poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 73 „Na wszystkie świętości, nie wyglądajcie przez okna”

Naprawdę Was przepraszam za to opóźnienie. Najpierw nie miałam internetu, ani w górach, ani w Kazimierzu Dolnym. A jak ten rozdział tyle poleżał, to doszłam do wniosku, że trzeba go przerobić, bo jest za krótki i czegoś mu brak. Miałam wstawić wczoraj wieczorem, ale burza była taka, że aż się ziemia trzęsła, więc nawet nie włączyłam internetu(sąsiadowi tak kiedyś kilka komputerów spaliło). Na pocieszenie powiem, że jest dłuższy niż kilka poprzednich;) I, ze następny będzie przed 11 sierpnia, bo wtedy wyjeżdżam do Włoch. Wracam 25, więc 75 rozdział pewnie jakoś przed początkiem roku szkolnego.
Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam
Asia


Był piękny słoneczny dzień. Taa jasne, dobrze by było. Lało. Nadszedł maj a tu pada i pada. Jakby ta pogoda nie miała nic do roboty, tylko denerwować niczemu winnych ludzi! Jeszcze jestem w stanie zrozumieć te deszcze w marcu (choć utrudniło nam to realizację naszych planów odnośnie urodzin Jamesa), ale teraz powinno już przestać! Nie żeby moje życzenie miały jakikolwiek wpływ na to, co się dzieje za oknem. A szkoda, bo byśmy mieli piękne lato wiosną. Mimo takiej pogody przyjęcie było naprawdę udane. Połączyliśmy urodziny Remusa i Jamesa, obaj w końcu są urodzeni w trzecim miesiącu roku, dochodząc do wniosku, że łatwiej zorganizować imprezę dla dwóch solenizantów aniżeli dla jednego. Zabawa była naprawdę przednia, w szczególności biorąc pod uwagę moją szybko rozwijającą się zażyłość z Jamesem. I nie nie przyznałam się mu jeszcze, że go kocham. Pomimo zrzędzenia Dorcas i namów Ann. Ja po prostu nie chcę niczego zanadto przyspieszyć. A Rogacz się ze mną zgadza. Przynajmniej do takiego właśnie wniosku doszłam ostatnio. Poza tym, chciałam mu powiedzieć, że się w nim zakochałam w dniu jego urodzin – dwudziestego siódmego marca, ale potem uznałam, że chłopak mógłby odczuć, że nie przyznaję się do moich prawdziwych uczuć względem niego, a jedynie próbuję mu zrobić przyjemność z okazji tak ważnego dnia. Chociaż moje przyjaciółki twierdzą, że popadam w paranoję. Ale ja wiem, że mam rację. Poza tym wszystko tak dobrze się układa między nami i boję się cokolwiek zepsuć. Wiem, że to trochę nie po gryfońsku, ale nic na to nie poradzę, takie życie.
Niestety nie dzieje się zbyt dobrze w czarodziejskim świecie. Voldemort postanowił spełnić swoją obietnicę. Ludzie zaczęli znikać. Prawie każdego dnia pojawiały się w gazetach wieści o kolejnych zaginięciach. Czarodzieje zaczęli się wręcz do tego przyzwyczajać i teraz jedynymi osobami, reagującymi na następną stratę czymś więcej niż tylko zrezygnowanym „Znowu”, byli uczniowie, bądź nauczyciele, w jakiś sposób związani z ofiarami. Mimo to mogę zapewnić każdego, kto o to zapyta, że nie staliśmy się zimni, czy nieczuli. Pozorna obojętność stała się po prostu jedynym sposobem, aby w jakiś sposób poradzić sobie z rzeczywistością i zupełnie się nie załamać. Wszyscy wyczuwali, że sytuacja jest poważna. Nawet Huncwoci przestali ciągle płatać figle. Co było, jeśli mam być szczera, dosyć przerażające. No, bo jeśli nawet oni poddali się wszechogarniającemu marazmowi, to co ma zrobić reszta z nas? Popaść w depresję? Zmienić strony? Jeden pomysł gorszy od drugiego.
- Lil! Koniec dobijających myśli! – zarządził nagle siedzący obok mnie James. – I zanim zapytasz. Kiedy rozmyślasz o tym, co się dzieje ostatnio, masz dziwny wyraz twarz.
- Co przez to rozumiesz? – spytałam, patrząc na chłopaka z zainteresowaniem.
- Wyglądasz, jakbyś chciała się rozpłakać i kogoś zabić. Naraz.
- W sumie to by się nawet zgadzało – roześmiałam się. – Jestem smutna, bo tyle ludzi traci szansę na dalsze życie i wściekła na tego, kto doprowadził do tak tragicznej sytuacji – wyjaśniłam, widząc zdziwioną minę chłopaka.
- Czyli jak każdy normalny czarodziej – podsumował moje słowa Huncwot.
- Normalny? A nie każdy? – wtrąciła się siedząca niedaleko Dorcas.
- Zwolenników tego szaleńca nie brałem pod uwagę. Nie możemy zapominać, że tacy idioci też żyją na tym świecie – wytłumaczył James.
- Masz rację, stary. Na wieść o wyczynach Voldemorta, nawet świętego ogarnęłaby żądza mordu – zgodził się z przyjacielem Syriusz. – Co nie, Luniaczku? Ty przez to wytrzymywanie z nami niemal dorobiłeś się aureoli. Więc, co o tym sądzisz?
- Że jeśli miałbym możliwość, przekląłbym drania jak stąd do Kentucky – odparł chłopak z nietypową dla siebie surowością, gdy jego oczy zabłysnęły złowieszczo. W tej chwili naprawdę łatwo było uwierzyć w jego wilkołactwo. Gdy Remus uśmiechnął się złowrogo, a w jego tęczówkach zapłonął ogień, przez chwilę się go przestraszyłam. Pierwszy raz w życiu, ale nie jestem pewna, czy ostatni, w końcu wojna wyciąga z ludzi to, co najgorsze.
***
- Nie! A co z moją kawą z Lily? – poskarżył się James.
Cóż zakazali nam wybierać się do Hogsmeade. Boją się, że ktoś nas tam zaatakuje. Nie żeby to była nieuzasadniona obawa, skoro to się już kiedyś zdarzyło, ale mimo wszystko! To miało być ostatnie wyjście w tym roku i wszyscy tak na nie czekali, a tu się okazuje, że nic z tego nie będzie. No cóż, trudno, faktycznie nasze bezpieczeństwo jest ważniejsze niż jakieś tam zakupy. Jednak większość uczniów zdawała się mieć odmienne zdanie. Przynajmniej do takiego wniosku doszłam, słysząc głosy protestu, które podniosły się w Wielkiej Sali po słowach dyrektora.
- Moi drodzy, nie daliście mi skończyć zdania – uciszył szybko niezadowolonych czarodziei Dumbledore. – Więc, jak już mówiłem, nie odbędzie się wycieczka do pobliskiego Hogsmeade, ze względów bezpieczeństwa, ale ponieważ cała kadra zdaje sobie sprawę, jak bardzo czekaliście na tę chwilę wytchnienia, więc, po ustaleniu wszystkiego z Ministerstwem Magii, ustaliliśmy, że wybierzemy się w sobotę na ulicę Pokątną.
I wtedy nastąpił wybuchł wulkanu. Nie no żartuje, ale głośność porównywalna. Po prostu wszyscy uczniowie naraz, postanowili wyrazić swój entuzjazm z powodu wycieczki na Pokątną, nie, żeby nie bywali tam i tak kilka razy do roku. Chociaż muszę przyznać, że perspektywa udania się tam całą szkołą, no prawie, nie licząc pierwszo i drugoroczniaków, jest ekscytująca. Mam jednak niejasne wrażenie, że ta cała wyprawa to nie jest pomysł dyrektora. On sam wydaje się lekko niepewny, no i to wspomnienie o Ministerstwie… A co jeśli oni chcą w ten sposób udowodnić społeczeństwu, że nic się nie dzieje i powstrzymać panikę? Nie… Koniec teorii spiskowych, na pewno tylko mi się wydaje. Skupmy się na otoczeniu i nie pozwólmy, żeby wątpliwości ukazały się na mojej twarzy. Nie ma, co martwić pozostałych.
- To jednak pójdziemy na tę kawę – ucieszył się James, przerzucając mi rękę przez ramię. Uff… Niczego nie zauważył.– No to super, mój sens życia powrócił.
Roześmiałam się radośnie słysząc przepełniające chłopaka zadowolenie. Gdy tak patrzyłam na jego oczy przepełnione szczęściem i niecierpliwym oczekiwaniem nie mogłam oderwać od niego wzroku. Serca tym bardziej.
***
Jedyne, co mnie zastanawiało to, w jaki sposób dostaniemy się na Pokątną. Przez sieć Fiuu trwałoby to zdecydowanie za długo. Analogicznie w przypadku pociągu. A teleportacja łączna nie wchodzi w grę. Na miotłach też przecież nie polecimy. Nie wpadłam jednak na rozwiązanie, które wykorzystał , nasz dyrektor. Cóż do Hogwartu dostawaliśmy się powozami ciągniętymi przez niewidzialne konie. Jak się okazało zwierzęta te potrafią też latać. Wobec tego nic nie stoi na przeszkodzie temu, aby zawiozły nas do Londynu. Profesor Dumbledore rzuci na nie zaklęcie niewidzialności i niewykrywalności i nie będzie problemu. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Lily! Nie giń w chmurach, zaraz wysiadamy – wykrzyknęła Dorcas, potrząsając moim ramieniem.
- Wiem – odparłam oburzona. – Wbrew wszystkim przesłankom zwracam czasami uwagę na swoje otoczenie.
Musiałam chyba mieć dosyć zabawną minę, bo wszyscy moi przyjaciele roześmiali się radośnie, lekko potrząsając głowami.
- Jasne, Ruda, jasne śnij dalej – sarknął Syriusz. – A teraz obudź się już śpiąca królewno, wysiadamy.
Faktycznie. Gdy byłam zajęta obrażaniem się na Dorcas, zdążyliśmy wylądować na placu w pobliżu ulicy Pokątnej. Pospiesznie wypadliśmy z powozu (no a w każdym razie ja, reszta dziewczyn i Remus, bo pozostali pasażerowie raczej się wlekli) żeby nie przegapić żadnych istotnych informacji.
- Wszyscy Gryfoni do mnie! – zabrała głos profesor McGonnagal, a po tym jak mieszkańcy domu Lwa się zgromadzili, kontynuowała – Macie czas do siedemnastej, czyli dokładnie za cztery godziny macie być z powrotem tutaj. Obowiązuje również zakaz opuszczania ulicy Pokątnej, bez wyraźnego powodu i wcześniejszego poinformowania opiekuna domu, bądź innego nauczyciela. Wszystkie odstępstwa od tego nakazu – Tutaj czarownica spojrzała surowo na czwórkę Huncwotów – będą srodze karane. Pozostałe zasady takie same jak w Hogsmeade, sądzę, że są wam one doskonale znane. A i jeszcze jedno. Gdyby cokolwiek złego się, broń Merlinie, przydarzyło, udajcie się na miejsce zbiórki, natychmiast, bez aktów bohaterstwa i tak niewiele byście zdziałali. Miłej zabawy – dokończyła kobieta już łagodniejszym tonem. 
No nie powiem optymistycznym akcentem skończyła. Ewentualnym zagrożeniem. Ale spoko, wiem, że nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze i tak dalej. A teraz koniec tych ponurych myśli. Idziemy na zakupy.
***
- Długo jeszcze? – jęknął Syriusz. – Przysięgam, że siedzicie tu już z godzinę.
Nieprawda. Maksimum czterdzieści pięć minut. Black zdecydowanie przesadza. Poza tym tu są takie piękne rzeczy… Niech tylko Łapa przestanie wreszcie zrzędzić i wszystko będzie pięknie.
- Kochanie, jeśli przestaniesz narzekać to dojdę za minutę do strojów kąpielowych, potem idziemy na kawę, co ty na to? – spytała kokieteryjnie Dorcas.
- Kto narzeka, no chyba nie ja? – zapytał w odpowiedzi chłopak. – Tylko przejdź do tych kostiumów wreszcie, choć przyznam, że niektóre kiecki też były niez
łe.
O! Jaka nagła odmiana. Choć z Jamesem pięć minut temu było dokładnie tak samo. Faceci. Tylko Remus wytrwale oglądał kolejne stroje Ann, komentując odpowiednio do sytuacji, ale jak już było stwierdzone, on ma przecież anielską cierpliwość.
- No i to mi się podoba – odezwał się z wręcz wyczuwalnym uśmiechem Rogacz, patrząc na mnie przez odsłonięte wejście do przymierzalni. – Nie mogłaś od razu takich fatałaszków przymierzać? Na pewno bym się nie znudził. Ale nie tylko spodnie i spodnie. Choć i to miało swoje zalety.
Fakt, na jedne z szortów chłopak zareagował naprawdę entuzjastycznie. Czytaj całując mnie namiętnie i dopiero po obietnicy przymierzania strojów kąpielowych wypuszczając mnie z objęć.
- Na wakacje potrzebne mi też są jakieś bluzki i inne fatałaszki, jak to pięknie ująłeś – odparłam z bezczelnym uśmiechem. – Ale ten zielony kostium mi się podoba, chyba go wezmę.
- Na pewno go wezmę – poprawił mnie z złośliwym błyskiem w oczach chłopak. – Jak nie, to ja go kupię.
***
Chłopcy nie wytrzymali jednak zbyt długo w sklepie z ubraniami. Dlatego już niecałe dwadzieścia minut później siedzieliśmy całą paczką w lodziarni i pałaszowaliśmy ciasto, a akompaniowały mu gorąca czekolada (jak na maj to było zimno) i gałka lodów śmietankowych. Niebo w gębie, że tak to mało kulturalnie ujmę. Ale oczywiście nie mogłam zjeść całego deseru sama. James pochłonął swój sernik w ekstremalnie szybkim tempie, po czym przykolegował się do mojej szarlotki. Oczywiście broniłam ją zaciekle, ale czymże ja jestem wobec wyższego ode mnie o głowę siedemnastolatka?
- Pyszną masz szarlotkę, skarbie.
O właśnie to jedyny efekt, jaki uzyskałam. Rogacz zaczął komplementować moje ciasto, to samo, które usiłowałam od dłuższej chwili zjeść. Zresztą dokładnie to samo zrobił Syriusz. Tylko Lunio zachował się porządnie i zostawił w spokoju sernik swojej dziewczyny, ale to pewnie tylko, dlatego, że Ann zdążyła zjeść pierwsza i teraz bezczelnie podjadała z talerza Remusa. Nie, żeby on się jakoś specjalnie opierał, w szczególności, że aby to zrobić, dziewczyna rozsiadła się na jego kolanach. Taka piękna idylla, aż chciałoby się zapisać ten moment w pamięci na zawsze i żyć tu na wieki. Ale tak się nie da, więc póki, co chwilo trwaj, bądź wieczna, a nie jak pył na wietrze.
- Wy też to słyszeliście? – spytał nagle James, wyglądając na lekko przestraszonego.
- Ja nie, ale ty najwidoczniej tak, kochanie, co to było – spytałam podenerwowana. Ostatni raz widziałam strach w oczach Huncwota w Nowy Rok, po ataku. Nasi przyjaciele też spojrzeli na niego zaintrygowani, najwyraźniej też nie zwracali zbytniej uwagi na otoczenie. Cóż… James, jako szukający musi mieć podzielną uwagę.
- Krzyki. Wydaje mi się, że słyszałem, jak ktoś wrzeszczy ile sił w płucach w jakimś odległym miejscu – odpowiedział chłopak, drżąc lekko.
I wtedy ja też to usłyszałam. Jak ktoś ostatkiem sił krzyczy „Uciekajcie! Uciekajcie! Nadchodzą!”, a potem głos nagle się urwał. Jednak chwilę potem pojawiły się inne, przebrzmiałe przerażeniem i rozpaczą wysokie tony, zwiastujące nadchodzącą katastrofę. Coś było bardzo nie tak.
Rozejrzałam się wokoło i zauważyłam, że nie tylko my, ale także inni klienci lodziarni usłyszeli wrzaski. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli się zrywać z miejsc i teleportować w bezpieczne miejsce. Część pobiegła w kierunku, z którego dochodziły krzyki, prawdopodobnie ci, których rodziny tam były, lub aurorzy na przepustce. Pozostali rozbiegli się po innych częściach Pokątnej, prawdopodobnie w poszukiwaniu bliskich. A my siedzieliśmy jak skamieniali.
Na szczęście rozum szybko nam wrócił i całą grupą puściliśmy się biegiem w kierunku przeciwnym niż krzyki pozostałych czarodziejów. Nie ma, co się tam pchać, lepiej znaleźć nauczycieli. Już raz się przekonaliśmy, że nadmierna ciekawość nie popłaca. Poza tym, tylko byśmy przeszkadzali Aurorom, których cały batalion minął nas, gdy jeszcze siedzieliśmy ogłupieni w lodziarni. Oni sobie poradzą. No i czekałby nas ochrzan od McGonnagal, ujemne punkty w klepsydrze i szlabany do końca siódmej klasy.
W mgnieniu oka dotarliśmy na miejsce zbiórki, gdzie czekali już nasi nauczyciele i część powozów. Te, które zostały zapełnione momentalnie startowały i wznosiły się w powietrze, żeby jak najkrótszą drogą udać się do Hogwartu i zapewnić uczniom bezpieczeństwo. Gdy tylko dotarliśmy na plac, podbiegła do nas opiekunka naszego domu.
- Dzięki Bogu, nic wam nie jest – wykrzyknęła kobieta, gdy tylko znalazła się koło nas. – Tyle was nie było, już myślałam, że mieliście jakieś głupie pomysł.
Czarownica wydawała się naprawdę podenerwowana. Najwidoczniej nie tylko my jeszcze, nie dotarliśmy na miejsce.
- Przepraszamy, pani profesor, nie chcieliśmy nikogo zmartwić, po prostu te krzyki trochę nas zszokowały – wytłumaczył Remus.
- Krzyki? – spytał stojący niedaleko Slughorn. – Jest gorzej niż przed chwilą. Większość uczniów usłyszała tylko alarm i momentalnie tu przybiegła. Czyli to jednak nie fałszywa wiadomość – zasmucił się mężczyzna. – Czy…
- Horacy, nie pora na pytania – skarciła go wyraźnie zdenerwowana nauczycielka transmutacji. – Wsiadajcie do powozu i do Hogwartu i, na wszystkie świętości, nie wyglądajcie przez okna, raczej nie chcecie wiedzieć, co oni tam wyprawiają – rozkazała nam kobieta z wyraźną trwogą w oczach.
- No już, zmykajcie – poparł ją profesor od eliksirów. – Wszystkiego dowiecie się w szkole. Powiem tylko tyle, że dyrektor poszedł szukać tych uczniów, którzy jeszcze nie wrócili, także się nie martwcie.
To nas wyrwało z letargu. Całą siódemką wsiedliśmy do powozu, który szybko poleciał do góry, zostawiając za nami nauczycieli i cały plac.

Wbrew prośbom opiekunki żadne z nas nie mogło się powstrzymać o spojrzenia w dół, na Pokątną. I będziemy tego żałować, prawdopodobnie do końca życia, bo takiego wspomnienia nie da się pozbyć. Ulica była wręcz zdewastowana. Paliły się budynki, wszędzie unosił się czarny dym i nawet z tej odległości słychać było rozpaczliwe krzyki czarodziei. Widać też było porozrzucane niczym szmaciane lalki, zwęglone i powyginane pod nienaturalnymi kątami ciała i trwającą bitwę między Aurorami a Śmierciożercami. Najbardziej poruszający był jednak moment, gdy jedna z odzianych na czarno postaci uniosła rękę w kierunku chmur, a z jej różdżki wyłoniło się zielone światło, które rozjaśniło całą okolicę swym zatruwającym duszę kolorem. Na niebie rozlał się mroczny znak, który znaczył miejsce tragedii, przyciągając sępy z wielu kilometrów. Wiedziałam, że dzisiaj, gdy położę się spać będę miała przed oczami ten obraz i nagłówki gazet, krzyczące „Brutalne mordy na Pokątnej! Sami-Wiecie-Kto znowu trumfuje!”

18 komentarzy:

  1. Ja tam nie narzekam ,że długo się czeka .Ważne żeby rozdziały się pojawiały :D Rozdział fajny tylko końcówka taka trochę smutna . Syriusz to mi zawsze potrafi poprawić humor .

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, super. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie jestem na bieżąco z historią, która toczy się na Twoim przepraszam Waszym blogu, ale koniecznie muszę to nadrobić :) Jestem pod wrażeniem. Macie świetny styl. No i ten wątek Lily i Jamesa... Szczerze mówiąc znam bardzo mało blogów, które opowiadają o ich historii. Sam wygląd bloga jest cudowny; bardzo ładny i delikatny. Cóż mogę więcej rzec? Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, bo ta historia jest tak intrygująca i wciągająca, że kolejną notkę chciałabym przeczytać już teraz. Uzbrajam się w cierpliwość.
    Gorąco pozdrawiam i życzę weny w dalszym pisaniu
    ~ Rose ~

    P.S. W wolnej chwili zapraszam do mnie:
    http://hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział niesamowity jak zwykle. Nie mogę się doczekać kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne! Czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam do mnie na nowy rozdział!
      http://www.druga-polowka-lily.blogspot.com/

      Usuń
  7. Rozdział good majonez, czekam na następny! ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba na samym początku muszę przyznać się, że jestem serio okropną czytelniczką i strasznie Cię za to przepraszam. Tak się składa, że spotkałam się z Twoim blogiem już kilka dobrych miesięcy temu, może zostawiłam kilka komentarzy, ale zrobiłam sobie 'małą' przerwę w czytaniu i po około półtora miesiąca od tego feralnego zdarzenia powróciłam do Twojej historii na nowo i również jeszcze raz się w niej zakochałam! :3 Może to ie była tak bardzo długa przerwa, ale bardzo żałuję, iż kiedykolwiek ona nastąpiła. Powiem całkiem szczerze, że naprawdę Twój styl pisania jest tak cudowny i tak Ci go zazdroszczę, bo w porównaniu z moimi wypocinami to jak niebo, a ziemia.
    Przechodząc do rozdziału to serio nie wiem dlaczego tak wszyscy pragną tych miłosnych scen Lily i James'a, bo twoje zapierające dech w piersiach opisy tych scen, kiedy na pierwszy plan wychodzą Śmierciożercy dodają tylko ich ( Lily i James) historii dramatu,że, aż nie mogę się powstrzymać, aby nie uronić łez, bo przecież tych wspaniałych bohaterów spotka tak niegodziwy los. Dobra koniec tych tkliwych myśli, opanuj się Marcela xd
    Więc sądzę, że takie wydarzenia jak w tym rozdziale też są potrzebne.
    No i następnym moim jakże cudownym przemyśleniem jest to, że to chyba nie jest jakiś wielki problem z tym, iż czasem rozdziały nie są dodawane w terminie. Jak czytam te komentarze "Nie dodajesz rozdziałów na czas zawieszaj bloga teraz itp." to nasuwa mi się tylko jedno słowo. Serio? To chyba wiadome, że masz swoje prywatne życie i nic na to nie poradzisz, także no.
    Wydaje mi się, że ten komentarz będzie lekko przydługawy ale co mi tam xdd
    Tyle chyba chciałam powiedzieć. Jesteś świetna, życzę weny i ładnej pogody na tą końcówkę wakacji (u mnie leje :)))) i czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam,
    lucissa-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za wszystkie błędy przepraszam, piszę z telefonu ;)

      Usuń
  9. Hejka :3 Przeczytałam już jakiś czas temu twój blog, ale dopiero teraz zdecydowałam się go skomentować ;) Blog jest świetny i z utęsknienie czekam na kolejny rozdział :) Życzę Ci świetnych pomysłów i przede wszystkim WENY :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział jak zawsze zresztą :D
    zapraszam do mnie dopiero zaczynam wiec każdy komentarz mile widziany:http://lilyijames.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam :D
    Piszesz swietnie :)
    Mogłabym prosić o powiadomienie o kolejnych notkach? :D
    46153500 - mój nr gg
    z góry dziękuje ! :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Piszesz naprawdę świetnie ! Kocham ten blog <3 Szkoda tylko , że dawno żadnej notki nie było :( Nie mam do Cb. żalu , bo rozumiem jak to jest z tym czasem ;) Dziękuję , że nie zawieszasz :* Czekam z utęsknieniem !
    Rudzielec .

    OdpowiedzUsuń
  13. Znalazłam ten blog przed wczoraj i przeczytałam wszystkie notatki , nie mogę się doczekać następnej , mam nadzieje że żaden z uczniów nie ucierpiał , czekam z niecierpliwością na kolejną notatkę , pozdrowienia i weny życzę :D
    ( http://james-i-lily.blog.pl/ )

    OdpowiedzUsuń
  14. Warto czekać na nowe rozdziały :D Świetny jak zawsze :)
    Ogólnie czytałam ten blog cały chyba z 3 razy i chyba zrobię to jeszcze raz :D
    A tymczasem zapraszam do mnie na na lily-james-i-ja.blogspot.com nowy rozdział, zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  15. halo? żyjesz...?napisz coś! cokolwiek! Podziel na 2 części! byle było........

    OdpowiedzUsuń