wtorek, 5 czerwca 2012

Rozdział 43 „Odwaga nie polega na nieodczuwaniu strachu, ale na umiejętności działania mimo niego”


 Jak widać napisałam;) I dodałam. 
Chyba najdłuższy w historii.
Ada jutro poprawi błędy, więc z góry za nie przepraszam.
Zapraszam do czytania i komentowania
Asia




Rozdział 43 „Odwaga nie polega na nieodczuwaniu strachu, ale na umiejętności działania mimo niego

TEN – KTÓREGO – IMIENIA – NIE – WOLNO – WYMAWIAĆ ROŚNIE W SIŁĘ!
ELANOR DIANA JENKINSON, SZEFOWA DEPARTAMENTU EGZEKWOWANIA MAGICZNEGO PRAWA ZABITA PRZEZ ŚMIERCIOŻERCÓW!
WZRASTA LICZBA ATAKÓW NA MUGOLI!
ZWOLENNICY SAMI – WIECIE – KOGO WYMORDOWALI CAŁĄ MUGOLSKĄ WIOSKĘ!
LICZBA ŚMIERCIOŻERCÓW ROŚNIE!
EGDAR BONES ZAMORDOWANY WRAZ ŻONĄ I DZIEĆMI!
MCKINNON’OWIE ZAMORDOWANI!

         Mniej więcej w ten sposób wyglądały nagłówki gazet od kilku tygodni. W całym czarodziejskim świecie narastała panika. Ludzie bali się coraz bardziej. Nawet moi rodzice zauważyli, że coś jest nie tak. Może, to dlatego, że pisałam do nich codziennie, często z bezsensownych powodów, tylko po to, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyją, czy nie padło na nich? W każdym razie coraz częściej pytali się mnie, czy w świecie czarodziejów na pewno wszystko w porządku. Niezmiennie odpowiadałam, że tak, że nic złego się nie dzieje. Ale wiem, że będę musiała im w końcu powiedzieć. Jednak jeszcze nie teraz. Jeszcze nie teraz.
            Poza tą panującą wokół atmosferą grozy to jest całkiem okej. Przygotowania do SUMów idą pełną parą. W końcu został do nich tylko miesiąc. Wiecie, przed rozpoczęciem roku szkolnego planowałam, że zacznę się uczyć o wiele, wiele wcześniej, ale… No właśnie zawsze jakieś ale. Cóż ten rok był dosyć burzliwy. Najpierw atak wilkołaka, potem wylądowałam w Skrzydle Szpitalnym i straciłam pamięć, później mój związek z Dave’em, przyjazd Francuzek, spór z Jamesem, sprawa z Sev’em, rozstanie z chłopakiem. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. W każdym razie nie miałam jakoś głowy do nauki, więc zajęłam się tym dopiero ostatnio i… Załamałam się. Serio. Tego jest strasznie dużo. A w przyswojeniu tych informacji ani trochę nie pomaga mi to, co się dzieje poza Hogwartem.
            Moi znajomi też nie. Niby sami się uczą, ale też za każdym razem, kiedy robią sobie przerwę, przychodzą do mnie i wyciągają mnie gdzieś, żeby poprawić mi nastrój po rozstaniu z Dave’em. A moje „delikatne” aluzje na temat tego, że rozeszliśmy się już dawno oraz, że naprawdę nie jestem w złym nastroju nie działają.


            Siedziałam sobie w pokoju, nie wadząc nikomu. Ej mała nie ta bajka. Cicho! Ja się uczę. Fakt, że siedzisz przy biurku, przed otwartą książką nie oznacza, że się uczysz. Szkoda, że nie można kogoś zabić wirtualnie. Ja tam się cieszę. Nic dziwnego, ale bądź już proszę cicho. Spoko.
            Także przebywałam w pokoju próbując, bezskutecznie, nauczyć się Transmutacji. Było to mało skuteczne, bo czytałam to już po raz piąty w tym tygodniu i chyba znałam na pamięć, ale ambitnie postanowiłam przejrzeć jeszcze raz. Cóż jak na razie mi się to nie udawało. Ale popróbuję, może coś z tego wyjdzie.
            Niestety nie było mi się dane o tym przekonać, ponieważ do dormitorium wpadła Ann i zarządziła:
- Idziemy na dwór, ile można się uczyć?!
            Po czym bezceremonialnie złapała mnie za rękę i wyciągnęła z pokoju. Zresztą nie puszczała mojego nadgarstka dopóki nie wyszłyśmy z zamku, jakby się bała, że ucieknę, albo coś. Jednak, kiedy dotarłyśmy nad jezioro, gdzie była już reszta naszych przyjaciół, puściła mnie i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Wybacz, Lily, ale inaczej nie ruszyłabyś się z zamku.
- Co prawda, to prawda – potwierdziłam – Ale naprawdę nie musicie mnie nigdzie wyciągać.
- My ci chcemy, Evans, tylko poprawić humor – stwierdził na to Syriusz z obłudnym uśmiechem.
- Wiem, ale czy do was nie dociera, że ja się naprawdę dobrze czuję? Nic mi nie jest serio.
- Jasne, jasne. Wszyscy tak mówią, a potem depresja i pomocy. Ale my ci, Lily, humor poprawimy – powiedział James, po czym zaczął mnie łaskotać.
            Oczywiście reszta ochoczo podchwyciła ten pomysł i już kilkanaście sekund później całą siódemką tarzaliśmy się po trawie.


            Następnego dnia brzuch mnie strasznie bolał od śmiechu, a do moich przyjaciół w dalszym ciągu nie docierało, że nic mi nie jest. Zresztą dalej tego nie zrozumieli. Dzisiaj około południa jest wyjście do Hogsmeade, jak się pewnie domyślacie idziemy tam wszyscy, ale jestem przekonana, że moje przyjaciółki już kombinują, jak by tu się ulotnić i zostawić mnie z Potterem.
            W sumie nie przeszkadzałoby mi to aż tak bardzo. On… Naprawdę się stara niczego nie zepsuć i mam nadzieję, że tym razem mu się uda. W każdym razie nasze relacje są jak najbardziej przyjazne i w sumie doszłam do wniosku, że James Potter jest całkiem sympatycznym chłopakiem. Przynajmniej dopóki nie zaczyna się popisywać i znęcać nad słabszymi. A jak na razie nie robi żadnej z tych rzeczy. Także on obietnicy dotrzymał.
            Dave za to nie za bardzo. Znaczy się… Witamy się, gdy widzimy się na korytarzu, ale tylko tyle, a nawet i to nie zawsze. Wyrósł między nami mur, którego chyba nic nie zburzy. Co prawda z Rogerem, Maksem i Chrisem zdarzało mi się rozmawiać, ale jeśli był z nimi Dave, to dosyć szybko rozmowa przestawała się kleić, więc żegnaliśmy się i każde z nas szło w swoją stronę.


- Cześć, Ruda! – usłyszałam głos za swoimi plecami.
            Szybko odwróciłam się w tamtą stronę i ujrzałam zmierzającego do mnie Maksa wraz z Rogerem i Chrisem. Po chwili dostrzegłam również idąc w odległości kilu metrów od nich Dave’a. Chłopcy przysiedli się do mnie, a Chris spytał:
- Jak tam życie, Evans?
- Całkiem nieźle, a jak u was? – odpowiedziałam.
- Zakuwamy. Nawet nie sądziłem, że to tak powoli wchodzi do głowy – odparł Maks.
            Porozmawialiśmy jeszcze kilka minut o szkole, po czym zapadła cisza. Naprawdę, miałam wrażenie, że nikt nie wie, co powiedzieć. W każdym razie po dłuższej chwili patrzenia się na własne buty, spojrzałam na zegarek, zrobiłam spanikowaną minę i wykrzyknęłam:
- Merlinie, już tak późno?! Wybaczcie, ale muszę lecieć. Obiecałam Ann, że pomogę jej w zadaniu na eliksiry. Do zobaczenia potem!
            Odpowiedziało mi chóralne „do zobaczenia”. Ja za to pobiegłam w stronę zamku i zakodowałam sobie w pamięci, żeby powiedzieć przyjaciółce, że pomagam jej dzisiaj w wypracowaniu, którego nie ma.


            Możecie, więc zauważyć, że naprawdę się między nami nie układało. Zresztą wszyscy mnie ostrzegali, że tak będzie, ale nie chciałam im wierzyć. W końcu Dave zawsze dotrzymywał obietnic.


            Siedziałam razem z przyjaciółkami nad jeziorem. Podziwiałyśmy przepiękny zachód słońca. Bez trudu możecie sobie pewnie wyobrazić jak czerwona tarcza powoli zanurza się w wodach jeziora, co wygląda niczym… Nie kończ. Nie chcę wiedzieć, co brałaś, ale bierz połowę albo i mniej. O co ci chodzi? Ja tylko chciałam to wszystko ładnie opisać. Tratatata i co z tego. Poza tym od dobrych dwóch minut Ann macha ci ręką przed nosem i krzyczy „Ziemia do Lily, prosimy o powrót z Wenus”.
- Wybacz, Ann, zamyśliłam się – powiedziałam cicho, kiedy zorientowałam się, że moje sumienie mówi prawdę.
- Spoko. Powiedz ty mi lepiej, jak ci się układa z Dave’em po waszym rozstaniu? – odparła blondynka.
- Na razie nie rozmawiamy ze sobą zbyt wiele, ale musimy dojść do siebie po rozstaniu. To w końcu normalne.
- Ehm… Lily, wiesz ja nie chcę być niemiła, ale czy jesteś pewna, że on dotrzyma obietnicy? – spytała lekko zmartwiona Dorcas.
- Jasne, że tak. W końcu to Dave.
- Ale Lily…
- Żadne „ale” Ann. Obiecał mi i dotrzyma obietnicy.
            Nie zauważyłam tylko porozumiewawczego spojrzenia, jakie wymieniły moje przyjaciółki, a raczej chciałam wierzyć, że go nie widzę.


            Cóż, jednak wyszło, że to one miały rację. A szkoda, bo Dave jest naprawdę świetnym chłopakiem i nie mogę przeboleć faktu, że prawie ze sobą nie rozmawiamy. Jednak chyba to przeżyję. W każdym razie mam taką nadzieję. Poza tym na nim świat się nie kończy, czyż nie? Mam w końcu swoje przyjaciółki, Huncwotów i Severusa, który nie był zbyt zdziwiony moim rozstaniem z Dave’em.


- Hej, Lily! Stało się coś? – zapytał Sev siadając koło mnie na trawie.
- Cześć, Severusie. A odpowiadając na twoje pytanie, to rozstałam się z Dave’em.
- Och… Dawno?
- Nie, raptem wczoraj. Ale sypało się już znacznie dłużej – odparłam.
- Przecież wiem – odpowiedział chłopak, uśmiechając się do mnie – Sama mi mówiłaś. Nie obrazisz się, jak coś ci powiem?
- Nie, Sev, nie obrażę się.
- Nie pasowaliście do siebie i tyle. Poza tym on jest kompletnym idiotą, skoro pozwolił ci odejść.
            Słysząc te słowa uśmiechnęłam się do przyjaciela szeroko.


            Także w sumie żyło mi się całkiem nieźle. A teraz koniec tych rozmyślań, trzeba wstać i zacząć się szykować, w końcu za dwie godziny wychodzimy do Hogsmeade.
            Szybko wstałam z łóżka i obudziłam dziewczyny, po czym wzięłam z szafy ciemnogranatowe spodnie i kremową tunikę. Na szczęście do wioski nie trzeba iść w szatach, bo jest naprawdę gorąco. Chwilę później weszłam do łazienki i zaczęłam się szykować przy akompaniamencie krzyków Dor:
- Lily! Wychodź wreszcie, Syriusz niedługo przyjdzie, a on nie może mnie tak zobaczyć!
            W tle słychać było również chichot Ann. Pomijam fakt, że jestem w łazience od jakiś 2 minut oraz to, że Dorcas wygląda świetnie nawet pół minuty po wstaniu z łóżka, a także fakt, że Black ją kocha i nie zwraca uwagi na to, czy jest uczesana perfekcyjnie, czy ma szopę na głowie.
            Ale jej się tego nie przetłumaczy, więc szybko się ogarnęłam i wyszłam. Jeszcze w drzwiach minął mnie huragan potocznie zwany Dorcas Meadowes. Lekko zdezorientowana spojrzałam na Ann, która już ubrana tarzała się po łóżku ze śmiechu. Przez chwilę patrzyłam się na przyjaciółkę, po czym również wybuchłam śmiechem.
            Dorcas, która chwilę później wyszła z łazienki, popatrzyła na nas jak na idiotki, pokręciła głową, po czym otworzyła drzwi wpuszczając do środka Huncwotów, którzy wpadli do naszego pokoju i również obdarzyli nas zdzwionym spojrzeniem. Cóż trudno, nie zrozumieli naszej radości.
            Chciałyśmy im wszystko wytłumaczyć, ale Peter zaczął narzekać, że jest głodny, więc wszyscy razem udaliśmy się do Wielkiej Sali na śniadanie, dosyć późne, ale jednak śniadanie.
            W WS nie było zbyt wiele osób, ponieważ większość już dawno spożyła ten posiłek. Konkretniej przy stole Gryfonów nie siedział nikt poza nami, przy Krukonów i Ślizgonów z pięć osób, a stół Hufflepuffu był pusty. W sumie śniadanie zjedliśmy dosyć szybko, ale w bardzo miłej atmosferze.
            Potem szybko poszliśmy do dormitoriów i zabraliśmy potrzebne rzeczy tj. pieniądze i coś cieplejszego na wszelki wypadek, po czym od razu udaliśmy się w kierunku wyjścia z zamku, aby się nie spóźnić na planowany wyjazd. Co, jak co, ale pozostanie w szkole nam się nie uśmiechało.
            Wsiedliśmy do powozu, czytaj upchnęliśmy się w sześcioosobowym powozie w siedem osób i pojechaliśmy do Hogsmeade. Podróż trwała może z dziesięć minut, a po dotarciu na miejsce całą grupą poszliśmy do Trzech Mioteł.
            James poszedł do baru, żeby zamówić każdemu po kremowym piwie, a my w tym czasie szukaliśmy wolnego stolika, co okazało się w sumie trudnym zadaniem. I czemu cię to dziwi? Roczniki od trzeciego wzwyż wybrały się do Hogsmeade, a ty narzekasz, że nie ma wolnego miejsca. Zresztą nie narzekaj, tylko spójrz w lewo, ten będzie idealny. Faktycznie, dzięki.
            Kilka minut później siedzieliśmy już przy stoliku z piwem kremowym w dłoni i rozmawialiśmy o miłych i przyjemnych rzeczach. Niestety już po chwili nasza rozmowa spłynęła na niezbyt przyjemne tematy, czyli zabójstwa, Śmierciożerców i Voldemorta.
- Jak myślicie, jak to będzie? – spytała Ann. Nie doprecyzowała pytania, ale wszyscy doskonale wiedzieli, o co jej chodzi.
- Nie wiadomo. To zależy. Słyszałem, że Voldemort boi się Dumbledore’a, może on go jakoś spacyfikuje – odpowiedział jej James.
- Też mi się tak wydaje. A jak nie to sami kiedyś Gada wykończymy – dopowiedział buńczucznie Syriusz – A ty się, Ruda, tak krzywo nie patrz, ja ci mówię, że będziesz miała gigantyczny wpływ na upadek tego szaleńca – zażartował widząc skierowane w jego stronę spojrzenie.
- Syriusz, to jest poważna sprawa, a ty sobie żarty stroisz – powiedziałam z lekkim wyrzutem.
- Ja wiem, Evans, ale trochę optymizmu nie zaszkodzi. Przeżyjemy to i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Zobaczysz. Poza tym nie możemy w kółko się tym przejmować, bo wykończą nas nasze własne myśli – odpowiedział Black. Z ostatnim się zgadzam. Tak, ja też.
- Lily, olej. To wieczne dziecko, on nigdy nie dorośnie. Ale ma trochę racji, czasami trzeba myśleć o czymś innym i patrzeć na świat przez różowe okulary, bo można oszaleć – dodała Dorcas – A przy okazji myślenia o czymś innym zmieńmy temat.
            Wszyscy ochoczo przyjęli jej propozycje i przez najbliższy czas rozmawialiśmy o… Quidditchu i SUMach. Jednak po kilkunastu minutach całe towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Z różnych powodów: Peter „Lecę do Miodowego Królestwa!”, Ann i Remus „No wiecie, my was bardzo lubimy, ale chcielibyśmy trochę pobyć sami” oraz Dorcas i Syriusz „Widziałam świetną sukienkę, którą muszę kupić, a ty Black idziesz ze mną, ktoś mi musi torby nosić i mówić, że ładnie wyglądam”.
            Tak, więc całe towarzystwo się ewakuowało, a ja zostałam sam na sam z Jamesem Potterem.
- Widzisz, jacy jesteśmy okropni? Nikt nie chce z nami przebywać – zażartował chłopak.
- No chyba z tobą, przecież ja jestem cudowna.
- A na drugie masz skromność no nie, Evans?
- Aha, skąd wiedziałeś? – spytałam.
            W odpowiedzi chłopak tylko pokręcił głową nad poziomem intelektualnym naszej rozmowy. Zresztą od kilku dni właśnie to głównie robimy, w sensie przekomarzamy się. No, no, no… Kto się czubi ten się lubi, czy od nienawiści do miłości tylko jeden krok? Ani jedno, ani drugie. Po prostu fajnie się z nim sprzecza.
- Lily! – usłyszałam po chwili krzyk Jamesa.
- Co?
- Nic, po prostu od pięciu minut siedzisz i patrzysz się w przestrzeń.
- Och… Wybacz, zamyśliłam się – wyjaśniłam, rumieniąc się lekko.
- Nic się nie stało. Powiesz mi, nad czym tak myślałaś? – spytał James.
            Kurde, przecież nie powiem mu, że gadałam z własnym sumieniem!
- Tak się zastanawiałam nad tym, co się teraz dzieje w świecie czarodziejów – Szczerze to taka półprawda, bo bardzo często o tym myślę.
- Nie martw się, Lily – Chłopak spojrzał na mnie ciepło – Dumbledore coś na to poradzi, poza tym tu, w Hogwarcie jesteśmy bezpieczni.
- To wiem, ale strasznie się martwię o rodziców. Oni chyba nawet zaczęli coś podejrzewać na temat tego co się dzieje. Zresztą nic dziwnego, skoro piszę do nich codziennie, pod głupimi pretekstami.
- Lily… Wiesz co? Jestem przekonany, że Dumbledore w jakiś sposób zabezpieczył najbliższych uczniów z rodzin mugolskich – powiedział chłopak pocieszająco – Nie martw się. Nic się nie stanie twojej rodzinie.
- Tak sądzisz?
- Jasne, że tak – odparł chłopak uśmiechając się do mnie ciepło.
            Odpowiedziałam mu uśmiechem, bo to, co mówił naprawdę podnosiło mnie na duchu. Nagle chłopak wciągnął mocniej powietrze, po czym zmarszczył nos i spytał:
- Czujesz zapach dymu?
            Jednak ledwo dosłyszałam jego pytanie, ponieważ zagłuszył je głośny wybuch, po którym nastąpiły głośne i przerażone krzyki ludzi. James spojrzał na mnie zaniepokojony, po czym wyjrzał przez okno (stół, przy którym siedzieliśmy znajdował się na piętrze) i cofnął się od niego natychmiast przestraszony. Zaraz potem złapał mnie za rękę i krzyknął:
- Uciekajcie! Pali się! Hogsmeade się pali!
            Tuż potem pociągnął mnie do wyjścia. Jednak, kiedy wszyscy zorientowali się, że chłopak nie żartuje wybuchła panika. Ludzie zaczęli się przepychać do wyjścia, większość w biegu rzucała na siebie zaklęcia tarczy i chroniące przed poparzeniami. Miałam jednak niejasne przeczucie, że na Szatańską Pożogę, której prawdopodobnie użyto, niewiele one pomogą.
            W każdym razie tłum przeciskał się do wyjścia, a mnie przed zdeptaniem ratowała tylko ręka Jamesa mocno ściskająca mój nadgarstek. Mieliśmy już razem z chłopakiem przejść prze drzwi, jednak zawalił się strop, uniemożliwiając nam to. Jednak zanim zostaliśmy całkowicie odcięci zdążyłam zauważyć walkę toczącą się na ulicy. Aurorzy przeciw Śmierciożercom. Dobro przeciw Złu.
            James spojrzał na mnie lekko spanikowany, po czym pociągnął mnie w inną stronę i powiedział na tyle głośno, żeby wszyscy ludzie wokół słyszeli:
- Znam inne wyjście, chodźcie za mną!
            Po czym nie puszczając mojej dłoni ruszył przed siebie prosto w coraz gęstszy dym.
            Szliśmy dosyć długo, ponieważ co i rusz napotykaliśmy zawalone sprzęty, czy oderwane z sufitu deski. W pewnym momencie wyraźnie już było widać otwarte drzwi znajdujące się w kuchni. Wszyscy ruszyli w tamtym kierunku, gdy nagle sufit runął nam na głowy.
            Szczerze mówiąc spodziewałam się bólu, łomotu, ale nic takiego nie nastąpiło. Otworzyłam oczy, po czym spojrzałam w górę i zobaczyłam utrzymujący się kilkadziesiąt centymetrów nad moją głową strop. Spojrzałam za siebie i ujrzałam Dave’a i jego kolegów z wyciągniętymi różdżkami. Zakomenderowali oni:
- Do wyjścia!
            Był to jednak niepotrzebny rozkaz, ponieważ większość ludzi, kiedy tylko zorientowali się, że nic im nie grozi wybiegła na zewnątrz. Tak samo zresztą postąpiłam ja, James, a na końcu również Dave z przyjaciółmi.
            Niestety nie był to koniec naszych kłopotów, jak mogłoby wydawać. Albowiem, gdy wyszliśmy na ulicę okazało się, że okrzyk „Hogsmeade płonie” nie był ani trochę przesadzony. Cała wioska… Cóż stała w płomieniach. Poza tym faktycznie została podpalona przez Szatańską Pożogę, bo płomienie przyjmowały przeróżne kształty i ugaszenie ich było praktycznie niemożliwe.
            Prawdę mówiąc Szatańska Pożoga jest równocześnie straszna i piękna. Jak dzikie zwierzę. Bo te płomienie niszczą wszystko na swojej drodze, ale jednocześnie są piękne. Z tobą coś jest nie tak. Taka prawda. Huragan też wygląda ładnie, co nie sprawia, że mam nadzieję go ujrzeć, ale wręcz przeciwnie, ja tylko stwierdzam fakty. A może z łaski swojej zajmij się przeżyciem, a nie faktami? Bo kiepsko widzę twoją, a przy okazji i moją przyszłość!
            To mnie otrzeźwiło i zaczęłam się bronić. Niestety zwolenników Voldemorta cały czas przybywało. Aurorzy, nauczyciele i starsi uczniowie ledwo dawali sobie radę. Zaklęcie latały z każdej strony. Jednak nagle wszyscy zamarli. Tuż przed Albusem Dumbledore’em pojawił się On. Lord Voldemort.
- I co ty na to, Dumbledore?! – spytał się ten czerwonooki potwór (inaczej się go określić nie da)
- Szczerze mówiąc, Tom, to spodziewałem się po tobie, czego innego. Jesteś potężnym czarodziejem, ale kryjesz się za swoim zwolennikami zamiast walczyć ze mną samemu.
            To chyba dostatecznie rozgniewało Sami – Wiecie – Kogo, bo zaatakował Dumbledore’a. Był to pierwszy prawdziwy czarodziejski pojedynek, jaki miałam okazję oglądać i tak jak pożoga miał on dwa oblicza. Zabójcze – ze względu na klątwy i piękne – bo śmigającymi zaklęciom nie sposób odmówić uroku.
            W każdym razie jak na razie żadne z zaklęć nie dosięgnęło celu, bowiem pojedynkujący się czarodzieje byli ta samo dobrzy w ofensywie jak i defensywie. Przez cały czas trwania pojedynku nie miałam pojęcia, kto wygra. Voldemort chyba doszedł do tego samego wniosku, ponieważ deportował się, a wraz z nim wszyscy zdolni do ruchu Śmierciożercy.
            Tuż potem część Aurorów zabrała unieruchomionych zwolenników Voldemorta do Ministerstwa, a reszta wraz z nauczycielami zajęła się gaszeniem pożaru. Niestety było to bardzo trudne zadanie.
            Wszyscy uczniowie zebrali się na betonowym placu w środku wioski. Tu ogień nie dotrze, więc jest, choć trochę bezpieczniej. Zajęłam się, więc poszukiwaniem przyjaciół. Najpierw znalazłam Jamesa, potem Ann i Syriusza, następnie Remusa, Dorcas i Petera. Nie mogłam jednak przez długi czas znaleźć Severusa. Wreszcie dostrzegłam go w rogu placu wraz z grupką Ślizgonów. Nie podchodziłam tam, jednak wiedziałam już, że jest bezpieczny, a to było najważniejsze. Chwilę później mignął mi też Dave z przyjaciółmi.
            I to był by koniec kłopotów, gdyby w tym momencie nie zajął się dom, który wcześniej, jakimś cudem uniknął płomieni. Ze środka dobiegł nas kobiecy krzyk i głośny płacz niemowlęcia. Wszyscy zamarli w bezruchu przerażeni grozą sytuacji: wszyscy dorośli, którzy ukończyli Hogwart zajmowali się gaszeniem pożaru, więc kto pomoże tej dwójce?
            Po chwili poznałam odpowiedź na moje pytanie. Dostrzegłam, bowiem wybiegając z tłumu chłopaka, który skierował się w kierunku płonącego domu. Przysięgam wam, że moje serce na moment się zatrzymało, gdy rozpoznałam w nim Dave’a.
            W oczach chłopaka malowało się przerażenie, ale też i determinacja, co przypomniało mi słowa kogoś mądrego „odwaga nie polega na nieodczuwaniu strachu, ale na umiejętności działania mimo niego”*. Chłopak wbiegł do domu, a ja z dudniącym w piersi sercem wpatrywałam się w drzwi oczekując jego powrotu.
            Jednak on nie wracał i nie wracał. A może to tylko mi się wydawało, ze to tak długo trwa? Może tak naprawdę minęła dopiero sekunda, ale czas tak zwolnił, że sądziłam, że godzina? W pewnym momencie dojrzałam wynurzającą się z dymu sylwetkę chłopaka. NA rękach niósł on może dwuletnią dziewczynkę. Podbiegł on szybko do tłumu, wcisnął mi w ręce dziecko (akurat byłam blisko), po czym wbiegł z powrotem do domu.
            Chłopak znowu walczył o życie, a ja zajmowałam się uspokajaniem małej Alice (jak powiedziała mi, że się nazywa), szepcząc:
- Nie martw się mama zaraz przyjdzie.
- Na pewno? – spytała mnie malutka.
- Na pewno. Obiecuję. Dave ją stamtąd wyciągnie całą i zdrową.
            Po tych słowach dziewczynka przytuliła się do mnie mocno, a ja zajęłam się głaskaniem ją po włosach i czekaniem na powrót Dave’a. W tych strasznych chwilach zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest on bliski memu sercu. Nadal, ale teraz jak brat. A co jeśli nie przeżyje? To będzie koniec świata. W końcu z każdą śmiercią człowieka ginie cały nieznany świat**.
            Po kolejnych paru minutach chłopak wyszedł z budynku na chwiejnych nogach, podszedł do nas, położył kobietę na ziemi, po czym stracił przytomność.
            Tego, co nastąpiło potem właściwie nie pamiętam. W moim umyśle zapisały się tylko niektóre momenty, jak na stopklatce, jak mugolskie nieruchome fotografie. Pamiętam bladą twarz Dave’a, szczęśliwą twarz matki Alice, gdy przytulała swoją córkę, dalej rozprzestrzeniający się pożar, przerażenie na twarzy pani Pomfrey, gdy ujrzała Dave’a, jej głos mówiący „zatrucie dymem, może nawet śmiertelne”, zmartwioną i smutną twarz niosącego mnie na rękach Jamesa i w końcu swoją wystraszoną twarz z pełnymi bólu oczami, którą ujrzałam w lustrze.
            Tyle. Tylko to zapisało się w mojej pamięci z wydarzeń po powrocie Dave’a z tamtego domu. Z wcześniejszych pamiętam o wiele więcej. Jednak najbardziej zapadł mi w pamięć zapach dymu, którym przesiąkło wszystko. Moje buty, moje ubrania, włosy, nawet skóra. Pamiętam też, że stałam pod prysznicem, co najmniej godzinę i szorowałam całą skórę tak mocno, że prawie zdarłam z niej skórę, ale ten zapach nie zniknął. Był zbyt żywy w mojej pamięci.
            Pamiętam też wizytę u Dave’a w Skrzydle Szpitalnym. Gdyby nie jego przerażająca bladość uznałabym, że śpi. Pani Pomfrey powiedziała, że są duże szanse na to, że chłopak przeżyje. Ale co ona rozumie przez duże? 90%, 70%, a może tylko 50%? Nie wiem i się nie dowiem, bo pielęgniarka i tak nie powie mi prawdy, nie chcąc mnie ostatecznie dobić.
            Nie myśleć. Nie myśleć. Nie myśleć o tym.
Powtarzam to w myślach, żeby nie oszaleć, żeby nie obwiniać siebie i wszystkich wokół o to, co się stało. Szacunkowa liczba ofiar to 75. Dużo. Bardzo dużo. Większość to mieszkańcy miasteczka, ale zginęło też kilkunastu uczniów. Uczniów, których jeszcze rano widziałam, którzy śmiali się z żartów swoich kolegów i…
            Nie myśleć. Nie myśleć. Nie myśleć o tym.
            Podobno to przejdzie. Podobno zapomnimy. Wątpię. Nie da się zapomnieć widoku płonącej wioski, widoku wbiegającego w płomienie chłopaka, padających od zaklęć ludzi (zarówno tych dobrych jak i złych), bladych i przerażonych twarzy oraz przeszywającego smrodu pożogi.
            Nie myśleć. Nie myśleć. Nie myśleć o tym.
            Dave wyzdrowieje. Tak twierdzi Ann. Ja nie jestem pewna. W końcu przez kilkanaście minut wdychał trujący dym. Oparzenia już mu wyleczyli, ale płuca… Właśnie oparzenia, widoku poparzonych dzieci nie da się wyrzucić z umysłu. Po prostu się nie da. A pomyśleć, że uznałam pożogę za piękną i straszną równocześnie. Ona jest tylko straszna! To niszczycielska siła, przed którą nic się nie uchroni. Całe Hogsmeade spłonęło. Całe.
            Nie myśleć. Nie myśleć. Nie myśleć o tym.
            Nie da się nie myśleć. Nie da się zapomnieć. Mówią, że z czasem to znika, ten ból, uraz a do świata. Nie jestem pewna, ale mam nadzieję, że mają rację, że z czasem przejdę nad tym do porządku dziennego, że zapomnę twarze, że zapomnę ogień.
            Nie myśleć. Nie myśleć. Nie myśleć o tym.
            To pomaga. Staranie się zapomnieć. Ale tylko na trochę, na moment, na chwilę. A potem wszystko wraca.
            Nie myśleć. Nie myśleć. Nie myśleć o tym. 
            A następnego dnia nagłówki pierwszych stron wszystkich czarodziejskich gazet brzmiały:

HOGSMEADE’A W PŁOMIENIACH!
BRUTALNY ATAK ŚMIERCIOŻERCÓW!
           





* Autor: Shelogh Brown
** Antoine de Saint-Exupéry
PS
Przy okazji, czy wiedzieliście, że początkowo Śmierciożercy mieli być nazwani Rycerzami Walpurgii, ze względu na Noc Walpurgii?

14 komentarzy:

  1. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo mnie zaciekawiłaś? I że musisz napisać nową notkę jak najszybciej? Jednym słowem: SUPER!
    Pozdrawiam

    PS. MiseryAnne to mój nick na google, to ja Lilka E., Samotniczka, Zuza... Jak wolisz XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy rozdział:)
    Ten końcowy fragment mi się najbardziej podobał:) ten atak i później te przemyślenia Lily. Mam to nadzieje, że Dave'owi nic się złego nie stanie. Bohater z niego, na prawdę. Nawet przypomniała mi się ta scenka z "Spidermana 2" ^^ (nie wiem, czy kojarzysz tą scenkę;) ). No i te słowa Syriusza do Lilki utkwiły mi najbardziej: "... będziesz miała gigantyczny wpływ na upadek tego szaleńca." - och, gdyby ona wiedziała, że to co powiedział, było wielką prawdą :)

    Pozdrawiam serdecznie:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. hej to ja Lily z bloga http://lily-evans-and-james-potter-love.blog.onet.pl ;)

    nie wiem skąd bierzesz takie pomysły. nie wiem jak ty to robisz, że masz taką wenę. wiem tylko,że zachwyciłaś mnie tym rozdziałem i od teraz jesteś na czołówce moich ulubionych blogów! Najbardziej podobał mi się pomysł z pożarem, naprawdę super to opisałaś. Mam nadzieję, że Dave'owi nic nie będzie i wszystko się między nim a Lilką ułoży. I Syriusz miał rację: "będziesz miała gigantyczny wpływ na upadek tego szaleńca"

    PS: Teraz też przeniosłam się na blogspot, oto mój nowy adres: http://rudowlosa-i-rogacz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. ` Bardzo ciekawy rozdział . :) Te myśli Lilki, a ten pożar? Nie mam pojęcia skąd to wzięłaś, ale wiem, że genialne. żeby Dave'owi nic nie było, bo.. No to by było dziwne, a Ruda by się załamała. Po prostu wspaniale!

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo podoba mi się Wasz blog. Prolog zdecydowanie mnie zauroczył i dobrze, że Lily i James nie są razem od razu, często w takich fanfickach ten moment następuje zbyt szybko. ;) Co do tego rozdziału, szczególnie przypadło mi do gustu prorocze stwierdzenie Syriusza, że Lily będzie miała udział w pokonaniu Voldemorta. Co do minusów, trochę za szybka akcja, wszystko na raz, ani chwili wytchnienia. Lepiej byłoby, gdybyś dłużej opisała pożar, pojedynek i chwilę, gdy zdawało się, że już po wszystkim. Uczucia Lily po tych wydarzeniach mogłyby poczekać do następnego rozdziału.;) Pomimo tych drobnych defektów, chciałabym, byście informowały mnie o nn, oczywiście w komentarzach na moim blogu.;] Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ups, zapomniałam. ;p Mam 2 blogi, ale chciałabym, żebyście pisały powiadomienia na esthersnape.blogspot.com. Dzięki. ;)

      Usuń
  7. Przepraszam Cię bardzo, że tak długo musiałaś czekać na mój komentarz. Po prostu miałam chwilę "załamki". Brak weny= brak chęci odwiedzania swojego bloga. Wybacz!!! Nie wiem co mnie złapało. Mam nadzieję, że już się to nie powtórzy i będę jak najszybciej komentować twoje notki. ;)
    Więc przechodzę do komentowania. ;D
    Miło, że James tym razem niczego nie psuje wraz resztą próbują pomóc Lily ;) Naprawdę fajny gest z ich strony, chociaż... to ich obowiązek. Przyjaźnią się. :) Dobrze też, że Sev pociesza przyjaciółkę. :D Szkoda tylko, że Dave nie utrzymuje już kontaktu z Evans. Końcowy moment świetny. Atak śmierciożerców. Dużo akcji.
    Maya

    OdpowiedzUsuń
  8. Boże, dziewczyno tak mnie zaciekawiłaś, że choć to pierwsza notka którą tu przeczytałam to już nie mogę doczekać się nastepnej! Z checia przeczytam poprzednie rozdzialy, pewnie nie wszystkie, ale na pewno choc kilkanascie, bo po prostu UWIELBIAM styl jakim piszesz:) Nie sprawiłoby ci problemu informowanie mnie o wpisach? Byłabym bardzo wdzieczna... I przy okazji oczywiscie zapraszam do mnie :) http://pannasheppard.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej!
    Zapraszam na nową notkę na blogu
    lilyanne-evans-inna-historia.blog.onet.pl
    Pozdrawiam

    MiseryAnne (Samotniczka)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej! O rany, bez wątpienia zaciekawiłyście mnie. Na początku rozdziału wydawać by się mogło, że nic tak wielkiego i strasznego się nie wydarzy, a potem takie zaskoczenie!
    Szczerze, to jeszcze wcześniej cieszyłam się z faktu, że Lil nie jest już z Davem, bo według mnie oni do siebie zwyczajnie nie pasuję, jak to powiedział Snape, ale teraz jest mi szkoda Dave. Zachował się bardzo odważnie, ratując tą kobietę i jej dziecko, a teraz trzymam kciuki, aby chłopak przeżył.
    Poza tym, świetnie to wszystko opisałyście, aż miło się czytało. No i te sumienie Lily, nie rezygnujcie z tego głosiku!
    Z chęcią będę czytała kolejne rozdziały, ale to już się zgłoszę do innej zakładki, a ja sama dodaję Was do linków ;D
    Pozdrawiam!

    [depths-of-truth.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  12. OMG! To było cudooowne. Pomimo tego, że nie lubię Dave'a, to chce żeby przeżył. Rozdział jest naprawdę świetny! Masz ogrooooooooomny talent! Nawet nie wiesz jak mnie zaciekawiłaś... Chciałabym żeby James i Lily byli wreszcie razem. No ale to ty jesteś autorką ;). Poza tym kończą dopiero 5 rok, więc coś się musi dziać przez następne dwa lata szkoły nie? Och, wiem, że się powtarzam, ale...masz gigantyczny talent!!!!! Też chciałabym taki mieć. Trochę się rozpisałam... Ponieważ mam takie duże zaległości (twój blog odkryłam jakieś 3 dni temu, więc wiesz) to lecę do następnego rozdziału nadrabiać braki. Jeszcze raz piszę, że rozdział jest świeeeeeetny.
    Weny twórczej życzę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ah i ten tekst ;* ;D
    No wiecie, my was bardzo lubimy, ale chcielibyśmy trochę pobyć sami” Wybacz, ale zawsze muszę coś za cytować gdy mi się spodoba ;)
    Gorąco pozdrawiam Amelia

    OdpowiedzUsuń