czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział 83 „Oni naprawdę są genialni”

Trochę dłuższy niż ostatnio. Trwało to dłużej niż chciałam, ale rodzina zagoniła mnie do szukania miejsca na wakacje z raptem parodniowym wyprzedzeniem, a nie jest to wtedy wcale takie łatwe, w szczególności przed długim weekendem.
Starałam się, żeby atmosfera była trochę lżejsza niż pod koniec poprzedniego rozdziału, tak dla odprężenia, w szczególności, że siódmy rok i czas po Hogwarcie będzie znacznie bardziej dramatyczny, a dojdę do nich dosyć szybko, nie planuję bowiem jakoś szczególnie rozwijać wakacji po szóstym roku.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze następny rozdział będzie w ciągu najbliższego tygodnia, może dwóch.
Pozdrawiam
Asia
PS
Przepraszam za ewentualne błędy, nie zdążyłam sprawdzić rozdziału, nadrobię to jak najszybciej.




83 „Oni naprawdę są genialni”
- Czy my naprawdę nie możemy mieć chociaż chwili spokoju? – spytałam zrezygnowana, rzucając się twarzą w dół na pierwsze lepsze łóżko, gdy tylko wróciliśmy z powrotem do naszego dormitorium.
- Lily, a mogłabyś powtórzyć to, co właśnie powiedziałaś? – zaproponował Remus ze śmiechem. – Bo z lekka zagłuszyła cię poduszka.
Wydałam z siebie dźwięki raczej niezrozumiałe dla kogokolwiek, po czym bez większego dalszego marudzenia podniosłam głowę i ponownie zadałam to samo pytanie.
- Aaa, o to ci chodzi – stwierdził Syriusz, kiwając lekko głową. – Cóż, Lily, raczej nie da rady. Ten cholerny drań, i proszę zwrócić uwagę, że przeprowadzam tu niezłą autocenzurę, w końcu obiecał nam straszny rozgardiasz już na początku roku.
Racja, zupełnie o tym zapomniałam. No dobrze, może nie tyle zapomniałam, zapomniałam, co pozbyłam się celowo nieprzyjemnych wspomnień z pamięci. O dziwo nawet zadziałało. Aż zbyt dobrze, prawdę mówiąc, skoro nie wzięłam tego faktu pod uwagę, przy zastanawianiu się nad tym, dlaczego Voldemort znowu atakuje. Pomijając oczywiście taki drobny powód, że chce podbić Anglię. Albo świat, diabli go wiedzą.
- Okej, ale pomijając przyczynę dzisiejszego, no w sumie wczorajszego, bo jest już po północy, ataku, co o tym wszystkim sądzicie? – zmieniła temat konwersacji Ann.
- Szczerze mówiąc, przeraża mnie trochę ten eliksir – odparłam, przypominając sobie słowa wypowiedziane przez dyrektora pod koniec spotkania z profesorami.
Ten eliksir ma kilka znaczących wad. Znaczy wad z naszej perspektywy, bo dla Voldemorta i Śmierciożerców są to zdecydowanie zalety. Jak większość mikstur z tej księgi jest bowiem przezroczysty, gęstości powietrza, a więc przez to niezauważalny. Podobno nie ma też zapachu, ale co do tego brak potwierdzonych wiadomości”
Jednym słowem, przerąbane. Nie byliśmy w stanie stwierdzić, czy został rozpylony w Hogwarcie. W sensie, z tego co mi wiadomo eliksiry pozostawiają ślady, ale są one częstokroć na tyle słabe, że o wiele łatwiej rozpoznać je po działaniu, aniżeli po zachowanej magicznej sygnaturze. Choć w przypadku tego eliksiru chyba byłoby w umie wygodniej poszukać tych pozostałości… W szczególności, że, zacytuję tutaj profesora Slughorna:
 „Efekty mogą być niemalże niezauważalne, trochę zmieniony kodeks moralny danej osoby, inne podejście do życia, zwrócą na to uwagę tylko ci, którzy znają ofiarę najlepiej.”
Także tego… Jest to co najmniej z lekka problematyczne. Ale przynajmniej odtrutkę łatwo podać. I nie ma terminu przydatności. Znaczy niezależnie czy osoba pokrzywdzona przyjmie ją tydzień po ekspozycji na eliksir czy rok, to zadziała ona tak samo. Plusem tego antidotum jest też to, że, tak samo jak trucizna, działa stopniowo, pozwalając osobie poddawanej kuracji powoli powrócić do dawnego sposobu myślenia. Ale niestety zdarza się, że ofiary tegoż eliksiru nie w pełni wracają do siebie. Ich myśli przyjmują bowiem czasem na tyle odmienne kierunki, że już zawsze pewna zmiana pozostaje. Zarówno w osobowości jak i podejściu do życia.
Cóż… Miejmy nadzieje, że dyrektor miał rację i atak się nie odbył. Ale póki co powinniśmy chyba być ostrożniejsi niż zwykle i unikać konfrontacji z podejrzanymi osobnikami. Nie żeby normalnie poszukiwanie takowych było wskazane, ale z Huncwotami, jak wiadomo, różnie bywa.
- Ej, Ruda, powrót do rzeczywistości razy dwa, proszę – przerwał moje rozmyślania Syriusz.
- Ile razy mam powtarzać? Nie nazywaj mnie tak, Łapa – warknęłam, patrząc na chłopaka złym wzrokiem.
Serio. Czy ja za nim krzyczę „Ej, brunet!”? Co jest nie tak z tymi ludźmi?
- A tak poza tym, co przegapiłam w naszej rozmowie? – spytałam już spokojnie.
- Eee tam, nic szczególnego, Lily – odpowiedział Remus. – Tak ogólnie bardziej przypominaliśmy sobie co dokładnie mówili nam o tym eliksirze.
Aaa, czyli dokładnie to samo co ja, tyle że nagłos. Zdarza się.
- Zakładam, że żadnych ciekawych wniosków?
- Nie, brak. Zaczęliśmy się za to zastanawiać, czy powiedzą cokolwiek o tym ataku nam, znaczy się uczniom – uzupełniła sprawozdanie Remusa Ann.
- Prawdę mówiąc, wątpię – wyraziłam zdecydowanie swoje zdanie, po czym, widząc zdziwione spojrzenie przyjaciółki, uzupełniłam – po prostu nie sądzę, żeby dyrektor miał zamiar nas o tym poinformować. Gdyby to zrobił, nagle pojawiłoby się pełno doniesień o dziwnych wahaniach nastrojów czy osobowości. Nic o tym nie mówiąc, zyska pewność, że tylko ci, których naprawdę coś niepokoi się do niego zwrócą. Poza tym, widać było, że Dumbledore niechętnie dzieli się z nami częścią informacji, możliwe, jednakże, że nie chce po prostu siać paniki. Jednak z drugiej strony – kontynuowałam – sporo osób może nie zauważyć zmian, jeśli nie będzie się starało ich dostrzec. Mogą też przyjąć, że ich przyjaciel po prostu się trochę zmienił, to się w końcu zdarza. Plus część uczniów nie ma zbyt szczególnego zaufania do dyrektora. Chodzi mi o tą część, której najbliżej do służenia Voldemortowi.
- Mówisz o Ślizgonach, prawda? Sądzisz, że potrzeba im dodatkowej motywacji, by przyłączyć się do tego drania? – spytał Syriusz z lekką kpiną w głosie.
Ach tak, trzeba pamiętać o jego niechęci do tego konkretnego domu i dalej działać ostrożnie.
- Niektórym na pewno – odpowiedziałam spokojnie, nie pozwalając zbić się z tropu. – Chyba nie wierzysz, że pierwszoroczni przyłączą się od razu do Voldemorta? To jeszcze dzieci.
Syriusz nie wydawał się jakoś szczególnie przekonany, ale przynajmniej nie próbował się ze mną kłócić. To już jakieś osiągnięcie. Biorąc pod uwagę, o kim mówimy, to nawet spore.
- Możliwe, że masz rację, Lily, co do tego, czy dyrektor poinformuje nas o ataku – zgodziła się ze mną Ann – nie jestem jednak o tym przekonana aż tak głęboko jak ty. W każdym bądź razie przekonamy się jutro, czyż nie?
Cóż… Jakby na to nie patrzeć, Ann ma sporo racji tutaj.
***
I wychodzi na to, że prawdopodobnie rację miałam ja. Znaczy biorąc pod uwagę fakt, że zazwyczaj w trakcie śniadania dyrektor nas informował, że mamy się stawić na konkretną godzinę na kolację, a tu ani widu ani słychu takiej wiadomości. Chociaż powiedzenie nam o tym w trakcie obiadu też wchodzi w grę, także w sumie pewności nie mamy. Choć powinni nas o tym powiadomić jak najszybciej, bo w trakcie weekendu zdarza się, że część uczniów albo ignoruje obiad, albo wkrada się do kuchni i zawraca skrzatom głowę.
Prawdę mówiąc, chciałabym, żeby cała ta sprawa z tym eliksirem już się zakończyła. Żebym mogła po prostu o tym zapomnieć. Ale niestety, Huncwoci w tym postanowieniu jakoś szczególnie nie pomagają. Dlaczego? Otóż uznali, że przecież to, że wykryciem działania tejże mikstury wśród uczniów zajmuje się Dumbledore, uważany za najpotężniejszego czarodzieja wszechczasów, całe grono pedagogiczne, czyli jakby nie patrzeć jedni z lepszych czarodziei, w szczególności w swej dziedzinie, nie ma żadnego znaczenia! Bo w końcu oni wiedzą najlepiej i są w stanie wymyślić skuteczniejszy sposób na obronę przed jakże tragicznymi skutkami narażenia na kontakt z tym draństwem… Dobrze, dla nich oczywiście, że James skopiował od ojca notatki na temat poszczególnych eliksirów, bo inaczej nic by nie osiągnęli. Chociaż nie dał się namówić, aby powiedzieć mi, jak mu się to udało.
Znaczy się, ja wiem, że oni naprawdę są genialni i, że wcale nie jest nierealne to, iż wymyślą jakiś ciekawy sposób, na który nikt inny by nie wpadł, ale, na gacie Merlina, ich podejście do sprawy powoli staje się irytujące! Ale co poradzić? Nawet, gdybym chciała ich zmieniać, a nie mam na to najmniejszej ochoty, to i tak niewiele by to dało. Mimo tego faktu, jeśli jeszcze raz usłyszę słowa, „ale Remus… To zadziała, ale to nudne”, uprzedzam lojalnie, będę krzyczeć, choćby i tylko mentalnie.
- Ale Remus… To zadziała, ale to nudne – stwierdził dokładnie w tym momencie Syriusz.
ARGH! Przyrzekam, ja im kiedyś zrobię naprawdę nieodwracalną krzywdę. Jaki tu urok można by na nich wypróbować?
- Tak wiem, że połączenie zaklęcia Defendere i Nobillisima Artium nie jest najlepszym pomysłem, bo może eksplodować, ale to jest właśnie to, czego nam potrzeba! Ten dryg, to ryzyko!
Może by tak zawiązać im język w supeł, żeby nie mogli wypowiadać na głos tych swoich pomysłów? Ale nie, wymyśliliby tylko jakiś język migowy, w którym wszystkie gesty wyglądałyby na niecenzuralne.
- Tak, tak, dodawanie eliksiru do serii skomplikowanych zaklęć grozi niesprecyzowanymi, ale niebezpiecznymi konsekwencjami. Tere fere, przy robieniu mapy też o tym mówiłeś, i co? Wszystko poszło jak z płatka!
Może spowodować, że przy każdym jakże „genialnym” pomyśle będą świecić w różnych kolorach? Wróć cofnij, tego nie było. Urządziliby imprezę na środku Wielkiej Sali i robili za ludzkie kule dyskotekowe.
- Jak to nie poszło jak z płatka? Przecież umówiliśmy się, że nigdy więcej nie wspominamy o tym incydencie z bahankami, miotłą Syriusza, różowymi balonami, brokatem i szczurzą postacią Glizdka!
Chyba nie chcę wiedzieć…
- Poza tym, naprawdę bez ryzyka nie ma zabawy!
A więc wracamy do Mojej Listy Zaklęć Do Ewentualnego Wykorzystania na Huncwotach. Wiem! Wyślemy ich wszystkich na Antarktydę! Chociaż nie. Nie dość, że tęskniłabym za Jamesem, to jeszcze Ann i Dor mogłyby się obrazić i musiałabym cofać urok tuż po jego rzuceniu. A w tym nie ma żadnej zabawy. Morgano, ja się w nich zmieniam… Przyrzekam, to się przenosi przez ślinę, to wszystko wina Pottera!
- Zdecydowanie nie ma! Gdzie, bez tego dreszczyku emocji, szukalibyśmy natchnienia, chęci do życia i trwania w tej beznadziejnej rzeczywistości?
A teraz ich wzięło na dylematy filozoficzne. Przysięgam, z nimi jest jak z dziećmi albo z ludźmi pod wpływem alkoholu, nikt inny nie zmienia w takim tempie tematów, przy czym oczywiście żaden z nich nie gubi się w dyskusji, bo to by było, cytuję, nudne. *
- A może połączmy w całość i te dwa zaklęcia i eliksir, transmutując dodatkowo przedmiot, który będzie pod ich wpływem? To powinno nam dostarczyć rozrywki.
Okej, oni są nienormalni. Każdy wie, że łączenie wielu niepowiązanych ze sobą zaklęć, mikstur i takich tam, spowoduje nałożenie się na siebie ich magicznych frekwencji i efekty mogą być równie niespodziewane jak i spektakularne. **Z tego, co słyszałam, jednemu z czarodziejów z Ameryki udało się jakimś sposobem teleportować na środek Ministerstwa Magii, kiedy usiłował rozstawić cytrynę przetransmutowaną w namiot. Samo w sobie nie byłoby to aż takim problemem, gdyby nie fakt, że było to ukraińskie ministerstwo, mężczyzna wylądował tam w samej bieliźnie i do tego w trakcie ważnego spotkania tajnej formacji Aurorów. Także… No cóż, jak mówiłam, dziwaczne.
- A może jednak coś normalniejszego? – spytał nagle James, patrząc w moją stronę. – Bo zdaje mi się, że Lily od jakiegoś czasu tworzy w głowie scenariusze, które skończą się naszym zniknięciem.
Jak on mnie dobrze zna… Z tą myślą posłałam swojemu chłopakowi słodki uśmiech.
- Okej, skarbie, nie uśmiechaj się tak – poprosił brunet, blednąc nagle – wyglądasz pięknie, ale widząc twoje oczy wiem, że w tym samym momencie planujesz dla mnie dosyć brutalną śmierć, więc całość wygląda nieco niepokojąco.
- Niczym dziecko, które stoi przed płonącym domem uśmiechając się niewinnie, a wiemy, że to ono ten budynek podpaliło? – podsunął Syriusz.
Swoją drogą ciekawe porównanie. Zresztą jemu się często takie zdarzają w sumie. Choć patrząc na momentami dziwaczne poczucie humoru Łapy chyba nikogo to nie dziwi.
- Tak, dokładnie – zgodził się z przyjacielem James.
Taa, on też ma czasami ciekawe pomysły na przyrównywanie jednej rzeczy do drugiej.
- A teraz, moje drogie panie, idźcie i porozmawiajcie sobie o makijażu, chłopakach czy czym tam, my musimy dokończyć naszą pracę – zakomenderował Syriusz.
Zresztą za sposób, w jaki to powiedział dostał po głowie od Dorcas, która wymamrotała też pod nosem:
- A żebyś wiedział, że porozmawiamy o chłopakach, dodatkowo ty nie będziesz jednym z nich.
Co spowodowało nagłe rozszerzenie oczu u Blacka i krzyk, „Ale, ale jak to?!”, na co Dorcas tylko się roześmiała, pokazując, że cały czas tylko żartowała sobie z chłopaka.
- Dobra, dziewczyny, idziemy – zgodziłam się z Syriuszem. – Oni gotowi znowu robić coś wybuchowego, a nie zamierzam znowu siłować się z moją fryzurą. Spotkamy się z Huncwotami na kolacji, tam na pokażą efekty swojego wynalazku.
- Oj nie martw się, kochanie, pokażemy, trzeba go będzie, w końcu, wypróbować – potwierdził moje słowa z diabelskim uśmiechem James.
***
Nadeszła wreszcie długo wyczekiwana przeze mnie kolacja. Naprawdę chciałam się dowiedzieć, czy Huncwotom udało się coś osiągnąć z tych ich wynalazkiem… Mam nadzieję, że tak, wtedy moglibyśmy ewentualnie pomóc naszej kochanej kadrze w podaniu antidotum odpowiednim osobom.
- I co, i co? – zapytałam momentalnie, gdy tylko James usiadł koło mnie przy stole.
Patrząc na stan jego włosów i ubrań, powiedziałabym, że eksperymentów było naprawdę sporo. Zresztą reszta moich przyjaciół nie wyglądała wcale jakoś szczególnie lepiej… Wszyscy byli cali pokryci różnokolorowym proszkiem. Jednak nikt nawet nie zwrócił na to uwagi, w końcu zdarzało im się przychodzić na posiłki w znacznie bardziej ekstrawaganckich kreacjach.
- Spokojnie, Lily – odparł czarodziej, uśmiechając się anielsko – wszystko poszło ok., jeśli mamy rację, a jestem przekonany, że tak, to za kilka minut zobaczysz efekty naszej pracy.
A potem tak po prostu zabrał się do jedzenia. Czy jego naprawdę to wszystko nie rusza? Jak można być aż tak spokojnym w trakcie czegoś, co może się okazać niemalże epokowym odkryciem? Okej, Lily, spokój, tylko spokój cię uratuje, skup się na tym toście, zaraz wszystko się wyjaśni.
Ledwo zdążyłam się uspokoić, gdy nagle w całej Wielkiej Sali zaczęły pojawiać się różnobarwne linie, biegnące od strony, mniej więcej, środka pomieszczenia do niemalże wszystkich uczniów siedzących przy stołach.
- To co widzisz, Lily, pokazuje na siłę działania eliksiru, jak widzisz, jednak został użyty, kolory wskazują na to, jak mocno dana osoba zareagowała, zależy to od czasu ekspozycji i innych takich, wiesz, o co mi chodzi – wytłumaczył James, widząc moje pytające spojrzenie. – Profesor Dumbledore ma przed sobą właśnie list, informujący go o znaczeniu poszczególnych barw.
Faktycznie, dyrektor rzeczywiście coś właśnie czytał, gdy tylko skończył, podniósł wzrok znad kartki, spojrzał się na Huncwotów i skinął głową w kierunku wyjścia z sali, bezgłośnie prosząc ich o rozmowę. Gestem poprosił też profesora Slughorna i profesor McGonnagal o towarzyszenie mu.
Chłopcy niepostrzeżenie wymknęli się z pomieszczenia, aby dołączyć do naszych nauczycieli. Och, będziemy musiały ich pomęczyć, żeby opowiedzieli nam, co i jak, jestem o tym przekonana. Zresztą, patrząc po minach moich przyjaciółek, one myślą podobnie. Pozostało mi więc tylko jedno. Nachyliłam się w kierunku dziewczyn i…
- Oni naprawdę są genialni – wyszeptałam, uśmiechając się szeroko.



* Miałam kiedyś taką sytuację. Jechałam z dziewczynami, które znałam już parę lat na kawę, dołączyła się do nas nowa koleżanka i mniej więcej w połowie drogi padło stwierdzenie: „Ej, ja się już dawno pogubiłam w tej waszej rozmowie, tak szybko zmieniacie tematy, że nie nadążam, nie znając kontekstu”. Także da się J

** Żeby nie było, nie jest to, o ile mi wiadomo, żaden fakt z książki, po prostu wydaje mi się to dosyć prawdopodobne. Tak jak w normalnym życiu, jeśli zmieszamy za dużo różnych rzeczy, choćby jedzenia, alkoholu, czy też przesadzimy z ilością pootwieranych programów na komputerze, to efekt może być różny. Owszem, możemy uzyskać to co chcieliśmy, ale jest to znacznie mniej pewne. Poza tym, skojarzyło mi się to trochę z falami, jak na fizyce, wybaczcie, wiem, że są wakacje, ale nic nie poradzę, takie akurat mi porównanie przyszło do głowy. Założyłam, jak widzicie w tym rozdziale, że zaklęcia, eliksiry itd., mają różne, nazwijmy to częstotliwości, jak fale właśnie. A jeśli kilka różnych fal będzie biegło w tym samym miejscu i czasie, ale o różnych długościach, tudzież częstotliwościach, okresach itd., sens ten sam, to to co nam powstanie jest z lekka nieprzewidywalne J Plus składa się to z tym, co wydaje mi się logiczne, czyli, że jeśli połączymy zaklęcia o podobnym skutku, ergo o podobnej częstotliwości, to ich efekt ulegnie kumulacji, przez co będzie znacznie wzmocniony. Ot takie moje dziwne dywagacje w środku wakacji po godzinie 24… Tak chciałam Wam przedstawić mój tok myślowy przy tworzeniu tego rozdziału.