U
Was też jest tak piekielnie gorąco? Przysięgam, że ta pogoda za diabła nie może
się zdecydować. Albo jest za zimno jak na czerwiec, albo za gorąco jak na mój
gust. Ten rozdział też nie jest jakoś super hiper długi, ale miał być lekki i
przyjemny, bez dramatycznych momentów, taki na rozluźnienie przed następnym J Ale ciii… Ja nic nie mówiłam.
Następny
najpóźniej za tydzień.
Pozdrawiam
i zapraszam do czytania i komentowania
Asia
Jak
to szło? „Niegroźne efekty uboczne”, „słabe przypadki dzikiej, niekontrolowanej
magii”. Słabe i niegroźne, jasne a ja jestem cholernym hipogryfem. Dobrze,
troszeczkę dramatyzuję, większość chorych obyła się bez drastycznych wybuchów
magii, ale niektórzy są niezmiernie irytujący. I nawet nie można ich za to
winić. No i jak tu nie czuć się sfrustrowanym, gdy nagle twój własny widelec
uznaje, że włosy kogoś siedzącego obok są niezmiernie fascynujące i ucieka z
twojej ręki, żeby się w ową fryzurę wplątać? A to i tak jest jeden z najmniej
ekstremalnych przypadków… Ten fakt jest jednym z powodów, dla których wszyscy
uczniowie i cała kadra zachowują się, jakby chodzili po rozżarzonych węglach,
podskakując na każdy nawet najmniejszy szelest i wyczuwając każdą zmianę w
atmosferze, niezależnie od tego, co ją spowodowało.
Chociaż
wygląda to dosyć zabawnie, jakby nie patrzeć. W sensie najbardziej spokojne i
opanowane osoby, jakie znam podskakujące na każdy najmniejszy dźwięk. Najbardziej
zadziwiającą rzeczą, jaką widziałam ostatnio było jednak wczorajsze zachowanie
Ślizgonów.
Szłam
sobie spokojnie korytarzem wraz z Jamesem i zmierzałam w kierunku sali od
Eliksirów.
-
Jak na razie jest spokojnie – stwierdził niepewnie towarzyszący mi chłopak.
-
Nie kracz, kochanie, nie kracz – skarciłam cicho, przeczuwając najgorsze.
-
Przecież nie jestem wroną – odparł James, patrząc na mnie ze skonsternowaniem. A
tak, przecież nie zna wszystkich mugolskich powiedzonek.
- W
sensie nie mów o czymś nieprzyjemnym, co może się stać, bo jeszcze ściągniesz
to na nas – wytłumaczyłam.
- A,
chyba że tak. W takim razie nic nie mówię – odpowiedział chłopak, przewracając
oczami i mamrocząc pod nosem coś o przesądach.
Aż
się prawie zapowietrzyłam z oburzenia. Ja i przesądy? A te wszystkie
czarodziejskie pierdoły, które okazały się być prawdą nie przesądami? Wolę nie
ryzykować, że i to jest faktem.
Nagle
usłyszałam dźwięk, który sprawił, że zjeżyły mi się włosy na głowie. Była to
dziwna hybryda między zawodzeniem, a szaleńczym śmiechem złoczyńcy z pierwszego
lepszego horroru klasy B, skumulowane z rozdzierającym serce krzykiem umierającego
wieloryba. Tak też przedstawiłam ten odgłos Jamesowi, który słysząc go niemalże
wyskoczył ze skóry.
-
Lily, nie żeby coś, kocham twoje porównanie, ale skąd ty wiesz, jakie dźwięki
wydaje z siebie umierający wieloryb? – spytał zdziwiony chłopak.
-
Nie wiem, zgaduje – odparłam z lekkim uśmiechem.
-
Czasami mnie trochę niepokoisz, skarbie – skomentował to mój ukochany. – Ale to
dobrze, przynajmniej się nie nudzę
Naszą
konwersację przerwało jednak nadejście źródła tego dziwnego dźwięku. Tuż przed
nami pojawili się nagle prawie cały dom Węża, jak jeden mąż wyglądający jak
jakieś dziwne zjawy, przypominające trytony, tyle że bez ogonów i goniący
jednego ze ślizgonów, pewnie winowajcę. James odciągnął mnie na bok, dzięki
czemu wszyscy oni nas minęli, nawet nie zwracając na nas uwagi.
Ja
jeszcze zdążyłam tylko dokładniej przyjrzeć się tym stworom. Po chwilę dłuższej
obserwacji uznałam, że porównanie naszych odwiecznych rywali do trytonów, było,
co najmniej niewystarczające. Mieli oni łuski na nogach, przynajmniej
dziewczyny, co było widać dzięki spódniczkom, reszcie pod ubrania nie
zaglądałam. Ich skóra miała dziwnie zielonkawy kolor i była lekko pomarszczona.
Ich włosy, zmienione w wodorosty, zdawały się falować niczym w wodzie, której
przecież wokół nich nie było. Sądząc po okrzykach, brzmiących mniej więcej „wracaj
tu tchórzu i napraw co żeś zepsuł!” tylko trochę mniej cenzuralnie, nie była to
zmiana celowa.
Spojrzeliśmy
na siebie z Jamesem ze zdziwieniem i pokręciliśmy głowami, ostatnio w Hogwarcie
mało co było normalne. Nie, żeby zazwyczaj wszystko działało jak trzeba, ale
ostatnio to już przechodzi wszelkie granice. Cóż chociaż nudno nie jest.
Także
nikt chyba nie jest zdziwiony, że wszyscy siedzą w Wielkiej Sali jak na
szpilkach, czekając na najgorsze? Im więcej ludzi jest zgromadzonych w jednym
miejscu, tym większe prawdopodobieństwo jakiegoś wypadku losowego, nazwijmy to
w ten sposób. W końcu, jeśli prawie wszyscy uczniowie są w jednym miejscu, to
są tutaj też ci, którzy wywołują te nieszczęśliwe przypadki ostatnio. Znaczy
nieszczęśliwe dla tych, których dotykają, widzowie są zazwyczaj dosyć
rozbawieni.
Siedzieliśmy
właśnie całą paczką w Pokoju Wspólnym, gdy nagle usłyszeliśmy dochodzący z
dormitoriów przerażający krzyk. Normalnie mordują tam kogoś, czy co? Chwilę
później przez salon przebiegł Evan Davies, jeden z chłopaków z czwartego roku.
Aaa… To wszystko jasne. On jest jednym z tych, którzy wywołują całkiem niezły
zamęt wybuchami niekontrolowanej magii. To on w końcu spowodował, że widelce
tańczyły kankana na środku Wielkiej Sali, a łyżki im do tego przygrywały. Ciekawe,
co tym razem się stało.
Na
odpowiedź nie musiałam długo czekać. Tuż za Evanem, który zdążył już wybiec z
wieży, do Pokoju Wspólnego wbiegła Emilia Johnson, taka drobna, spokojna
blondynka o niebieskich oczach. Znaczy się, tak wyglądała jeszcze pół godziny
temu. Teraz miała ciemnoczerwone włosy, prawie dwa metry wzrostu, odblaskowo
zielone oczy i niebieską skórę. A i nie zapomnijmy o skrzydłach nietoperza na
plecach. Nie była już też taka spokojna.
-
Wracaj tu zaraz Davies! – wrzasnęła dziewczyna, wybiegając przez wciąż
odsłoniętą dziurę w ścianie za portretem Grubej Damy. Sądząc po dochodzących z
zewnątrz odgłosach, dziewczyna kontynuowała swój pościg.
W
Pokoju Wspólnym słychać było jednak zupełnie co innego. Konkretniej rzecz
ujmując, większość przebywających w nim osób, wybuchnęła przed chwilą dość
głośnym śmiechem. Wysoki i dosyć piskliwy głos czternastolatki wydobywający się
ust dwu metrowego i umięśnionego zielonego stwora mógł każdego powalić na
kolana.
Te i
inne przypadki dominowały w ostatnim tygodniu w naszej ukochanej szkole.
Huncwoci uznali, że biorą sobie wolne od kawałów, dopóki ta cała panika z
epidemią niekontrolowanych wybuchów magii się nie skończy. Jeszcze ktoś
przypisał by ich dzieło przypadkowi i co by było? Próżność moich przyjaciół
czasami powala mnie na kolana.
- A
wiecie co jest cudowne? – spytał nagle James, po czym, nie czekając na
odpowiedź, kontynuował. – To, że żadne z nas nie było jeszcze poddane żadnej z
tych przeklętych magicznych wpadek. A i że Dorcas nie ma napadów. I bez tego
ciężko z nią czasami wytrzymać.
-
Skarbie, co ja ci mówiłam o krakaniu? – spytałam, patrząc na chłopaka spod
grzywki. – O ile dobrze pamiętam, ostatni raz, kiedy coś w tym stylu
powiedziałeś, omal nie zostaliśmy stratowani - dodałam, odwołując się do
incydentu z trytonami.
Widząc
zdziwione spojrzenia moich przyjaciół, opowiedziałam im dokładniej o tym
wydarzeniu. Faktycznie, zapomnieliśmy z Jamesem im o tym powiedzieć, na tyle
nas to zszokowało.
- A
zrobiliście zdjęcia? – zapytał z nadzieją Syriusz, patrząc na mnie z nadzieją
wypisaną na twarzy.
A
tak, materiał na ewentualny szantaż. Tyle osób doskonale mu znanych i
zdecydowanie przez niego nielubianych jest w tym domu, że nie jestem ani trochę
zdziwiona, że chciałby mieć jakąś amunicję, którą mógłby użyć przeciwko nim na
tych okropnych przyjęciach, o których nam opowiadał.
-
Niestety nie, Łapo - odparłam. – Ale jeśli posiadasz gdzieś myślodsiewnię, to
chętnie udostępnię ci moje wspomnienia.
-
Będę musiał coś wymyślić.
O
nie, ta mina mi się nie podoba. Gdy Syriusz uśmiecha się kątem ust i lekko
marszczy brwi, a w jego oczach pojawiają się diabelskie ogniki, to to oznacza,
że nad czymś intensywnie myśli. Najprawdopodobniej jego pomysł będzie skrajnie
nielegalny i niebezpieczny dla wszystkich wokół. A w tym przypadku ma to
związek ze mną. Trzeba będzie go jakoś hamować. Albo nasłać na niego Dorcas,
obie rzeczy powinny zadziałać. Spojrzałam się w kierunku przyjaciółki, aby
bezdźwięcznie poprosić ją o pilnowanie swojego chłopaka, ale to co ujrzałam
całkowicie zmieniło mój tok myślenia.
Cholera
jasna, zamorduję Jamesa. Znowu wykrakał. Dorcas patrzyła na mnie z paniką w
oczach, a jej włosy lekko się unosiły, naelektryzowane magią. Cała sylwetka
mojej przyjaciółki zdawała się emanować jakąś dziwną siłą czarodziejską.
Szczerze, było to dosyć przerażające. Już miałam paść na ziemię i schować się
pod stół, gdy nagle poczułam coś dziwnego - moja głowa nagle stała się dziwnie
lekka. W tym samym momencie, gdy to szczególne uczucie zniknęło moja przyjaciółka
znów zaczęła wyglądać jak ona, a nie jak potężna wiedźma tracąca kontrolę nad
swoimi zdolnościami.
Patrząc
na minę Dorcas, która w ekstremalnie szybkim tempie przeszła od paniki do
skrajnego rozbawienia, wolałam nie wiedzieć, co się stało ze mną i resztą osób
siedzących w pobliżu. Niestety byłam zbyt ciekawe, żeby sobie odpuścić to
widowisko. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, znajcie me słowa.
Najpierw
przejrzałam się w łyżce stołowej. No, coś jest nie tak z włosami, a głowa
wydaje się większa niż zwykle, ale są szanse, że to tylko zniekształcenie
obrazu spowodowane przez kształt sztućca.
- Na
gacie Merlina! – Niemalże krzyknęłam, gdy spojrzałam na swoich przyjaciół. Jeśli
ja wyglądam tak samo, niech mnie ktoś zabije, nim zdążą mi zrobić zdjęcie.
Weźmy
na przykład Ann. Włosy ułożone w literę A na jej głowie, co jest możliwe chyba
tylko i wyłącznie dzięki magii, bo fizycznie wydaje się nieprawdopodobne. Cała
głowa powiększona do rozmiarów kilkukrotnie większych niż zwykle, przy czym reszta
ciała pozostała normalna. Merlinie, wyglądamy jak te figurki, co stawia się za
tylną szybą w autach. Nawet gorzej. Niech mi ktoś da lusterko.
- Co
ja mam na głowie?! – wykrzyknęłam, gdy dorwałam się wreszcie do jakiegoś
lustra.
Jak
widać, włosy każdej osoby utworzyły kształt pierwszej litery ich imienia. Mam
tylko nadzieje, że to w miarę szybko wróci do normy. Na szczęście zazwyczaj
efekty nie były długotrwałe. Rekord to chyba około kilku godzin, to był właśnie
ten przypadek ze Ślizgonami. Ale zazwyczaj już po paru minutach wszystko wracało
do normy.
Na
szczęście tak było też i w tym przypadku. Nie zapominajmy jednak o jednej
rzeczy…
- Co
ja ci mówiłam o krakaniu? – spytał złowrogo, patrząc ze złością na Jamesa,
który nerwowo przełknął ślinę i rzucił prędki spojrzenia na boki, szukając
drogi ucieczki.
Najwidoczniej
jakieś instynkty samozachowawcze jeszcze mu zostały, bo zamiast odpowiedzieć,
wybiegł pełnym sprintem z Wielkiej Sali.
No i
cóż ja mogłam zrobić? Pobiegłam za nim.
Supr rozdział :) Leże i nie wstaje... Ty masz poczucie humoru :D
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedno: PRZEZ CIEBIE NIE ŚPIĘ PO NOCY!!! żartuje oczywiście ;)
Cały Twój blog jest świetny :*
pozdrawiam, Ann
Lily z włosami ułożonymi w L musiała fajnie wyglądać... Sikam xDDD tylko... chłopaki też? (Jak nie to sorka ale moje czytanie ze zrozumieniem wysiada o tej godzienie xDD )
OdpowiedzUsuńRozdzial jak zwykle genialny!! ;) troche sie posmialam :D
Mam nadzieje ze nota pojawi sie za niedlugo...
Zycze weny i wgl ;)
Ciekawy rozdział, śmieszny :D Przypadek na Ślizgonach najciekawszy, czekam na dalszy rozwój akcji ;) nadrobiłam rozdziały, w niecałą godzinę tak bardzo wciągają.
OdpowiedzUsuńżyczę weny! ;*
Przyjemny i zabawny rozdział, wszyscy musieli wyglądać naprawdę interesująco po tych przypadkowych użyciach magii :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, liv
Świetne!
OdpowiedzUsuńSkąd ty bierzesz te wszystkie pomysły? Ta przerwa naprawdę dobrze Ci zrobiła, bo widzę, że wróciłaś ze zdwojoną siłą i niesamowitą weną. Mam nadzieje, że przez wakacje też będziesz dodawać rozdziały ;)
Pozdrawiam,
Rudzielec.
Na pewno będę przez wakacje dodawać :) Moje trwają już od połowy maja. Oczywiście mogą być jakieś przerwy, jeśli gdzieś wyjdę albo coś, ale tylko z takiego powodu.
Usuńo kurczę, opłacało się tyle czekać :> masz megaaaśne poczucie humoru!
OdpowiedzUsuńmojaa-wersja.blogspot.com