikam xDDD tylko... chłopaki też? (Jak nie to sorka ale moje czytanie ze zrozumieniem wysiada o tej godzienie xDD )

    Rozdzial jak zwykle genialny!! ;) troche sie posmialam :D
    Mam nadzieje ze nota pojawi sie za niedlugo...
    Zycze weny i wgl ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy rozdział, śmieszny :D Przypadek na Ślizgonach najciekawszy, czekam na dalszy rozwój akcji ;) nadrobiłam rozdziały, w niecałą godzinę tak bardzo wciągają.
    życzę weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyjemny i zabawny rozdział, wszyscy musieli wyglądać naprawdę interesująco po tych przypadkowych użyciach magii :D
    pozdrawiam, liv

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne!
    Skąd ty bierzesz te wszystkie pomysły? Ta przerwa naprawdę dobrze Ci zrobiła, bo widzę, że wróciłaś ze zdwojoną siłą i niesamowitą weną. Mam nadzieje, że przez wakacje też będziesz dodawać rozdziały ;)
    Pozdrawiam,
    Rudzielec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno będę przez wakacje dodawać :) Moje trwają już od połowy maja. Oczywiście mogą być jakieś przerwy, jeśli gdzieś wyjdę albo coś, ale tylko z takiego powodu.

      Usuń
  6. o kurczę, opłacało się tyle czekać :> masz megaaaśne poczucie humoru!
    mojaa-wersja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń