Słowa pani Pomfrey bardzo
mnie zaniepokoiły, od razu spytałem:
-Czy to są objawy
poranienia, czy może czegoś innego?
-Szczerze mówiąc nie
wiem, nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Jesteście pewni, że nie upadła na
żadną roślinę?
-Raczej nie… Jednak nie dałbym za to głowy. Jeśli coś
sobie przypomnę, na pewno pani powiem. - Obiecałem, w końcu tu chodzi o moją Lilkę. Objechałaby
mnie za to, co pomyślałem, ale ja wiem, że ona kiedyś ze mną będzie.
Zająłem się myślami o naszym wspólnym,
przyszłym życiu, gdy nagle usłyszałem zduszony jęk. Spojrzałem na Lily i
zobaczyłem, że jej oczy są otwarte, a twarz wykrzywiona z bólu i szybko
zmieniająca kolory, od białego, przez zielony aż po siny. Chwilę później
usłyszałem otwierające się drzwi i czyjeś szybkie kroki, ale wszystko to
zagłuszył przerażający, agonalny krzyk Lilki.
-Co jej jest?!-
Krzyknąłem zdenerwowany w kierunku pielęgniarki.
-Nie wiem, naprawdę nie
wiem…..- Odpowiedziała spanikowana. W tym momencie do skrzydła weszły kolejne
osoby. Konkretniej Dumbledore i McGonagall.
Podeszli do Lily, a po chwili dyrektor cichym i spokojnym głosem
powiedział:
-James, idź na lekcje.
-Dobrze panie profesorze.
Do widzenia.- Odpowiedziałem ze smutkiem.
Najchętniej bym został,
ale wolałem nie przeszkadzać. Usłyszałem jeszcze tylko:
-Może zabierzemy ją do
Munga?- McGonagall.
-Lepiej wezwać
uzdrowicieli tutaj, jest za słaba…- Pomfrey.
Dalej nie słuchałem, po
prostu pobiegłem przed siebie, nie oglądając się do tyłu. Udałem się prosto do dusznej sali od
wróżbiarstwa, trzeba coś z nią zrobić, bo można się tam udusić.
Dotarłem pod salę
dokładnie, kiedy ten wariat Bryan Mars wpuszczał uczniów do środka. Ciekawe czyją śmierć dzisiaj będzie
przewidywał?
-Wejdźcie do środka,
dzisiaj będziemy odczytywać przyszłość z herbacianych fusów.- Poinformował nas
natchnionym głosem.
-Czy tego przypadkiem nie
było w trzeciej klasie?- Usłyszałem głos Syriusza.
-Możliwe wiesz, jaki Mars
jest.
-Racja, jezuuu
ale tu duszno.- Odpowiedział Łapa.
Weszliśmy do klasy i usiedliśmy
przy tym samym stole. Tylko my dwaj, bo Peter się nie zapisał na wróżbiarstwo,
a Lupin zrezygnował twierdząc, że to „nic nie wnoszący, nie potrzebny nikomu
przedmiot” .
Lekcja wróżbiarstwa.
Razem z Remusem i Łapą siedziałem przy stole, na miękkich, fioletowych pufach,
w dusznej sali od Wróżbiarstwa i zaczynała mi powoli siadać psychika. Od niemal
godziny męczyliśmy się nad jakąś cholerną szklaną kulą, nie mogąc w niej nic
ujrzeć . Bogu dzięki, że to ostatnia lekcja z tym świrem Marsem w tym roku
szkolnym. Psor
Właśnie do nas podszedł i
spytał:
-Panie Lupin, co pan
widzi w tym cudownym obiekcie magicznym, potocznie zwanym czarodziejką kulą?
-Hmmm… Widzę mgłę, więc
prawdopodobnie jutrzejszy mecz wygra Gryffindor, bo Ślizgoni nie będą mogli nic
zobaczyć?
-Od początku wiedziałem,
że pana wewnętrzne oko jest permanentnie zamrożone, niestety nie udało mi się
go odtajać. Chłopcze, przecież tu widać wyraźnie, jutro będzie piękna słoneczna
pogoda, a Gryffindor przegra, bo tuż przed meczem pan Potter spadnie ze schodów
i złamie rękę- Oczywiście nic takiego się nie stało. Ale Lunio wstał i
powiedział:
-Skoro pan uważa, że
wybitnie nie posiadam żadnych zdolności do tego przedmiotu, to proszę się mnie
nie spodziewać w przyszłym roku na zajęciach. Będę miał, co innego do roboty,
niż siedzieć w dusznej, zadymionej sali i wysłuchiwać jakiś bzdur.
DO WIDZENIA!- Po czym
wyszedł trzaskając drzwiami.
Mniej więcej tak to było. Napisałem
szybko na kawałku kartki.
Co ty na to, żeby wysadzić okna i puścić parę naszych
nowych wynalazków, muszę się odstresować, a to miejsce jest do tego wręcz
idealne.
Po czym podałem wiadomość
Syriuszowi, który entuzjastycznie pokiwał głową i wyjął różdżkę. Po chwili
podsunął mi kartkę z dopiskiem:
Ja „kuleczki”, ty okna!
W odpowiedzi wyjąłem różdżkę z kieszeni i
krótko nią machnąłem. Rozległ się wybuch i okna poszły w diabły, napłynęło
świeże rześkie powietrze, a razem z nim około 10 „kuleczek”. Jest to nasz nowy
wynalazek, jeśli kogoś dotknie, to skóra danej osoby nabiera barwy domu, do
której ona należy, a włosy barwy domu, z którego pochodzi osoba, która jej się
podoba. Każdy z uczniów został dotknięty kulą, profesor niestety nie. Na lekcji byli tylko Gryfoni, więc wszyscy
mieli złoto-czerwoną skórę, za to włosy mieli różne, od niebieskich, przez
żółte aż po zielone(nie rozumiem, czemu, skoro to kolor domu Węża, znienawidzonego
prze dom Lwa no, ale różne są gusta)
-BLACK, POTTER! Co tu się
dzieje?
-Nic panie
profesorze.- Odpowiedzieliśmy razem,
zresztą też oberwaliśmy od kulek dla niepoznaki.
-Jak znajdę dowody, to
nawet Dumbledore was nie uratuje…-zasyczał złowróżbnie- A teraz wszyscy wynocha
mi stąd.
Szybko poszliśmy na obiad, a skutki
naszego cuda znikły tuż przed wejściem do WS. Usiedliśmy i zabraliśmy się do
jedzenia. Puste miejsce koło Ann przypomniało mi o Lilce, uśmiech momentalnie
zniknął z mojej twarzy. Syriusz wiedząc, o co chodzi, o nic nie pytał, a ja
powtórnie pogrążyłem się w pesymistycznych rozmyślaniach. Wtedy zobaczyłem jak
McGonagall podnosi się, ze swoje go miejsca przy stole nauczycielskim i
podchodzi do nas, po czym mówi:
-Z panną Evans jest coraz
gorzej, jeśli chcecie się z nią zobaczyć zanim przyjadą uzdrowiciele, to
chodźcie ze mną.
Razem z profesorką udaliśmy się do
Skrzydła. Zobaczyliśmy tam bladą Lilkę leżącą na łóżku. Podeszliśmy do niej i
usiedliśmy na łóżkach obok. Nikt z nas nic nie mówił, tylko się na nią
patrzyliśmy. Po jakiś 15 minutach przyjechali uzdrowiciele z Munga i kazali nam
iść. Dyrektor powiedział nam jeszcze, że jesteśmy zwolnieni z reszty
dzisiejszych zajęć. Zanim drzwi się zamknęły, usłyszeliśmy diagnozę:
-Nie wiemy czy z tego
wyjdzie, nigdy się z czymś takim nie spotkaliśmy, więc niczego nie możemy
zagwarantować, ale zrobimy, co w naszej mocy.
Dochodząc do niemego porozumienia
razem z Syriuszem, Ann i Dorcas udaliśmy się do biblioteki, żeby poszukać
czegoś o chorobie Lily. Siedzieliśmy nad książkami przez wiele godzin, nie
znajdując w nich nic pożytecznego. Wtedy mnie coś tknęło i wziąłem z półki
książkę o pt.: „Najniebezpieczniejsze magiczne rośliny i skutki zranienia nimi”.
Sam nie wiem, dlaczego zdecydowałem się akurat na tę książkę. Przeglądając ją
natrafiłem na rysunek i opis pospolicie wyglądającego krzaczka, którego wiele
razy widziałem w Zakazanym Lesie.
Kaustisch Ätzgifte to jedna z najniebezpieczniejszych
magicznych roślin, jak nazwa wskazuje ( z niemieckiego Kaustisch Ätzgifte to żrąca trucizna) zatrucie nią powoduje powolną śmierć w męczarniach przez
rozpuszczenie narządów wewnętrznych i powolne zanikanie pracy mózgu oraz wysoką gorączkę z powodu zatrucia
organizmu. Istnieje tylko jedno antidotum, jest to eliksir, na który przepis
znajduje się na stronie 256. Objawy zatrucia to fioletowe plamy na
całym ciele(1 stadium),
szybkie zmiany koloru twarzy a następnie silna bladość(2 stadium), a następnie powolne zamieranie krwi i organów, co można zauważyć przez zwalnianie rytmu
serca i chłód całego ciała( 3 i ostatnie stadium),
potem następuje śmierć w ciągu 5 dni do tygodnia(zależy od siły organizmu). W tym
czasie trzeba podać odtrutkę. Roślina ta ma małe zielone liście i czerwone owoce, a jej przedstawienie znajduje się nad tym opisem.
-MAM!
–Wrzasnąłem.-Zobaczcie.- Wszyscy do mnie podbiegli, zrobili się biali z
przerażenia. Potem razem pobiegliśmy do Skrzydła i wręczyliśmy otwartą książkę
uzdrowicielom.
Biedna Lilka ale rozdział fajny ;)
OdpowiedzUsuń