Kursywą
pisane są myśli Lily. Jej „sumienia” nie ma. Ada go nie lubi, a poza tym do
tego rozdziału mi ono nie pasuje, jest zbyt melanchonijny.. Pojawi się w
następnym, ale niedługo zniknie.
Właśnie. Rozdział jest autorstwa Ady(jak to ona ujęła wielkie COME BACK), następny będzie mojego. Pojawi się albo do środy, albo dopiero 2/3 sierpnia, ponieważ w środę wyjeżdżam, a wena to kapryśne zwierzę.
Pozdrawiam oraz tradycyjnie zapraszam do czytania i koemntowania.
Asia
PS
DO INFORMOWANYCH NA ONECIE!
Próbowałam, naprawdę próbowałam, ale nie wiem, czy dotarło powiadomienie. Jeśli jest inna możliwość powiadamiania Was, proszę napiszcie mi w komentarzu, jeśli nie, to będę męczyć się z tym irytującym portalem, ale nie mogę wtedy niestety zagwarantować, że informacja o nowym rozdziale do Was dotrze.
Pomarańczowo-czerwone
języki ognia. Fala gorąca. Gęsty dym przenikający przez wszystkie warstwy mojej
skóry. Krzyki, wrzaski ludzi panicznie szukających schronienia. Buchający żar tworzący śmiertelną pułapkę.
Panika. Zamazane twarze, nieznane postaci. W końcu on, rozpoznaję go
natychmiast. Wysoki blondyn wynoszący z płonącego domu zapłakaną kobietę, osuwa
się nieprzytomnie na ziemię.
- Daaaaaaaaaaaaaaaave –
krzyczę wyrywając się ze szponów koszmaru nawiedzającego mnie co noc.
Zlana potem panicznie
rozglądam się wokół.
- To tylko sen, to
tylko cholernie zły sen.. – powtarzam jak mantrę.
Zresztą,
kogo ja próbuję oszukać. To wcale nie był sen, lecz wspomnienia z najgorszego
dnia mojego życia, który miał miejsce dobę temu. Siedzę na krawędzi swojego
łóżka w dormitorium dla dziewcząt w wieży Gryffindoru, a moja kołdra leży w
całości na zimnej posadzce. Szybko ją
podnoszę i okrywam się po szyję. Po chwili moje oczy całkowicie już
przyzwyczajone do ciemności wychwytują kolejne elementy wielkiego
pomieszczenia. Ann śpi spokojnie zanurzona w krainie marzeń i przekręca się na
drugi bok mamrocząc coś pod nosem. Zupełnie, jakby nie słyszała moich wrzasków.
Spoglądam, więc na łóżko drugiej przyjaciółki. Pusto. No tak, normalka. Dorcas
pewnie śpi z Syriuszem w Pokoju Wspólnym, albo wpakowała się do sypialni
chłopaków. Bez różnicy. To przecież łatwe, w końcu to nie oni mają alarm
stawiający na nogi całą szkołę w razie niepożądanej wizyty płci przeciwnej
podczas ciszy nocnej.
W
pełni już opanowana po cichu wstaję i podchodzę do okna. Czarne, bezgwiezdne
niebo wygląda groźnie, przerażona lekko cofam się w głąb pokoju.
- Gdyby nie wielki
półksiężyc rozświetlający mrok, można by pomyśleć, że ciemność zwiastuje coś
naprawdę złego. Śmierć - wnioskuję zasuwając zasłony zdecydowanym
szarpnięciem.
Zarzucam
na siebie bluzę i udaję się w kierunku łazienki. Już po zaledwie dwóch krokach
staję bosą stopą na coś kanciastego.
- Auć! Jasne… Bez
różdżki mogę zapomnieć o bezpiecznym dojściu do łazienki – mruczę, po czym
wściekła na Dorcas i jej bałagan wracam się do szafki nocnej – Lumos.
Z
mojej różdżki wyskakuje cienki snop światła i oświetla fragmenty marmurowej
posadzki. Jakbym zgadła! Na podłodze leży sterta rzeczy należących do Czarnej,
bo któżby inny byłby zdolny pozostawić po sobie taki syf. Krwistoczerwona
pomadka, którą kupiłyśmy w Harrodsie, pęknięte lusterko, kostka Rubika od Remusa
zatroskanego poziomem intelektualnym przyjaciółki, album ze zdjęciami ode mnie
i Ann. Można by tak wymieniać w nieskończoność. Ach, ile ja bym dała, żeby ta
pedantka spała przy drzwiach… Mam na myśli oczywiście Ann. Przynajmniej
mogłabym bez trudu dojść do łazienki po ciemku nie bojąc się o utratę zdrowia,
albo nawet życia. W końcu po torze przeszkód zafundowanym przez Dor, trafiam do
celu.
- Już ja jej podziękuję
za tę poranną gimnastykę – cedzę przez zaciśnięte usta i odkręcam kran.
Chłodna
woda działa kojąco i już po chwili oddycham z ulgą. Spoglądam w lustro i przez
moment widzę dawną siebie. Zakochaną Lily Evans bez worów pod oczami, bez
zmartwień i nieprzespanych nocy. Dziewczynę pełną energii i miłości do swojego
pierwszego, idealnego jak się wydawało, chłopaka. Obraz znika i widzę obecną
siebie, dziewczynę z mnóstwem problemów, z sercem pełnym rozterek. Smutna, a
raczej rozżalona i wściekła uderzam dłońmi w lustro chcąc, by tak obca mi osoba
z odbicia zniknęła. Nagle lustro rozpada się na miliony kawałków, a mnie czeka
siedem lat, gdzie tam, całe życie pełne nieszczęścia. Gdy fala złości mija
osuwam się na kafelki i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że z moich rąk ciekną
strużki krwi. Inteligentnie porozcinałam sobie dłonie, a różdżka leżała na
umywalce. Za wysoko, zbyt daleko, nie mogę, nie chcę… Nie zważając na pulsujący
ból tak po prostu odlatuję w sen, lecz tym razem spokojny, bez bolesnych
wspomnień.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
– słyszę znajomy krzyk.
- To sobie nie
pośpię, nawet w łazience nie mam chwili spokoju! - pomyślałam zmuszając się
do otwarcia oczu.
Jako
wzorowa uczennica powinnam natychmiast zareagować, więc spojrzałam
nieprzytomnie w stronę osoby stojącej w drzwiach do łazienki z pastą do zębów i
szczoteczką w ręce. Na dziwnie znajomej twarzy dostrzegłam przerażenie. Co
gorsza, zdałam sobie sprawę, iż to ja jestem powodem owej reakcji. Blondynka
swoim cieniutkim głosem z pewnością postawiła na nogi cały Dom Lwa, więc zanim
się obejrzałam tłum garnął w moją stronę.
-A to mi sensacja.
Evans leży w łazience, co z tego, że w kałuży krwi! Nikogo nie powinno to
obchodzić! – chciałam krzyknąć na cały głos, lecz z mojego gardła nie
wydobył się żaden dźwięk.
-Lilka, Lilka, ogarnij
się! Coś ty najlepszego zrobiła! Ani mi się waż zamknąć oczu, bo ci osobiście
przywalę – groziła blondynka – Na Merlina, ile tu krwi. No, co tak stoicie,
lećcie po McGonnagal! Oh Remusie, co tak długo…
Gdy
mój spowolniony umysł próbował poskładać wychwycone słowa w całość, olśniło
mnie, że to nikt inny jak ukochana Ann próbuje zaprowadzić jakikolwiek
porządek. Tylko, po co Remus, jeszcze Huncwotów tu brakowało... Ale jak się
okazało, ja nie mam nic do gadania.
- Przejście, przejście
proszę dla najprzystojniejszych sanitariuszy Hogwartu – usłyszałam głęboki
męski głos z pewnością należący do Blacka.
- Od kiedy ty taki
grzeczny, właź na chama, a nie na uprzejmości ci się zebrało – zganiła go Dor.
Ale
żadne z nich nie miało tego zaszczytu dotrzeć do mnie, jako pierwsze. Nie
wiadomo skąd, Potter wleciał do damskiej łazienki z prędkością światła i
natychmiast uklęknął przy mnie. Nie do końca świadoma tego, co się dzieje po
prostu rozluźniłam mięśnie i nawet nie stawiałam oporu, gdy poczułam, że
chłopak bierze mnie na ręce i szybko zmierza w kierunku Skrzydła Szpitalnego.
W
mojej głowie była totalna pustka. Po co ta afera, przecież ja tylko rozbiłam
lustro, nie chciałam, przepraszam... A te drobne ranki to nic, to nic...
Przecież bywało gorzej. Strasznie osłabiona przyległam całym ciałem do torsu
Jamesa i oddychałam ciężko, lecz nadal regularnie. Zachciało mi się śmiać, gdy
zdałam sobie sprawę, że jestem przecież w koszuli nocnej a ten oto delikwent
niesie mnie przez cały zamek! W sumie, to lubiłam owego ktosia. Może nawet
bardziej niż powinnam. Zawsze nienawiść przeplatana przyjaźnią i tak od
cholernych sześciu lat, jakby się chłopak zdecydować nie mógł. Ja rozumiem
wahania nastrojów, hormony, te sprawy. Ale kto tu do jasnej ciasnej jest
dziewczyną?! Hmm, może nie wiem wszystkiego.
Ale
jestem pewna, że tak być nie powinno. Lubiłam to uczucie, gdy był przy mnie. W tym
momencie działał na mnie kojąco, czułam się bezpieczna. Potter
zapewniał mi małą cząstkę tego, co utraciłam. Bezpieczna jak wtedy, gdy byłam z
Dave’m, kochana, potrzebna, doceniana, po prostu wyjątkowa i jedyna w swoim
rodzaju. I znów te straszne obrazy zlewające się z rzeczywistością. Dość, dość,
mam już dość!
- Ruda, trzymaj się.
Jesteśmy już na miejscu – powiedział przejęty James patrząc jak zaciskam
powieki.
- Panie Potter, co to
ma być. Co się tutaj dzieje… Oh – zaczęła pani Pomfrey – Połóż ją na pierwszym
łóżku, o tak. A teraz żegnam!
- Ale, ale ja nie mogę
jej tak zostawić! Przecież to moja.. – pyskował dalej Rogacz
- Zdecydowanie bardziej
przydasz się później. A teraz przygotuj się na śniadanie i poranne zajęcia,
JUŻ! – przegoniła uparciucha pielęgniarka.
Zrezygnowany
Rogacz poczłapał w kierunku wejścia, ale nie wyszedł od razu, lecz obrócił się
jeszcze i krzyknął:
- Jeszcze tu wrócę,
Lily nie daj się!
- DO WIDZENIA PANIE
POTTER! – wrzasnęła Pomfrey zamykając drzwi zaklęciem.
Muszę
przyznać, że cisza, która zapanowała po wyjściu mojego nadopiekuńczego
przyjaciela była jak balsam dla moich uszu i ociężałej głowy. Niewiele
pamiętam, bo od razu zostałam brutalnie potraktowana jakimś świństwem, którego
zdecydowanie wcześniej na oczy nie widziałam. Więc wpadłam w bezsenny sen,
najpiękniejszy prezent, jakikolwiek dostałam od pani Pomfrey.
Gdy
otworzyłam oczy natychmiast oślepiły mnie promienie górującego słońca
przenikające przez żaluzje. Mrugnęłam kilka razy i wszystko było od razu
wyraźniejsze. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co się stało i gdzie
obecnie się znajduję. Wyprostowałam się i przeciągnęłam w nadziei, iż obolałe
stawy nie dadzą o sobie znać. Niestety, niemal natychmiast odezwał się znajomy
ból w okolicy krzyżowo-lędźwiowej.
- Nigdy więcej
zasypiania na zimnej łazienkowej posadzce – przestrzegłam się na
przyszłość.
Nie
minęło 5 minut, a przy moim łóżku pojawiła się pielęgniarka.
- Widzę, że już się
obudziłaś – przywitała mnie z uśmiechem - Podałam ci lek znieczulający, który
dodatkowo sprawił, że dość szybko nas opuściłaś. Rany na dłoniach niedługo się
zagoją, całe szczęście, nie były głębokie. Przepisałam ci maść, która
zregeneruje skórę w ekspresowym tempie. Zanim się obejrzysz będziesz mogła
ściągnąć te bandaże – oznajmiła wskazując moje ręce.
Dopiero
teraz zdałam sobie sprawę, iż obie dłonie mam zabandażowane. Jakoś zbytnio mi
to nie przeszkadzało, ale nie wiem, co na to moja koordynacja ruchowa, a raczej
jej brak.
- Myślę, że możesz
wracać już do swojej wieży. Ja już nic nie zdziałam. Śniadanie zostało
opóźnione ze względu na wczorajsze zdarzenie, więc jeśli się pośpieszysz, z
pewnością zdążysz – powiedziała Pomfrey unikając mojego spojrzenia.
- Czy mogłabym go
zobaczyć? – spytałam bez ogródek.
- To nie jest najlepszy
pomysł, Dave jest bardzo słaby, ciągle śpi i raczej nikt nie powinien go
odwiedzać. Przynajmniej do czasu, aż jego stan się ustabilizuje. Ale i tak cały
czas jesteś przy nim… Powtarzał twoje imię – rzekła patrząc na mnie ze
współczuciem – I tak już za dużo powiedziałam, idź na śniadanie. A i jeszcze
coś. Zażywaj te tabletki, gdy tylko źle się poczujesz. Zrozumiano?
Kiwnęłam
głową i wzięłam fiolkę lekarstw w dłonie próbując jej nie upuścić. Wychodząc
spojrzałam na etykietkę. ZABURZENIA PSYCHICZNE, DEPRESJA, ATAK PANIKI,
HISTERIA. - No pięknie, okazało się, że jestem psychiczna, ale to chyba
żadna nowość – pomyślałam wybiegając ze Skrzydła.
Korytarze
były puste, pewnie wszyscy są już na śniadaniu. Wpadłam do wieży Gryfonów i od
razu skierowałam się do swojej sypialni. Ubranie się, zebranie włosów w
niedbałą kitkę i nałożenie lekkiego make-upu maskującego zmęczenie zajęło mi
niemal pół godziny! Zwykle ogarniam się w kwadrans, może nawet krócej, gdy
jestem już spóźniona. Ale wykonanie tych jakże banalnych czynności z bandażami
na dłoniach nie należało do najłatwiejszych. W końcu po wygranej walce z
opatrunkiem skierowałam się do Wielkiej Sali. Prawie wszyscy uczniowie
siedzieli na swoich miejscach, gdzieniegdzie widniały niezapełnione luki.
Wszyscy jedli śniadanie w ciszy pełnej smutku. Ledwo słyszalne szepty
zagłuszyły jednak moje kroki, więc niezauważona przeszłam przez Salę i
podeszłam do stołu Gryfonów, gdzie moje umiejętności ninja nagle wyparowały.
Ann, Dor i Huncwoci rzucili się na mnie i cudem nie wylądowaliśmy na podłodze.
O dziwo obeszło się bez żadnych krzyków, wrzasków czy pogróżek w moim kierunku.
Chociaż po minie Dorcas można było wyczytać, że ledwo powstrzymuje cisnące się
na jej usta słowa. Przyjaciele ściskający mnie bez wytchnienia, a dookoła
grobowa cisza. Poczułam się naprawdę niezręcznie, więc szybko zajęliśmy swoje
miejsca przy stole. Zjadłam małą porcję musli z jogurtem i kilka maślanych
bułek z dżemem. Wymieniając spojrzenia z dziewczynami i resztą ekipy,
czekaliśmy na wygłoszenie mowy przez Dyrektora. Po chwili wstał on od stołu
nauczycieli, podszedł do mównicy, a wszyscy uczniowie zamilkli.
- Drodzy uczniowie, jak
wiecie wczoraj wydarzyło się coś okropnego. Mroczne siły Voldemorta uderzyły w
tak znaną i lubianą przez was, uczniów Hogwartu wioskę Hogsmeade – rozpoczął
Dyrektor spokojnym tonem marszcząc przy tym niemal niezauważalnie brwi -
Zaczęło się od pożaru, który miał odwrócić uwagę od Śmierciożerców zabijających
niewinnych mieszkańców. Jak na odważnych i honorowych czarodziei, na których
wyrastacie, przystało większość z was nie mogła bezczynnie stać i patrzeć na to
mrożące krew w żyłach widowisko. Dlatego podziwiam i darzę wielkim szacunkiem
tych, którzy wzięli udział w bitwie przeciwko siłom zła. Dzięki wam, moi
kochani, część Śmierciożerców została rozbrojona i eskortowana do Azkabanu,
niestety większa grupa uciekła, gdy okazało się, że nie mają z nami żadnych
szans. Wielu uczniów było rannych. Ponieśliśmy niewyobrażalne straty, choć
poległo zaledwie kilku uczniów, nie jestem w stanie opisać tego, co dzieje się
w moim sercu. Bo śmierć każdego młodego czarodzieja to szala zwycięstwa
przechylająca się na stronę Voldemorta i wielka tragedia dla magicznego świata
– oznajmił cicho zdejmując z haczykowatego nosa okulary-połówki - Tak, więc dla
godnego upamiętnienia tych dzielnych ludzi ogłaszam w szkole żałobę trwającą
przez dwa dni, do piątku włącznie. Zajęcia zostaną odwołane, zamiast tego
poświęcimy ten czas na chwilę refleksji oraz pomoc w odbudowaniu wioski.
Przestrzegam, iż nie będę tolerować żadnych wybryków ani dowcipów – tu spojrzał
w stronę Huncwotów słuchających Dumbledore’a z niezwykłą uwagą - Przez ten czas
postarajcie się, aby pamięć o waszych szkolnych kolegach nigdy nie została
zatarta. Teraz symboliczna minuta ciszy,
a następnie sowy zaniosą listy kondolencyjne do rodzin poległych wczorajszego
dnia – swoją przemowę zakończył Dyrektor krótkim machnięciem różdżki, z której
wystrzeliły iskry tworzące wszystkie cztery symbole Domów łączące się w całość.
Następnie
rozpadły się one w pył ukazując zdjęcia zabitych uczniów. Pięciu chłopców i
trzy dziewczyny, uczniowie Hufflepuffu i Ravenclawu, ale również jedna
dziewczyna z Domu Lwa. Uczennica ostatniego roku, niezbyt ją kojarzyłam, lecz
słyszałam, że miała zadatki na Aurora... Żadnego poległego ze Slytherinu,
niemal czułam gniew narastający w moich kolegach. Taryfa ulgowa wychowanków
Domu Węża z pewnością nie ujdzie im na sucho. Poczułam się naprawdę źle,
przemowa była piękna i wzruszająca, ale również przywołała niechciane
wspomnienia. Mimowolnie sięgnęłam do kieszeni po fiolkę z lekarstwami. Jeszcze
raz zerknęłam na etykietkę i przeprowadzałam walkę sama ze sobą. Mimo wszystko
wysypałam na rękę trzy kapsułki i natychmiast je połknęłam. Nie wiedziałam ile
powinnam ich zażyć, ale strach i panika powoli ustępowały. Zatroskane miny moich
przyjaciół mówiły same przez się.
Po
śniadaniu udaliśmy się do Pokoju Wspólnego by przygotować się do dzisiejszego
dnia. Według planu, nasz rocznik zostaje do południa w szkole i opiekuje się
młodszymi, co oznacza nudy. Dopiero po południu wyznaczone osoby ruszają do
Hogsmeade. Gdy tylko przekroczyliśmy portret Grubej Damy oczekiwałam jakiś
wyrzutów albo przynajmniej reprymendy. Nic takiego nie miało miejsca. Wszyscy
usiedliśmy przy kominku, a Ann i Dorcas mocno mnie objęły.
- Wiesz Lily, miałam
straszną ochotę na ciebie nawrzeszczeć, ale gdy Ann opowiedziała mi o tym, jak
cię znalazła.. – zaczęła Czarna.
- Zrozum Ruda, nie
jesteśmy twoimi wrogami. Wręcz przeciwnie, martwimy się o ciebie i jesteśmy od
tego, żebyś przyszła z nami pogadać, mogła się wypłakać czy coś – kontynuował
Łapa.
- Dla każdego to
ogromny szok, więc tobie musi być jeszcze ciężej. Ale Dave żyje i na pewno z
tego wyjdzie, w końcu to Dave – pocieszał mnie dalej Remus.
- Po prostu nie rób nic
głupiego i zażywaj te tabletki, gdy tylko cię poznałem, od razu wiedziałem, że
z tobą coś nie tak – zażartował Rogacz.
Wszyscy
spodziewali się pewnie wielkiego wybuchu jak erupcja wulkanu albo co, ale ja
zamiast tego wstałam i rzuciłam mu się na szyję. Oniemiały Potter jedynie objął
mnie delikatnie i pocałował w czoło. Ukradkiem zauważyłam jak Syriusz podnosi
kciuk do góry, a Dor szturcha go łokciem. Nie wiem, czemu to zrobiłam, impuls.
Ale wcale tego nie żałowałam, brakowało mi bliskości drugiej osoby. Tej
ciepłoty ciała i oparcia. Po chwili opamiętałam się i zaczerwieniona jak burak
odsunęłam od Pottera.
- No dobra gołąbeczki,
koniec romansowania. Co powiecie na spacer po Błoniach? – zaproponowała Ann
chwytając Remusa za rękę.
Przewróciłam
teatralnie oczami. Było chłodno i wcale nie chciało mi się gdziekolwiek łazić,
lepiej gdybyśmy posiedzieli przy ciepłym kominku..
- Ruda, nie przewracaj
tak oczami tylko zbieraj się, migiem – powiedział Remus.
- Ja chętnie pomogę –
wyrwał się Rogacz ciągnąc mnie za ramię w stronę mojej wielkiej szafy.
Tak,
więc wszyscy udali się na Błonia, a ja z Potterem utkwiłam w mojej sypialni.
Wybrałam czekoladowy sweter i poprosiłam uprzejmie kolegę o podanie mi go i
dołączenie do przyjaciół w jak najszybszym tempie. Jako, że ubranie głupiego
swetra sprawiło mi wiele trudu, a Potterowi radochę jak nigdy dotąd,
postanowiłam wyręczyć się Rogaczem po raz kolejny. Chłopak nałożył mi sweter i
delikatnie musnął palcami moją szyję. Poczułam jego ciepły oddech na swoim
karku. Położył dłonie na mojej talii i obrócił mnie do siebie. Spojrzał mi
głęboko w oczy. O dziwo nie dostrzegłam w nich drwiny czy arogancji, które są
znakami rozpoznawczymi tego Gryfona, lecz zatroskanie i obawę. Jak zaklęci
zaczęliśmy się ku sobie zbliżać. Poczułam silny i niesamowicie męski zapach
perfum, a następnie jego słodkawy oddech zaparł mi dech w piersiach. Nasze usta
dzieliły milimetry, niemal czułam krew pulsującą w jego wargach. Tak bardzo
chciałam znów poczuć to ciepło rozchodzące się po całym ciele... James ledwie
musnął moje wargi, gdy nagle drzwi od mojej sypialni otworzy się z hukiem. Oboje podskoczyliśmy jak oparzeni
momentalnie się od siebie odsuwając, a naszym oczom ukazał się nikt inny jak
Peter Pettigrew.
- Czy ktoś widział moje
zapasy? – spytał roztrzęsiony Glizdek najwidoczniej nie zdając sobie sprawy z
wagi sytuacji. – Gromadziłem je prawie całą zimę, a teraz jakby przepadły –
zaszlochał przybity i wyszedł z dormitorium nie zwracając na nas większej
uwagi.
Spojrzałam
ukradkiem na Pottera czerwonego jak burak. W tym samym momencie wybuchliśmy śmiechem,
od którego po trzech minutach rozbolał mnie brzuch. Idąc na Błonia zupełnie
zapomnieliśmy o tym, co działo się zanim Peter wszedł do sypialni. Taką
przynajmniej miałam nadzieję. Co chwilę wspominaliśmy niesamowite wyczucie
czasu naszego kolegi, który zwykł pojawiać się w nieodpowiednim miejscu i o
nieodpowiednim czasie.
- Pamiętasz jak o
trzeciej nad randem w Boże Narodzenie wpadł do kuchni i zgarnął wszystko co
było na ladzie? Ponoć skrzaty ścigały go po całym piętrze - zaczął Rogacz.
- O albo jak weszliśmy
po raz pierwszy do Miodowego Królestwa a on wsadził głowę do kotła z
wybuchowymi krówkami? – kontynuowałam wybuchając salwą śmiechu za każdym
„pamiętasz”, „albo wtedy gdy” bądź „zdecydowanie najlepsze było”.
Taka
rozmowa mogłaby trwać w nieskończoność. To lubiłam w Potterze, tę
spontaniczność i swobodę, jaką okazywał, mimo ostatnich wydarzeń. Dopiero, gdy
dotarliśmy do grupy naszych przyjaciół siedzących nad brzegiem jeziora
zrozumieliśmy, że nie powinno być nam tak do śmiechu. Poczułam się naprawdę
okropnie. Śmiałam się w najlepsze, a w Zamku opłakiwano poległych. Usiadłam
między dziewczynami i w milczeniu patrzyłam w stronę jeziora. Każdy z nas nad
czymś intensywnie myślał. O przyjaciołach, rodzinie, związkach, a także o tym,
jak łatwo można to wszystko stracić. Moje myśli pognały ku Dave’owi. Mimo, że
zerwaliśmy ze sobą w połowie marca, półtora miesiące temu, nadal żywiłam do
niego silne uczucia. Nie mogłam na to nic poradzić, wiedziałam, że z czasem one
osłabną, zatrą się i po prostu znikną.
Ale
każdy moment, gdy na niego wpadałam w szkole lub na korytarzy, jego uśmiechy, w
których się zakochałam. I to zachowanie, jak gdyby nic się nie stało, jakbyśmy
się nie znali, a między nic nigdy nie było. Bolało, cholernie bolało.
Zdecydowanie bardziej wolałam otwartą nienawiść, niż zwykłe ignorowanie,
unikanie i udawanie, że to, co kiedyś nas łączyło, tak naprawdę było
zakłamaniem... Tak właśnie działał mój były. Próbowałam skierować to na tory
przyjaźni, koleżeństwa, a później zwykłej znajomości, ale nie doczekałam się
odzewu z jego strony. Najwidoczniej nie chciał mieć ze mną do czynienia, łatwo
przyszło, łatwo poszło. Pewnie zapomniał o mnie po tygodniu, pewnie ani razu
nie zapłakał, nie pożałował swojej decyzji. W takich momentach czułam się jak
śmieć, jakbym nic nigdy nie znaczyła. A mi było tak ciężko się po tym
pozbierać. Nadal uważam, że sporo przede mną, ale i tak jest lepiej, niż było
miesiąc temu. Czas leczy rany, coś w tym jest. Odwieczna mugolska mądrość. Do
oczu mimowolnie napłynęły mi łzy, ba, ciekły strumykiem po moich
zaczerwienionych policzkach.
Ann
i Dorcas doskonale wiedziały, o czym, a raczej, o kim myślę. Bez słowa
przytuliły się do mnie, a ja wyjęłam po raz kolejny tabletki przepisane przez
Pomfrey. Tym razem wzięłam dwie, choć wcale nie chciałam, by efekt był słabszy
niż nad ranem. Uśmiechnęłam się do pozostałych i gdy moje oczy napotkały wzrok
Rogacza, ten zerwał się z miejsca i pobiegł w stronę Zakazanego Lasu. Chciałam
go zawołać, powiedzieć, żeby wrócił, ale nie wiedziałam jak to zrobić.
- Hej, Rogasiu, gdzie
tak pędzisz? Ej, stary… Wracaj imbecylu jeden! – stopniował Łapa po czym zerwał
się z miejsca i popędził za przyjacielem.
- Ale tak właściwie, to
co się stało? Coś przegapiłem? – mruknął Remus budząc się ze swojej drzemki.
- Wydaje mi się, że
będę miała niemały problem żeby odpowiedzieć ci na to pytanie, bo pierwszy raz
w tym miesiącu nie mam pojęcia, o co mu do jasnej ciasnej chodzi.. –
poinformowała nas Dorcas słynąca z intuicji do humorów męskiej części naszej
ekipy.
- Ty możesz nie
wiedzieć, ale ona - tu bezczelnie wskazał na mnie palcem - na bank wie o co
poszło – rzekł Lunatyk uśmiechając się perfidnie w moim kierunku.
- Tym razem cię rozczaruję,
ale ja RÓWNIEŻ nie wiem, o co chodzi temu zapatrzonemu w sobie lowelasowi –
odparłam spokojnie zrywając się z miejsca i wędrując w stronę Zamku.
Nie
obejrzałam się przez ramię, ale wiedziałam, że zostawiłam resztę z szeroko
otwartymi buźkami. Zbliżała się pierwsza, więc udałam się na obiad. Nie byłam
jakoś specjalnie głodna, ale nie wiedziałam, dokąd miałabym się udać w tej
chwili. Zjadłam trochę ryżu z kawałkami kurczaka w sosie słodko-kwaśnym,
zjadłam na deser tropikalną sałatkę owocową i wzięłam ze sobą do pokoju kilka
muffinem z kawałkami czekolady. Istna uczta.
Weszłam
do PW Gryfonów z obawą, iż panuje tam istny chaos, do którego doprowadziły
maluchu, ale na szczęście miło się rozczarowałam. O dziwo dzieciaki siedziały
grzecznie i odrabiały lekcje, a te ambitniejsze czytały rozdziały do przodu.
Uśmiechnęłam się w podziękowaniu do koleżanek z rocznika, które w
przeciwieństwie do mnie uwielbiały dzieci...
Zaszyłam
się, więc w swojej dziupli. Najpierw ogarnęłam pokój, co zabrało mi sporo
cennego czasu. Bandaże nadal skutecznie utrudniały mi życie. Następnie rzuciłam
na pobliski fotel szatę oraz sweter i przebrałam się w ulubione, luźne, szare
dresy. – Od razu lepiej- pomyślałam i usiadłam przy toaletce. Rozczesanie
włosów trwało niemal wieczność, ale w końcu jakoś wyglądały. Nieźle zmęczona
położyłam się na łóżku i sięgnęłam po „ Powtórka przed pierwszym egzaminem
decydującym o twojej PRZYSZŁOŚCI. Materiał do SUM-ów w pigułce. Z nami zdasz! O
ile to przeczytasz…” Niezła mi to pigułka, raczej cegła ważąca dobre dziesięć
funtów* A do egzaminów zaledwie miesiąc, nie zdam, nie zdam jak nic.
Spojrzałam
na zegarek, dwadzieścia po trzeciej. Czyli wszyscy moi przyjaciele są już dawno
w Hogsmeade i próbują jakkolwiek pomóc poszkodowanym. Całe szczęście mnie to
ominęło. Z racji na wizytę w Skrzydle, leki i te bandaże. Byłabym tam zupełnie
bezużyteczna. Całe popołudnie spędziłam, więc na nauce i powtórkach materiału.
Tuż przed kolacją zaszłam jeszcze do biblioteki i oddałam sześć książek, by
wypożyczyć kolejne osiem. Już nawet nie działał na mnie wzrok bibliotekarki
spoglądającej ze współczuciem na stale rosnącą liczbę książek wypożyczonych
przeze mnie od początku nauki w Hogwarcie.
- Wingardium Leviosa –
skierowałam zaklęcie na pokaźny stosik książek i wyszłam z biblioteki.
Po
drodze do wieży Gryffindoru zatrzymałam się kilka razy i poświęciłam trochę
czasu na uprzejmą wymianę zdań ze znajomymi. W końcu nigdy nie wiadomo, czy to
nie nasza ostatnia pogawędka. Czas leciał nieubłaganie szybko, więc
przejrzawszy kilka stron kolejnej „cegły” udałam się na kolację. Martwił mnie
trochę fakt, iż moi przyjaciele nie zjawili się do tej pory. Może wrócili, gdy
byłam w bibliotece? Weszłam do Wielkiej Sali i od razu się uspokoiłam. Choć
posiłki nadal przebiegały w ciszy, na twarzach uczniów biorących udział w
odbudowie Hogsmeade było widać zadowolenie i satysfakcję. Zajęłam swoje stałe
miejsce i zaczęłam słuchać rozemocjonowanej Ann opowiadającej o wyczynach
Remusa, Syriusza i Jamesa, który znalazł się po chwili poszukiwań. Potter
siedział cicho obok Łapy i wydawało się, że wcale nie słyszy tego, o czym mówi
blondynka. Odizolował się czy co. Skupiony mazał widelcem po swoim talerzu. Gdy
Lunatyk do niego zagadnął, ten zbył go niegrzecznie machnięciem ręki. Wypił
ostatni łyk herbatki regenerującej (z ziół profesor Sprout specjalnie
wyhodowanych dla zmęczonych uczniów) i wyszedł z Sali bez słowa.
- A wtedy Syriusz wraz
z Remusem odbudowali dom praktycznie jednym zaklęciem! Nie wiedziałam, że
istnieje taki rodzaj magii. Peter oczywiście pognał do Miodowego Królestwa,
które nie ucierpiało tak jak inne budynki, i ponoć „pomagał” w układaniu
towarów na półkach. James za to nie mógł znaleźć sobie miejsca. Myślałam, że
Łapa go nie znajdzie w tym Lesie, ale na szczęście wrócili na czas. Więc James
chyba robił coś przy Trzech Miotłach, co nie? – opowiadała niezwykle podniecona
dziewczyna
Ja
jednak nie słuchałam jej już dalej. Dręczyło mnie zachowanie Pottera. Co on
sobie wyobraża?! Że może od tak uciekać i strzelać fochy, Bóg jeden wie, za co!
Powróciłam myślami do dzisiejszego przedpołudnia, gdy Peter wtargnął do mojej
sypialni w dość kluczowym momencie. Miło było to wspominać, oczywiście, nie
wizytę Glizdka, tylko zajście z Potterem rzecz jasna... Ale dobrze, że nic
między nami nie zaszło. Nie jestem gotowa, nie chcę go zranić. Zranić siebie…
Mniejsza z tym, będę musiała z nim porozmawiać.
- A właśnie! Ktoś może
wie, co dzisiaj strzeliło Rogasiowi do tego pustego łba? – spytała Dor
przeżuwając tosty z serem.
Nikt
nic nie wiedział, wszyscy spojrzeli wyczekująco w moją stronę. W końcu któreś z
nas musiało coś wiedzieć, cholera padło na mnie. Lecz mimo presji przyjaciół
nie odezwałam się ani słowem. Po prostu posłałam im tak dobrze znany uśmiech i
wszystko było już jasne.
*Jeden funt to ok.
0,453kg
Boże! Co jej strzeliło do głowy, że rozwalać te lustro?! Równie dobrze, to mogłaby być próba samobójcza...
OdpowiedzUsuńW każdym bądź razie, całe szczęście, że nic poważnego nie stało się Lilce :). I szczerze? To myślałam, że po wyjściu z SS Ruda wyrzuci te tabletki, ale jednak tak się nie stało. A zważając na jej charakter byłam z lekka zdziwiona ;D
Hah, ja też myślałam, że Lily nawrzeszczy na Jamesa za ten jego tekst (który swoją drogą nieźle mnie rozbawił), a tu proszę! Miłe zaskoczenie. No i potem jeszcze ta akcja w dormitorium. Rogacz musiał być wniebowzięty, kiedy pomagał nieporadnej Evans zakładać sweter ;D. Szkoda tylko, że Peter ma takie wyczucie czasu! Bo już miałam nadzieję, że dojdzie do czego głębszego... Ale jak wiadomo; Nadzieja matką głupich.
No i o co znowu Potterowi chodzi? Bo teraz to ja już nawet nie wiem, o co sie wkurzył xD. Weź zrozum tego rozczochrańca...Gorzej jak z babą ;D
No, a ogólnie - rozdział bardzo mi się podoba. Czytało mi się go przyjemnie i z wielkim uśmiechem na twarzy. A teraz z niecierpliwością czekam na nn! ;)
No wiec przede wszystkim bardzo przyjemnie mi sie czytalo i jak doszlam do konca, to mi strasznie szkoda bylo ;D
OdpowiedzUsuńScenka w dormitorium bezbledna, haha xD Wydaje mi sie czy z 'coś' robi się 'coraz wiecej' ? xD
Petera zatłukę przysięgam >.> Ja tak sie tu nakręcam a ten... grr...! -,-
No i podobnie jak wyzej; nie wiem o co Potter'owi chodzilo, ale coz jego chyba nie sposob do konca zrozumiec...;D
No nic, pozdrawiam i czekam na nowy rozdzial :)
Bardzo dobrze to się czytało, na prawdę. Tylko czekać na kolejne, przecież to tak wciąga... Te rozbite lustro i ta wizyta w dormitorium... Trochę przerażające, ale ciekawe.
OdpowiedzUsuńI ten Potter... Co z nim? Te jego pomysły są coraz dziwniejsze.
No to teraz trzeba czekać. : )
Nie wiem czy ci mówiłam, ale po prostu uwielbiam Syriusza w Twoim opowiadaniu!
OdpowiedzUsuńJest taki... taki... No taki jak sobie Syriusza wyobrażam! ;) Kocham "rozmowę" Dorcas i Blacka o najprzystojniejszych sanitariuszach Hogsartu. Dor miała rację. Na uprzejmość mu się zebrało. Naprawdę niezbyt odpowiedni moment. :) A Petera zabiję. Jak mógł przerwać w takiej chwili?! Wspaniałe wyczucie czasu. I jak moje poprzedniczki jestem ciekawa o co chodziło Rogaczowi. :D
PS. A co do informowania blogów na onecie... Jeśli masz jakieś trudności z powiadamianiem mnie to nie musisz się męczyć, bo wiem jak to jest. ;) Ja tu i tak często zaglądam, więc będę na bieżąco. :)
Maya
Ja nie wytrzymam, jak szybko nie napiszesz nowego rozdziału, Asiu! Peter mnie rozwalił xD I te ,,,uprzejmości,, Syriusza! Ciekawe o co chodziło Rogaczowi...Naprawdę bardzo mi się podobało i czekam na nowy rozdział ;)
OdpowiedzUsuńKocham blogi, które nie zaprzeczają treści ksiazki, tylko ją uzupełniają. Macie niesamowity talent i trafiłyście idealnie w mój gust. W tydzień przeczytałam wszystkie rozdziały aż do tego. I czytam dalej (co prawda co noc się nie wysypiam i czytam o nocach, więc jesteście mi coś winne :p) Nieziemski blog, naprawę c: Nie dosc, że interesujący, to nie ma w ogóle błędów i bardzo miło sie go czyta. Oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńCóż mogę napisać? Szczerze to przed chwilą napisałam komentarz na całą stronę, ale nie wiedzieć czemu wszystko mi się skasowało, więc mam focha. Nie mam zamiaru znowu się rozpisywać, dlatego napiszę tylko: cudowne!
OdpowiedzUsuńŻyczę weny, bo jak sama napisałaś, to kapryśne zwierzę (tak na marginesie to uwielbiam to sformułowanie).
Nienawidzę takich smutnych rozdziałów!!! Oczywiście nie mówię, że jest do niczego czy coś. Po prostu... Wolę beztroskę, radość, śmiech, kawały... Ale zawsze przychodzi czas gdy trzeba zmienić nastrój.
OdpowiedzUsuń