piątek, 1 czerwca 2012

Rozdział 34 "Dziwne sny"



            Nawet nie wiem, w jaki sposób znalazłam się w dormitorium. Pamiętam, jak Dave pobiegł znaleźć Pottera, a ja się rozpłakałam. Następnym obrazem, który pojawia się w mojej głowie jestem ja sama, siedząca na środku mojego łóżka w dormitorium Gryfonek z piątego roku i obejmujące mnie przyjaciółki. Ann i Dorcas robiły wszystko, abym poczuła się lepiej, pomimo że nie wiedziały, co się stało. Ja niestety nie byłam w stanie opowiedzieć im co się stało.
- Lily… Nie płacz. Potter to idiota. Nie warto się tak przez niego męczyć. – szeptała co chwilę Ann.
- Ann ma rację. Olej tego dupka. – wtórowała jej Dor.
            I tak przez około godzinę. Po tym czasie uspokoiłam się i przestałam płakać. Mimo to ból w moim sercu nie zelżał ani o jotę. Odsunęłam się lekko od przyjaciółek. One z kolei spojrzały na mnie i zapytały chórem:
- Lepiej? – W odpowiedzi tylko pokiwałam głową.
- Opowiesz nam, co się stało? – spytała Ann.
- Oczywiście. Szłam wtedy na spotkanie z Dave’em…
            Opowiedziałam dziewczynom całe zdarzenie. Od momentu, kiedy wyszłam z dormitorium, aż do czasu, gdy znalazł mnie mój kochany chłopak. Kiedy wspomniałam o tym, że Black pomagał Potterowi, oczy Dorcas zapłonęły. Dosłownie i w przenośni. Kiedy tylko skończyłam swoją opowieść, Ann oznajmiła:
- Zabije go. O ile Dave już tego nie zrobił. – dodała po chwili.
- Syriuszem się Lily nie przejmuj. Już ja go spacyfikuje. – powiedziała Dorcas ze złowieszczym uśmiechem.
            Zaczynam się jej bać. W sensie, że Dor? Ona jest nieszkodliwa, o ile jej poważnie nie wkurzysz. Dlatego zaczynam współczuć Blackowi. Weź z łaski swojej nigdy nie wnerwiaj poważnie swojej przyjaciółki. Tchórz. Nie realistka. Po prostu wiem, że jeśli ty umrzesz, to ze mną też będzie krucho. A już myślałam, że się o mnie martwisz. E tam… Próżne złudzenia. Wiem, wiem.
- Co przez to rozumiesz Dor? – Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie Ann.
- No wiesz… Planuję po prostu poważnie porozmawiać z moim chłopakiem. Czy to zbrodnia?
- No… Zbrodnią to to nie jest. Ale ja na miejscu Łapy wiałabym na Antarktydę. Już my wszyscy znamy to twoje „tylko porozmawiać”. – odpowiedziałam.
- Widzę, że humor wraca. To, co? Możemy zacząć planować, w jaki sposób zemścić się na Potterze?
- Nie Ann. Nie mam zamiaru mścić się na tym idiocie. Wtedy zniżyłabym się do jego poziomu, a tego nie chcę.
- A co z Chookiem? – spytała Dorcas.
- Gdybym miała wtedy do tego głowę, to pewnie próbowałabym go powstrzymać. Nie warto psuć sobie humoru i reputacji przez tego osobnika. Jednak nie mam do Dave’a pretensji. On się po prostu o mnie martwi i nie pozwoli nikomu mnie skrzywdzić.
- No i wreszcie mówisz jak Lily, którą wszyscy znamy i kochamy. Ale powiedz mi kochana, jak ty się z tym wszystkim czujesz?
- Do bani Ann, do bani. Już miałam nadzieję, że ten palant się zmienił i wszystko będzie dobrze, ale jak to się mówi… „Nic nie może przecież wiecznie trwać”. – odpowiedziałam przyjaciółce.
- Lil… Ale jakoś chyba zareagujesz na to, co Potter zrobił. Prawda?
- Ja go Dor będę ignorować. Jeśli to można nazwać reakcją, to faktycznie zareaguję.
- Jak dla mnie to można to podciągnąć pod swego rodzaju odzew. Ale powiedz ty mi, dlaczego akurat w taki sposób? – spytała Ann.
- To proste. Nie chcę się znowu naciąć. Bo on znowu będzie udawał, że się zmienił, a potem ukaże swoje prawdziwe oblicze i znowu będę cierpieć.
- Podsumowując, od dzisiaj ktoś taki jak James Potter przestaje dla ciebie istnieć.
-  Idealna kwintesencja mojej decyzji Dor. Oj idealna.
- Potter się wścieknie. – oznajmiła nagle Ann.
            Tak ni z gruszki, ni z pietruszki z tym wyleciała. Prawda? Prawda, ale teraz cicho. Muszę się jej spytać, o co chodzi.
- Chyba nie widzę związku Ann.
-To proste. Zawsze, ale to zawsze w jakiś sposób dawałaś po sobie poznać, że jego wygłupy na ciebie wpływają, że cię to złości i irytuje. Teraz tak nie będzie. Kompletna obojętność. Wobec tego Potter będzie chodził i się zastanawiał, czy swoim wybrykiem jakoś na ciebie wpłynął. Nie dowie się, więc się wścieknie. Wobec tego tak czy siak, jest to pewna forma zemsty.
            Nie głupie. Wiem. Ann jest czasami genialna. Ale niestety bardzo często nie nadążam za jej tokiem myślenia. E tam… Olej. Jedyną osobą, która zawsze wie, o co jej chodzi jest Remus. Ale on myśli tak jak ona, więc nie ma w tym nic dziwnego. Dlatego tak dobrze się ze sobą dogadują i prawie się nie kłócą.
Z tej inteligentnej rozmowy z samą sobą wyrwał mnie głos Dorcas
- Ann… Jesteś genialna. Ale chyba pierwszy raz w tym roku rozumiem twój tok myślenia.
- Za zauważenie mojego geniuszu dziękuję. A propos nie rozumienia sposobu, którym podążają moje myśli, to po prostu wy szaraczki nie dorównujecie mi inteligencją i przez to nie możecie pojąć tych górnolotnych dróg podążania mojego umysłu. – zażartowała dziewczyna.
            Dorcas roześmiała się głośno, a kąciki moich ust uniosły się do góry. Trzeba przyznać, że Ann ma niezłe poczucie humoru. Resztę wieczoru spędziłyśmy w wesołej atmosferze. A ja zasnęłam z myślą, że chyba nie mogłabym żyć bez moich przyjaciółek. Wiem, że zrobiłby dla mnie wszystko.
            Niestety pomimo tego, że zasnęłam bardzo szybko, nie dane mi było zaznać spokojnego snu. Budziłam się w nocy kilkakrotnie. A przyczyną tego były sny.


            Zobaczyłam siebie. Znaczy się siebie w wieku około 19 lat. Stałam na środku pobojowiska. Na ziemi leżało wiele ciał. Część zmarłych stanowili Śmierciożercy, resztę członkowie Zakonu Feniksa i Aurorzy. Jednak nie wszyscy spośród popleczników Voldemorta byli martwi. Jeden z nich podniósł się z ziemi, uniósł różdżkę i wycelował ją w kogoś za moimi plecami.
            Na twarzy starszej Lily odmalowało się przerażenie, ale zanim zdążyła krzyknąć, ostrzec kogoś, w kogo celował ten mężczyzna, z jego różdżki wystrzeliło zielone światło, a sam mężczyzna się zdeportował.
            Po chwili usłyszałam pełen bólu krzyk, który zmroził mi krew w żyłach:
- NIE! Ann, nie możesz mi tego zrobić. – Był to krzyk Remusa. Krzyk mężczyzny, któremu w jednej chwili zawalił się świat. Krzyk człowieka, który w jednej sekundzie stracił wszystko.

            Jednak to jeszcze nie był koniec. Nagle świat wokół mnie zawirował, a sceneria się zmieniła. Znów ujrzałam siebie. Byłam może o rok, może o dwa starsza, niż przy poprzednim wydarzeniu, a poza tym byłam w zaawansowanej ciąży. Wydaje mi się, że był to ósmy miesiąc. Zagryzałam ze zdenerwowania wargi, a moje knykcie były wręcz białe. Tak mocno zaciskałam ręce w pięści.
            Nie mam pojęcia, dlaczego tak bardzo się denerwowałam. Ale podejrzewam, że mój chłopak/mąż/narzeczony* (niepotrzebne skreślić) długo nie wraca do domu, a biorąc pod uwagę okoliczności (czyt. Wojnę) nie jest to zbyt dobry omen.
            Nagle drzwi się otworzyły. Weszły przez nie trzy osoby. Konkretniej James Potter, Remus Lupin i Syriusz Black. Starsza Lily wstała z fotela, podeszła do mężczyzn, po czym przytuliła się mocno do Pottera. To mnie zdziwiło. Ale w ziemie wbił mnie dopiero wyraz twarzy Syriusza. Jego zazwyczaj pogodne oblicze, było teraz pełne bólu, a w jego oczach tliły się łzy.
            Remus złapał przyjaciela za ramię i podprowadził go do fotela. Łapa zrobił to bez najmniejszego sprzeciwu, po czym opadł na fotel, jak marionetka, której podcięto sznurki i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili jego ramiona zaczęły drżeć, a z ust wydobył się cichy szloch.
            Moja starsza wersja odsunęła się od Jamesa i spytała z trwogą w głosie:
- Co się stało?
- Dorcas nie żyje. – odpowiedział jej pustym głosem Remus.



            Chyba was nie dziwi, że wyrwało mnie to ze snu. Widziałam śmierć dziewczyn, które były dla mnie jak siostry. To tylko sen, to tylko sen. Powtarzałam jak mantrę. Jako czarownica chyba nie powinnaś tak mówić. Ile to razy słyszałaś, że ludzie magiczni często miewają prorocze sny? Ten. Taki. Nie. Jest. Wiesz, że nie, czy chcesz, żeby nie był? Wiem. Dobitnie, ale sądzę, że raczej chcesz, żeby nie był. Czy nie jest to się dopiero przekonasz. Nie kracz i daj mi spać.
            Po raz kolejny zapadłam w sen. Tym razem niestety też przerwany.



            Stałam w pokoju o białych ścianach, białej podłodze i białych meblach. Wszystko tu było białe. Przede mną z kolei były otwarte drzwi, za którymi widziałam zielone wzgórza i stojące na nich domy. Przed tymi domami bawiły się dzieci, dorośli urządzali grilla. Jednym słowem sielanka. Jednak w moim sercu był niepokój. Skupiłam się. Starałam się przypomnieć sobie to, co się działo przed chwilą i parę lat temu. Do mojej głowy powoli wracały wspomnienia. W kolejności chronologicznej. Od dnia narodzin, aż do dnia… śmierci. Po kilku minutach przypomniałam sobie wszystko i znalazłam źródło mojego niepokoju. Harry. Mój syn. Moje dziecko. Jak on sobie beze mnie poradzi? W mojej głowie pojawiła się panika. Wtedy usłyszałam głos.
- Nie martw się Lily. – Odwróciłam się i ujrzałam jasnowłosego mężczyznę.
- Kim jesteś? Gdzie jest mój mąż? Co z moim synem? Czy Harry żyje? Co z nim będzie?– wyrzucałam z siebie pytania z prędkością karabinu maszynowego.
- Po kolei pani Potter, po kolei. Zaczynając od początku. Jestem aniołem. Twój mąż jest tutaj. Twój syn żyje i ma się dobrze. Jedyną pamiątką po spotkaniu z Tomem Riddle będzie dla niego blizna na czole w kształcie błyskawicy. Pani syn został okrzyknięty bohaterem narodowym. Pokonał Voldemorta. A przynajmniej tak wszyscy sądzą.
- A jak jest naprawdę?
- On żyje. Jest osłabiony i nie może wrócić do swojego ciała, ale żyje.
- A co dalej będzie z Harrym? – spytałam. Nie sądziłam jednak, że mężczyzna mi powie.
- Niestety nie mogę udzielić odpowiedzi na to pytanie. – mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco, po czym dodał – Ale będzie pani mogła śledzić przebieg wydarzeń na ziemi stąd. W domu, który należy do pani i pani męża, zresztą we wszystkich innych domach też, znajduje się pewne lustro. Wystarczy, że w nie pani spojrzy i będzie mogła zobaczyć to, co się dzieje w danym momencie w dowolnym miejscu na świecie.
- A co z tym, co już się wydarzyło.
- Właśnie miałem powiedzieć. Może pani obejrzeć w tym lustrze każde wydarzenie, które dotychczas miało miejsce, wystarczy podać datę. Jest tylko jedno ograniczenie.
- Nie można patrzeć w przyszłość. – dokończyłam za mężczyznę.
- Otóż to. Niech też pani przejdzie przez te drzwi. Za nimi czeka pani mąż. Pani rodzice też są niedaleko. Do widzenia. – powiedział anioł, po czym zniknął.
            Ja z kolei przeszłam przez drzwi i wpadłam prosto w ramiona Jamesa, który powiedział cicho:
- Chyba pierwszy raz w życiu nie cieszę się, że cię widzę. Miałem nadzieję, że przeżyłaś.
- Ja niestety nie, ale Harry żyje.
- Chociaż tyle. – powiedział mój mąż, po czym uśmiechnął się od mnie, złapał mnie za rękę i zaczął gdzieś prowadzić.



            Ten sen mnie nie przeraził, w każdym razie na pewno nie tak bardzo, jak ten poprzedni. Ale był przejmujący i to bardzo.
            Ułożyłam się wygodnie i próbowałam zasnąć. Niestety bezskutecznie. Mój organizm po prostu nie przyjmował do wiadomości, że ma zasnąć. Cóż, trudno. Podniosłam się z łóżka i zapaliłam lampkę, która stała na szafce nocnej. Spojrzałam na budzik. Była 8.20. Nie jest źle. I tak za pół godziny powinnam wstać.
            Podeszłam do szafy, sprawdzając, czy na pewno nic nie zostawiłam, po czym wzięłam z krzesła przygotowane wcześniej ubrania i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się. Kiedy wyszłam z łazienki była już godzina dziewiąta.
            Postanowiłam, że obudzę dziewczyny. Najpierw podeszłam do Ann:
- Ann. Wstawaj. Już późno. – powiedziałam, równocześnie dotykając ramienia przyjaciółki. Zbudziła się od razu. Na szczęście Ann ma lekki sen. Gorzej będzie z Dorcas.
- Dorcas! Wstawaj! – wrzasnęłam podchodząc do łóżka przyjaciółki. Kiedy to nie dało efektu zabrałam jej kołdrę.
            Czując chłód Dor, najpierw zaczęła poszukiwać rękoma kołdry, po czym dopiero po chwili się obudziła. Spojrzała na mnie groźnie.
- Wstawaj śpiochu. Już dziewiąta. – oznajmiłam, po czym dodałam – Spotkamy się w Wielkiej Sali. Ja idę jeszcze zajrzeć do Skrzydła Szpitalnego.
            Jak powiedziałam tak zrobiłam. Już po chwili znalazłam się w SS. Podeszłam do jedynego zajętego łóżka. Siedział na nim Sev, wyraźnie podenerwowany.
- Cześć Sev! Co jest? – spytałam.
- Hej Lil! Nic, pomijając to, że muszę tu siedzieć jeszcze pół godziny, bo Pomfrey musi znaleźć jakiś eliksir, a ja się jeszcze nie spakowałem. Jakbym nie mógł skorzystać z własnych zbiorów. Na pewno mam tam ten wywar.
- Jasne, że masz Sev, tak jak wiele innych, ale zmieniając temat, powiedz mi, jak się czujesz.
- Dobrze Lily. Tylko głowa mnie boli.
- Dobrze, że tylko głowa. Tak mocno uderzyłeś w tą ścianę, że byłam pewna, że już nie ma, co zbierać.
- Baaardzo śmieszne moja droga przyjaciółko. – powiedział chłopak, jednocześnie uśmiechając się szeroko, co zaprzeczyło jego słowom.
- A żebyś wiedział.
            Posiedziałam w Skrzydle jeszcze kilkanaście minut, po czym pożegnałam się z Severusem i poszłam na śniadanie. Tam od razu podbiegł do mnie Dave i zasypał mnie pytaniami.
- Jak się czujesz kochanie? Czy już wszystko dobrze? Nic ci nie…
- Dave… Spokojnie. – przerwałam chłopakowi. – Wszystko ze mną dobrze. Nie martw się. Czuję się znacznie lepiej.
- To dobrze. Niestety nie udało mi się dopaść Pottera.
- Dave… Zostaw go. Nie warto brudzić sobie rąk.
- Może i masz rację Lily, ale ja i tak się jakoś na nim zemszczę.
- A rób ty sobie, co chcesz, byleby nie miało to przykrych konsekwencji dla ciebie. -  oznajmiłam dobitnie chłopakowi. – Ale zostaw to dzisiaj. Dziś się nim Ann i Dorcas zajmą, a ty w przedziale siedzisz ze mną.
- Tak jest pani profesor.
            Roześmiałam się słysząc jego odpowiedź. Właśnie za to go kocham. Zawsze jest przy mnie, gdy go potrzebuje i zawsze umie mnie rozbawić. Razem z chłopakiem podeszłam do stołu. Gdy usiedliśmy oparłam się o jego ramie.
            Po kilkunastu minutach do WS wpadli Huncwoci. Potter od razu spytał mnie drwiąco:
- Jak tam twój przyjaciel Evans? – Udałam, że go nie słyszę.
- Evans ogłuchłaś? Mówię do ciebie. – Zamiast mnie odpowiedział Remus.
- James daj spokój Lily, nie widzisz, że nie ma ochoty na twoje towarzystwo? – Uśmiechnęłam się do Lupina z wdzięcznością.
- Oczywiście, że ma, tylko o tym nie wie. – odparował mu Potter. – Odpowiedz Evans.
- James… Lunatyk ma rację, daj temu spokój. – powiedział Black, jednocześnie zaczął ciągnąć Pottera w inną stronę. Spojrzałam na Syriusza zdziwiona. Kiedy chłopak zauważył, ze przyglądam mu się z niemym pytaniem w oczach, pokręcił głową z lekkim uśmiechem, po czym wskazał na Dorcas.
            Zrozumiałam. Uśmiechnęłam się złowieszczo. Najwidoczniej Dor już dorwała swojego chłopaka i wytłumaczyła mu dobitnie, dlaczego postąpił źle. W końcu chłopakom udało się odciągnąć Pottera na drugi koniec sali. Dave spojrzał na mnie i zapytał:
- O co Blackowi chodziło z tym wskazaniem na twoją przyjaciółkę?
-  Jak pewnie wiesz Syriusz i Dorcas są parą. Gdy Dor dowiedziała się, że jej chłopak brał udział we wczorajszym wydarzeniu, stwierdziła, że wytłumaczy mu, dlaczego nie powinien tak więcej robić. – odpowiedziałam.
- Zaczynam ją coraz bardziej lubić.
- Tylko się nie zakochaj, bo musiałabym udusić i ją i ciebie.
            Chłopak tylko się roześmiał.
            Całe śniadanie minęło mi w miłej atmosferze. Po posiłku poszłam do dormitorium, zamknęłam kufer i spakowałam torbę podręczną. Była 12, a o 13.30 mamy zbiórkę przed zamkiem.
            Po kilkunastu minutach do pokoju weszły dziewczyny. Usiadły na łóżkach i przedstawiły mi swój plan.
- Lily, ty siedzisz w przedziale z Dave’em, prawda? – spytała Ann.
- Jasne, że tak.
- My najpierw usiądziemy z chłopakami. Urządzimy sobie małą pogawędkę, a potem przyjdziemy do ciebie. Może być?
- Jasne. Przy okazji, Dor coś ty powiedziała Blackowi, że próbował powstrzymać Pottera?
- Wiesz… Niezbyt wiele. Trochę sobie po prostu porozmawialiśmy.
            Roześmiałam się, a dziewczyny po chwili mi zawtórowały. Ann i Dorcas kończyły się pakować, kiedy usłyszałam, jak ktoś puka do drzwi. Otworzyłam. To był Dave. Na miotle.
- Zabrać pani kufer, madame? – spytał.
- Jeśli pan może, monsieur. – odpowiedziałam.
            Podałam chłopakowi kufer, po czym krzyknęłam do dziewczyny:
- Wychodzę! Zobaczymy się potem.
            Dave zaniósł mój bagaż na błonia i postawił obok swojego. Po chwili usiadł na swoim kufrze i poklepał miejsce koło siebie. Usiadłam obok i przytuliłam się do chłopaka.
            Z każdą chwilą przybywało uczniów. Schodzili się tu wszyscy, zarówno ci, którzy wracali do domów, jak i co, którzy tego nie robili, ale chcieli się pożegnać z przyjaciółmi. Punktualnie o 13.30 pojawiły się powozy i profesorowie. Przed wejściem do pojazdu trzeba było wpisać się na listę. Razem z moim chłopakiem udałam się do jednego z powozów.

3 komentarze:

  1. exra :D tylko brakuje mi pary Syriusza i Doscar ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten James zaczyna mnie denerwować, a mnie się nie denerwuje buahahaha!

    OdpowiedzUsuń
  3. Te sny Lily były trochę straszne i przede wszystkim smutne...
    ,,- Chyba pierwszy raz w życiu nie cieszę się, że cię widzę. Miałem nadzieję, że przeżyłaś.
    - Ja niestety nie, ale Harry żyje.
    - Chociaż tyle. – powiedział mój mąż, po czym uśmiechnął się od mnie, złapał mnie za rękę i zaczął gdzieś prowadzić."
    Byłoby fajnie gdybyś zrobiła zakończenie, że jednak wszyscy przeżyją. Ale nie będę się wtrącać. Muszę przyznać potrafisz wywołać we mnie emocje.

    OdpowiedzUsuń