Jak widać napisałam;) I dodałam.
Chyba najdłuższy w historii.
Ada jutro poprawi błędy, więc z góry za nie przepraszam.
Zapraszam do czytania i komentowania
Asia
Rozdział 43 „Odwaga nie polega
na nieodczuwaniu strachu, ale na umiejętności działania mimo niego”
TEN – KTÓREGO – IMIENIA – NIE –
WOLNO – WYMAWIAĆ ROŚNIE W SIŁĘ!
ELANOR DIANA JENKINSON,
SZEFOWA DEPARTAMENTU EGZEKWOWANIA MAGICZNEGO PRAWA ZABITA PRZEZ ŚMIERCIOŻERCÓW!
WZRASTA LICZBA ATAKÓW NA MUGOLI!
ZWOLENNICY SAMI – WIECIE –
KOGO WYMORDOWALI CAŁĄ MUGOLSKĄ WIOSKĘ!
LICZBA
ŚMIERCIOŻERCÓW ROŚNIE!
EGDAR
BONES ZAMORDOWANY WRAZ ŻONĄ I DZIEĆMI!
MCKINNON’OWIE ZAMORDOWANI!
Mniej więcej w ten sposób wyglądały nagłówki
gazet od kilku tygodni. W całym czarodziejskim świecie narastała panika. Ludzie
bali się coraz bardziej. Nawet moi rodzice zauważyli, że coś jest nie tak.
Może, to dlatego, że pisałam do nich codziennie, często z bezsensownych
powodów, tylko po to, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyją, czy nie padło na nich? W
każdym razie coraz częściej pytali się mnie, czy w świecie czarodziejów na
pewno wszystko w porządku. Niezmiennie odpowiadałam, że tak, że nic złego się
nie dzieje. Ale wiem, że będę musiała im w końcu powiedzieć. Jednak jeszcze nie
teraz. Jeszcze nie teraz.
Poza
tą panującą wokół atmosferą grozy to jest całkiem okej. Przygotowania do SUMów
idą pełną parą. W końcu został do nich tylko miesiąc. Wiecie, przed rozpoczęciem
roku szkolnego planowałam, że zacznę się uczyć o wiele, wiele wcześniej, ale…
No właśnie zawsze jakieś ale. Cóż ten rok był dosyć burzliwy. Najpierw atak
wilkołaka, potem wylądowałam w Skrzydle Szpitalnym i straciłam pamięć, później
mój związek z Dave’em, przyjazd Francuzek, spór z Jamesem, sprawa z Sev’em,
rozstanie z chłopakiem. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. W każdym razie
nie miałam jakoś głowy do nauki, więc zajęłam się tym dopiero ostatnio i…
Załamałam się. Serio. Tego jest strasznie dużo. A w przyswojeniu tych
informacji ani trochę nie pomaga mi to, co się dzieje poza Hogwartem.
Moi
znajomi też nie. Niby sami się uczą, ale też za każdym razem, kiedy robią sobie
przerwę, przychodzą do mnie i wyciągają mnie gdzieś, żeby poprawić mi nastrój
po rozstaniu z Dave’em. A moje „delikatne” aluzje na temat tego, że rozeszliśmy
się już dawno oraz, że naprawdę nie jestem w złym nastroju nie działają.
Siedziałam
sobie w pokoju, nie wadząc nikomu. Ej mała nie ta bajka. Cicho! Ja się
uczę. Fakt, że siedzisz przy biurku, przed otwartą książką nie oznacza, że
się uczysz. Szkoda, że nie można kogoś zabić wirtualnie. Ja tam się
cieszę. Nic dziwnego, ale bądź już proszę cicho. Spoko.
Także przebywałam
w pokoju próbując, bezskutecznie, nauczyć się Transmutacji. Było to mało
skuteczne, bo czytałam to już po raz piąty w tym tygodniu i chyba znałam na
pamięć, ale ambitnie postanowiłam przejrzeć jeszcze raz. Cóż jak na razie mi
się to nie udawało. Ale popróbuję, może coś z tego wyjdzie.
Niestety
nie było mi się dane o tym przekonać, ponieważ do dormitorium wpadła Ann i
zarządziła:
- Idziemy na dwór, ile można się uczyć?!
Po
czym bezceremonialnie złapała mnie za rękę i wyciągnęła z pokoju. Zresztą nie
puszczała mojego nadgarstka dopóki nie wyszłyśmy z zamku, jakby się bała, że
ucieknę, albo coś. Jednak, kiedy dotarłyśmy nad jezioro, gdzie była już reszta
naszych przyjaciół, puściła mnie i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Wybacz, Lily, ale inaczej nie ruszyłabyś się
z zamku.
- Co prawda, to prawda – potwierdziłam – Ale
naprawdę nie musicie mnie nigdzie wyciągać.
- My ci chcemy, Evans, tylko poprawić humor –
stwierdził na to Syriusz z obłudnym uśmiechem.
- Wiem, ale czy do was nie dociera, że ja się
naprawdę dobrze czuję? Nic mi nie jest serio.
- Jasne, jasne. Wszyscy tak mówią, a potem
depresja i pomocy. Ale my ci, Lily, humor poprawimy – powiedział James, po czym
zaczął mnie łaskotać.
Oczywiście
reszta ochoczo podchwyciła ten pomysł i już kilkanaście sekund później całą
siódemką tarzaliśmy się po trawie.
Następnego dnia
brzuch mnie strasznie bolał od śmiechu, a do moich przyjaciół w dalszym ciągu
nie docierało, że nic mi nie jest. Zresztą dalej tego nie zrozumieli. Dzisiaj
około południa jest wyjście do Hogsmeade, jak się pewnie domyślacie idziemy tam
wszyscy, ale jestem przekonana, że moje przyjaciółki już kombinują, jak by tu
się ulotnić i zostawić mnie z Potterem.
W
sumie nie przeszkadzałoby mi to aż tak bardzo. On… Naprawdę się stara niczego
nie zepsuć i mam nadzieję, że tym razem mu się uda. W każdym razie nasze
relacje są jak najbardziej przyjazne i w sumie doszłam do wniosku, że James
Potter jest całkiem sympatycznym chłopakiem. Przynajmniej dopóki nie zaczyna
się popisywać i znęcać nad słabszymi. A jak na razie nie robi żadnej z tych
rzeczy. Także on obietnicy dotrzymał.
Dave
za to nie za bardzo. Znaczy się… Witamy się, gdy widzimy się na korytarzu, ale
tylko tyle, a nawet i to nie zawsze. Wyrósł między nami mur, którego chyba nic
nie zburzy. Co prawda z Rogerem, Maksem i Chrisem zdarzało mi się rozmawiać,
ale jeśli był z nimi Dave, to dosyć szybko rozmowa przestawała się kleić, więc
żegnaliśmy się i każde z nas szło w swoją stronę.
- Cześć, Ruda! – usłyszałam głos za swoimi
plecami.
Szybko
odwróciłam się w tamtą stronę i ujrzałam zmierzającego do mnie Maksa wraz z
Rogerem i Chrisem. Po chwili dostrzegłam również idąc w odległości kilu metrów
od nich Dave’a. Chłopcy przysiedli się do mnie, a Chris spytał:
- Jak tam życie, Evans?
- Całkiem nieźle, a jak u was? –
odpowiedziałam.
- Zakuwamy. Nawet nie sądziłem, że to tak
powoli wchodzi do głowy – odparł Maks.
Porozmawialiśmy
jeszcze kilka minut o szkole, po czym zapadła cisza. Naprawdę, miałam wrażenie,
że nikt nie wie, co powiedzieć. W każdym razie po dłuższej chwili patrzenia się
na własne buty, spojrzałam na zegarek, zrobiłam spanikowaną minę i
wykrzyknęłam:
- Merlinie, już tak późno?! Wybaczcie, ale muszę
lecieć. Obiecałam Ann, że pomogę jej w zadaniu na eliksiry. Do zobaczenia
potem!
Odpowiedziało
mi chóralne „do zobaczenia”. Ja za to pobiegłam w stronę zamku i zakodowałam
sobie w pamięci, żeby powiedzieć przyjaciółce, że pomagam jej dzisiaj w wypracowaniu,
którego nie ma.
Możecie,
więc zauważyć, że naprawdę się między nami nie układało. Zresztą wszyscy mnie
ostrzegali, że tak będzie, ale nie chciałam im wierzyć. W końcu Dave zawsze
dotrzymywał obietnic.
Siedziałam
razem z przyjaciółkami nad jeziorem. Podziwiałyśmy przepiękny zachód słońca.
Bez trudu możecie sobie pewnie wyobrazić jak czerwona tarcza powoli zanurza się
w wodach jeziora, co wygląda niczym… Nie kończ. Nie chcę wiedzieć, co
brałaś, ale bierz połowę albo i mniej. O co ci chodzi? Ja tylko chciałam to
wszystko ładnie opisać. Tratatata i co z tego. Poza tym od dobrych dwóch
minut Ann macha ci ręką przed nosem i krzyczy „Ziemia do Lily, prosimy o powrót
z Wenus”.
- Wybacz, Ann, zamyśliłam się – powiedziałam
cicho, kiedy zorientowałam się, że moje sumienie mówi prawdę.
- Spoko. Powiedz ty mi lepiej, jak ci się
układa z Dave’em po waszym rozstaniu? – odparła blondynka.
- Na razie nie rozmawiamy ze sobą zbyt wiele,
ale musimy dojść do siebie po rozstaniu. To w końcu normalne.
- Ehm… Lily, wiesz ja nie chcę być niemiła,
ale czy jesteś pewna, że on dotrzyma obietnicy? – spytała lekko zmartwiona
Dorcas.
- Jasne, że tak. W końcu to Dave.
- Ale Lily…
- Żadne „ale” Ann. Obiecał mi i dotrzyma
obietnicy.
Nie
zauważyłam tylko porozumiewawczego spojrzenia, jakie wymieniły moje
przyjaciółki, a raczej chciałam wierzyć, że go nie widzę.
Cóż,
jednak wyszło, że to one miały rację. A szkoda, bo Dave jest naprawdę świetnym
chłopakiem i nie mogę przeboleć faktu, że prawie ze sobą nie rozmawiamy. Jednak
chyba to przeżyję. W każdym razie mam taką nadzieję. Poza tym na nim świat się
nie kończy, czyż nie? Mam w końcu swoje przyjaciółki, Huncwotów i Severusa,
który nie był zbyt zdziwiony moim rozstaniem z Dave’em.
- Hej, Lily! Stało się coś? – zapytał Sev
siadając koło mnie na trawie.
- Cześć, Severusie. A odpowiadając na twoje
pytanie, to rozstałam się z Dave’em.
- Och… Dawno?
- Nie, raptem wczoraj. Ale sypało się już
znacznie dłużej – odparłam.
- Przecież wiem – odpowiedział chłopak,
uśmiechając się do mnie – Sama mi mówiłaś. Nie obrazisz się, jak coś ci powiem?
- Nie, Sev, nie obrażę się.
- Nie pasowaliście do siebie i tyle. Poza tym
on jest kompletnym idiotą, skoro pozwolił ci odejść.
Słysząc
te słowa uśmiechnęłam się do przyjaciela szeroko.
Także
w sumie żyło mi się całkiem nieźle. A teraz koniec tych rozmyślań, trzeba wstać
i zacząć się szykować, w końcu za dwie godziny wychodzimy do Hogsmeade.
Szybko
wstałam z łóżka i obudziłam dziewczyny, po czym wzięłam z szafy ciemnogranatowe
spodnie i kremową tunikę. Na szczęście do wioski nie trzeba iść w szatach, bo
jest naprawdę gorąco. Chwilę później weszłam do łazienki i zaczęłam się
szykować przy akompaniamencie krzyków Dor:
- Lily! Wychodź wreszcie, Syriusz niedługo
przyjdzie, a on nie może mnie tak zobaczyć!
W
tle słychać było również chichot Ann. Pomijam fakt, że jestem w łazience od
jakiś 2 minut oraz to, że Dorcas wygląda świetnie nawet pół minuty po wstaniu z
łóżka, a także fakt, że Black ją kocha i nie zwraca uwagi na to, czy jest
uczesana perfekcyjnie, czy ma szopę na głowie.
Ale
jej się tego nie przetłumaczy, więc szybko się ogarnęłam i wyszłam. Jeszcze w
drzwiach minął mnie huragan potocznie zwany Dorcas Meadowes. Lekko
zdezorientowana spojrzałam na Ann, która już ubrana tarzała się po łóżku ze
śmiechu. Przez chwilę patrzyłam się na przyjaciółkę, po czym również wybuchłam
śmiechem.
Dorcas,
która chwilę później wyszła z łazienki, popatrzyła na nas jak na idiotki,
pokręciła głową, po czym otworzyła drzwi wpuszczając do środka Huncwotów,
którzy wpadli do naszego pokoju i również obdarzyli nas zdzwionym spojrzeniem.
Cóż trudno, nie zrozumieli naszej radości.
Chciałyśmy
im wszystko wytłumaczyć, ale Peter zaczął narzekać, że jest głodny, więc
wszyscy razem udaliśmy się do Wielkiej Sali na śniadanie, dosyć późne, ale
jednak śniadanie.
W
WS nie było zbyt wiele osób, ponieważ większość już dawno spożyła ten posiłek.
Konkretniej przy stole Gryfonów nie siedział nikt poza nami, przy Krukonów i
Ślizgonów z pięć osób, a stół Hufflepuffu był pusty. W sumie śniadanie
zjedliśmy dosyć szybko, ale w bardzo miłej atmosferze.
Potem
szybko poszliśmy do dormitoriów i zabraliśmy potrzebne rzeczy tj. pieniądze i
coś cieplejszego na wszelki wypadek, po czym od razu udaliśmy się w kierunku
wyjścia z zamku, aby się nie spóźnić na planowany wyjazd. Co, jak co, ale
pozostanie w szkole nam się nie uśmiechało.
Wsiedliśmy
do powozu, czytaj upchnęliśmy się w sześcioosobowym powozie w siedem osób i
pojechaliśmy do Hogsmeade. Podróż trwała może z dziesięć minut, a po dotarciu
na miejsce całą grupą poszliśmy do Trzech Mioteł.
James
poszedł do baru, żeby zamówić każdemu po kremowym piwie, a my w tym czasie
szukaliśmy wolnego stolika, co okazało się w sumie trudnym zadaniem. I
czemu cię to dziwi? Roczniki od trzeciego wzwyż wybrały się do Hogsmeade, a ty
narzekasz, że nie ma wolnego miejsca. Zresztą nie narzekaj, tylko spójrz w
lewo, ten będzie idealny. Faktycznie, dzięki.
Kilka
minut później siedzieliśmy już przy stoliku z piwem kremowym w dłoni i
rozmawialiśmy o miłych i przyjemnych rzeczach. Niestety już po chwili nasza
rozmowa spłynęła na niezbyt przyjemne tematy, czyli zabójstwa, Śmierciożerców i
Voldemorta.
- Jak myślicie, jak to będzie? – spytała Ann.
Nie doprecyzowała pytania, ale wszyscy doskonale wiedzieli, o co jej chodzi.
- Nie wiadomo. To zależy. Słyszałem, że
Voldemort boi się Dumbledore’a, może on go jakoś spacyfikuje – odpowiedział jej
James.
- Też mi się tak wydaje. A jak nie to sami
kiedyś Gada wykończymy – dopowiedział buńczucznie Syriusz – A ty się, Ruda, tak
krzywo nie patrz, ja ci mówię, że będziesz miała gigantyczny wpływ na upadek
tego szaleńca – zażartował widząc skierowane w jego stronę spojrzenie.
- Syriusz, to jest poważna sprawa, a ty sobie
żarty stroisz – powiedziałam z lekkim wyrzutem.
- Ja wiem, Evans, ale trochę optymizmu nie
zaszkodzi. Przeżyjemy to i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Zobaczysz. Poza
tym nie możemy w kółko się tym przejmować, bo wykończą nas nasze własne myśli –
odpowiedział Black. Z ostatnim się zgadzam. Tak, ja też.
- Lily, olej. To wieczne dziecko, on nigdy nie
dorośnie. Ale ma trochę racji, czasami trzeba myśleć o czymś innym i patrzeć na
świat przez różowe okulary, bo można oszaleć – dodała Dorcas – A przy okazji myślenia
o czymś innym zmieńmy temat.
Wszyscy
ochoczo przyjęli jej propozycje i przez najbliższy czas rozmawialiśmy o… Quidditchu
i SUMach. Jednak po kilkunastu minutach całe towarzystwo zaczęło się
rozchodzić. Z różnych powodów: Peter „Lecę do Miodowego Królestwa!”, Ann i
Remus „No wiecie, my was bardzo lubimy, ale chcielibyśmy trochę pobyć sami”
oraz Dorcas i Syriusz „Widziałam świetną sukienkę, którą muszę kupić, a ty
Black idziesz ze mną, ktoś mi musi torby nosić i mówić, że ładnie wyglądam”.
Tak,
więc całe towarzystwo się ewakuowało, a ja zostałam sam na sam z Jamesem Potterem.
- Widzisz, jacy jesteśmy okropni? Nikt nie
chce z nami przebywać – zażartował chłopak.
- No chyba z tobą, przecież ja jestem cudowna.
- A na drugie masz skromność no nie, Evans?
- Aha, skąd wiedziałeś? – spytałam.
W
odpowiedzi chłopak tylko pokręcił głową nad poziomem intelektualnym naszej
rozmowy. Zresztą od kilku dni właśnie to głównie robimy, w sensie przekomarzamy
się. No, no, no… Kto się czubi ten
się lubi, czy od nienawiści do miłości tylko jeden krok? Ani jedno, ani
drugie. Po prostu fajnie się z nim sprzecza.
- Lily! – usłyszałam po chwili krzyk Jamesa.
- Co?
- Nic, po prostu od pięciu minut siedzisz i
patrzysz się w przestrzeń.
- Och… Wybacz, zamyśliłam się – wyjaśniłam,
rumieniąc się lekko.
- Nic się nie stało. Powiesz mi, nad czym tak
myślałaś? – spytał James.
Kurde,
przecież nie powiem mu, że gadałam z własnym sumieniem!
- Tak się zastanawiałam nad tym, co się teraz
dzieje w świecie czarodziejów – Szczerze to taka półprawda, bo bardzo często o
tym myślę.
- Nie martw się, Lily – Chłopak spojrzał na
mnie ciepło – Dumbledore coś na to poradzi, poza tym tu, w Hogwarcie jesteśmy
bezpieczni.
- To wiem, ale strasznie się martwię o rodziców.
Oni chyba nawet zaczęli coś podejrzewać na temat tego co się dzieje. Zresztą
nic dziwnego, skoro piszę do nich codziennie, pod głupimi pretekstami.
- Lily… Wiesz co? Jestem przekonany, że
Dumbledore w jakiś sposób zabezpieczył najbliższych uczniów z rodzin mugolskich
– powiedział chłopak pocieszająco – Nie martw się. Nic się nie stanie twojej
rodzinie.
- Tak sądzisz?
- Jasne, że tak – odparł chłopak uśmiechając
się do mnie ciepło.
Odpowiedziałam
mu uśmiechem, bo to, co mówił naprawdę podnosiło mnie na duchu. Nagle chłopak
wciągnął mocniej powietrze, po czym zmarszczył nos i spytał:
- Czujesz zapach dymu?
Jednak
ledwo dosłyszałam jego pytanie, ponieważ zagłuszył je głośny wybuch, po którym
nastąpiły głośne i przerażone krzyki ludzi. James spojrzał na mnie zaniepokojony,
po czym wyjrzał przez okno (stół, przy którym siedzieliśmy znajdował się na
piętrze) i cofnął się od niego natychmiast przestraszony. Zaraz potem złapał
mnie za rękę i krzyknął:
- Uciekajcie! Pali się! Hogsmeade się pali!
Tuż
potem pociągnął mnie do wyjścia. Jednak, kiedy wszyscy zorientowali się, że
chłopak nie żartuje wybuchła panika. Ludzie zaczęli się przepychać do wyjścia,
większość w biegu rzucała na siebie zaklęcia tarczy i chroniące przed
poparzeniami. Miałam jednak niejasne przeczucie, że na Szatańską Pożogę, której
prawdopodobnie użyto, niewiele one pomogą.
W
każdym razie tłum przeciskał się do wyjścia, a mnie przed zdeptaniem ratowała
tylko ręka Jamesa mocno ściskająca mój nadgarstek. Mieliśmy już razem z
chłopakiem przejść prze drzwi, jednak zawalił się strop, uniemożliwiając nam
to. Jednak zanim zostaliśmy całkowicie odcięci zdążyłam zauważyć walkę toczącą
się na ulicy. Aurorzy przeciw Śmierciożercom. Dobro przeciw Złu.
James
spojrzał na mnie lekko spanikowany, po czym pociągnął mnie w inną stronę i
powiedział na tyle głośno, żeby wszyscy ludzie wokół słyszeli:
- Znam inne wyjście, chodźcie za mną!
Po
czym nie puszczając mojej dłoni ruszył przed siebie prosto w coraz gęstszy dym.
Szliśmy
dosyć długo, ponieważ co i rusz napotykaliśmy zawalone sprzęty, czy oderwane z
sufitu deski. W pewnym momencie wyraźnie już było widać otwarte drzwi znajdujące
się w kuchni. Wszyscy ruszyli w tamtym kierunku, gdy nagle sufit runął nam na
głowy.
Szczerze
mówiąc spodziewałam się bólu, łomotu, ale nic takiego nie nastąpiło. Otworzyłam
oczy, po czym spojrzałam w górę i zobaczyłam utrzymujący się kilkadziesiąt
centymetrów nad moją głową strop. Spojrzałam za siebie i ujrzałam Dave’a i jego
kolegów z wyciągniętymi różdżkami. Zakomenderowali oni:
- Do wyjścia!
Był
to jednak niepotrzebny rozkaz, ponieważ większość ludzi, kiedy tylko zorientowali
się, że nic im nie grozi wybiegła na zewnątrz. Tak samo zresztą postąpiłam ja,
James, a na końcu również Dave z przyjaciółmi.
Niestety
nie był to koniec naszych kłopotów, jak mogłoby wydawać. Albowiem, gdy
wyszliśmy na ulicę okazało się, że okrzyk „Hogsmeade płonie” nie był ani trochę
przesadzony. Cała wioska… Cóż stała w płomieniach. Poza tym faktycznie została
podpalona przez Szatańską Pożogę, bo płomienie przyjmowały przeróżne kształty i
ugaszenie ich było praktycznie niemożliwe.
Prawdę
mówiąc Szatańska Pożoga jest równocześnie straszna i piękna. Jak dzikie
zwierzę. Bo te płomienie niszczą wszystko na swojej drodze, ale jednocześnie są
piękne. Z tobą coś jest nie tak. Taka prawda. Huragan też wygląda
ładnie, co nie sprawia, że mam nadzieję go ujrzeć, ale wręcz przeciwnie, ja
tylko stwierdzam fakty. A może z łaski swojej zajmij się przeżyciem, a
nie faktami? Bo kiepsko widzę twoją, a przy okazji i moją przyszłość!
To
mnie otrzeźwiło i zaczęłam się bronić. Niestety zwolenników Voldemorta cały
czas przybywało. Aurorzy, nauczyciele i starsi uczniowie ledwo dawali sobie radę.
Zaklęcie latały z każdej strony. Jednak nagle wszyscy zamarli. Tuż przed
Albusem Dumbledore’em pojawił się On. Lord Voldemort.
- I co ty na to, Dumbledore?! – spytał się ten
czerwonooki potwór (inaczej się go określić nie da)
- Szczerze mówiąc, Tom, to spodziewałem się po
tobie, czego innego. Jesteś potężnym czarodziejem, ale kryjesz się za swoim
zwolennikami zamiast walczyć ze mną samemu.
To
chyba dostatecznie rozgniewało Sami – Wiecie – Kogo, bo zaatakował Dumbledore’a.
Był to pierwszy prawdziwy czarodziejski pojedynek, jaki miałam okazję oglądać i
tak jak pożoga miał on dwa oblicza. Zabójcze – ze względu na klątwy i piękne –
bo śmigającymi zaklęciom nie sposób odmówić uroku.
W
każdym razie jak na razie żadne z zaklęć nie dosięgnęło celu, bowiem
pojedynkujący się czarodzieje byli ta samo dobrzy w ofensywie jak i defensywie.
Przez cały czas trwania pojedynku nie miałam pojęcia, kto wygra. Voldemort
chyba doszedł do tego samego wniosku, ponieważ deportował się, a wraz z nim
wszyscy zdolni do ruchu Śmierciożercy.
Tuż
potem część Aurorów zabrała unieruchomionych zwolenników Voldemorta do
Ministerstwa, a reszta wraz z nauczycielami zajęła się gaszeniem pożaru. Niestety
było to bardzo trudne zadanie.
Wszyscy
uczniowie zebrali się na betonowym placu w środku wioski. Tu ogień nie dotrze,
więc jest, choć trochę bezpieczniej. Zajęłam się, więc poszukiwaniem przyjaciół.
Najpierw znalazłam Jamesa, potem Ann i Syriusza, następnie Remusa, Dorcas i
Petera. Nie mogłam jednak przez długi czas znaleźć Severusa. Wreszcie
dostrzegłam go w rogu placu wraz z grupką Ślizgonów. Nie podchodziłam tam,
jednak wiedziałam już, że jest bezpieczny, a to było najważniejsze. Chwilę
później mignął mi też Dave z przyjaciółmi.
I
to był by koniec kłopotów, gdyby w tym momencie nie zajął się dom, który
wcześniej, jakimś cudem uniknął płomieni. Ze środka dobiegł nas kobiecy krzyk i
głośny płacz niemowlęcia. Wszyscy zamarli w bezruchu przerażeni grozą sytuacji:
wszyscy dorośli, którzy ukończyli Hogwart zajmowali się gaszeniem pożaru, więc
kto pomoże tej dwójce?
Po
chwili poznałam odpowiedź na moje pytanie. Dostrzegłam, bowiem wybiegając z tłumu
chłopaka, który skierował się w kierunku płonącego domu. Przysięgam wam, że
moje serce na moment się zatrzymało, gdy rozpoznałam w nim Dave’a.
W
oczach chłopaka malowało się przerażenie, ale też i determinacja, co przypomniało
mi słowa kogoś mądrego „odwaga nie polega na nieodczuwaniu strachu, ale na umiejętności
działania mimo niego”*. Chłopak wbiegł do domu, a ja z dudniącym w piersi
sercem wpatrywałam się w drzwi oczekując jego powrotu.
Jednak
on nie wracał i nie wracał. A może to tylko mi się wydawało, ze to tak długo
trwa? Może tak naprawdę minęła dopiero sekunda, ale czas tak zwolnił, że
sądziłam, że godzina? W pewnym momencie dojrzałam wynurzającą się z dymu
sylwetkę chłopaka. NA rękach niósł on może dwuletnią dziewczynkę. Podbiegł on
szybko do tłumu, wcisnął mi w ręce dziecko (akurat byłam blisko), po czym
wbiegł z powrotem do domu.
Chłopak
znowu walczył o życie, a ja zajmowałam się uspokajaniem małej Alice (jak
powiedziała mi, że się nazywa), szepcząc:
- Nie martw się mama zaraz przyjdzie.
- Na pewno? – spytała mnie malutka.
- Na pewno. Obiecuję. Dave ją stamtąd
wyciągnie całą i zdrową.
Po
tych słowach dziewczynka przytuliła się do mnie mocno, a ja zajęłam się
głaskaniem ją po włosach i czekaniem na powrót Dave’a. W tych strasznych
chwilach zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest on bliski memu sercu. Nadal, ale teraz
jak brat. A co jeśli nie przeżyje? To będzie koniec świata. W końcu z każdą śmiercią człowieka ginie cały nieznany świat**.
Po kolejnych paru minutach chłopak
wyszedł z budynku na chwiejnych nogach, podszedł do nas, położył kobietę na
ziemi, po czym stracił przytomność.
Tego, co nastąpiło potem właściwie
nie pamiętam. W moim umyśle zapisały się tylko niektóre momenty, jak na
stopklatce, jak mugolskie nieruchome fotografie. Pamiętam bladą twarz Dave’a,
szczęśliwą twarz matki Alice, gdy przytulała swoją córkę, dalej rozprzestrzeniający
się pożar, przerażenie na twarzy pani Pomfrey, gdy ujrzała Dave’a, jej głos
mówiący „zatrucie dymem, może nawet śmiertelne”, zmartwioną i smutną twarz
niosącego mnie na rękach Jamesa i w końcu swoją wystraszoną twarz z pełnymi
bólu oczami, którą ujrzałam w lustrze.
Tyle. Tylko to zapisało się w mojej
pamięci z wydarzeń po powrocie Dave’a z tamtego domu. Z wcześniejszych pamiętam
o wiele więcej. Jednak najbardziej zapadł mi w pamięć zapach dymu, którym
przesiąkło wszystko. Moje buty, moje ubrania, włosy, nawet skóra. Pamiętam też,
że stałam pod prysznicem, co najmniej godzinę i szorowałam całą skórę tak
mocno, że prawie zdarłam z niej skórę, ale ten zapach nie zniknął. Był zbyt
żywy w mojej pamięci.
Pamiętam też wizytę u Dave’a w
Skrzydle Szpitalnym. Gdyby nie jego przerażająca bladość uznałabym, że śpi.
Pani Pomfrey powiedziała, że są duże szanse na to, że chłopak przeżyje. Ale co
ona rozumie przez duże? 90%, 70%, a może tylko 50%? Nie wiem i się nie dowiem,
bo pielęgniarka i tak nie powie mi prawdy, nie chcąc mnie ostatecznie dobić.
Nie myśleć. Nie myśleć. Nie
myśleć o tym.
Powtarzam to w myślach, żeby nie oszaleć, żeby nie obwiniać siebie i
wszystkich wokół o to, co się stało. Szacunkowa liczba ofiar to 75. Dużo.
Bardzo dużo. Większość to mieszkańcy miasteczka, ale zginęło też kilkunastu
uczniów. Uczniów, których jeszcze rano widziałam, którzy śmiali się z żartów
swoich kolegów i…
Nie myśleć. Nie myśleć. Nie
myśleć o tym.
Podobno to
przejdzie. Podobno zapomnimy. Wątpię. Nie da się zapomnieć widoku płonącej
wioski, widoku wbiegającego w płomienie chłopaka, padających od zaklęć ludzi
(zarówno tych dobrych jak i złych), bladych i przerażonych twarzy oraz
przeszywającego smrodu pożogi.
Nie myśleć. Nie myśleć. Nie
myśleć o tym.
Dave
wyzdrowieje. Tak twierdzi Ann. Ja nie jestem pewna. W końcu przez kilkanaście
minut wdychał trujący dym. Oparzenia już mu wyleczyli, ale płuca… Właśnie
oparzenia, widoku poparzonych dzieci nie da się wyrzucić z umysłu. Po prostu
się nie da. A pomyśleć, że uznałam pożogę za piękną i straszną równocześnie.
Ona jest tylko straszna! To niszczycielska siła, przed którą nic się nie uchroni.
Całe Hogsmeade spłonęło. Całe.
Nie myśleć. Nie myśleć. Nie
myśleć o tym.
Nie da się
nie myśleć. Nie da się zapomnieć. Mówią, że z czasem to znika, ten ból, uraz a
do świata. Nie jestem pewna, ale mam nadzieję, że mają rację, że z czasem
przejdę nad tym do porządku dziennego, że zapomnę twarze, że zapomnę ogień.
Nie myśleć. Nie myśleć. Nie
myśleć o tym.
To pomaga.
Staranie się zapomnieć. Ale tylko na trochę, na moment, na chwilę. A potem
wszystko wraca.
Nie myśleć. Nie myśleć. Nie
myśleć o tym.
A następnego
dnia nagłówki pierwszych stron wszystkich czarodziejskich gazet brzmiały:
HOGSMEADE’A
W PŁOMIENIACH!
BRUTALNY
ATAK ŚMIERCIOŻERCÓW!
* Autor: Shelogh Brown
** Antoine de Saint-Exupéry
PS
Przy okazji, czy wiedzieliście, że początkowo
Śmierciożercy mieli być nazwani Rycerzami Walpurgii, ze względu na Noc
Walpurgii?
Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo mnie zaciekawiłaś? I że musisz napisać nową notkę jak najszybciej? Jednym słowem: SUPER!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
PS. MiseryAnne to mój nick na google, to ja Lilka E., Samotniczka, Zuza... Jak wolisz XD
Bardzo ciekawy rozdział:)
OdpowiedzUsuńTen końcowy fragment mi się najbardziej podobał:) ten atak i później te przemyślenia Lily. Mam to nadzieje, że Dave'owi nic się złego nie stanie. Bohater z niego, na prawdę. Nawet przypomniała mi się ta scenka z "Spidermana 2" ^^ (nie wiem, czy kojarzysz tą scenkę;) ). No i te słowa Syriusza do Lilki utkwiły mi najbardziej: "... będziesz miała gigantyczny wpływ na upadek tego szaleńca." - och, gdyby ona wiedziała, że to co powiedział, było wielką prawdą :)
Pozdrawiam serdecznie:*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńhej to ja Lily z bloga http://lily-evans-and-james-potter-love.blog.onet.pl ;)
OdpowiedzUsuńnie wiem skąd bierzesz takie pomysły. nie wiem jak ty to robisz, że masz taką wenę. wiem tylko,że zachwyciłaś mnie tym rozdziałem i od teraz jesteś na czołówce moich ulubionych blogów! Najbardziej podobał mi się pomysł z pożarem, naprawdę super to opisałaś. Mam nadzieję, że Dave'owi nic nie będzie i wszystko się między nim a Lilką ułoży. I Syriusz miał rację: "będziesz miała gigantyczny wpływ na upadek tego szaleńca"
PS: Teraz też przeniosłam się na blogspot, oto mój nowy adres: http://rudowlosa-i-rogacz.blogspot.com/
` Bardzo ciekawy rozdział . :) Te myśli Lilki, a ten pożar? Nie mam pojęcia skąd to wzięłaś, ale wiem, że genialne. żeby Dave'owi nic nie było, bo.. No to by było dziwne, a Ruda by się załamała. Po prostu wspaniale!
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Wasz blog. Prolog zdecydowanie mnie zauroczył i dobrze, że Lily i James nie są razem od razu, często w takich fanfickach ten moment następuje zbyt szybko. ;) Co do tego rozdziału, szczególnie przypadło mi do gustu prorocze stwierdzenie Syriusza, że Lily będzie miała udział w pokonaniu Voldemorta. Co do minusów, trochę za szybka akcja, wszystko na raz, ani chwili wytchnienia. Lepiej byłoby, gdybyś dłużej opisała pożar, pojedynek i chwilę, gdy zdawało się, że już po wszystkim. Uczucia Lily po tych wydarzeniach mogłyby poczekać do następnego rozdziału.;) Pomimo tych drobnych defektów, chciałabym, byście informowały mnie o nn, oczywiście w komentarzach na moim blogu.;] Dziękuję.
OdpowiedzUsuńUps, zapomniałam. ;p Mam 2 blogi, ale chciałabym, żebyście pisały powiadomienia na esthersnape.blogspot.com. Dzięki. ;)
UsuńPrzepraszam Cię bardzo, że tak długo musiałaś czekać na mój komentarz. Po prostu miałam chwilę "załamki". Brak weny= brak chęci odwiedzania swojego bloga. Wybacz!!! Nie wiem co mnie złapało. Mam nadzieję, że już się to nie powtórzy i będę jak najszybciej komentować twoje notki. ;)
OdpowiedzUsuńWięc przechodzę do komentowania. ;D
Miło, że James tym razem niczego nie psuje wraz resztą próbują pomóc Lily ;) Naprawdę fajny gest z ich strony, chociaż... to ich obowiązek. Przyjaźnią się. :) Dobrze też, że Sev pociesza przyjaciółkę. :D Szkoda tylko, że Dave nie utrzymuje już kontaktu z Evans. Końcowy moment świetny. Atak śmierciożerców. Dużo akcji.
Maya
Boże, dziewczyno tak mnie zaciekawiłaś, że choć to pierwsza notka którą tu przeczytałam to już nie mogę doczekać się nastepnej! Z checia przeczytam poprzednie rozdzialy, pewnie nie wszystkie, ale na pewno choc kilkanascie, bo po prostu UWIELBIAM styl jakim piszesz:) Nie sprawiłoby ci problemu informowanie mnie o wpisach? Byłabym bardzo wdzieczna... I przy okazji oczywiscie zapraszam do mnie :) http://pannasheppard.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńZapraszam na nową notkę na blogu
lilyanne-evans-inna-historia.blog.onet.pl
Pozdrawiam
MiseryAnne (Samotniczka)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej! O rany, bez wątpienia zaciekawiłyście mnie. Na początku rozdziału wydawać by się mogło, że nic tak wielkiego i strasznego się nie wydarzy, a potem takie zaskoczenie!
OdpowiedzUsuńSzczerze, to jeszcze wcześniej cieszyłam się z faktu, że Lil nie jest już z Davem, bo według mnie oni do siebie zwyczajnie nie pasuję, jak to powiedział Snape, ale teraz jest mi szkoda Dave. Zachował się bardzo odważnie, ratując tą kobietę i jej dziecko, a teraz trzymam kciuki, aby chłopak przeżył.
Poza tym, świetnie to wszystko opisałyście, aż miło się czytało. No i te sumienie Lily, nie rezygnujcie z tego głosiku!
Z chęcią będę czytała kolejne rozdziały, ale to już się zgłoszę do innej zakładki, a ja sama dodaję Was do linków ;D
Pozdrawiam!
[depths-of-truth.blogspot.com]
OMG! To było cudooowne. Pomimo tego, że nie lubię Dave'a, to chce żeby przeżył. Rozdział jest naprawdę świetny! Masz ogrooooooooomny talent! Nawet nie wiesz jak mnie zaciekawiłaś... Chciałabym żeby James i Lily byli wreszcie razem. No ale to ty jesteś autorką ;). Poza tym kończą dopiero 5 rok, więc coś się musi dziać przez następne dwa lata szkoły nie? Och, wiem, że się powtarzam, ale...masz gigantyczny talent!!!!! Też chciałabym taki mieć. Trochę się rozpisałam... Ponieważ mam takie duże zaległości (twój blog odkryłam jakieś 3 dni temu, więc wiesz) to lecę do następnego rozdziału nadrabiać braki. Jeszcze raz piszę, że rozdział jest świeeeeeetny.
OdpowiedzUsuńWeny twórczej życzę.
Ah i ten tekst ;* ;D
OdpowiedzUsuńNo wiecie, my was bardzo lubimy, ale chcielibyśmy trochę pobyć sami” Wybacz, ale zawsze muszę coś za cytować gdy mi się spodoba ;)
Gorąco pozdrawiam Amelia