piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 39 "Przesłuchanie i powrót do szkoły"


Lily:
            Tuż po wyjściu Remusa przestałyśmy się śmiać. W końcu sytuacja była naprawdę poważna. Łapie i Potterowi groziło… Kurde nawet nie chcę o tym myśleć. Grozi im wylecenie ze szkoły albo zawieszenie w prawach ucznia i doskonale o tym wiesz. Wiem, ale pomimo faktu, że obiecałam sobie nie odzywać się do Jamesa nigdy więcej, nie jestem w stanie dopuścić do siebie myśli, że zabrakłoby go w moim życiu i w Hogwarcie. Przyzwyczaiłam się już do niego i Syriusza i w sumie mogłoby mi ich brakować.
            Reszta podróży nie upłynęła nam już niestety w przyjemnej atmosferze. Dorcas warczała na każdą osobę, która się do niej odezwała. Jednak nikt nie miał jej tego za złe. W końcu musiała się niesamowicie denerwować o los swojego nieodpowiedzialnego chłopaka. Ba… Nawet ja się denerwowałam o chłopaków. Owszem często lądowali oni na dywaniku dyrektora, czy opiekunki domu, tudzież innych nauczycieli, ale jeszcze nigdy nie zrobili czegoś, co wpakowałoby ich w aż tak poważne tarapaty.
            Wiecie, że nawet Dave nie chce, aby Potter wyleciał ze szkoły. Byłam niepomiernie zdziwiona, gdy mi to powiedział, cóż w każdym razie przez chwilkę, ponieważ po jakiś dziesięciu sekundach dodał: „bo, w jaki niby sposób bym się na nim zemścił za to, co ci powiedział, skoro nie uczęszczałby już do naszej szkoły?” Mój chłopak mnie czasami zdumiewa.
            Jest jeden plus tego zamieszania. Prawie zapomniałam o sprawie z Severusem. Prawie…

Remus:
            No i McGonnagal zmusiła mnie do opowiedzenia całej historii raz jeszcze, przed całym gronem pedagogicznym, które zastanawiało się, co tym razem wymyśliło dwóch największych rozrabiaków w historii Hogwartu.
            Podczas mojej przemowy parę razy słyszałem stłumione chichoty. Trzeba przyznać niektóre momenty tego zdarzania powalają na łopatki, ale należy pamiętać, że chłopakom mogło się coś stać oraz, że nadal grozi im wydalenie ze szkoły albo zawieszenie w prawach ucznia. Miejmy nadzieję, że Dumbledore ich wybroni.
            Opiekunka Gryffindoru na szczęście zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji, bowiem często czułem na sobie jej podenerwowany wzrok. Nie ma, co… Hogwart bez tej dwójki nie byłby już taki sam.

Syriusz:
            Nigdy nie dawać Jamesowi Potterowi mugolskich sprzętów, w szczególności takich, za pomocą, których można coś podpalić. Zapamiętać. Nigdy nie dawać Jamesowi…
            Te słowa powtarzałem jak mantrę siedząc przed wejściem do sali sądowej. Co pewien czas zerkałem na Rogacza, aby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Jak na razie był tylko przeraźliwie blady i lekko trzęsły mu się ręce. Cóż nie jest osamotniony. Trzeba przyznać, że jestem piekielnie podenerwowany. Nawet nie tyle samą rozprawą, co konfrontacją z moimi „kochanymi” rodzicami. W szczególności z tą jędzą, która biologicznie jest moją matką. Merlinie… Niech mnie ktoś adoptuje. Ktokolwiek.
            Moje rozmyślania na temat rodziny przerwała przechodząca przed nami czarnowłosa dziewczyna. Gdy tylko ją ujrzałem od razu pomyślałem o Dorcas. Przecież ona mnie ukatrupi. Poćwiartuje, zakopie, odkopie, wskrzesi i zabije jeszcze raz. A za co? Za moją nieodpowiedzialność. Niby będzie miała racje, no ale rola trupa w tej tragedii zwanej życiem niezbyt mi odpowiada. Tak wiem, każdy ją kiedyś zagra, ale niekoniecznie w wieku 16 lat z kawałkiem*. Oby…
            Może nie będzie tak źle. Jeśli się uda z tego wykaraskać, to chyba się nie wścieknie aż tak bardzo. Prawda? W tym momencie James spojrzał na mnie dziwnie i spytał:
— Mogę wiedzieć, dlaczego gadasz sam do siebie?
            Nie odpowiedziałem, po prostu pokręciłem głową i ponownie pogrążyłem się w bezsensownym wpatrywaniu się w znajdującą się przede mną ścianę. „Niestety” mogłem oddawać się tej pasjonującej czynności zaledwie przez pięć minut, bo z sali sądowej wyszła niewysoka czarownica około pięćdziesiątki zapraszając nas do środka.
            Razem z Rogaczem weszliśmy do wnętrza lochu. Jego ściany były wykonane z ciemnego kamienia i niewyraźnie oświetlone przez pochodnie. Po każdej stronie pomieszczenia wznosiły się puste ławki, ale na wprost mnie, na najwyższych ławach ze wszystkich zauważyłem wiele zacienionych postaci – około pięćdziesięciu osób, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, ubranych w śliwkowe szaty z wyszytym srebrnym Cna lewej piersi. W samym środku frontowego rzędu siedział Minister Magii — Grogan Dearborn**,wysoki i tęgi mężczyzna o jasnobrązowych włosach i oczach. Zdziwił mnie fakt, że chyba będzie nas sądził cały Czarosąd. O co tu biega? Przecież jesteśmy tylko dwoma chłopakami, którzy usiłowali uchronić dom przed pożarem. Owszem, zarówno ja, jak i James pochodzimy ze starych czystokrwistych rodzin, ale to chyba nie o to się rozchodzi.
            Razem z przyjacielem podszedłem do stojących na kamiennej posadce krzeseł, których ramiona pokryte były łańcuchami. Na szczęście, gdy usiedliśmy nie uwięziły nas one, a jedynie zabrzęczały groźnie.
— Bardzo dobrze… Oskarżeni są obecni. Zaczynamy – oznajmił Dearborn, przy ostatnim zdaniu zerkając na siedzącego niedaleko niego protokolanta.
— Dyscyplinarne przesłuchanie z dnia ósmego stycznia – powiedział Minister, a protokolant natychmiast zaczął notować. – W związku z wykroczeniami popełnionymi przeciwko Ustawie o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów oraz Międzynarodowemu Statutowi Tajności przez Jamesa Pottera zamieszkałego w Dolinie Godryka i Syriusza Blacka zamieszkałego przy ulicy Grimmauld Place 12 w Londynie.
— Osoby przesłuchujące – kontynuował mężczyzna po chwili przerwy. —Grogan Dearborn, Minister Magii, Elanor Diana Jenkinson, Szefowa Departamentu Egzekwowania Magicznego Prawa, Philip Stephen Campbel, Starszy Podsekretarz Ministra. Protokolant sądowy, Victor Rudolph Foley. Świadek obrony, Albus Percival Wulfric Brian Dumbledore.
            Dopiero po usłyszeniu tego nazwiska zorientowałem się, że dyrektor będzie nas bronił przed sądem. Rozejrzałem się po sali, a kiedy mój wzrok spoczął na starszym czarodzieju ten uśmiechnął się do mnie uspokajająco. Wtedy rozbłysła we mnie nadzieja, że może jednak ta rozprawa nie potoczy się aż tak źle.
            Minister rozejrzał się po sali sprawdzając, czy każda z wyczytanych osób już dotarła, po czym powiedział, przetrząsając swoje notatki:
— Zarzuty przeciwko oskarżonym są następujące: umyślnie, celowo i z pełną świadomością nielegalności swojego postępowania, otrzymawszy uprzednio pisemne ostrzeżenie z Ministerstwa Magii z okazji podobnych zarzutów – Tu mężczyzna spojrzał na nas z rozbawieniem, może przypomniała mu się sytuacja, w której otrzymaliśmy wspomniane upomnienie albo, co? – Rzucili wielokrotnie zaklęcie Aquamenti w zamieszkanym przez mugoli obszarze, siódmego stycznia o godzinie dwudziestej pierwszej, co oznacza wykroczenie z Paragrafu C Ustawy o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów z 1875 roku, a także Sekcji 13 Statutu Tajności Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów.
— Czy ty jesteś Syriusz Black, spod numeru dwanaście przy Grimmauld Place w Londynie? – spytał Dearborn zerkając na mnie.
            Kiedy potwierdziłem zadał podobne pytanie Jamesowi, a po uzyskaniu odpowiedzi twierdzącej przeszedł dalej.
—Czy otrzymaliście oficjalne ostrzeżenie z Ministerstwa za użycie nielegalnej magii rok temu?
—Tak – odpowiedzieliśmy równocześnie.
—Czy rzuciliście wspomniane wcześniej zaklęcie o godzinie dziewiątej wczorajszego dnia, wiedząc o tym, że znajdujecie się na obszarze zamieszkanym przez mugoli?
—Owszem – oznajmiłem.
—Przedstaw nam, proszę, powody, dla których to uczyniłeś – powiedziała łagodnie Jenkinson.
—Dom, w którym znajdowaliśmy się razem z Jamesem płonął, więc wybiegliśmy na zewnątrz i próbowaliśmy go ugasić.
—A dlaczego tenże budynek stanął w płomieniach? – spytała kobieta.
—Zajął się od choinki. – odpowiedział Potter.
—Bądźcie dokładni i powiedzcie mi też, z jakiejż to przyczyny to drzewo się zapaliło – poprosiła już zirytowana naszymi niewystarczającymi odpowiedziami kobieta. – Dokładnie – dodała.
—No to tak – zacząłem. – Mój przyjaciel – Tu wskazałem na Jamesa. – Postanowił podpalić świeczki.
—Przy pomocy magii? – spytał protokolant.
—Nie, zapalniczki. – Widząc zdziwione spojrzenia wielu czarodziei, dodałem. –To taki mugolski przyrząd do wytwarzania ognia. W każdym razie podpalił te świeczki, ale nieopatrznie przeszedł, a właściwie przebiegł zbyt blisko choinki. Jedna z jej gałązek się zapaliła i po chwili całe drzewko płonęło. Przez to odpaliły się zasłony, a potem wiele innych rzeczy, aż w końcu cały dom stanął w płomieniach. No to próbowaliśmy go ugasić, bo jakby nie patrzeć zagrażał on naszemu życiu oraz bezpieczeństwu innych mieszkańców. Poza tym w pobliżu i tak nie było żadnych mugoli – zakończyłem swoją opowieść.
—Czy są jacyś świadkowie tego wydarzenia? – spytała pani Jenkins.
—Sąsiedzi i rodzice pana Pottera – odpowiedział Dumbledore. – Jeden z sąsiadów i rodzice chłopca są za drzwiami.
—Umm… Czy mógłby pan poprosić świadków? – kobieta zwróciła do protokolanta.
            Mężczyzna skinął głową, po czym wyszedł i po kilku minutach powrócił wraz z państwem Potter i młoda sąsiadka Jamesa, chyba Amelia, czy jakoś tak. Cała trójka podeszła do nas, a matka mojego przyjaciela położyła dłoń na jego ramieniu.
—Proszę podać swoje pełne imię, miejsce zamieszkania– Minister zwrócił się do sąsiadki Rogacza.
—Nazywam się Amelia Susan Bones***, mieszkam w Dolinie Godryka, w domu sąsiadującym z mieszkaniem państwa Potterów.
—Niech pani opowie, co się wczoraj wydarzyło.
—Czytałam książkę, kiedy usłyszałam krzyki dochodzące z domu moich sąsiadów. Spojrzałam przez okno i zobaczyłam chłopaków podpalających świeczki zapalniczką, po chwili jednak jeden z nich – tu wskazała na Jamesa —przebiegając obok choinki zahaczył zapalniczką o jedną z jej gałązek. Dalej już wszystko potoczyło się bardzo szybko. Chłopcy próbowali ugasić ogień, ale kiedy nie dostrzegli spodziewanych efektów wybiegli na dwór ratując, co się da, w dalszym ciągu polewając dom wodą. Gdy wyszli na ulicę dołączyli do nich mieszkający w pobliżu czarodzieje, w tym ja i pomogli ugasić pożar. W międzyczasie wrócili państwo Potter. To chyba wszystko.
—Dobrze, czy chcieliby państwo coś dodać? – Minister zwrócił się do rodziców Jamesa, którzy pokręcili przecząco głowami.
—To chyba wszystko wyjaśnia – stwierdził Dumbledore. –Klauzula Siódmą Ustawy stanowi, że magii można użyć przy mugolach w wyjątkowych okolicznościach np.: w sytuacjach, które zagrażają życiu rzucającego czar czarodzieja lub czarownicy, bądź życiu dowolnej uzdolnionej magicznie osoby lub mugola obecnych w tym czasie w pobliżu.
—Chyba każdy z tu obecnych zna Klauzulę Siódmą – skwitował to po Campbel.
—Masz rację Philipie. Chyba wszyscy zgadzamy się, że czyn tych dwóch młodzieńców podchodzi pod założenia wspomnianej klauzuli – powiedział Minister, a kiedy nie usłyszał żadnych głosów protestu, spytał:
—Kto głosuje za oczyszczeniem oskarżonych ze wszystkich zarzutów?
            Ręce podnieśli prawie wszyscy czarodzieje, może pięciu albo sześciu nie.
—A kto głosuje za skazaniem?
            Pozostałych kilku czarodziei uniosło dłoń do góry.
—Dobrze zatem, chłopcy zostajecie oczyszczeni ze wszystkich zarzutów –powiedział Minister, po czym dłonią pokazał nam, że możemy odejść. ****
            Wyszedłem z lochu wraz z najlepszym przyjacielem i jego rodzicami. Państwo Potter spojrzeli na nas, po czym uśmiechnęli się szeroko. Pani Dorea powiedziała cicho:
—Dzięki Bogu, że was uniewinnili chłopcy.
—Jak mogliby zrobić inaczej proszę pani, skoro bronił nas profesor Dumbledore? –spytałem.
            Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko poczochrała mi włosy, po czym oznajmiła:
—Syriusz… Twoja rodzina czeka na ciebie w atrium, chyba musisz się z nimi spotkać.
—Chyba tak proszę pani. Do widzenia państwu, cześć James! – powiedziałem idąc na spotkanie z przeznaczeniem.
            Zmierzając w kierunku windy uśmiechałem się lekko, bowiem przypomniałem sobie sytuację, w której otrzymaliśmy upomnienie za używanie magii poza szkołą.



            Było ciepłe lato. I byłoby idealnie, gdyby nie ten cholerny deszcz. Nie można było wyjść z domu i nie zmoknąć, bo ciągle lało i lało. Już od dwóch tygodni. Kraina deszczowców normalnie. Ale będąc Syriuszem Blackiem nie można się długo nudzić, co nie? Więc wziąłem dwukierunkowe lusterko i zawołałem cicho:
—James!
            Z lusterka dobiegł łomot, ciche przekleństwo i krzyk:
—Idę, tylko znajdę lusterko! – A tak. On nigdy nie może znaleźć tego cudownego zwierciadła.
—Mam! Co jest stary? – usłyszałem po jakichś pięciu minutach.
—Nic, nudzę się.
—Cóż Łapo, nie dziwię się. W końcu leje.
—No tak, co tu można robić w taką pogodę – W tym samym momencie na twarzy mojego przyjaciela pojawił się uśmiech, który zawsze zwiastuje świetną zabawę.
—Bądź u mnie za pół godziny, to coś wymyślimy.
—Jasna sprawa – pożegnałem się, po czym wybiegłem z pokoju.
            Wziąłem płaszcz z wieszaka i krzyknąłem:
—Wychodzę!
            Na dworze zawołałem Błędnego Rycerza. Gdy tylko nadjechał, wsiadłem do środka i udałem się w kierunku domu Potterów. Na miejscu byłem dwadzieścia minut później. Wyszedłem z autobusu wręczając kierowcy zapłatę, po czym skierowałem się doskonale znaną mi ulicą. James już na mnie czekał.
—Co ty na to, żeby zrobić kawał dziewczynom? Z poufnych źródeł wiem, że wszystkie nocują u Lilki.
—Jasne! Człowieku, kim ja bym był, gdybym się nie zgodził? Powiedz tylko, gdzie i kiedy.
—Teraz, zaraz, a gdzie to już wiesz – powiedział mój przyjaciel, po czym zamachał różdżką wzywając autobus czarodziejów. Widząc moją zdziwioną minę dodał – No, co? Nie ma, na co czekać.
            Weszliśmy do pojazdu, którego kierowca spojrzał na mnie dziwnie. No tak, jechałem tymże środkiem transportu hmm… dwie minuty temu? Cóż olałem to, kolokwialnie mówiąc i razem z przyjacielem usiadłem na dwóch pobliskich krzesłach. Droga do domu Evans upłynęła nam w całkiem miłej atmosferze. Dzięki temu pomimo tego, że podróż zajęła nam ponad czterdzieści minut, ani trochę się nie nudziliśmy.
            Gdy dotarliśmy do Little Whinging, natychmiast wybiegliśmy z autobusu i schowaliśmy się w krzakach przed domem Rudej. James faktycznie miał rację. Przez otwarte okno w pokoju Lily mogłem dostrzec nasze trzy koleżanki z roku. Dziewczyny właśnie okładały się poduszkami. Potter spojrzał na mnie i przyłożył palec do ust, nakazując mi zachowywać się jak najciszej, po czym zaczął się skradać w kierunku domu Wiewióry.
            James wyjął z kieszeni jeden znaszych wynalazków. Oczywiście w dwóch egzemplarzach, z których jeden rzucił mi. Pozostawał tylko problem, jak je dostarczyć do domu Evans. Do środka ni ewejdziemy, bo od razu wszystko się wyda. A okno z kolei jest za wysoko, aby dorzucić tam nasz jakże cudowny twór. Podzieliłem się z Jamesem tymi podejrzeniami, jednak on odpowiedział tylko:
—Jesteś czarodziejem, czy nie?
—No jestem, ale to jest nielegal…
—I tak łamiemy wszystkie możliwe zasady – przerwał mi przyjaciel. – Poza tym z tego, co słyszałem za pierwszym razem i tak dostaje się tylko upomnienie, więc nie pękaj. Gdzie się podziała ta słynna gryfońska odwaga? – zadrwił. – Nie zachowuj się jak niewydarzony Puchon, tylko się rusz.
            Gdy tylko skończył mówić, wyciągnął przed siebie różdżkę i wyszeptał cicho „Wingardium Leviosa”, gestem nakazując mi zrobienie tego samego. Wzruszyłem ramionami i powtórzyłem czyn przyjaciela.
            Najpierw, gdy nasze inkery*****dostały się do pokoju, dziewczyny wyjrzały za okno, żeby zobaczyć, kto im to podesłał, ale nie widząc nikogo (znowu wleźliśmy za krzaki) wróciły do przerwanego zajęcia. Jednak po chwili z pokoju Rudej zaczęły się wydobywać przerażone piski.
            Dwie minuty później Lily, Ann i Dor wybiegły przed dom, żeby poszukać pomysłodawców tego przegenialnego kawału, czyli oględnie rzecz biorąc nas. Ich miny nie były zbyt zadowolone (czyt. Miały w oczach żądzę mordu na mnie i na Jamesie), poza tym ich ubrania przybrały piękne kolory tęczy, za sprawą naszego wynalazku.
            Spytacie, co on robi, prawda? Otóż strzela atramentem w każdego znajdującego się w pobliżu człowieka. Jednak nie brudzą ścian, czy podłogi, atakują tylko ludzi. To, że nie strzelają w budynki, czy zwierzęta wprowadziliśmy, bo podczas eksperymentów było za dużo sprzątania, więc pobudki egoistyczne, nie myślcie, że nie.
            Dziewczyny by nas nie znalazły, ale wydała nas sowa, która przyniosła listy z ostrzeżeniem z Ministerstwa Magii .Gdy nas te mściwe wiedźmy dopadły, to nie było zbyt wesoło, ale to już inna historia.



            Dzięki przypomnieniu sobie tego momentu trochę poprawił mi się humor, jednak gdy ujrzałem w atrium moją „kochaną” mamusię z grobową miną, od razu poczułem się, jakbym szedł na ścięcie. Kiedy podszedłem do rodziców, matka wysyczała do mnie:
—Hańbisz naszą rodzinę! Jak możesz?! Nigdy żaden z naszych przodków nie wylądował w sądzie za taką bzdurę, to niedopuszczalne!
—Tak, bo lądowali w Czarosądzie za tortury i morderstwa niczemu winnych mugoli i mugolaków!
—Twój brat nigdy nie sprawiał nam takich problemów, nie było też ich nigdy zemną albo twoją matką. Co jest z tobą nie tak? Jaki popełniliśmy błąd? – ojciec kontynuował przerwany wątek, gdy matka się zapowietrzyła słysząc moją odpowiedź.
—To przez to zadawanie się ze szlamami i zdrajcami krwi Orionie. To wszystko. Gdyby tylko trafił do Slytherinu, to może udałoby się wyplenić z niego te złe nawyki, a tak… — matka pozostawiła te kwestię niedopowiedzianą, po czym westchnęła głęboko.
—Co my mamy z tobą zrobić synu, co mamy z tobą zrobić? – ojciec złapał się za głowę.
—Nic jesienią przyszłego roku kończę siedemnaście lat i się wyprowadzam, nic już nie wskóracie — odpowiedziałem trochę bezczelnie i nie czekając na ripostę puściłem się biegiem. Ścigały mnie krzyki matki:
—Zdrajco własnej krwi! Zakało swego rodu! Hańbo mego łona! Wracaj tu! Jeśli nie, to równie dobrze możesz nie wracać do domu!
            Jak można się spodziewać nie zawróciłem. Wiedziałem, że w razie, czego Potterowie mnie przyjmą, poza tym ona tak już wielokrotnie na mnie krzyczała i nic z tego nie wynikło. Wiecie, nie obchodzi mnie, co to stara wiedźma sobie myśli, ale poczułem lekkie ukłucie w sercu, gdy przypomniałem sobie reakcję rodziców Jamesa na nasz wybryk.



—Jamesie Anthony Nicholasie Potterze! – Ktoś krzyknął w naszą stronę.
—Mamo, tato, wesołych świąt! – odpowiedział Rogacz uśmiechając się krzywo do swoich rodziców.
            Ujrzałem dwoje biegnących do nas czarodziei. Matka Jamesa, gdy tylko do nas podbiegła, przytuliła Jima, a potem mnie mocno i wyszeptała radośnie:
—Merlinie… Jak dobrze, że nic wam nie jest…
            Zresztą ojciec mojego przyjaciela postąpił tak samo. Tą dwójkę, bowiem bardziej niż zniszczony dom interesowało to, czy nic nam nie jest. Ale tak cudownie długo nie mogło pozostać.
—No, chłopcy… Co macie na swoje usprawiedliwienie? – spytała pani Dorea.
            Zaczęliśmy mówić jeden przez drugiego, co spowodowało wybuch śmiechu zarówno kobiety, jak i jej męża.



            Cóż, jak widać rodziców mojego przyjaciela bardziej obchodzi moje życie i zdrowie, aniżeli moich własnych rodzicieli. Trudno. Przeżyję.
            Skierowałem się w stronę kominków, bowiem z daleka widziałem machającego do mnie Jamesa. Poza tym jego krzyk „Syriusz, ruchy!” było słychać pewnie nawet w Meksyku. Aby nie denerwować przyjaciela przyspieszyłem kroku.
            Gdy wreszcie dotarłem do Rogacza, ten wcisnął mi w dłonie trochę proszku Fiuu, po czym bezceremonialnie wmaszerował do kominka i krzyknął:
— Gabinet Dumbledore’a!
            Chwilę później w atrium rozległ się również mój krzyk. Wszystko zawirowało mi przed oczami, a kilkanaście sekund później wylądowałem na twardej posadce w miejscu docelowym.
— Uczta się już dawno skończyła chłopcy… — powiedział dyrektor, a ja w tym samym czasie usłyszałem rozczarowany jęk Jamesa. Ah… To, dlatego tak się śpieszył. – Także możecie się udać wprost do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Podejrzewam, że wszyscy tam już na was czekają.
— Do widzenia panu i dziękujemy – powiedziałem, po czym razem z Potterem wyszedłem z gabinetu.
            Prędko zbiegliśmy po schodach i szybkim krokiem skierowaliśmy się do PW.
— Łapa… Zastanawiało cię może, dlaczego sądził nas cały Czarosąd, a nie jak zwykle w takich przypadkach połowa albo i mniej?
— No zastanawiało i co z tego?
— A, bo rodzice mi powiedzieli, że aurorzy złapali jakiegoś Śmierciożercę i jego proces odbędzie się tuż po naszym.
— Aha…
— Elokwentny komentarz.
            Słysząc to wybuchnąłem śmiechem. Do Wieży Gryfonów dotarliśmy parę minut później w dobrych humorach, gdy tylko przeszliśmy przez obraz, Dorcas rzuciła mi się na szyję, krzycząc:
— Uniewinnili tych idiotów!



*Syriusz urodził się, w 1959, więc jest starszy od Lily i Jamesa o rok, jakby nie patrzeć.
** Nieznany jest urzędujący wtedy Minister, więc go wymyśliłam. Konkretniej zestawiłam znalezione gdzieś imię i nazwisko.
***Zakładam, że mogła być sąsiadką Potterów. W końcu wielu czarodziei mieszkało w dolinie Godryka.
****Przy opisywaniu tej sceny wspomagałam się częścią piątą Harrego Pottera, rozdziałem pt. „Przesłuchanie”
*****ink – atrament. Chyba nazwa wystarczająco wskazuje, do czego to służy.

2 komentarze:

  1. Ale przecież z większości źródeł wynika, że Syriusz jest z tego samego rocznika co Lily i James.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On chodził razem z nimi do klasy, ale urodził się w 1959. Tam jest jakoś tak że gdy urodzisz się w jesieni to idziesz później do szkoły czy coś w tym stylu. Rozdział jest fenomenalny, chociaż troszeczkę nudny.

      Usuń