Nawet
nie wiem, w jaki sposób znalazłam się w dormitorium. Pamiętam, jak Dave pobiegł
znaleźć Pottera, a ja się rozpłakałam. Następnym obrazem, który pojawia się w
mojej głowie jestem ja sama, siedząca na środku mojego łóżka w dormitorium
Gryfonek z piątego roku i obejmujące mnie przyjaciółki. Ann i Dorcas robiły
wszystko, abym poczuła się lepiej, pomimo że nie wiedziały, co się stało. Ja
niestety nie byłam w stanie opowiedzieć im co się stało.
- Lily… Nie płacz. Potter to idiota.
Nie warto się tak przez niego męczyć. – szeptała co chwilę Ann.
- Ann ma rację. Olej tego dupka. –
wtórowała jej Dor.
I
tak przez około godzinę. Po tym czasie uspokoiłam się i przestałam płakać. Mimo
to ból w moim sercu nie zelżał ani o jotę. Odsunęłam się lekko od przyjaciółek.
One z kolei spojrzały na mnie i zapytały chórem:
- Lepiej? – W odpowiedzi tylko
pokiwałam głową.
- Opowiesz nam, co się stało? –
spytała Ann.
- Oczywiście. Szłam wtedy na
spotkanie z Dave’em…
Opowiedziałam
dziewczynom całe zdarzenie. Od momentu, kiedy wyszłam z dormitorium, aż do
czasu, gdy znalazł mnie mój kochany chłopak. Kiedy wspomniałam o tym, że Black
pomagał Potterowi, oczy Dorcas zapłonęły. Dosłownie i w przenośni. Kiedy tylko
skończyłam swoją opowieść, Ann oznajmiła:
- Zabije go. O ile Dave już tego nie
zrobił. – dodała po chwili.
- Syriuszem się Lily nie przejmuj.
Już ja go spacyfikuje. – powiedziała Dorcas ze złowieszczym uśmiechem.
Zaczynam
się jej bać. W sensie, że Dor? Ona jest nieszkodliwa, o ile jej
poważnie nie wkurzysz. Dlatego zaczynam współczuć Blackowi. Weź z łaski
swojej nigdy nie wnerwiaj poważnie swojej przyjaciółki. Tchórz. Nie
realistka. Po prostu wiem, że jeśli ty umrzesz, to ze mną też będzie krucho. A
już myślałam, że się o mnie martwisz. E tam… Próżne złudzenia. Wiem,
wiem.
- Co przez to rozumiesz Dor? – Z
zamyślenia wyrwało mnie pytanie Ann.
- No wiesz… Planuję po prostu
poważnie porozmawiać z moim chłopakiem. Czy to zbrodnia?
- No… Zbrodnią to to nie jest. Ale
ja na miejscu Łapy wiałabym na Antarktydę. Już my wszyscy znamy to twoje „tylko
porozmawiać”. – odpowiedziałam.
- Widzę, że humor wraca. To, co?
Możemy zacząć planować, w jaki sposób zemścić się na Potterze?
- Nie Ann. Nie mam zamiaru mścić się
na tym idiocie. Wtedy zniżyłabym się do jego poziomu, a tego nie chcę.
- A co z Chookiem? – spytała Dorcas.
- Gdybym miała wtedy do tego głowę,
to pewnie próbowałabym go powstrzymać. Nie warto psuć sobie humoru i reputacji
przez tego osobnika. Jednak nie mam do Dave’a pretensji. On się po prostu o
mnie martwi i nie pozwoli nikomu mnie skrzywdzić.
- No i wreszcie mówisz jak Lily,
którą wszyscy znamy i kochamy. Ale powiedz mi kochana, jak ty się z tym
wszystkim czujesz?
- Do bani Ann, do bani. Już miałam
nadzieję, że ten palant się zmienił i wszystko będzie dobrze, ale jak to się
mówi… „Nic nie może przecież wiecznie trwać”. – odpowiedziałam przyjaciółce.
- Lil… Ale jakoś chyba zareagujesz
na to, co Potter zrobił. Prawda?
- Ja go Dor będę ignorować. Jeśli to
można nazwać reakcją, to faktycznie zareaguję.
- Jak dla mnie to można to
podciągnąć pod swego rodzaju odzew. Ale powiedz ty mi, dlaczego akurat w taki
sposób? – spytała Ann.
- To proste. Nie chcę się znowu
naciąć. Bo on znowu będzie udawał, że się zmienił, a potem ukaże swoje
prawdziwe oblicze i znowu będę cierpieć.
- Podsumowując, od dzisiaj ktoś taki
jak James Potter przestaje dla ciebie istnieć.
-
Idealna kwintesencja mojej decyzji Dor. Oj idealna.
- Potter się wścieknie. – oznajmiła
nagle Ann.
Tak
ni z gruszki, ni z pietruszki z tym wyleciała. Prawda? Prawda, ale
teraz cicho. Muszę się jej spytać, o co chodzi.
- Chyba nie widzę związku Ann.
-To proste. Zawsze, ale to zawsze w
jakiś sposób dawałaś po sobie poznać, że jego wygłupy na ciebie wpływają, że
cię to złości i irytuje. Teraz tak nie będzie. Kompletna obojętność. Wobec tego
Potter będzie chodził i się zastanawiał, czy swoim wybrykiem jakoś na ciebie
wpłynął. Nie dowie się, więc się wścieknie. Wobec tego tak czy siak, jest to
pewna forma zemsty.
Nie
głupie. Wiem. Ann jest czasami genialna. Ale niestety bardzo często nie
nadążam za jej tokiem myślenia. E tam… Olej. Jedyną osobą, która zawsze
wie, o co jej chodzi jest Remus. Ale on myśli tak jak ona, więc nie ma w tym
nic dziwnego. Dlatego tak dobrze się ze sobą dogadują i prawie się nie
kłócą.
Z tej inteligentnej rozmowy z samą
sobą wyrwał mnie głos Dorcas
- Ann… Jesteś genialna. Ale chyba
pierwszy raz w tym roku rozumiem twój tok myślenia.
- Za zauważenie mojego geniuszu
dziękuję. A propos nie rozumienia sposobu, którym podążają moje myśli, to po
prostu wy szaraczki nie dorównujecie mi inteligencją i przez to nie możecie
pojąć tych górnolotnych dróg podążania mojego umysłu. – zażartowała dziewczyna.
Dorcas
roześmiała się głośno, a kąciki moich ust uniosły się do góry. Trzeba przyznać,
że Ann ma niezłe poczucie humoru. Resztę wieczoru spędziłyśmy w wesołej
atmosferze. A ja zasnęłam z myślą, że chyba nie mogłabym żyć bez moich
przyjaciółek. Wiem, że zrobiłby dla mnie wszystko.
Niestety
pomimo tego, że zasnęłam bardzo szybko, nie dane mi było zaznać spokojnego snu.
Budziłam się w nocy kilkakrotnie. A przyczyną tego były sny.
Zobaczyłam
siebie. Znaczy się siebie w wieku około 19 lat. Stałam na środku pobojowiska.
Na ziemi leżało wiele ciał. Część zmarłych stanowili Śmierciożercy, resztę
członkowie Zakonu Feniksa i Aurorzy. Jednak nie wszyscy spośród popleczników
Voldemorta byli martwi. Jeden z nich podniósł się z ziemi, uniósł różdżkę i
wycelował ją w kogoś za moimi plecami.
Na
twarzy starszej Lily odmalowało się przerażenie, ale zanim zdążyła krzyknąć,
ostrzec kogoś, w kogo celował ten mężczyzna, z jego różdżki wystrzeliło zielone
światło, a sam mężczyzna się zdeportował.
Po
chwili usłyszałam pełen bólu krzyk, który zmroził mi krew w żyłach:
- NIE! Ann, nie możesz mi tego
zrobić. – Był to krzyk Remusa. Krzyk mężczyzny, któremu w jednej chwili zawalił
się świat. Krzyk człowieka, który w jednej sekundzie stracił wszystko.
Jednak
to jeszcze nie był koniec. Nagle świat wokół mnie zawirował, a sceneria się
zmieniła. Znów ujrzałam siebie. Byłam może o rok, może o dwa starsza, niż przy
poprzednim wydarzeniu, a poza tym byłam w zaawansowanej ciąży. Wydaje mi się,
że był to ósmy miesiąc. Zagryzałam ze zdenerwowania wargi, a moje knykcie były
wręcz białe. Tak mocno zaciskałam ręce w pięści.
Nie
mam pojęcia, dlaczego tak bardzo się denerwowałam. Ale podejrzewam, że mój
chłopak/mąż/narzeczony* (niepotrzebne skreślić) długo nie wraca do domu, a
biorąc pod uwagę okoliczności (czyt. Wojnę) nie jest to zbyt dobry omen.
Nagle
drzwi się otworzyły. Weszły przez nie trzy osoby. Konkretniej James Potter,
Remus Lupin i Syriusz Black. Starsza Lily wstała z fotela, podeszła do
mężczyzn, po czym przytuliła się mocno do Pottera. To mnie zdziwiło. Ale w
ziemie wbił mnie dopiero wyraz twarzy Syriusza. Jego zazwyczaj pogodne oblicze,
było teraz pełne bólu, a w jego oczach tliły się łzy.
Remus
złapał przyjaciela za ramię i podprowadził go do fotela. Łapa zrobił to bez
najmniejszego sprzeciwu, po czym opadł na fotel, jak marionetka, której
podcięto sznurki i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili jego ramiona zaczęły
drżeć, a z ust wydobył się cichy szloch.
Moja
starsza wersja odsunęła się od Jamesa i spytała z trwogą w głosie:
- Co się stało?
- Dorcas nie żyje. – odpowiedział
jej pustym głosem Remus.
Chyba
was nie dziwi, że wyrwało mnie to ze snu. Widziałam śmierć dziewczyn, które
były dla mnie jak siostry. To tylko sen, to tylko sen. Powtarzałam jak mantrę. Jako
czarownica chyba nie powinnaś tak mówić. Ile to razy słyszałaś, że ludzie
magiczni często miewają prorocze sny? Ten. Taki. Nie. Jest. Wiesz,
że nie, czy chcesz, żeby nie był? Wiem. Dobitnie, ale sądzę, że
raczej chcesz, żeby nie był. Czy nie jest to się dopiero przekonasz. Nie
kracz i daj mi spać.
Po
raz kolejny zapadłam w sen. Tym razem niestety też przerwany.
Stałam
w pokoju o białych ścianach, białej podłodze i białych meblach. Wszystko tu
było białe. Przede mną z kolei były otwarte drzwi, za którymi widziałam zielone
wzgórza i stojące na nich domy. Przed tymi domami bawiły się dzieci, dorośli
urządzali grilla. Jednym słowem sielanka. Jednak w moim sercu był niepokój.
Skupiłam się. Starałam się przypomnieć sobie to, co się działo przed chwilą i
parę lat temu. Do mojej głowy powoli wracały wspomnienia. W kolejności
chronologicznej. Od dnia narodzin, aż do dnia… śmierci. Po kilku minutach
przypomniałam sobie wszystko i znalazłam źródło mojego niepokoju. Harry. Mój
syn. Moje dziecko. Jak on sobie beze mnie poradzi? W mojej głowie pojawiła się
panika. Wtedy usłyszałam głos.
- Nie martw się Lily. – Odwróciłam
się i ujrzałam jasnowłosego mężczyznę.
- Kim jesteś? Gdzie jest mój mąż? Co
z moim synem? Czy Harry żyje? Co z nim będzie?– wyrzucałam z siebie pytania z
prędkością karabinu maszynowego.
- Po kolei pani Potter, po kolei.
Zaczynając od początku. Jestem aniołem. Twój mąż jest tutaj. Twój syn żyje i ma
się dobrze. Jedyną pamiątką po spotkaniu z Tomem Riddle będzie dla niego blizna
na czole w kształcie błyskawicy. Pani syn został okrzyknięty bohaterem
narodowym. Pokonał Voldemorta. A przynajmniej tak wszyscy sądzą.
- A jak jest naprawdę?
- On żyje. Jest osłabiony i nie może
wrócić do swojego ciała, ale żyje.
- A co dalej będzie z Harrym? –
spytałam. Nie sądziłam jednak, że mężczyzna mi powie.
- Niestety nie mogę udzielić
odpowiedzi na to pytanie. – mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco, po czym
dodał – Ale będzie pani mogła śledzić przebieg wydarzeń na ziemi stąd. W domu,
który należy do pani i pani męża, zresztą we wszystkich innych domach też,
znajduje się pewne lustro. Wystarczy, że w nie pani spojrzy i będzie mogła
zobaczyć to, co się dzieje w danym momencie w dowolnym miejscu na świecie.
- A co z tym, co już się wydarzyło.
- Właśnie miałem powiedzieć. Może
pani obejrzeć w tym lustrze każde wydarzenie, które dotychczas miało miejsce,
wystarczy podać datę. Jest tylko jedno ograniczenie.
- Nie można patrzeć w przyszłość. –
dokończyłam za mężczyznę.
- Otóż to. Niech też pani przejdzie
przez te drzwi. Za nimi czeka pani mąż. Pani rodzice też są niedaleko. Do
widzenia. – powiedział anioł, po czym zniknął.
Ja
z kolei przeszłam przez drzwi i wpadłam prosto w ramiona Jamesa, który
powiedział cicho:
- Chyba pierwszy raz w życiu nie
cieszę się, że cię widzę. Miałem nadzieję, że przeżyłaś.
- Ja niestety nie, ale Harry żyje.
- Chociaż tyle. – powiedział mój
mąż, po czym uśmiechnął się od mnie, złapał mnie za rękę i zaczął gdzieś
prowadzić.
Ten
sen mnie nie przeraził, w każdym razie na pewno nie tak bardzo, jak ten
poprzedni. Ale był przejmujący i to bardzo.
Ułożyłam
się wygodnie i próbowałam zasnąć. Niestety bezskutecznie. Mój organizm po
prostu nie przyjmował do wiadomości, że ma zasnąć. Cóż, trudno. Podniosłam się
z łóżka i zapaliłam lampkę, która stała na szafce nocnej. Spojrzałam na budzik.
Była 8.20. Nie jest źle. I tak za pół godziny powinnam wstać.
Podeszłam
do szafy, sprawdzając, czy na pewno nic nie zostawiłam, po czym wzięłam z
krzesła przygotowane wcześniej ubrania i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki
prysznic i ubrałam się. Kiedy wyszłam z łazienki była już godzina dziewiąta.
Postanowiłam,
że obudzę dziewczyny. Najpierw podeszłam do Ann:
- Ann. Wstawaj. Już późno. –
powiedziałam, równocześnie dotykając ramienia przyjaciółki. Zbudziła się od
razu. Na szczęście Ann ma lekki sen. Gorzej będzie z Dorcas.
- Dorcas! Wstawaj! – wrzasnęłam
podchodząc do łóżka przyjaciółki. Kiedy to nie dało efektu zabrałam jej kołdrę.
Czując
chłód Dor, najpierw zaczęła poszukiwać rękoma kołdry, po czym dopiero po chwili
się obudziła. Spojrzała na mnie groźnie.
- Wstawaj śpiochu. Już dziewiąta. –
oznajmiłam, po czym dodałam – Spotkamy się w Wielkiej Sali. Ja idę jeszcze
zajrzeć do Skrzydła Szpitalnego.
Jak
powiedziałam tak zrobiłam. Już po chwili znalazłam się w SS. Podeszłam do
jedynego zajętego łóżka. Siedział na nim Sev, wyraźnie podenerwowany.
- Cześć Sev! Co jest? – spytałam.
- Hej Lil! Nic, pomijając to, że
muszę tu siedzieć jeszcze pół godziny, bo Pomfrey musi znaleźć jakiś eliksir, a
ja się jeszcze nie spakowałem. Jakbym nie mógł skorzystać z własnych zbiorów.
Na pewno mam tam ten wywar.
- Jasne, że masz Sev, tak jak wiele
innych, ale zmieniając temat, powiedz mi, jak się czujesz.
- Dobrze Lily. Tylko głowa mnie
boli.
- Dobrze, że tylko głowa. Tak mocno
uderzyłeś w tą ścianę, że byłam pewna, że już nie ma, co zbierać.
- Baaardzo śmieszne moja droga
przyjaciółko. – powiedział chłopak, jednocześnie uśmiechając się szeroko, co
zaprzeczyło jego słowom.
- A żebyś wiedział.
Posiedziałam
w Skrzydle jeszcze kilkanaście minut, po czym pożegnałam się z Severusem i
poszłam na śniadanie. Tam od razu podbiegł do mnie Dave i zasypał mnie
pytaniami.
- Jak się czujesz kochanie? Czy już
wszystko dobrze? Nic ci nie…
- Dave… Spokojnie. – przerwałam
chłopakowi. – Wszystko ze mną dobrze. Nie martw się. Czuję się znacznie lepiej.
- To dobrze. Niestety nie udało mi
się dopaść Pottera.
- Dave… Zostaw go. Nie warto brudzić
sobie rąk.
- Może i masz rację Lily, ale ja i
tak się jakoś na nim zemszczę.
- A rób ty sobie, co chcesz, byleby
nie miało to przykrych konsekwencji dla ciebie. - oznajmiłam dobitnie chłopakowi. – Ale zostaw
to dzisiaj. Dziś się nim Ann i Dorcas zajmą, a ty w przedziale siedzisz ze mną.
- Tak jest pani profesor.
Roześmiałam
się słysząc jego odpowiedź. Właśnie za to go kocham. Zawsze jest przy mnie, gdy
go potrzebuje i zawsze umie mnie rozbawić. Razem z chłopakiem podeszłam do
stołu. Gdy usiedliśmy oparłam się o jego ramie.
Po
kilkunastu minutach do WS wpadli Huncwoci. Potter od razu spytał mnie drwiąco:
- Jak tam twój przyjaciel Evans? –
Udałam, że go nie słyszę.
- Evans ogłuchłaś? Mówię do ciebie.
– Zamiast mnie odpowiedział Remus.
- James daj spokój Lily, nie
widzisz, że nie ma ochoty na twoje towarzystwo? – Uśmiechnęłam się do Lupina z
wdzięcznością.
- Oczywiście, że ma, tylko o tym nie
wie. – odparował mu Potter. – Odpowiedz Evans.
- James… Lunatyk ma rację, daj temu
spokój. – powiedział Black, jednocześnie zaczął ciągnąć Pottera w inną stronę.
Spojrzałam na Syriusza zdziwiona. Kiedy chłopak zauważył, ze przyglądam mu się
z niemym pytaniem w oczach, pokręcił głową z lekkim uśmiechem, po czym wskazał
na Dorcas.
Zrozumiałam.
Uśmiechnęłam się złowieszczo. Najwidoczniej Dor już dorwała swojego chłopaka i
wytłumaczyła mu dobitnie, dlaczego postąpił źle. W końcu chłopakom udało się
odciągnąć Pottera na drugi koniec sali. Dave spojrzał na mnie i zapytał:
- O co Blackowi chodziło z tym
wskazaniem na twoją przyjaciółkę?
-
Jak pewnie wiesz Syriusz i Dorcas są parą. Gdy Dor dowiedziała się, że
jej chłopak brał udział we wczorajszym wydarzeniu, stwierdziła, że wytłumaczy
mu, dlaczego nie powinien tak więcej robić. – odpowiedziałam.
- Zaczynam ją coraz bardziej lubić.
- Tylko się nie zakochaj, bo
musiałabym udusić i ją i ciebie.
Chłopak
tylko się roześmiał.
Całe
śniadanie minęło mi w miłej atmosferze. Po posiłku poszłam do dormitorium,
zamknęłam kufer i spakowałam torbę podręczną. Była 12, a o 13.30 mamy zbiórkę
przed zamkiem.
Po
kilkunastu minutach do pokoju weszły dziewczyny. Usiadły na łóżkach i
przedstawiły mi swój plan.
- Lily, ty siedzisz w przedziale z
Dave’em, prawda? – spytała Ann.
- Jasne, że tak.
- My najpierw usiądziemy z
chłopakami. Urządzimy sobie małą pogawędkę, a potem przyjdziemy do ciebie. Może
być?
- Jasne. Przy okazji, Dor coś ty
powiedziała Blackowi, że próbował powstrzymać Pottera?
- Wiesz… Niezbyt wiele. Trochę sobie
po prostu porozmawialiśmy.
Roześmiałam
się, a dziewczyny po chwili mi zawtórowały. Ann i Dorcas kończyły się pakować,
kiedy usłyszałam, jak ktoś puka do drzwi. Otworzyłam. To był Dave. Na miotle.
- Zabrać pani kufer, madame? –
spytał.
- Jeśli pan może, monsieur. –
odpowiedziałam.
Podałam
chłopakowi kufer, po czym krzyknęłam do dziewczyny:
- Wychodzę! Zobaczymy się potem.
Dave
zaniósł mój bagaż na błonia i postawił obok swojego. Po chwili usiadł na swoim
kufrze i poklepał miejsce koło siebie. Usiadłam obok i przytuliłam się do
chłopaka.
Z
każdą chwilą przybywało uczniów. Schodzili się tu wszyscy, zarówno ci, którzy
wracali do domów, jak i co, którzy tego nie robili, ale chcieli się pożegnać z
przyjaciółmi. Punktualnie o 13.30 pojawiły się powozy i profesorowie. Przed
wejściem do pojazdu trzeba było wpisać się na listę. Razem z moim chłopakiem
udałam się do jednego z powozów.
exra :D tylko brakuje mi pary Syriusza i Doscar ;)
OdpowiedzUsuńTen James zaczyna mnie denerwować, a mnie się nie denerwuje buahahaha!
OdpowiedzUsuńTe sny Lily były trochę straszne i przede wszystkim smutne...
OdpowiedzUsuń,,- Chyba pierwszy raz w życiu nie cieszę się, że cię widzę. Miałem nadzieję, że przeżyłaś.
- Ja niestety nie, ale Harry żyje.
- Chociaż tyle. – powiedział mój mąż, po czym uśmiechnął się od mnie, złapał mnie za rękę i zaczął gdzieś prowadzić."
Byłoby fajnie gdybyś zrobiła zakończenie, że jednak wszyscy przeżyją. Ale nie będę się wtrącać. Muszę przyznać potrafisz wywołać we mnie emocje.